Szczególny. Życie i twórczość Edwarda Stachury
Data: 2020-01-13 13:23:16Był inny, szczególny. Od dziecka. Stał się idolem wrażliwców, ludzi zakochanych w podróżowaniu bez celu, w gitarowych wieczorach, śpiewaniu o tym, co najważniejsze. Wymykał się systemom i klasyfikacjom. Pisał o miłości i o niezgodzie na świat, ale dotykał tego, co najbardziej poruszało młodych. Stał się uosobieniem wolności, choć dzisiaj wiadomo, że wolność Stachury miała swoją cenę i swoje ograniczenia. Uczył kolejne pokolenia, jak pokochać pogranicza – świata, Polski, ale też te inne, krawędzie rzeczywistości, w której żył on i jemu bliscy. Edward Stachura. Jaki był naprawdę? Obraz, jaki wyłania się ze wspomnień bliskich mu osób, zamieszczonych w książce Teraz oto jestem, jest bardzo niejdnoznaczny i pełen sprzeczności.
Ludzi można podzielić na dwa rodzaje: tych, którzy są wytworem świata, w którym żyją, i tych, którzy są wytworem samych siebie, którzy choć świata nie zmienili, nie dali się zmienić światu. Oni chodzą po świecie, a nie świat po nich. Nie mówię o deptaniu; mówię o lekkim, powłóczystym chodzeniu w butach zdartych, cieniuteńkich zelówkach.
Edward Stachura, Dzienniki
Dziś wielu z nas nie wyobraża sobie świata bez jego twórczości. Niezaklasyfikowany literacko, uwrażliwił kilka pokoleń Polaków. Popularny za życia, spopularyzowany przez Stare Dobre Małżeństwo, Annę Chodakowską, Jerzego Satanowskiego, Izabelę Cywińską, Jacka Różańskiego, a nawet Hey i później Babu Króla, na zawsze istnieje jako autor poezji śpiewanej. Jest kimś w rodzaju Jima Morrisona, Jacka Kerouaca i Piotra Wysockiego w jednej osobie. Odkrywany wciąż na nowo, gości w duszach tych wciąż gotowych do zachwytu nad światem.
Wszystko przemija, nawet najdłuższa żmija.
Edward Stachura
Dzieciństwo Edwarda Stachury
Edward Stachura urodził się we Francji, dokąd jego rodzice wyjechali w poszukiwaniu lepszego życia i pracy, która miała to życie zapewnić. Dzieciństwo Steda i jego rodzeństwa było naznaczone wiecznym brakiem, z którym chyba nauczył się żyć. Powrót do Polski w 1948 roku nie przyniósł znacznej poprawy sytuacji rodziny. Oferowana w Gliwicach praca prowadziła do nędzy. Ojcu Edwarda zaproponowano 500 złotach wynagrodzenia, gdy kilogram kiełbasy kosztował 150 zł.
Wrócili do rodzinnej miejscowości matki poety, Jadwigi, do Łazieńca. Starszy brat Steda, Ryszard, ruszył do Elbląga, gdzie przygotował dla rodziny duże, wygodne mieszkanie. Ale rodzina nie czuła się bezpiecznie w Polsce, postanowili, że zostaną u siebie, w Łazieńcu. Ten kryty strzechą Łazieńcowy dom stał się pewnym symbolem życia Stachury. Jakby na zawsze naznaczył jego wieczny niedostatek i ciągłe braki. Był też swoistą wolnością od sąsiadów, od bloku, od przymusowego bycia z kimś, uśmiechów na siłę i wymuszonej uprzejmości. Nigdy tego potem nie lubił, jak nie lubił spotkań autorskich, tego wdzięczenia się do publiczności i nawiązywania z nią kontaktu, zabiegania o uwagę. Chciał być niezależny, nawet jeśli oznaczało to wieczne proszenie o pieniądze. Znajomi ze studiów wspominali, jak siedział na zajęciach, ściągnąwszy buty, które podobno go uciskały. Żartowano, że odciski Stachury powinny trafić do muzeum, jak jego dżinsowy ubiór, spodnie i koszula, bardzo wtedy modne i bardzo nieosiągalne. Nie bez powodu pięciotomową edycję dzieł Steda wydawca oprawił w dżinsopodobną okładkę. Tak nie wydawano klasyków. Tak wydawano poetę.
Stachura-student
Konflikt z ojcem sprawił, że młody Sted (pseudonim wybrał sobie wcześnie), wyruszył na studia daleko od rodzinnego domu. Ostatecznie trafił na romanistykę do Lublina, na KUL. Czytając szereg podań, które napisał, prosząc o pieniądze, akademik, stypendium, zapomogi, odnosi się wrażenie, że przy życiu trzymał go jakiś niezwykły upór i nieco ludzkiej życzliwości. Nie wiadomo, z czego żył, bo akademik dostał dopiero w listopadzie, czyli po dwóch miesiącach studiów.
Jak wspomina Jerzy Klechta w książce Teraz oto jestem, Stachura brylował na zajęciach z łaciny. Po całonocnych włóczęgach po mieście przychodził na ćwiczenia i czasami zasypiając, zaskakiwał prowadzącą i kolegów swoimi zdolnościami lingwistycznymi. Grał też w karty, ta umiejętność później niejeden raz ocaliła mu życie, pozwoliła zarobić parę groszy, gdy kieszenie zupełnie świeciły pustkami.
Włóczykij
Kiedyś, gdy był już przy stole zupełnie spłukany, Klechta pożyczył Stedowi ostatnie sto złotych. Miał się za to utrzymać do końca miesiąca. Edward odegrał się i jeszcze wystarczyło na taksówkę, którą pojechali obaj do Kazimierza na kolację. Podobno zmęczony Stachura przespał cały wyjazd.
Ale nie zamierzał poświęcać się nauce, mawiał później, że musiałoby dojść do zaćmienia Słońca, żeby on zaczął pisać doktorat, choć studia ostatecznie ukończył, ale już nie w Lublinie, a w Warszawie, w 1965 roku. Jego praca magisterska liczyła zaledwie dwadzieścia pięć stron. Ale zanim do tego doszło, Stachura niejednokrotnie przejechał już Polskę, zamieszkując tu i tam, czasem nigdzie, żyjąc tak czy inaczej, zupełnie jakby nie należał do żadnej społeczności, jakby był zagubionym w czasie podróżnikiem, tułaczem, wędrowcem. Marii Dzierżyńskiej, dyrektorce BWA w Kłodzku powiedział, że z Muminków najbardziej lubił Włóczykija.
Więc kiedy skończyło się spanie u tego chłopca-Piotrka w tamtym mieście, to pomyślałem sobie: mogę pojechać naprzód, mogę pojechać do tyłu, na prawo, na lewo, ale mogę przecież pojechać do tego młodego-innego, którego poznałem nad morzem ostatniego lata pięknego.
Edward Stachura, Jeden dzień
W połowie lat sześćdziesiątych XX wieku trafił do Wrocławia, gdzie nocował w różnych miejscach, także u Urszuli Kozioł, poetki. Bywał w Schronie, legendarnym lokalu przy Rynku, który miał kilka kondygnacji pod ziemią i w którym zbierała się grupa wrocławskich artystów oraz ludzi o wolnych duszach. Tam siadał przy barze i grał w pokera o jedzenie, o grzane wino, o cokolwiek. Podobno nieźle w tym pokerze oszukiwał. Gościli go młodzi studenci, mieszkańcy miasta, właściwie nie wiadomo kto. Wiosną zniknął. Pojechał do Warszawy, gdzie zamierzał kontynuować studia. Odjeżdżając, zostawił po sobie przyjaźnie, znajomości, ludzi, którzy dostrzegli jego rodzący się talent, często prezentowany w wrocławskim Pałacyku, miejscu, w którym rodziła się kultura, gdzie Eugeniusz Get Stankiewicz przygotowywał biuletyn „Jazzu nad Odrą”, gdzie spotykał się z Bogusławem Litwińcem, reżyserem studenckiego teatru Kalambur. Przypuszczalnie zetknął się wówczas z twórczością Rafała Wojaczka, który debiutował w 1965 roku. Spotkali się we wrocławskim Klubie Związków Twórczych. Stachura czytał, a Wojaczek, ten kłopotliwy dla milicji, ekscentryczny poeta młodych, notował, zasłuchany w głos Steda. Odszedł w 1971 roku, osiem lat wcześniej od Stachury, przedawkowawszy środki odurzające. Zanim jednak to nastąpiło, pokazał, że życie jest nieznośne. Przynajmniej dla nadwrażliwców – takich jak on i Stachura.
Ty i ja – teatry to są dwa
Warszawa przynosi Stachurze pierwsze sukcesy. Identyfikuje się i nie identyfikuje z Hybrydami. Chce być trochę z innymi, a trochę na przekór innym, niezależny. Dostrzega go Jarosław Iwaszkiewicz, zaczyna promować. Uroczystość na siedemdziesięciolecie urodzin pisarza w Belwederze, w której uczestniczył Władysław Gomułka, przyniosła nieoczekiwany rozgłos Stachurze, gdy laureat zakończył swoją wypowiedź zacytowaniem zwrotu wielkie dzięki, zaczerpniętym z opowiadania „Nocna jazda pociągiem”. To za jego sprawą w miesięczniku „Twórczość” pojawiła się „Fabula rasa”, utwór, który wzbudził w kolegium redakcyjnym tyle emocji, że kierujący „Twórczością” Julian Stryjkowski zagroził odejściem z redakcji. Półtora roku później Stachura już nie żył.
Tymczasem jednak zaczęły się lata publikacji, tworzenia, zmęczenia i kryzysów, które zawsze udało się jakoś pokonać. Wtedy jeszcze w prozie Stachury można było wyczuć jakiś optymizm, poszukiwanie, nadzieję, że to wszystko ma sens.
Na początku nie spotkał się z zachwytem. Wsparcie Iwaszkiewicza nie było jednoznaczne z szerokim zainteresowaniem młodym twórcą. Były i głosy krytyczne, zarzucające Stachurze niegramatyczne zdania, wtórność, gubienie wątku. Był w rozumieniu wielu kolejnym smutnym świętym, a takich już w Polsce nie brakowało. Publikował Marek Nowakowski, badający strefy, z którymi kojarzył się także Sted. Pisał o ludziach wykluczonych, o tym, co w polskiej rzeczywistości było brzydkie, smutne, pijane, zagubione. Publikowali Andrzej Brycht, Ireneusz Iredyński, Marek Hłasko i wielu innych. Edward Stachura istniał gdzieś w odniesieniu do ich twórczości, angażując nowe formy, raz przystając do pokolenia Współczesności (czy pokolenia 56), raz się od tej formacji odżegnując, podobnie jak z Orientacją Poetycką „Hybrydy” czy Nową Falą.
Życiopisanie Edwarda Stachury
Dlaczego zatem Stachura i jego twórczość stały się fenomenem, który przekroczył swoje pokolenie i zyskał coś ponadczasowego?
Kluczem do zrozumienia tego zagadnienia jest termin ukuty przez krytyka Henryka Berezę, który pokazał światu „życiopisanie” poety. Sam akt zapisywania tekstu był tylko finalnym działaniem, które poprzedzało poszukiwanie, doświadczanie i przeżywanie tego, co Stachura tworzył. Dodatkowo, w przypadku poezji, było to też wyśpiewywanie jej, na wieczorki przychodził z gitarą, śpiewał to, co chciał powiedzieć. Jeżeli rzeczywiście nie przepadał za spotkaniami z czytelnikami, na pewno nie było to dla niego łatwe.
Zadebiutował w 1957 roku w dwutygodniku „Uwaga” i potem starał się utrzymywać wyłącznie z publikacji, stypendiów, spotkań z czytelnikami. Jednak na uwagę zasługują dwa zdarzenia, które odcisnęły się na twórczości Steda.
Siekierezada
Pierwszą z nich była praca przy wyrębie lasu w Kotli w 1967 roku. Efektem tych badań socjologicznych, bowiem Stachura nie tylko rąbał drwa, ale i podpatrywał życie i zapisywał rozmowy drwali, była powieść Siekierezada, albo zima Leśnych Ludzi. Powieść sfilmowano w 1985 roku i szybko stała się ważnym elementem subkultury, która bazowała na twórczości Stachury. Młody włóczęga, poeta, samotnik, rozstawszy się z ukochaną, zwaną Gałązką Jabłoni, podejmuje się pracy przy wyrębie lasu. Szuka sensu życia w rozmowach i współbyciu z grupą naturalnych, szczerych, zwykłych ludzi, co może oczywiście prowadzić do uproszczeń, bowiem nikt z bohaterów Siekierezady nie jest prosty w Stedowym znaczeniu. Już wtedy zarysował się dramatyczny rys w osobowości autora, jego niezgoda na to, co go otaczało.
Kolejny problem pojawił się podczas wyjazdu na stypendium do Meksyku. Nie była to jedyna podróż zagraniczna Steda, ale ta, w założeniu mająca mu przynieść kontakty z pisarzami i artystami z Ameryki Łacińskiej (zamierzał zostać tłumaczem literatury hiszpańskojęzycznej), naznaczona była bólem rozstania z żoną.
Nie brookliński most
ale na drugą stronę przebić się
przez obłędu los
to jest dopiero coś
Piękna przygoda Edwarda Stachury
Stachura był rodzinny, ale ta jego rodzinność była niespotykana. Uwielbiał dzieci, zachwycał się nimi, jednak nigdy nie został ojcem. Unikał ludzi, źle znosił jakikolwiek sygnał, który znamionowałby krytykę jego twórczości, niezgodę na to, co Sted tworzył. A z drugiej strony jego życiowa droga byłą wędrówką, często z domu do domu, często od nieznanych do jeszcze mniej znanych gospodarzy.
W 1956 roku Stachura pojechał do Giżycka. Tam na potańcówce poznał dziewczynę z Wałbrzycha, Annę Dzięgo. Anna była felczerką, po rozwodzie, niegotową na nowe związki. A jednak coś ją w Stachurze zachwyciło. Był inny, inteligentny, wrażliwy. Potrafił ciekawie opowiadać, szukał porozumienia. Nieoczekiwanie spotkała go znowu w pociągu do Wrocławia. Sted poprosił Annę o jej adres w Wałbrzychu. Podała, nie wiedziała, że poznany na Mazurach dziewiętnastolatek to Edward Stachura, przyszły poeta. Po tygodniu zapukał do drzwi jej mieszkania. Rodzina Anny przyjęła Steda (tak się przedstawił) i oddała mu jeden z dwu pokoi, które miała do dyspozycji. Zachwycił Annę swoją tajemniczością, swoją odmiennością. Zapewne nie było to trudne, w górniczym miasteczku niewielu myślało o skrzydłach Ikara. Gdy wyjechał po tygodniu, pozostała po nim książeczka Sonety do Laury i zdjęcie młodego Stachury. Zniknął z jej życia tak nagle, jak się w nim pojawił. Na przeszło ćwierć wieku. Na początku lat osiemdziesiątych w programie telewizyjnym o tragicznym losie młodego poety mignęło Annie zdjęcie, które doskonale znała. Nie wiedziała, że dwa lata po mazurskim spotkaniu Sted opublikował opowiadanie Piękna przygoda, w której ją, Annę, opisał. Dwadzieścia pięć lat później, już po śmierci poety, wszystko do Anny wróciło. Stachura dotrzymał słowa. Była jego Laurą, choćby przez kilka dni.
Ja cóż, włóczęga, niespokojny duch
Ze mną można tylko pójść na wrzosowisko
I zapomnieć wszystko
Edward i Zyta
W 1962 roku ożenił się z Zytą Bartkowską. Przyjechała po wojnie z rodzicami na Dolny Śląsk, a zatem odzyskiwała tę Polskę z drugiej, niż Stachura, strony. Swoje refleksje na temat tego, czego doświadczyła jako dziecko, najdobitniej wyraziła w późnej powieści, wydanej w 2012 roku Ocalenie Atlantydy. W czasach, gdy na Dolnym Śląsku wciąż dominowała narracja, że ziemie te są sprawiedliwie odzyskane, że zamieszkują je ci, który utracili swoje Kresy, Bartkowska odważyła się powiedzieć rzeczy niewygodne. Mówiła o wysiedleniach Niemców, którzy odeszli z Dolnego Śląska, donikąd, zostawiając domy z ciepłym obiadem na piecu, poganiani przez najeźdźców-zwycięzców. Jeszcze w latach osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XX wieku w podwałbrzyskich wsiach można było usłyszeć zupełnie inne opinie, wskazujące innych winnych, piętnujące kogo innego.
Wrażliwość Zyty, publikującej pod pseudonimem Zyta Oryszyn, złączyła się z nadwrażliwością Stachury. Szybko dostali kawalerkę w Warszawie, przy Rębkowskiej. To był czysty, zadbany dom. Stachura-bard sypiał w piżamie, bardzo dbał o higienę osobistą i upraszał gości o zakładanie sukiennych osłon na buty. Oboje z żoną ciężko pracowali, poszukując jakichkolwiek źródeł dochodu, ale brak funduszy, coraz dotkliwszy, przewijał się w życiu poety aż do śmierci. Czasami brakowało ich tak bardzo, że Stachurowie nie jedli obiadu. Żyli z pożyczek, stypendiów, wyproszonych przez poetę spotkań autorskich (płatnych) i okazjonalnie z pokera. Uzyskiwane w ten sposób dochody były mizernie niskie w porównaniu do cen w Polsce. Ale pewnym usprawiedliwieniem było to, że wielu Polaków cierpiało na te same dolegliwości. Tylko że Stachura nie chciał pracować fizycznie. Pisanie traktował bardzo poważnie, to była jego praca. A jednak te poszukiwania, tworzenie i nieustanne zmaganie się z życiem odebrało związkowi element, który zadecydował o jego trwałości. Po dziesięciu latach małżeństwo rozpadło się. Stachura został sam, z ogromnym, jak mówił, deficytem miłości. Jego Gałązka Jabłoni odeszła, zajęła drugie mieszkanie, wyproszone przez Steda u władz.
Jeszcze zdążymy naszą miłością siebie zachwycić,
Siebie zachwycić i wszystko wkrąg.
Wojna to będzie straszna, bo czas nas będzie chciał zniszczyć,
Lecz nam się uda zachwycić go
To nie są czasy dla wrażliwców
Sted odebrał sobie życie w 1979 roku. Do dziś mówi się o jego prawdopodobnej chorobie afektywnej-dwubiegunowej, o alkoholizmie, a nadwrażliwości. Tyle w tym prawdy, co i zaprzeczeń. Anna Tylikowska w artykule „To nie są czasy dla wrażliwców” (Polityka, 22.11.2016) pisze o książce dr Elaine Aron The Highly Sensitive Person. Autorka zwraca uwagę na fakt, że dwadzieścia procent ludzi odznacza się nadmierną wrażliwością na bodźce, które dla innych są zupełnie obojętne. Dodatkowo osoby te mocniej przeżywają własne doznania, w sposób wyniszczający analizują własne lęki i przeczucia, dostrzegając taki wymiar świata, jaki dla pozostałych jest zupełnie niedostępny.
Czy taką osobą był Edward Stachura? Wiele na to wskazuje. Sted widział świat w sposób poetycki, ale nie negował jego materialnego, przyziemnego wymiaru. Miał poczucie wartości tego, co tworzył, walczył o to, traktował pisanie niezwykle serio, to była jego praca. Unikał codzienności, ale i jej szukał, zabiegając o kolejne stypendia, dbając o porządek w swoim mieszkaniu, zamykając sprawy znajomości, małżeństwa, a nawet relacji z najbliższymi. Jak pisze Marian Buchowski w Butach Ikara, Sted w pewnym momencie w życiu spisał dokument, w którym rozstał się z rodziną, uzasadniając to tym, że są już dorośli i nic ich już nie łączy. Poprosił o skreślenie z listy członków Związku Literatów Polskich, wyrzucił dowód osobisty. Kto z nas robi takie rzeczy? Kto ma taką potrzebę regulowania codzienności?
Stachura odżegnywał się od przypisywania mu cech typowych dla grup literackich, ale jednocześnie krążył wokół tych grup, zaznaczając tam swoją obecność. Był i nie był podporządkowany systemowi, bo uciekał od wytycznych, ale i szukał w systemie funduszy na własne realizacje. Narzekał na biedę, ale pilnował czystości w domu. Potrafił się zachwycić każdą chwilą, dostrzegał jej wyjątkowość.
Stachura natomiast pozostawał samotny, „cała jaskrawość” okazała się energią tworzącą, lecz nade wszystko niszczącą.
„Teraz oto jestem. Edward Stachura we wspomnieniach", Jakub Beczek, Bellona 2020
Smuga cienia
W połowie lat siedemdziesiątych, jak dostrzegali znajomi, Stachura wszedł w szczególną „smugę cienia”, w swój mistyczny okres w życiu i twórczości. Rozstanie z Zytą sprawiło, że poczuł się samotny, odnalazł tę samotność, która musiała być przecież nieunikniona, zbytnio się z żoną różnili. Edward był wiecznie w podróży, zarówno w sensie fizycznym, jak i emocjonalnym, on był gotowy do drogi, szukał tej drogi, szukał tego dojrzewania. Różnie o nim mówiono, że świadomie odrzucił ten świat i jego małe słabości, że uciekł od Heidegerrowego „się”, które było wieczną troską i podległością, do wolności, do mistycyzmu. Inni uważali, że wizerunek barda podróżnika był mocno pielęgnowaną twarzą, która miała być tym, co świat w Stachurze zobaczyć powinien.
A świat widział, co chciał. W 1974 roku w Grudziądzu, jak opowiada Piotr Müldner-Nieckowski, poeta, Stachura miał spotkanie z czytelniczkami w więzieniu dla kobiet. Przyszedł do nich z poezją, a one go zaatakowały emocjonalnie, ubrane i wymalowane, wymachujące sztucznymi penisami, zrobionymi więziennym sposobem. Nie chciały poezji, chciały dokonać na nim gwałtu, w taki czy inny sposób. Zapewne wtedy dotkliwie odczuwał swoją samotność.
Odszedł, a lata osiemdziesiąte XX wieku przyniosły modę na Stachurę. Maszynista, któremu na stacji pod Łowiczej, w pierwszej próbie samobójczej rzucił się pod koła pociągu, wspomina w książce Teraz oto jestem, że podniesiony z torów Edward jeszcze się szarpał, chciał spróbować ponownie, wejść pod jadący z naprzeciwka pospieszny. Potem popełnił trzykrotne samobójstwo: zażył truciznę, podciął sobie żyły i się powiesił. O sposoby na śmierć wypytywał przyjaciela, lekarza i poetę. Chciał być gotów na odejście. Ale zrobił to w ciszy, jakby odszedł w kolejną podróż. Taką, z której już nie wrócił.
Książkę Teraz oto jestem, w której Edwarda Stachurę wspominają znani i nieznani, osoby mu bliskie i takie, które poznał jedynie przpadkiem, możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych:
Dodany: 2020-02-25 06:08:48
Swietny artykuł
Dodany: 2020-01-14 20:13:06
Ciekawa postać.
Dodany: 2020-01-14 17:45:22
Dziękuję za ten artykuł. Przypomniał o poecie, który dla mojego pokolenia był odskocznią od zwyczajności jednocząc nas w uwielbieniu jego twórczości. Do dziś znajduję w niej swoją młodość, dawne miłości, rozczarowania i rozstania na zawsze.
Dodany: 2020-01-13 20:23:44
Jego piosenki...
Dodany: 2020-01-13 18:43:58
Warto poznać bliżej takiego człowieka.
Dodany: 2020-01-13 15:37:01
Dawno temu zaczytywałam się w jego twórczości!