Doświadczenie otchłani. Historia Simone Moro

Data: 2022-05-10 12:14:45 Autor: Magdalena Galiczek-Krempa
udostępnij Tweet

- Dlaczego wspinasz się na Czomolungmę? - zapytał dziennikarz.

- Ponieważ istnieje - odpowiedział George Mallory, alpinista, uczestnik trzech brytyjskich ekspedycji na Mount Everest w latach 1921-1924”

Powodów podejmowania wypraw wysokogórskich jest wiele. Ludzie szukają w górach dystansu do codzienności, przestrzeni, miejsca do przemysleń. Góry dla wszystkich – niezależnie od doświadczenia – stanowią wyzwanie. Są miejscem walki, przestrzenią do pokonywania własnych słabości i strachu. Są areną do mierzenia się z marzeniami, do dokonywania rzeczy niemożliwych. Wysokie góry to jednak przede wszystkim miejsce, które swoją monumentalnością i zmiennością pogody uczy pokory i szacunku do natury.

Góry to także miejsce, z którego wielu wybitnym wspinaczom nigdy nie udało się wrócić, a inni – doznawszy poważnych wypadków – na zawsze muszą zmagać się z kalectwem czy traumą. Simone Moro to włoski wspinacz i alpinista, który jako jedyny człowiek dokonał czterech pierwszych zimowych wejść na ośmiotysięczniki. Podczas jednej ze swoich wypraw, ekspedycji z Tamarą Lunger na Gaszerbrum I wpadł w przerażającą przepaść rozciągającą się na długość co najmniej siedmiu pięter. Swe doświadczenia opisuje w publikacji Widziałem otchłań, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Mova. 

Moja stopa zapada się w pustkę. Ja zapadam się w pustkę. Spadam, zaraz będzie szarpnięcie, myślę, ale zamiast tego odbijam się od ścian, obracam się wokół siebie. Nie przestaję spadać w otchłań.  

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Wydostanie się z otchłani było dla alpinisty karkołomnym wysiłkiem. Zabezpieczony w sprzęt wspinaczkowy w plecaku, Simone Moro – wykorzystawszy w tamtym momencie bezcenną śrubę lodową, czekany i pomoc rannej Tamary Lunger – zdołał wyjść na powierzchnię. Nie było jednak mowy o kontynuowaniu tej wyprawy. Nie pozwalał na to stan zdrowia jej uczestników oraz strach, jakiego przed chwilą doświadczyli. Jednak nie tylko ta „fizyczna” otchłań miała być dla nich traumą.

Poziom adrenaliny mamy jeszcze na tyle wysoki, by powstrzymać to, co - jak zdajemy sobie sprawę - wkrótce będzie naszą nową otchłanią. Niebawem odzyskamy siły, by poczuć rozczarowanie tym, co stało się z nasza wyprawą. 

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Pozostaje niedosyt. Świadomość, że może udałoby się za kolejnym razem, że może warto było spróbować jeszcze raz. Po powrocie alpinistów do kraju pojawiają się opinie w internecie. Krzywdzące komentarze „znawców” tematu. Hejterów, którzy wszystko zrobiliby lepiej, sprawniej, w lepszym stylu. Bo jak to, przecież nie można tak marnotrawić pieniędzy sponsorów! Ale intuicja podpowiadała inaczej. Lepiej wycofać się, póki jest na to jeszcze czas.

Czytaj również: Simone Moro - cytaty

Miesiące pandemii były dla alpinistów czasem szczególnie trudnym. Zakaz przemieszczania się, konieczność odwołania zaplanowanych i przygotowywanych z ogromną pieczołowitością wypraw sprawił, że „ludzie gór” musieli pozostać w swoich domach przez długie miesiące. Nie był to jednak czas stracony. Była to dobra okazja, by ćwiczyć tężyznę fizyczną i kondycję, ale też budować, odnawiać i pielęgnować relacje rodzinne, tak mocno przecież nadszarpnięte wielomiesięcznymi wyjazdami w góry.

Nie trzeba jednak długo czekać, by wytworzyła się między nami szczególna rutyna: otacza nas otchłań, ale ja dbam o to, byśmy mogli się wspiąć i wydostać na powierzchnię.

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Początek pandemii to czas stagnacji, zagubienia, izolacji. Niepewność jutra, tego czy będzie można wyjść z domu na zakupy lub spacer sprawia, że ludzie coraz mocniej zapadają się w sobie, we własne mentalne przepaście. Jednak nawet w tak mrocznych momentach, chwilach trudnych – przede wszystkim dla dzieci (w tym syna alpinisty), które z dnia na dzień pozbawione zostały kontaktu z rówieśnikami – Simone Moro nie pozostaje bierny. Nauczony radzenia sobie w najbardziej ekstremalnych warunkach, „wyciąga” syna – i siebie – z otchłani rutyny i przygnębienia. Znajduje sposoby i powody, by rano wstać z łóżka i, pomimo wszechobecnego smutku, cieszyć się życiem.

Otchłań może okazać się także punktem zwrotnym w życiu. To chwila – czasami dłuższy okres czasu, a czasami zaledwie ułamek sekundy – gdy człowiek zaczyna przewartościowywać swoje życie. To sposób i impuls do tego, by uczyć się na własnych błędach. Simone Moro, zafascynowany historią biblijnego Jonasza – człowieka, który wyciągnął wnioski z własnych pomyłek, takie też imię nadał swojemu synowi. Alpinista chciał, by syn szeroko spoglądał na świat, żeby popełniał błędy, ale – co najważniejsze – stawały się one dla niego powodem do poprawy.

Jonasz jest prorokiem wysłanym przez Boga na ziemię, aby głosił jego słowo. (…) ale zamiast robić to, po co go wysłano, wałęsa się i rozrabia. (…) wsiada na kuter rybacki, morze się burzy (…). Jego towarzysze (…) wyrzucają go do morza i w tym momencie (…) przybywa wieloryb, aby go pożreć, a tak naprawdę po to, by go uratować. Od tej chwili, od trafienia do tej otchłani, Jonasz się zmienia, zaczyna rozumieć, co jest jego obowiązkiem, i zachowuje się jak należy.

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Simone Moro wychowywał się w niezamożnej rodzinie. Nic nie przychodziło mu łatwo. Swoimi doświadczeniami dzieli się z synem, który dorasta w dostatnich i komfortowych warunkach. Moro uważa, że właśnie ta jego walka o wszystko, ten głód i pragnienie czegoś więcej były motorem sprawczym jego działań i sukcesów.

Trzeba, żeby i on poznał jakieś otchłanie, przez które przeszedłem: trudność wytłumaczenia pewnych wyborów, frustrację na widok tego, że łatwiej jest podążać określoną drogą ludziom, którzy dorastali w bardziej sprzyjających warunkach, wysiłek, jaki mój ojciec wkładał w to, by związać koniec z końcem.

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Wytrwałość. Wiara we własne siły. Upór w dążeniu do celu. To z pewnością cechy Simone Moro. Stawianie czoła porażkom, wyciąganie wniosków z niepowodzeń. Stopniowe dochodzenie do celu, walka w górach o każdy metr. Wszystkie te elementy złożyły się na dzisiejszy obraz alpinisty.

Czy osiągnąłbym te same wyniki, gdybym nie miał w sobie tego głodu? Albo gdybym się nie bał, że pogrążę się w tej otchłani niezadowolenia lub frustracji?

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Początki przygody alpinistycznej Simone Moro nie napawają jednak optymizmem. Pierwszą wyprawę w wysokie góry, w Himalaje, której celem była ekspedycja na Mount Everest, alpinista o mało nie przypłacił życiem. Zbyt duży entuzjazm, młodość, brak doświadczenia i hurraoptymizm na stokach Everestu połączyły się w niebezpieczną mieszankę. Zaledwie chwile dzieliły Moro od tragicznej śmierci.

(…) przeszedłem od wspinaczki do alpinizmu: mój debiut w tym świecie był niemal klęską i mało brakowało, a zamieniłaby się ona w pogrążenie w otchłani (…).

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Wydarzenie to pozwoliło alpiniście na wyciągnięcie konstruktywnych wniosków, które towarzyszyć mu będą na kolejnych wyprawach. Góry nie są placem zabaw. To jedne z najtrudniejszych do zdobycia miejsc, gdzie człowiek jest zaledwie drobiną zdaną na łaskę natury. Przekonali się o tym wielcy polscy wspinacze – Krzysztof Wielicki i Wanda Rutkiewicz. Przekonał się o tym i Simone Moro.

Wyprawa Moro i Lorenzo na Aconcaguę również nie obyła się bez dramatycznych epizodów. Mimo dobrego przygotowania i doświadczenia, podczas zejścia alpinistów zaskoczyła burza śnieżna. Himalaiści spędzili w namiocie kilka dni wypełnionych strachem i oczekiwaniem na najgorsze.

Przekonani, że wpadliśmy w pułapkę, wiele razy myśleliśmy, że to nasza otchłań i że to już koniec.

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Szczęśliwie wspinaczom udało się jednak wykrzesać z siebie resztki sił i, korzystając z wieloletniego doświadczenia, bezpiecznie – mimo zerowej widoczności – zejść i dotrzeć po kolejnych kilku dniach do najbliższej wioski. Jednak pełen niepewności, dramatyczny powrót wspinaczy okazał się preludium do kolejnego, tym razem paradoksalnie zabawnego doświadczenia:

Uratowaliśmy się, a kiedy dotarliśmy do tej wioski, (…) odkryliśmy kolejną (…), tym razem komiczną otchłań: nasz towarzysz, który już na początku zrezygnował z wejścia, ale w teorii miał czuwać nad naszym bezpieczeństwem, (…) tańczył z jakimiś dziewczynami w gospodzie (…)

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Simone Moro przez wiele lat swojego życia poszukiwał mentalnych przewodników, ludzi, którzy swoją pracą, przykładem, działaniami mogliby stać się jego inspiracją, pomocą w znalezieniu własnego przeznaczenia i miejsca na ziemi. Takimi mentorami stali się dla Moro Polacy: alpiniści, którzy mimo przeciwności losu, skomplikowanej sytuacji politycznej, niedostatków i braku dostępu do profesjonalnego sprzętu wspinaczkowego, pokazali, jacy są silni i jak wiele mogą osiągnąć swoją determinacją i uporem.

Byli obywatelami otchłani: politycznej, estetycznej, historycznej, którzy zdecydowali, że nie będą wiecznie grać roli przegranych.

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Otchłani doświadczył – i to dwukrotnie – wieloletni przyjaciel Simone Moro, Mario Curnis. Otchłań Curnisa związana była z obiecanym mu przez organizatora wyprawy wejściem na Everest. Summa summarum okazało się jednak, że Mario miał służyć ekipie jedynie doświadczeniem i siłą, a śmietankę zebrali inni uczestnicy ekspedycji. Dopiero po trzydziestu latach oczekiwania i zwątpienia Curnis wraz z Moro szczęśliwie dotarli na szczyt Mount Everestu. Drugiej zaś otchłani przyjaciel Simone Moro doświadczył w momencie, gdy jego firma upadła z powodu niezapłaconych przez klientów faktur.

(…) spontanicznie opowiadam (…) o innej otchłani, tej, w której Mario Curnis trwał przez trzydzieści lat. W jego życiu pojawi się też jeszcze jedna otchłań, ale myślę, że dla kogoś takiego jak Mario, oczekiwanie na rewanż było o wiele gorsze do zniesienia niż upokorzenie związane z patrzeniem na upadek jego firmy.

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Otchłań doświadcza każdego, nie tylko alpinistów. Dla jednych jest faktycznym, fizycznym upadkiem w przepaść, momentem kulminacyjnym, chwilą przewartościowania swojego życia. Dla innych otchłań to metafora: śmierci najbliższego człowieka, strachu przed umieraniem, choroby, utraty pracy, bankructwa firmy czy samotności. Jednak otchłań wcale w ostatecznym rozrachunku nie musi okazać wyrokiem: jeśli znajdziemy w sobie odrobinę wiary, tę „śrubę lodową", którą Moro odnalazł w plecaku, droga na powierzchnię stanie przed nami otworem. Tylko od nas zależy, jak pokierujemy własnym życiem, na jakie tory je ustawimy, jakim szlakiem podążymy. Czy będziemy obwiniać świat i wszystko wokół o własne niepowodzenia, aż utkniemy w bagnie pretensji i frustracji? Czy też weźmiemy sprawy w swoje ręce i mozolnie, ale z determinacją dążyć będziemy do celu.

Szczyt jest wyłącznie punktem przejścia, nigdy tylko dojścia, ponieważ szczęście i pasja nie leżą w miejscu przeznaczenia, ale w podróży.

„Widziałem otchłań", Simone Moro

Książkę Widziałem otchłań kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.