Od śmierci Stevena minęło już tyle dni, że przestałam liczyć. Musiał przecież kiedyś wrócić. Tym bardziej że był mały, a więc – tak mi się wydawało – powinien wrócić do żywych szybciej niż dorosły.
Zaczęłam podejrzewać, że mama się wyprowadziła, bo nie widziałam jej od wielu dni. Nie zjawiła się nawet w niedzielę, gdy trzeba było iść do kościoła. Snułam się po domu, przesuwając palcami po ścianach i zastanawiając się, czy jestem sierotą. O sierotach czytałam tylko w książkach. Nie wiedziałam, czy one istnieją naprawdę (jak Bóg), czy tylko na niby (jak czarownice).
– Bez sensu – stwierdziła Linda w drodze do sklepu. – Zwykle mamy więcej butelek.– No to nie moja wina – odparłam.– Czyja to wina? – zapytała.– Nie wiem. Pewnie premiera.– Dlaczego premiera?– Linda, wszystko jest winą premiera.
Zaczynał we mnie falować głód, ale w kuchennych szafkach nie było nic prócz cukru i moli.
Gdy byłam już tak znudzona, że mózg prawie wychodził mi nosem jak smarki, wstałam z łóżka i wyjęłam sukienkę z majtek.
Nasze miasto już nie będzie takie samo. Kiedyś było tu bezpiecznie, a teraz nie jest, wszystko z powodu jednej osoby, jednego poranka, jednej chwili. I ja to sprawiłam.
W domu nigdzie nie paliło się światło. Zamknęłam za sobą drzwi i nacisnęłam pstryczek w ścianie, ale nic to nie dało. Prąd się skończył. Nie cierpiałam, kiedy kończył się prąd. Nie działał wtedy telewizor i było ciemno, ciemno, ciemno, a ja bałam się rzeczy, których nie widać.
Zabiłam dzisiaj małego chłopczyka. Ściskałam rękami jego szyję, czułam pod kciukami, jak pulsuje w nim krew.
Oni wszyscy mieli mnóstwo biżuterii, mówiła Walentyna, a tylko Wowka jeden jedyny rubin.
Wcale nie można stanąć w parze, jeśli jest się samemu. Nawet jeśli ci kazali, by stanąć w parze, i ty byś chciała, i była gotowa ich posłuchać.
– Nikt tak nie tańczył, jak mój dziadek w młodości – oznajmiła Łesia – chociaż był ranny na froncie. W nogę. A poza tym w czasach wojny miał miłość. Jeszcze przed babcią.
Mój dziadek bił babcię, i mamę z ciotką w dzieciństwie bił bardzo. I nie w dzieciństwie, w zasadzie, też.
A potem umarła babcia. Babcia miała sto lat. Nie metaforycznie, ale naprawdę.
W domu wszystko ciągle się kończyło. Szczególnie często i nie w porę kończył się cukier...
Od śmierci Stevena minęło już tyle dni, że przestałam liczyć. Musiał przecież kiedyś wrócić. Tym bardziej że był mały, a więc – tak mi się wydawało – powinien wrócić do żywych szybciej niż dorosły.
Książka: Pierwszy dzień wiosny
Tagi: smierc