Płyń z nurtem życia, pamiętając o oddychaniu – taką radę dawałem sam sobie w sądzie nie dalej jak wczoraj. Ale czy to naprawdę takie proste? I – co ważniejsze – czy to faktycznie wystarczy?
Jak przystało na rdzennego przemyślanina, pan Ludwik wyjął z kieszeni koszuli fajkę i zawiniątko z tytoniem.
Bardzo lubiłem tego człowieka. Traktował mnie jak równego sobie już wtedy, gdy aby mnie ostrzyc na fotelu dla dorosłych, musiał stawiać na nim specjalny drewniany taborecik. Uwielbiałem też jego śpiewną gwarę przemyską.
Gospodarza nie musiałem się obawiać, bo z tego, co było mi wiadomo, przebywał akurat w areszcie, ale jeśli chodzi o psa – niczego nie byłem pewien.
Jestem chyba ostatnią osobą, która może twardo stąpać po ziemi i wątpić w to, co dla innych jest niewiarygodne.
To dworzec w Przemyślu. Jak to się tutaj często mawia "nie chce być inaczej".
Podobno bywają stare małżeństwa, które po pięćdziesięciu spędzonych ze sobą latach widzą siebie ciągle zakochanymi oczami z pierwszej randki.
Aurelia zdała sobie sprawę, że jest stara, gruba i nikomu niepotrzebna. Ot, Barbapapa!
W końcu ona sama też była młoda – jakieś piętnaście lat i pięćdziesiąt kilogramów temu...
Dzień był parny i tak duszny, że w powietrzu dałoby się zawiesić nie tylko siekierę, ale cały asortyment sprzętów gospodarstwa domowego.
Weź kamień i nim rzuć, jeśli nie masz nic na sumieniu. Jeśli wszystko to, co robisz, jest idealne. Nie ma ludzi idealnych. Nie ma. Każdy popełnia własne błędy. Każdy ma lekcje do odrobienia. Każdy jest też mądry, kiedy chce mówić w imieniu drugiego człowieka, nie wchodząc w jego buty, w jego skórę, w jego głowę. Nie czując, tego, co on ma w sercu.
Płyń z nurtem życia, pamiętając o oddychaniu – taką radę dawałem sam sobie w sądzie nie dalej jak wczoraj. Ale czy to naprawdę takie proste? I – co ważniejsze – czy to faktycznie wystarczy?
Książka: Przebudzenie zmarłego czasu. Powrót