Wystukuję kilka zdań, a potem przenoszę wzrok na początek tekstu. Brakuje mi tytułu, przecież opowieść musi mieć tytuł. Przez chwilę się waham, aż w końcu na mojej zmęczonej twarzy pojawia się uśmiech. Zapiski znad martwej wody. Tak. Ten tytuł będzie odpowiedni.
W pierwotnym zamyśle miała tu mieszkać kadra dydaktyczna, ale ostatecznie budynek zasiedlono studentami, a ci, niezależnie od zasobności portfela, zawsze są tacy sami. Jednocześnie mądrzy i głupi.
Karolina zawsze twierdziła, że byłaby fatalną szefową. Oczywiście robiła to czysto hipotetycznie - nie wierzyła, by ktokolwiek o zdrowych zmysłach powierzył jej kierowanie choćby najmniejszym zespołem ludzi.
- Odezwę się - powiedziała, czując ukłucie żalu. Wiedziała, ze się nie odezwie. Nie zostanie pracownicą korporacji. Wiedziała to zresztą już wcześniej - wtedy, gdy rozsyłała swoje CV. Chociaż wszystko przemawiało za tym, by rzuciła robotę w policji, nie umiała tego zrobić. Była uzależniona od adrenaliny. Nie wyobrażała sobie, by mogła robić coś innego.
Leżeli, gapiąc się w niebo i kontemplując kształty obłoków.
Narysuj mi brwi niżej, przecież nie będę się cały dzień dziwić.
- Czy ja zawsze muszę trafiać na popaprańców?! - pożaliła się prawniczka i znów zmieniła obuwie na to wygodniejsze. - Czy mój mąż musi być mordercą? Ja może wyglądam na wredną, zimną sukę... - Wyglądasz - potwierdziła czym prędzej Róża. - I może nią nawet jestem. Ale żeby mnie aż tak los pokarał, to to jednak nie jest sprawiedliwe!
Wziął ją z zaskoczenia, więc miała prawo go nie poznać. Poza tym odkąd się ostatnio widzieli, zdążył nabrać masy i osiwieć do imentu. Jakim jednak cudem on ją rozpoznał, skoro tak schudła, wypiękniała oraz zmieniła nazwisko i stan cywilny, tego pojąć nie sposób.
W telewizyjnym pudle, które Barański włączył nie wiadomo po co, nadawali bełkot (charakterystyczny zwłaszcza dla kanału państwowego), który był nawet gorszy niż budowlane rzężenie.
Ten gamoniowaty detektyw przepadł bez wieści. Zdaniem Barańskiego dobrze zrobił. On, gdyby przez jakąś fatalną w skutkach pomyłkę skończył przed obliczem urzędnika stanu cywilnego z Różą Kwiatkowską u boku, też wziąłby nogi za pas.
- Ja już miałem dość tej zachodniopomorskiej puszczy, jeziora i świeżego powietrza! - Nabrał nagle wigoru. - Przecież tym się normalnie oddychać nie da! Ja się krztusiłem od tego! Astmy niemal dostawałem! W tym ich jeziorze też się wykąpać nie sposób. Woda taka przezroczysta, że wszystkie fałdki tłuszczu widać. Tak się żyć nie da! Zatęskniłem za Śląskiem - wyznał.
Nieraz już panikowałem, gdy mój pan zostawiał mnie na zawsze, wyskakując do kiosku po gazetę. Tym bardziej jednak sprawa wyglądała poważniej. Szymona Solańskiego diabli wzięli. Na dobre.
Chętnie oddałby nerkę i dołożył śledzionę, byleby tylko ta podróż dobiegła wreszcie końca.
Szymon Solański ledwie zdążył wypowiedzieć sakramentalne "tak", zaraz potem zniknął jej z radaru. Wyparował w mrok Puszczy Augustowskiej z przyczepy kempingowej, w której spędzili noc poślubną. Róża zrobiła wszystko, by odnaleźć detektywa. Nie trafiła jednak na żaden trop.
Teresa wprawdzie była wierząca, ale to nie znaczy, że głosowała na obecnie nam panujących. Co to, to nie! Wszak ojciec dyrektor z jej ulubionego radia już nie raz i nie dwa wykazał się nieufnością wobec posłów. A ten dobry człowiek wiedział, co robi.
Wystukuję kilka zdań, a potem przenoszę wzrok na początek tekstu. Brakuje mi tytułu, przecież opowieść musi mieć tytuł. Przez chwilę się waham, aż w końcu na mojej zmęczonej twarzy pojawia się uśmiech. Zapiski znad martwej wody. Tak. Ten tytuł będzie odpowiedni.
Książka: Martwa woda
Tagi: książka, tytuł