Byłam pewna, że i na nim to piękne muzeum pod chmurką wywrze wrażenie; może i był betonem, ale potrafił docenić piękno, gdy je już dostrzegł albo ktoś - najczęściej ja - wskazał mu je palcem.
Na widok hotelu Marek pokręcił nosem, jednak zmęczenie, żeby nie powiedzieć: wycieńczenie, wzięło górę. Ugoszczono nas kolacją, która usatysfakcjonowała mego małżonka na tyle, żeby przestał marudzić.
Usuwanie "przeszkody" z torów trwało blisko dwie godziny. W tym czasie zdążyłam pokłócić się z Markiem tylko raz, co należy uznać za niebywały sukces. Wiadomo przecież, że przymusowe zamknięcie nie służy małżeństwom.
Zasadniczo daleka jestem od szafowania wyrokami na temat mądrości czy głupoty ludzi, skoro sama niejednokrotnie udowodniłam, że osoba mądra może zachować się w sposób skrajnie idiotyczny.
Cztery głowy potaknęły zgodnie, zrozumiawszy istotę problemu. Kto nigdy nie poznał złości głodnego faceta, ten nic nie wie o życiu.
Harujesz jak wół, śpisz jak położnica, nie dojadasz, katujesz się.
- Czyli mam rozumieć, że po trzech dniach na bezrobociu zamieniłaś się w perfekcyjną panią domu i teraz bez obaw można zlizywać sok z podłogi, gdyby mi się ręka ze szklanką trzęsła i trochę bym chlupnęła? - Basia patrzyła na mnie wielkimi orzechowymi oczami z taką intensywnością, jakby chciała zajrzeć do mózgu. - Okna wymyłaś, w szafach wojskowy porządek i już nie masz nic do roboty?
Pokiwałam głową tak energicznie, że niemal chrupnęło mi w szyi. Nie mogłam odpowiedzieć, zajęłam się spożywaniem ciasta, które - notabene - też upiekłam. Z nudów.
Wydawałoby się, że człowiek ma wokół znajomych, a gdy przychodzi co do czego, to nie ma z kim nawet poplotkować przez telefon.
- Kocham swoje życie! - stwierdziłam, zamykając drzwi na wszystkie zamki po tym, jak wyprawiłam jedyne dziecko na letni obóz.
Człowiek jest jak wirus, bezmyślny byt nastawiony na niszczenie. Albo jak gangrena. Niszczy zdrową tkankę, doprowadza do śmierci cały organizm.
Objął kolana ramionami, oparł o nie podbródek i zaczął się przyglądać dolinom.
- Świat jest taki piękny - stwierdził nagle, a w jego głosie było jakieś niezrozumiałe dla Iwony zdziwienie, które wyjaśniły kolejne słowa. - Po co są na nim ludzie?
- Żeby miał kto ten świat podziwiać - odparła bez zastanowienia, siadając obok niego, a właściwie nie obok, tylko w pobliżu. - Inaczej to nie miałoby sensu. Piękno byłoby puste. Nie byłoby pięknem, takim jak to przed nami, tylko zwykłą kupą skał.
- Nie zasługujemy na niego. - Zmarszczył nos i brwi. - Na ten świat.
- Wiesz, czym jest przyjaźń? - zapytał z namysłem. - Taka prawdziwa, na zawsze i mimo wszystko? Taka przyjaźń to miłość bez pociągu fizycznego, a co jesteś w stanie zrobić dla kogoś, kogo kochasz? Wszystko, prawda?
Byłam pewna, że i na nim to piękne muzeum pod chmurką wywrze wrażenie; może i był betonem, ale potrafił docenić piękno, gdy je już dostrzegł albo ktoś - najczęściej ja - wskazał mu je palcem.
Książka: Na tropie trupa
Tagi: muzeum, piekno, sztuka