Nie za bardzo wierzyła w sens cotygodniowych rozmów z podstarzałą psycholożką, która od lat współpracowała z ich komendą, jednak karnie stawiała się na sesje. Zdecydowanie bardziej pomogły jej kolorowe tabletki i czas. Że niby czas leczy rany? – żachnęła się w myślach. Gówno tam, jedynie zalecza, pozwalając żyć. Albo wegetować - jak zwał, tak zwał.
Rozejrzała się wokół z dziwnym uczuciem niepokoju. Zmierzchało, a zielony szlak jak zwykle był pusty. Ludzie omijali przecież umarły las, bo wędrówka nim nie przynosiła tego, co zazwyczaj dają ludziom góry, czyli ukojenia. Wręcz przeciwnie, przejście tym szlakiem przygnębiało, bo krajobraz sprawiał wrażenie jak po przejściu apokalipsy.
- Kocham swoje życie! - stwierdziłam, zamykając drzwi na wszystkie zamki po tym, jak wyprawiłam jedyne dziecko na letni obóz.
Nadmierna intensywność reakcji rodzi się między innymi z poczucia bezsilności, z przewidywania, że normalna interwencja pewnie nic nie da i że trzeba sięgnąć od razu po najsilniejsze środki.
Tereska powoli wciągnęła powietrze.- Synu, ja jestem z natury spokojnym człowiekiem... - zaczęła.- Od kiedy? - zdziwił się niepomiernie Maciejka.- ...dopóki się nie zdenerwuję - dokończyła ściszonym głosem. - Otóż informuję cię, że aktualnie gibam się na krawędzi. Energicznie sie gibam.- Czyli że co?- Czyli że nie denerwuj matki. Bo jak się z tej krawędzi zwalę, to przysięgam, że cię pociągnę za sobą!
Przeszedłszy burzliwą młodość, marzył o spokoju.
Na ulicy panował taki spokój, jakby wszyscy mieszkańcy zginęli wskutek ataku zombi. Nagore uwielbiała niedzielne poranki z sobotnim kacem.
Poczuł, jak jego serce zwalnia, jakby wybierało się spać jakby zapadał w sen zimowy. Nie powstrzymywał tego, było to dobre.
On ją traktował jak wroga i nie pomijał żadnej okazji do wetknięcia szpili, ona zaś przyjmowała to z pełnym rezygnacji spokojem i czekała cierpliwie na chwilę, kiedy kolega wybuchnie.
Nie pamiętała już, kiedy miała spokojną noc. Taką, gdy po wieczornej kąpieli kładziesz się do łóżka. Czujesz przyjemny ciężar kołdry, wtapiasz się w poduszkę i spokojnie zamykasz oczy, oczekując na sen.
Nie za bardzo wierzyła w sens cotygodniowych rozmów z podstarzałą psycholożką, która od lat współpracowała z ich komendą, jednak karnie stawiała się na sesje. Zdecydowanie bardziej pomogły jej kolorowe tabletki i czas. Że niby czas leczy rany? – żachnęła się w myślach. Gówno tam, jedynie zalecza, pozwalając żyć. Albo wegetować - jak zwał, tak zwał.
Książka: Swąd
Tagi: psychologia, czas, lęki, rany, spokój, życie, wegetacja