Jeźdźcy Apokalipsy czy zbawiciele?
Data: 2015-04-27 11:43:45Wyobraziłem sobie książkę, która obejmowałaby okres od 14 lipca 1789 roku do 14 lipca 1989 i odtwarzała marzenia o sprawiedliwości i zadośćuczynieniu (…) kończyłaby się na upadku rewolucji kubańskiej i nikaraguańskiej oraz egzekucjach Arnalda Ochoi i Antonia de la Guardii, rozstrzelanych 14 lipca 1989 roku (…) w Paryżu był już 14 lipca i obchodzono dwusetną rocznicę, niedługo potem rząd sandinistów utracił władzę w Mangui.
Patrick Deville, Pura Vida. Życie & śmierć Williama Walkera
Odsłona pierwsza: Simón Bolívar
14 lipca to bardzo ważna data dla tych, którym historia Ameryki Środkowej jaki się jako ciąg walk o wolność i niezależność. I choć powtarza się ona zaskakująco często i zwykle oznacza też zbrojne działania, których celem jest poprawa życia i wzrost dobrobytu ludności, to jednak podający ją ograniczają swoje wyjaśnienia do tych dwóch słów: wolność i niezależność.
Dla Europejczyka 14 lipca to przede wszystkim dzień, w którym zdobyto Bastylię, symbol zniewolenia ludu Francji. Wydarzenia te zapoczątkowały Wielką Rewolucję Francuską. Wraz z naczelnym więzieniem Paryża upadła też monarchia Bourbonów, a gilotyna, choć znana już od XIII wieku, udoskonalona przez Josepha-Ignace Guillotin jako narzędzie szybkiej i bezbolesnej śmierci (przypomnijmy, że głowy ścinane katowskim toporem, jeśli mistrz był partaczem, lub nie do końca zdołał wytrzeźwieć przed egzekucją, nie zawsze odpadały od tułowia, co powodowało niepotrzebne cierpienia i długą agonię skazańca), stała się jedną z głównych bohaterek rewolucji.
Filozoficzne podwaliny pod zmiany społeczne dał kontraktualizm, nurt propagowany przez m.in. Thomasa Hobbesa i Jana Jakuba Rousseau, którego Umowa społeczna, czyli refleksja nad doskonałym społeczeństwem prowadzonym w duchu demokracji (nie trzeba dodawać, że utopijnej) była pilnie studiowana nie tylko przed wybuchem Rewolucji Francuskiej w Europie, ale także w Ameryce Środkowej. Protestancki genewczyk zdążył umrzeć, uprzednio oddawszy swoich pięcioro nieślubnych dzieci do sierocińca, bez zadawania sobie trudu poznania ich imion i przyszłych losów, gdy Francuzi chwycili za noże, a Umowa społeczna trafiła w ręce Simóna Bolívara, który miał dosyć panoszenia się Hiszpanów w Ameryce Południowej. Świat zakręcił się po raz pierwszy.
Simón José Antonio de la Santísima Trinidad Bolívar y Palacios, urodzony na terenie dzisiejszej Wenezueli, przystojny arystokrata, arogancki syn magnatów ziemskich, w młodości podróżujący po napoleońskiej Europie szybko przesiąkł ideami cesarza Francuzów. Z grupą zaledwie siedemdziesięciu żołnierzy i głową pełną oświeceniowych idei co do wolności i sprawiedliwości społecznej wyruszył z terenów dzisiejszej Kolumbii do walki z armią Ferdynanda VII.
Nierówne siły stały się przyczyną niepowodzenia pięknego Bolívara, który przez kolejne lata, aż do 1817 roku, nie ustawał w godzeniu sporów i obietnicach zniesienia niewolnictwa na zajmowanych ziemiach. Gdy w Stanach Zjednoczonych Ameryki nikt jeszcze nie uwalniał niewolników, Bolívar uświadamiał ludność murzyńską Wenezueli, że ma prawo zrzucić kajdany. Kiedy w 1817 stał się Najwyższym Naczelnikiem, a dwa lata później prezydentem Republiki Wenezueli świat zastygł w osłupieniu. Uwolnił spod buta Hiszpanów Kolumbię, Ekwador i Peru. W 1818 wolna i niepodległa była już Argentyna, Paragwaj i Chile, cztery lata później Panama i Urugwaj, kolejno Portugalia i w 1825 okowy zrzuciła część Peru, gdzie powstała Boliwia, będąca najwyższym hołdem wojowniczemu El Libertador, człowiekowi, który odważył się zmienić panujący od czasów odkryć kolonialnych porządek. Przy aktywnym wsparciu Stanów Zjednoczonych Ameryki, wyraźnie zainteresowanych zmniejszeniem wpływów hiszpańskich w tej części świata (w 1823 uchwaliły doktrynę Monroe'a), mapa świata zyskiwała nowe zapisy, a Simón Bolívar stał się symbolem wolności, żywym wcieleniem myśli Rousseau.
Wielka Kolumbia, federacja obejmująca Kolumbię, Wenezuelę, Panamę i Ekwador, ze stolicą w Bogocie, ziszczone marzenie Bolívara, poza wolnością miała niewiele. Zniszczone wojnami i wyzyskiem tereny potrzebowały ekonomicznego i profesjonalnego wsparcia. Zabrakło i jednego, i drugiego. Związek rozpadł się po dwunastu latach, niszczony przez wewnętrzne spory i bratobójcze walki. Bolívar, odsunięty od władzy, musiał zadowolić się mitem, który wokół niego narastał. W 1828 roku dokonano zamachu na chorego już na gruźlicę Simóna Bolívara. Ocalony przez swoją przyjaciółkę i kochankę, Manuelę Saenz, także arystokratkę, umknął oknem. Kobieta zyskała nowe miano: The Liberator of the Liberator.
Gwiazda Simóna Bolívara zgasła. Oskarżony o sprzedanie Wenezueli obcym, złamany psychicznie, nazwany wrogiem ludu, dwa lata później El Libertador zmarł na gruźlicę, a jego marzenie, Wielka Kolumbia, przetrwało go o niecałe dwa lata. Wyzwolone od Hiszpanii kraje nie potrafiły współpracować. Po Bolívarze pozostały setki pomników i Boliwia, będąca przecież, dzięki swojej nazwie, najwyższym hołdem złożonym Wyzwolicielowi.
Odsłona druga: William Walker
Ten typ ludzi, przeczuwających niejasno, że los nie poskąpi im sytuacji niebezpiecznych, zaczyna od studiowania medycyny. Nie tylko to łączy Wiliama Walkera i Che Guevarę, anioła i demona – wcielenie Dobra i Zła w rewolucyjnej mitologii Ameryki Środkowej
Patrick Deville, Pura Vida. Życie & śmierć Williama Walkera
W 1844 dwudziestoletni William Walker opuszcza swoje rodzinne Nashville i jedzie do Europy. Bada książki o medycynie i analizuje teksty filozoficzne. Zaczytuje się w dziełach Victora Hugo. Pociąga go prawo. Przeczuwa, że czasu ma niewiele, a świat otwiera przed niepokornymi olbrzymie możliwości. Wraca do Luizjany, studiuje prawo, pisze teksty do „Daily Crescent”. Jego życie pędzi jak pociąg ekspresowy. Na uniwersytecie w Nashville wygłasza wykład pochwalny o Lordzie Byronie. Zachwyca się młodym człowiekiem, który przeznaczył swój majątek i życie na walkę o wolność Grecji. Walker przeczuwa, że chce podążać tą drogą. Na razie jednak nie ma odpowiednich pieniędzy.
Jest już zakochany. Dwudziestotrzyletnia Gart Martin oszałamia Walkera wdziękiem i połyskiem czarnych włosów. Południe Stanów Zjednoczonych, niczym w powieści Margareth Mitchell, pachnie kwiatami brzoskwini i przeciąga się w słońcu, gdy niezliczone grupy czarnoskórych niewolników codziennie zbierają bawełnę na olbrzymich plantacjach. Bogaci tańczą i chłodzą rozgrzane ciała w cieniu olbrzymich werand. Niewolnicy ciężko pracują, żyją krótko, często chorują. Brud i nędza przywołują swą siostrę: śmiertelną chorobę, a ta egalitarnie kosi wybranych. W 1849 roku przychodzi cholera, która zabiera jedyną miłość Walkera. On sam traci sens życia. Może wybrać alkohol lub opium. Dziki Zachód jest już zdobyty, brak tam miejsca dla chcącego zatracić się młodego prawnika.
Ale oto pojawia się nadzieja na lepsze życie. Meksykańska prowincja Sonora cierpi wskutek najazdów Indian. To doskonała okazja, aby rzucić się w wir życia. Okazja, aby nadać swemu cierpieniu sens.
Walker nie ma pieniędzy, a musi wyposażyć najemników. Wpada na szatański pomysł. Bierze kredyt pod zastaw ziem uprawnych w Sonorze. Ziem, których jeszcze nie zdobył... W 1853 roku na pokładzie statku „Carolina” rusza do La Paz. Witają go rozgrzane od słońca i pustynnej ziemi jaszczurki i obojętne kaktusy. W chwili wpłynięcia do portu gubernator odpoczywa. Trwa sjesta. Nie dla każdego. Hałaśliwy oddział Walkera, składający się z czterdziestu pięciu umięśnionych brodaczy, zdejmuje flagę meksykańską i wiesza swoją. Dwa czerwone pasy przedzielone białym, a na nich dwie gwiazdy. Walker tworzy dwa nowe państwa.
W listopadzie Wiliam Walker ogłasza powstanie niepodległej Republiki Dolnej Kalifornii i Sonory. Życie przyspiesza i nabiera blasku. Tworzy historię, ma po co żyć. Ale gdy opada pył chwały, życie znowu zaczyna wpełzać w misternie tkany kobierzec marzeń. Lokalni partyzanci pod przewodnictwem Guadalupe Melendresa nękają drużynę Walkera. Odbierają im „Carolinę”. Zaczyna się głód i rabunek okolicznych wsi. Na skutki nie trzeba długo czekać. Pewnego dnia Walker budzi się i wie, że jest w potrzasku.
Na wschodzie zagraża mu armia meksykańska, na północy wojowniczo pokrzykują Apacze, na zachodzie stacjonują Amerykanie. I jeszcze Melendres. Choć sytuacja wygląda beznadziejnie, Walker postanawia zagrać va banque. Chce zdobyć Sonorę. Powiększa swoją armię, wcielając do niej do chłopów z ziem podbitych przez Indian. Jest prezydentem nowo utworzonego kraju, uroczystościom przygrywają mariachi i płynie zmrożona tequila. Kiedy stawia stopę na ziemi Sonory, jest już właściwie sam. Część jego najemników poległa, część uciekła. Walker oddaje się władzom północnoamerykańskim. Podpisuje akt kapitulacji jako Wiliam Walker, prezydent Republiki Sonory. Płoną mu oczy, jest wizjonerem. Wie, że kolejnym punktem na jego drodze będzie Nikaragua.
Tymczasem grozi mu proces za naruszenie umowy neutralności z Meksykiem. Nie obawia się go. Czuje się spadkobiercą Álvara Núñez Cabeza de Vaca, który trzy i pół wieku przed nim płynął mulistymi wodami Rio de la Plata do Paragwaju. W ciągu ośmiominutowego procesu wymusza swoje uniewinnienie. Jest wszakże Amerykaninem i jego filibusterska wyprawa to walka z obcymi na chwałę Ameryki. Chciał stworzyć od nowa państwo białych, anglojęzycznych ludzi. Za cóż go tu karać?
Wychodzi na wolność i zatrudnia się w „Commercial Advertiser” Byrona Cole'a. A tymczasem świat szaleje. W Kalifornii trwa gorączka złota. Rozkwita kolej, wszyscy dokądś pędzą, żelazne rumaki kopcąc i gwiżdżąc wiozą ludzi w świat, ku szczęściu i fortunie. Kto stoi, ten się cofa, nie wolno stać, trzeba pędzić, choćby na złamanie karku. Byron Cole poprawia białe makiety koszuli, zapala cygaro i przechadza się po redakcji. Trasa od Pacyfiku do Atlantyku powinna prowadzić przez Nikaraguę. Jeżeli będzie wiodła przez jezioro Nikaragua, do przekopania pozostanie raptem dwadzieścia kilometrów lądu. Dotychczas stosowana droga przez Panamę powinna odejść do przeszłości. Klimat tam gorszy i w ogóle drożej. Trzeba to zmienić.
I powstaje marzenie. Wielkie parowce Corneliusa Vanderbilta przewiozą ludzi z Nowego Jorku do portu San Juan del Norte na Wybrzeże Moskitów, a w tunelu zielonych drzew i ptaków, na szmaragdowych wodach rio i dalej, przez jezioro Nikaragua, podróż będzie marzeniem, a nie wysiłkiem. Po co komu Panama? To czysta głupota. Hajda na Nikaraguę! Ale zaraz, od jeziora mamy jeszcze dwadzieścia kilometrów lądu. Przekopiemy! To w Nikaragui spotka się Wschód z Zachodem. - Kopanie w Panamie jest równie absurdalne jak pod kanałem La Manche - ironizuje Cole. Walker słucha i patrzy na mapę. Już wie, że ten, kto zdobędzie Nikaraguę, zdobędzie świat. A przecież to on się do tego nadaje jak nikt inny! To nic, że ten kraj jest suwerenny. Ma kłopoty, trwa walka o władzę. Wystarczy opowiedzieć się po właściwej stronie. No i trzeba tam być.
Rusza na miejsce, zbiera najemników, walczy i szuka sprzymierzeńców. W październiku 1855 roku rusza na Granadę. Przeprawia się nocą, na parowcu ze zgaszonymi światłami, a potem jak Indianin, lasem, w absolutnej ciszy. Zdobywa bezbronne miasto i ogłasza się generałem i szefem sztabu armii nikaraguańskiej. León i Granada należą do niego. Powołuje marionetkowy rząd. Zaprasza wielkich właścicieli ziemskich z południa Stanów Zjednoczonych aby przyjechali do niego, do Nikaragui. Rozdaje ziemię na plantacje bawełny i tytoniu, pozwala eksploatować kopalnie złota i miedzi. I wreszcie mówi o kanale. Ale popełnia błąd, wypowiadając umowy z Corneliusem Vanderbiltem. Obrażony milioner, nieokrzesany awanturnik i spirytysta nigdy mu tego nie zapomni. Oznajmia, że nie będzie zaangażowany w budowę kanału w Nikaragui. Stawia na Panamę.
Zaczynają się znane już Walkerowi kłopoty. Brak zaopatrzenia, nie kursują statki, bałagan i zanik regularnych dostaw. Aby zapobiec kolejnym nieszczęściom z zagrażającą mu armią kostarykańską, Walker rusza na ten kraj. Choć zdradzony przez najemnika Louisa Schlessingera omal nie traci władzy, nie poddaje się. Oblega Rivas, które odcięte od regularnych dostaw, więzi w sobie siły kostarykańskie. W mieście wybucha cholera. Jak kiedyś odebrała Walkerowi ukochaną Ellen Galt, tak teraz choroba sprzyja wizjonerowi. Kostarykanie mają dość wymiotów własnymi wnętrznościami i składają broń. Walker zwycięża. 29 czerwca 1856 roku wygrywa wybory prezydenckie. Rok później wjeżdża do Granady na białym koniu. Jest jak Simón Bolívar. Orkiestra przygrywa Yankee Doodle i Oh! Susanna. Patrzy na kapitana Francisca Lainego, który ogłasza ludowi hiszpańską wersję przemowy Walkera. Obiecał już uwolnienie Kuby z jarzma Hiszpanów. W planach ma jeszcze prezydenturę całej Ameryki Środkowej i Karaibów.
Tymczasem podstępny Vanderbilt za darmo odwozi dezerterów z jego armii i wspiera opozycję. Zapowiada się śmiertelna walka. Walker odwołuje zakazujący niewolnictwa akt emancypacyjny. Chce zjednać sobie Stany Zjednoczone. Daremnie. Znowu zaczyna brakować pieniędzy i nie ma już sił na walkę z przeciwnościami. Vanderbilt przeciwnie. Zaciera ręce, patrząc na upadek awanturnika. Walker oddaje się w ręce Armii Amerykańskiej i wraca do kraju. Analizuje przyczyny porażki i planuje kolejne akcje. Przez kraj przetacza się dyskusja na temat bezprawia, jakiego się dopuścił. Gwiazda wielkiego wizjonera przygasa.
Nikt już nie mówi o kopaniu kanału w Nikaragui. Kiedy w 1860 William Walker rusza do Hondurasu Brytyjskiego, nie jest tam mile widziany. Jako awanturnik i najemnik stanowi zagrożenie dla interesów Wielkiej Brytanii. Bagnisty teren nie sprzyja ludziom Walkera. Uciekają przed władzami, zabłoceni i zakrwawieni, kryjąc się przed zwierzętami i walcząc z insektami. Dowodzi nimi młody niski mężczyzna. Jest ranny w nogę. Puścił z dymem i zalał krwią pięć krajów. Patrzy w brudne wody rio Tinto. O świcie zostanie pojmamy, a potem stracony na plaży. Tak zakończy się historia Wiliama Walkera, który odważył się zmieniać granice państw. W chwili śmierci ma trzydzieści sześć lat. Bohaterowie rzadko zostają starymi ludźmi - napisze o nim Patrick Deville w książce Pura Vida. Życie & śmierć Williama Walkera.
Odsłona trzecia: Augusto César Sandino
14 lipca 1985 roku, po dwumiesięcznych wahaniach, z obawy – co łatwo możemy sobie wyobrazić – przed skandalem (…) Gregorio Sandino, człowiek szanowany i żonaty (…) zgłasza narodziny swego syna z nieprawego łoża, Augusta Calderona Sandino, którego matką jest jedna z jego służących.
Patrick Deville, Pura Vida. Życie & śmierć Williama Walkera
Niski i delikatny chłopak, Augusto César Sandino, wychowany na niekończących się nikaraguańskich plantacjach kawy, siedzi w cieniu, usiłując ukryć się przed palącym słońcem. Jest zakochany, ale nie jest to szczęśliwa miłość. Nie będzie happy endu, po strzelaninie do bliskich ukochanej pozostanie mu ucieczka przez Honduras, Gwatemalę do Meksyku. W północnoamerykańskiej kompanii naftowej Huasteca Petroleum Co. odkrywa, czym jest anarchosyndykalizm.
Wracając do Nikaragui, rozmyśla o negacji państwowości i szkodach, jakie w umysłach robotniczych czynią kupujący ich głosy politycy. Chciał być biznesmenem, zostanie liderem związkowym, z mechanika żeglugi przekształci się w generała Sandino, który - przywodząc armii nędzarzy - opanuje większość kraju, odpychając jankeskich najeźdźców. Samouk-wizjoner, marzący o kanale nikaraguańskim. Jest autorem sporej części idealnej konstytucji, którą nazywa Planem realizacji największego marzenia Bolivara. Skłócony z komunistami utopista, który tworzy miasto Wiwilí, rozplanowuje w nim ulice, buduje szpital i kantynę. Karczuje ziemie Nueva Segovia i zakłada spółdzielnię Rio Coco. Jego robotnicy sami ustalają czas pracy, dzielą się zbiorami, tępią własność prywatną. Wieczorem siadają przed domami i patrzą na niebo, które nigdy nie było tak pogodne.
Nikaragua jest rajem na ziemi. Sandino chce rozszerzyć swój sukces na cały kraj. Wolny od jankesów teren, regionalna autonomia i pozorna swoboda usypiają czujność Sandino. Pisze do prezydenta Sacasy o swoich planach. Mierzy wysoko. Chce tworzyć podobne komuny wszędzie, na całym świecie. Do kuriozalnego i naiwnego w treści listu dołącza paczkę cygar z własnej fabryki. Czy można się spodziewać milszego prezentu? 21 lutego 1934 roku w pałacu prezydenckim pije kawę i wręcza władzy spółdzielcze bryłki złota. Wydaje się, że wszystko jest na dobrej drodze. A tymczasem budzą się upiory.
Zanim Sandino trafił na prezydenckie salony napatrzył się na niejedną biedę. Pracując w kopalni, tworzył trzydziestoosobowe grupy interwencyjne, rekrutujące się z takich jak on, którym okupacja USA nie przypadła do gustu. Ale nie tylko brak wpływu na politykę własnego kraju drażni Augusta. Widzi on nędzę i brak poszanowania dla człowieka. Bezkarność nadzorców i ciężkie życie robotników pomaga mu zorganizować kilkusetosobową grupę przeciwników konserwatywnego prezydenta Emiliano Chamorro Vargasa. Szybki sukces zakończył się odwrotem ludzi Sandino. Ukryli się w górach, ale młynów rewolucji nie udało się już zatrzymać.
Liberałowie zwalczający konserwatystów połączyli swe siły z liczącą osiemset osób armią Sandino. W walce z US Marines wspierają go nie tylko Indianie Nikaragui, ale i partia chińskiego Kuomintangu, francuski noblista Romain Rolland, czy Peruwiańczyk, Victor Raul Haya de la Torre. Amerykanie odpowiedzieli ogniem. Bombardują Nikaraguę z powietrza. Przeciwko nim Sandino wystawia niewielkie grupy, głównie chłopów, uzbrojonych w maczety, wspieranych finansowo przez cały świat. 2 stycznia 1933 Amerykanie wycofują się z Nikaragui. Sandino zwyciężył. Utworzono Gwardię Narodową, siły, które działając w imieniu wolnej Nikaragui, były efektem negocjacji prowadzonych pod okiem USA. Na ich czele stanie Anastasio Somoza Garcia, niechętny liberalnej polityce prezydenta Juana Sacasy. Za cel stawia sobie wyeliminowanie Sandino.
Pamiętnej nocy, gdy ludowy bohater popijał kawę w pałacu prezydenckim, Somoza czuł, że nadeszła właściwa chwila do ataku. Późnym wieczorem zatrzymano samochód przewożący Augusta Césara Sandino. Trzy szybkie strzały kończą życie przeciwników Somozy. Nad Nikaraguą zapadła noc.
Dwa lata później, w 1936 Somoza obala prezydenta Sacasę i obejmuje władzę. Nie ukrywa, że stał za zabójstwem Augusto Césara Sandino, a także za eksterminacją ludzi go popierających. Przez kolejne czterdzieści lat topi Nikaraguę we krwi, budując własną dynastię. Idee Sandino są konsekwentnie wykorzeniane. Nikt nie myśli o sprawiedliwości i równym podziale dóbr. Ludowy bohater spoczywa w bezimiennym grobie, pochowany gdzieś przy drodze, a jego zabójca konsekwentnie niszczy kraj. Sandinistowski Front Wyzwolenia Narodowego pod przywództwem Daniela Ortegi, późniejszego prezydenta Nikaragui, w 1979 roku uwolni kraj od rodu Somozy. Ostatni z klanu zostanie zamordowany w Paragwaju. Zanim do tego dojdzie, Somoza zbombarduje napalmem biedne dzielnice stolicy, będące jego zdaniem ostoją sanidinistów. Odzyskany z rąk klanu Somoza kraj jest w ruinie.
Odsłona czwarta: Che
Dwudziestodwuletni Ernesto Guevara składa ostatni pocałunek na czole młodej narzeczonej o długich czarnych włosach, pięknej Marii del Carmen, która przebywa na wakacjach na wybrzeżu. (…) Ernesto Guevara podarowuje młodej dziewczynie wiernego psa o symbolicznym imieniu Comeback (choć w symbole nie wierzy) i jeszcze w tym samym miesiącu wyrusza z Argentyny w motocyklową podróż, która zawiedzie go aż do Wenezueli.
Astmatyczny chłopiec, młody buntownik, student medycyny. Podobno planował pracę medyka w czarnej Afryce. Najwyraźniej nie wyszło, porzucił marzenia i zajął się rewolucją. Rozpalał umysły mężczyzn i ciała kobiet. Ten „Kubańczyk z urodzenia”, nieco niewierny w sprawach damsko-męskich, stał wytrwale przy ojcach rewolucji. Zanim jednak trafił na Kubę, podróżował po Boliwii, Peru, Ekwadorze, Panamie, Kostaryce, Nikaragui, Hondurasie i Salwadorze. Trafił także do Gwatemali, gdzie nawiązał kontakt z Raulem Castro. Opowiedziawszy się po stronie legalnej, ale obalonej przez CIA władzy, omal nie stracił życia. Udało mu się ukryć w ambasadzie Argentyny, skąd trafił do Meksyku.
Związawszy się z Ruchem 26 lipca postanawia przyłożyć rękę do obalenia dyktatora Fulgencio Batisty. Na pokładzie Jachtu „Granma”, wraz z siłami dysydentów, rusza do ataku na wyspę. Pojmani i rozbici przez siły wierne reżimowi ukrywają się wśród chłopów. Che szkoli ich i dzieli się swą wiedzą i doświadczeniem zdobytym podczas studiów medycznych. W 1958 roku bierze udział w bitwie w okolicach Santa Clara, gdzie zwolennicy Ruchu 26 Lipca pokonują dziesięciokrotnie silniejsze wojska Batisty. Droga do Hawany staje otworem. Jest tym łatwiejsza, że stolica została opanowana przez przywódców, niezadowolonych z władzy prezydenta przywódców strajków. Ludzie wyszli na ulicę. Wystarczyło tylko przybyć im z odsieczą.
Pierwszego stycznia 1959 radio Rebelde nadaje komunikat, że siły zbrojne rewolucjonistów idą na miasto. Generałowie usiedli do rozmów pokojowych z Che. Fulgencio Batista z gracją opuszcza Kubę, kierując się do Dominikany. W portfelu ma 300 milionów dolarów rekompensaty za utraconą pozycję. Kilka dni później władzę w Hawanie obejmuje Fidel Castro. Che zajmuje się wymierzaniem sprawiedliwości więźniom rewolucji i rusza w kilkunastomiesięczną podróż po świecie, mającą zjednać Kubie przywódców innych narodów.
Reformy rolne nowego państwa rozwścieczają dyktatora Dominikany Rafaela Leonidasa Trujillo, który utworzył Antykomunistyczny Legion Karaibski, zatrudniający faszystów z Niemiec, Chorwacji i Grecji. 4 marca 1960 roku dochodzi z ich inicjatywy do eksplozji, która kosztuje życie przeszło siedemdziesięciu osób. Na pogrzebie pojawił się Che. Wtedy to Alberto Korda sfotografował wodza w słynnym berecie z gwiazdą. Podobno nigdy wcześniej ani później Che się w nim nie pokazywał.
Podczas inwazji w Zatoce Świń naprzeciw 1500 wyszkolonym przez CIA uchodźcom stanęło 250 tysięcy wytrenowanych dzięki uporowi Che ludzi. Po wydarzeniu dziękował prezydentowi USA Johnowi F. Kennedy'emu za umocnienie rewolucji. Kuba była już dla USA stracona. Che nie miał tam nic do roboty. W 1965 roku opuszcza wyspę. Zaangażował się w konflikt kongijski, a kolejno w partyzantkę w Boliwii. Tam zostaje schwytany i zabity. Odchodząc, mówi o nieśmiertelności rewolucji.
Choć CIA nakazała schwytanie Ernesto i przerzucenie go do Panamy, Boliwijczycy postanawiają inaczej. Czyżby wciąż znana była historia Walkera, dwukrotnie oddawanego w ręce Amerykanów i dwukrotnie powracającego, wciąż topiącego kraj we krwi? Zapada decyzja o egzekucji - ale takiej, która ma wyglądać na walkę. Po zakończeniu boliwijscy oficerowie układają zwłoki Che jakby w pozycji znanej z piety Michała Anioła. Stojąc nad zamordowanym Che i pokazując ślady po kulach, przyczynią się do powstania i upowszechnienia kultu nieśmiertelnego wodza rewolucji.
Hasta siempre, comandante
Nauczyliśmy się cię kochać
Ze szczytu historii
Gdzie słońce twojej odwagi
Zatoczyło krąg śmierci
Twoja chwalebna i silna dłoń
Unosi się nad historią
Kiedy cała Santa Clara
Budzi się, żeby cię ujrzeć
Przybywasz paląc bryzę
Słońcami wiosny
By zatknąć sztandar
Światłem swojego uśmiechu
Twoja rewolucyjna miłość
Prowadzi cię do nowego celu
Gdzie czeka moc
Twojego wyzwolicielskiego ramienia
Pójdziemy naprzód
Tak jak szliśmy razem z tobą
I z Fidelem mówimy ci:
Na zawsze Komendant!
Zdradzony przez Honorato Rojasa, którego zgładzili 14 lipca 1967 roku. Historia zatacza kolejne koło i drwi sobie z marzeń o wolności i symboliczności dat. Także 14 lipca, dwa lata później, w 1969 roku wybucha wojna futbolowa, a na wspólnej granicy stają przeciwko sobie Salwador i Honduras. Życie toczy się dalej. Kolejnego symbolicznego dnia, 14 lipca 1989 roku, w Hawanie dochodzi do egzekucji. Pluton kończy życie Arnaldo Ochoi i Antonio de la Guardii. Ochoa zaczynał karierę u boku Che Guevary, ale jego przyjaciela już nie ma, a sam Arnaldo otrzymuje wyrok za handel narkotykami. Nikt nie ma prawa zagrażać rewolucji, na to wielki Fidel nie pozwoli. Choćby miał zabijać tych, którzy pomogli mu zdobyć władzę.
Stary recydywista, nażarty Chronos z siwą brodą, władca wyspy od 1959, spogląda w kalendarz: jeszcze tego wieczoru uda się do ambasady Francji na przyjęcie z okazji dwustulecia zdobycia Bastylii. (…) Dla kogoś wyczulonego na symbolikę dat ów 14 lipca 1989 roku, który według Paca Ignacia Taibo II jest dniem urodzin Che Guevary, oznacza wspólne zakończenie rewolucji kubańskiej i nikaraguańskiej i być może również stanowi finałową scenę dwóch wieków rewolucji. (…) Rewolucje w Ameryce Łacińskiej były od czasów Simóna Bolívara, czytelnika Umowy społecznej, ostatnią wersją rewolucji francuskiej.
Źródła:
Patrick Deville, Pura Vida. Życie & śmierć Williama Walkera, Warszawa 2015
Che Guevara, Wojna partyzancka, Warszawa 1969
http://www.bolivarmo.com/history.htm
http://latinamericanhistory.about.com/od/latinamericaindependence/a/simonbolivarbiography.htm
http://www.tn.gov/tsla/exhibits/walker/index.htm
https://archive.org/stream/filibustersfinan00scrorich#page/n11/mode/2up
http://www.nicaraguasc.org.uk/about-nicaragua/sandino/
http://historymatters.gmu.edu/d/4989
Dodany: 2015-06-29 14:09:38
Dodany: 2015-04-27 12:43:25