Biedna Mała C. – debiut Elżbiety Juszczak to spojrzenie na relacje międzyludzkie bez filtra. Szczerze, bez owijania w bawełnę. Za to z dużą dozą poetyckości.
Fabuła powieści Biedna Mała C. nie jest wcale taka łatwa do uchwycenia w kilku zdaniach. Narratorką jest Ewa – matka, żona, nauczycielka, kobieta nieco zmęczona swoim życiem, w którym ciągle pojawiają się problemy. Bohaterka opowiada nam jednak nie o sobie, ale o osobach związanych z postacią tytułowej Biednej Małej C. – charyzmatycznej właścicielki uczelni. Przeszłość tej kobiety wydaje się skomplikowana. A my poznajemy nie tylko ją, ale również jej partnera Sylwestra i jego rodzinne perypetie.
Elżbieta Juszczak nie wybiera głównego bohatera. Wszystkie postaci są równorzędne, a to od czytelnika zależy, kto przemówi do niego najmocniej. Mała C. jest postacią nieoczywistą, okala ją jakaś niezwykłość. Chyba właśnie tak postrzegają ją ludzie wokół. Ta kobieta rozpala zmysły. Sylwester z kolei jest mężczyzną po pięćdziesiątce, który ma za sobą rozwód. Sęk w tym, że do byłej żony, Leny, wciąż coś czuje, jest z nią związany już na zawsze. A wspólna córka Anka przysparza im sporo problemów, bo decyduje się na pewien szalony krok.
Sylwester to facet, którego można polubić. Ma w sobie wrażliwość, okazuje uczucia i emocje. Gdy jego córka wpada w tarapaty, walczy o nią, nie odsuwa się, a nawet nie chce jej oceniać. Z kolei Anka nosi w sobie bombę, którą bardzo pragnie zdetonować. Coś w jej życiu sprawia, że dziewczyna chce się narazić, chce przekroczyć granicę prawa. Być może tak silne bodźce – adrenalina, stres, ekscytacja – stymulują ją do życia. Można to obserwować z zaskoczeniem i podziwem, ale być może każdy z nas chciał kiedyś zerwać z nudą w nieoczywisty sposób.
Sama Ewa jako narratorka trochę chowa się w cieniu innych bohaterów. A przecież ona także nawiązuje z Małą C. intymną relację, pełną namiętności. A przy okazji rozmyśla sporo o współczesnej Polsce – wciąż skąpanej w ogromie konwenansów i w wyznaniu wiary.
Katolicyzm. Słowo zbyt żywe, zbyt żarliwe, zbyt jasne, zbyt pojemne. Tu, w tym kraju, szczególnie. Słowo otwierające tak wielkie przestrzenie. Wyjść na nie, rozgościć się, uznać za swoje. Lub przeciwnie. Uciec, salwować się ucieczką. Jak je pojąć, jak odrzucić? Kiedy w Polsce wszystko dyszy katolicyzmem, jest z jego ducha. Kiedy kamień z kamienia, krew z krwi, anioł z anioła, barok z baroku, ksiądz z księdza. I jakikolwiek by był barok, kościół, jakikolwiek by był ksiądz, to katolicyzm i tak zostanie jako przedmurze, jako niedzielny rosół, niedzielne dzwony i wykrochmalona serweta.
- czytamy w jednym z rozdziałów.
Elżbieta Juszczak pisze poetycko, bawi się słowem, dopieszcza zdania. Przez to jej proza staje się świeża, unikalna, zatrzymuje na dłużej. Myślę, że właśnie takich współczesnych książek potrzebujemy. To opowieść o nas, o Polsce. Lektura może obalić myślenie, że jesteśmy bardzo otwarci i postępowi… Polecam!