Jesteśmy młodsi niż niedźwiedzie polarne i kojoty, płetwale błękitne i wielbłądy. Jesteśmy tez o wiele młodsi niż liczne gatunki, które doprowadziliśmy do wymarcia - od ptaka dodo po ogromne szczerbaki z rodzaju megaterium.
Przez całe swoje dotychczasowe życie zakochiwałem się w świecie, ale zacząłem tę miłość odczuwać dopiero parę lat temu. Zakochać się w świecie to nie znaczy zignorować czy przeoczyć cierpienia ludzi i innych istot.
Nagłe łkanie, wstrząsające nim całym, od głowy do stóp, wydarło się z piersi Soamesa. A potem znów wszystko ucichło w mroku, w którym domy zdawały się mu przyglądać; każdy z nich miał swego właściciela i właścicielkę, swoje tajne dzieje smutków lub radości.
Śmierć... skąd i jakimi drogami przychodzi? Nagły przewrót wszystkiego, co było przedtem; ślepe pchnięcie na ścieżkę nie wiadomo dokąd wiodącą. Zdmuchnięty płomień, ciemność! Brutalna, miażdżąca siła, która czyha na wszystkich, a wobec której zachować trzeba do końca odważny, jasny wzrok, choć znaczy się wobec niej tyle, co lichy robak!
... mała sztuczna sadzawka, spryskana deszczem jesiennych złocistych i szkarłatnych liści; choć bowiem ogrodnicy usiłowali zmieść je z powierzchni stawu, nie mogli dosięgnąć ich grabiami. Pozostałe części ogrodu co rano oczyszczali prawie doszczętnie ze wszystkich spadających liści, które potem zgrabiali w stosy. Ze stosów tych, płonących powolnym ogniem, unosił się ku niebo gryzący, o słodkawym zapachu dym, stanowiący - tak samo jak głos kukułki na wiosnę, jak balsamiczna woń kwiatu lipy w lecie - prawdziwy symbol jesieni. Systematyczność ogrodników nie mogła pogodzić się z pstrzącymi murawę złotymi, zielonymi i rdzawymi plamami. Wysypane żwirem ścieżki winny biec niczym nie splamione, gładkie, jak ulizane, wolne od wszelkich śladów otaczającej rzeczywistości, więc i od świadectw powolnego, pięknego rozkładu, siejącego strącone z drzew klejnoty pod nogi przechodnia, gdzie lśnią jak gwiazdy, co spadły, aby w nie zamykającym się nigdy kręgu odrodzeń wytrysnąć z ziemi nową, bujną wiosną. Tak więc każdy liść, co odrywając się od gałązki trzepocze przez chwilę pożegnania, a potem wirując opada z wolna, skazany jest na zagładę. Jedynie na powierzchni owej sadzawki liście gromadziły się i kołysały spokojnie, połyskując w słońcu pysznymi barwami i radując wzrok.
Cienisty gąszcz paproci rósł na szczycie pagórka, pod dachem ze splecionych gałęzi dębu. Rozlegał się tam nie kończący się hymn weselny turkawek, a jesień szeleściła i szeptała coś do ucha kochankom, nie zwracającym uwagi na przemykające obok jelenie. Ów gąszcz paproci, darzący nieporównaną rozkoszą, złotymi chwilami szczęścia w obliczu zaślubin nieba i ziemi! Gąszcz paproci, dziedzina jeleni i dziwnych, podobnych do pni drzewnych faunów, tańczących w letnim zmroku dokoła srebrzystobiałej nimfy-brzozy.
Tak naprawdę wiedziałam, że nie da się cofnąć czasu. Wiedziałam, że martwi nie ożywają. Nie wiedziałam wielu rzeczy o umieraniu - jakie to uczucie, jak to się dzieje, właściwie to prawie niczego nie rozumiałam - ale wiedziałam, że umiera się raz na zawsze.
Kiedy z nią mieszkałam, mama była właśnie taka: płakała, żebym nie odchodziła, krzyczała, żebym sobie poszła.
Noc zapadła szybko, jakby ktoś położył nam na głowach wielką czarną rękawiczkę.
Jak na świecie pojawiali się brat albo siostra, rodzice mieli dla pierwszego dziecka o połowę mniej czasu, bo druga połowa należała się dzidziusiowi.
Tak czy owak, nauczyło mnie to, że ludzie nie umierają na zawsze. Ci, którzy mówili, że człowiek umiera na zawsze, albo kłamali, albo byli głupi, bo znałam co najmniej dwie osoby, które na pewno, na sto procent zmartwychwstały. Jedną był mój tata, a drugą Jezus.
Gdyby mógł, uśmiechnąłby się szerzej, ale czasem jak człowiek za mocno się uśmiechnie, bolą go policzki.
Z Susan zabawa była mniej więcej taka jak ze spleśniałym kalafiorem.
Przeciskając się przez wąski otwór, pomyślałam, że może właściwie to jest powód, dla którego mama daje mi mało jedzenia: boi się, że jak będę gruba, to nie zmieszczę się w oknie i będę musiała spać na dworze. Mama chce tylko mojego dobra, pomyślałam, stając nogami w zlewie.
Jesteśmy młodsi niż niedźwiedzie polarne i kojoty, płetwale błękitne i wielbłądy. Jesteśmy tez o wiele młodsi niż liczne gatunki, które doprowadziliśmy do wymarcia - od ptaka dodo po ogromne szczerbaki z rodzaju megaterium.
Książka: Antropocen. Twój i mój świat
Tagi: natura, młodość