Nie widzi, nie słyszy, nie ma pojęcia o moim istnieniu! Spójrz na jego aurę! Trzyma się tamtego życia jak rzep psiego ogona! Nie ma w nim odrobiny duchowości!
Poczuł, jak jego serce zwalnia, jakby wybierało się spać jakby zapadał w sen zimowy. Nie powstrzymywał tego, było to dobre.
To nic, pomyślała. Chwila słabości. Ten dziwny mężczyzna mówiący niepokojące rzeczy zamieszał jej trochę w głowie, ale to przecież nic takiego. Ogarnie się zaraz. Jest profesjonalistką, zimną suką, prokuratorem Rzeczypospolitej Polskiej. Dość tego. Zakazuje sobie takich głupot.
Poczuła się dziwnie. Bardzo nieprofesjonalnie. Po raz pierwszy od bardzo dawna nie wiedziała, jak zareagować. Drażniło ją, że tak prosty, żeby nie powiedzieć prostacki tekst tak na nią podziałał. Równocześnie jednak chciała, by mówił w ten sposób dalej. Musiała to jakoś zakończyć. I to jak najszybciej.
Położył się koło niej. Ich duże, małżeńskie łóżko skrzypnęło. Czy meble za dwadzieścia tysięcy powinny skrzypieć? W każdym razie skrzypią. Może mniej niż te za cztery, ale jednak.
Przy świadomości, że choćbyśmy wyszli ze skóry, świata nie naprawimy; możemy tylko sprawić, że nie popsuje się do końca.
Dziwne, piękne i niezwykłe było to miasto. Zburzone prawie do fundamentów, wymordowane niemal w jednej trzeciej, pełne tablic i pomników upamiętniających zabitych i rozstrzelanych w ulicznych egzekucjach, podniosło się, odbudowało i stało prawdziwa, europejską, nowoczesną metropolią na światowym poziomie.
Twarz nieboszczyka zastygła w grymasie bólu. Wytrzeszczone oczy zdawały się patrzeć na nią. Kałuża krwi wokół głowy wyglądała jak czerwona aureola.
To ciekawe zresztą, że wyszła za malarza. Prawnicy, zwłaszcza ci ze starych rodów, wiązali się raczej między sobą, jak niegdyś arystokracja. Albo psy z rodowodem, dodała w myślach nie bez pewnej złośliwości.
Nie mogła się oprzeć i tu również podeszła do szyby. Widziała w dole plac Grzybowski i kościół Wszystkich Świętych.Ogromna świątynia z tej wysokości wyglądała jak eksponat z parku miniatur. Patrzyła na jej dach i dziwiła się, jak ładnie był wykończony. Budowniczowie nie mogli przecież wiedzieć, że ktoś kiedyś będzie patrzył na niego z góry. Może więc był to widok przeznaczony specjalnie dla Boga?
Podobno człowiek nie powinien mieszkać wyżej niż na dziesiątym piętrze. Ponad tym poziomem rozpoczyna się już strefa, w której trzeba się liczyć z niekorzystnym wpływem wysokości na organizm. Fizycznym i psychicznym. A to było przecież trzydzieste piętro. Ponad sto metrów nad poziomem gruntu. Jak można żyć w takim miejscu?
I ten wiatr wcale nie był metaforyczny.
Widok był piękny i jednocześnie przerażający. Jakby stała na krawędzi przepaści. Jak można żyć w takim miejscu?
Lecz to wszystko naprawdę trudno byłoby nazwać domem. Takim, do którego się wraca żeby opatrzyć rany powstałe po potyczkach ze światem; takim, w którym człowiek czuje się bezpiecznie i u siebie.
Byłem głupi. Głupota jednak nie jest zaburzeniem psychicznym, prawda? Doświadcza jej zbyt wielu ludzi.
Nie widzi, nie słyszy, nie ma pojęcia o moim istnieniu! Spójrz na jego aurę! Trzyma się tamtego życia jak rzep psiego ogona! Nie ma w nim odrobiny duchowości!
Książka: Kto mnie zabił? W poczekalni Pana B
Tagi: duch, aura, smierc