Wszyscy mamy swoje racje. Wywiad z Agnieszką Janiszewską
Data: 2021-07-09 12:32:45– W warunkach wyjątkowo brutalnej rzeczywistości okupacyjnej decyzja o zaangażowaniu się w działalność konspiracyjną musi być uznana za przejaw wielkiego bohaterstwa i patriotyzmu, ale z powodu ryzyka, jakie ze sobą niosła, była dla wielu ludzi trudna, nawet niemożliwa do podjęcia.
O trudnych decyzjach okresu okupacji, o przedwojennych dworkach i o tym, jak ważne jest szukanie porozumienia w rodzinie rozmawiamy z Agnieszką Janiszewską. Autorka popularnych powieści obyczajowych opowiada o swojej najnowszej książce Aż po horyzont.
Aż po horyzont to kolejna powieść, w której porusza Pani problemy rodzinnych tajemnic. To trudne sprawy. Dlaczego ludzie wolą ukrywać prawdę, nawet czasami ryzykując utratę rodzinnych więzów?
Myślę, że składa się na to cały szereg uwarunkowań. Niekiedy są to naprawdę bardzo skomplikowane sprawy i może wówczas przeważyć przekonanie, że lepiej ich nie ruszać, nie wywlekać – jak to się potocznie mówi – na światło dzienne, bo mogłoby to jedynie skomplikować rodzinne relacje, a nawet je mocno nadwerężyć i doprowadzić do ich zerwania. I czasem trudno temu zaprzeczyć – wbrew temu, co głoszą niektóre teorie, nie zawsze jest przecież tak, że wyjawienie trudnej prawdy przynosi ulgę i oczyszcza atmosferę. Niekiedy przynosi to wręcz odwrotny skutek. Poza tym bywa też tak, że nie sposób już niczego naprawić, że z różnych przyczyn jest już na to za późno, co z kolei może prowadzić do przekonania, że lepiej pewne sprawy przemilczeć i pozwolić, by z upływem czasu odeszły w zupełne zapomnienie.
Korzenie nieporozumień i rodzinnych dramatów bohaterów powieści tkwią w okresie okupacji. To były trudne chwile dla wielu polskich rodzin. Zaangażowanych w walkę konspiracyjną Polaków obowiązywała tajemnica, która mogła rodzić problemy. Porusza Pani ten temat w książce…
Tak, to jeden z głównych wątków w mojej najnowszej powieści. Okupacja była trudnym doświadczeniem dla milionów ludzi, wymuszała na nich zajęcie określonej, jednoznacznej postawy i podejmowania dramatycznych wyborów, co niejednokrotnie z takich czy innych przyczyn prowadziło do życiowych tragedii. Tragedii, które dotykały całe rodziny. W warunkach wyjątkowo brutalnej rzeczywistości okupacyjnej decyzja o zaangażowaniu się w działalność konspiracyjną musi być uznana za przejaw wielkiego bohaterstwa i patriotyzmu, ale z powodu ryzyka, jakie ze sobą niosła, była dla wielu ludzi trudna, a nawet niemożliwa do podjęcia. Często właśnie ze względu na rodzinę, za którą czuło się odpowiedzialnym. Mimo to Polskie Państwo Podziemne było – i ze względu na liczbę zaangażowanych, i ze względu na podejmowane działania – fenomenem i plasowało nas w ścisłej czołówce innych organizacji konspiracyjnych okupowanej Europy. Co, oczywiście, napawa nas słuszną dumą, nie powinniśmy jednak zapominać, że tak duża liczba zaangażowanych ludzi mogła również wywoływać pewne, niekiedy naprawdę poważne, problemy. Obowiązywała ich tajemnica, a nie zawsze dało się ją zachować choćby przed rodziną czy przyjaciółmi, którzy z kolei nie zawsze byli w stanie zaakceptować decyzję bliskiej osoby. Tym bardziej, że ryzykiem była też sama znajomość z osobą zaangażowaną, a represje bywały bardzo dotkliwe. Zdarzało się, że pojawiały się również podejrzenia o kolaborację, a z ich weryfikacją w tych warunkach bywało niekiedy różnie.
Inny, bardzo ważny problem, który Pani opisuje, dotyczy relacji małżeńskich, a nawet pozycji kobiety w małżeństwie. Jedna z bohaterek jest spokojna i ustępliwa, inna – przeciwnie.
Oczywiście pozycja kobiety w małżeństwie wyglądała nieco inaczej w przeszłości niż to ma miejsce obecnie, ale raczej unikałabym tu daleko idących wniosków. Kilkadziesiąt lat temu większość kobiet pozostawała na utrzymaniu męża, zajmowały się głównie domem i wychowaniem dzieci, ale nie jestem pewna, czy ma to aż tak istotny wpływ na relacje małżeńskie. A z pewnością nie jest to kwestia, która decyduje o tym, czy związek jest szczęśliwy, czy nie – cały szereg innych spraw jest tu jednak ważniejszy. I, rzecz jasna, wiele zależy od osobowości. Jeśli zaś chodzi o wykreowane przeze mnie postacie – zarówno kobiet, jak i mężczyzn – to muszę wyznać, że nie ma wśród nich takich, których nie darzyłabym pewną sympatią. I zrozumieniem, bo każdy i każda z nich ma swoje racje. Wszyscy je przecież mamy.
Bohaterki Pani powieści to postaci bardzo złożone.
Bohaterki mojej powieści są nierzadko zagubione, stają wobec problemów, którym trudno im sprostać. A fakt, że niektóre z tych problemów same wywołały, nie ma tu większego znaczenia. Jedne radzą sobie z tym lepiej, inne gorzej – tak, jak to się dzieje w realnym życiu. Nie wszyscy mamy silną osobowość i nie wszyscy jesteśmy sprytni i przebojowi. Dlatego lubię i rozumiem Weronikę – nawet, jeśli może ona drażnić niektórych czytelników. Nieraz naprawdę trudno jest dorosnąć i wyrwać się z bezpiecznego kokonu, jaki zapewnia nam (a przynajmniej zapewniać powinien) rodzinny dom i nasi rodzice. Weronika zresztą w końcu sobie z tym poradziła, choć zajęło jej to wiele lat, ale tak przecież również bywa w realnym życiu, nie tylko w tej konkretnej powieści. Lubię też Wandę, choć i ona może niekiedy irytować, nawet jeśli – jako rogata dusza – bywa zaprzeczeniem Weroniki. Podobnie rzecz się ma z Izą Reczyńską, matką Weroniki, osobą z początku pozornie mało wyrazistą, która okazuje się postacią kluczową, targaną wewnętrznymi rozterkami, sprzecznościami, niepokojem. I wspomnieniami o sprawach i uczuciach, które miały zaważyć na losach całej rodziny. Bliska jest mi również ciotka Rozalia, która pomoże Weronice zrozumieć wszelkie zawiłości związane z rodzinnymi sekretami. Starałam się też przybliżyć czytelnikom nawet bohaterki z dalszego planu jak Lucia Bellodi i Jadwiga Mielska.
Weronika jest po rozwodzie. To ta spokojna i ustępliwa postać. A jednak jej małżeństwo się rozpadło. Weronika wciąż bezpieczniej się czuje w rodzinnym domu, niż w pełnej wyzwań stolicy. Dlaczego tak chętnie wracamy do przeszłości, zwłaszcza tej sielankowej? Czy kobiety nie lubią nowości? Zwłaszcza wtedy, gdy zostają matkami?
Jak już wcześniej wspomniałam, Weronika może irytować, przede wszystkim z powodu swojej niedojrzałości. Bardzo mocno związana z rodzicami, przez wiele lat najlepiej czuła się najlepiej w ich towarzystwie, wśród pól i lasów rodzinnego Jaktorowa. Jest przykładem dorosłej skądinąd osoby, która długo nie potrafi i nie chce odciąć pępowiny, a rodzice jedynie ją w tym utwierdzają. Nie potrafi nie tylko zaakceptować życia w stolicy, ale także podjąć wielu innych wyzwań, jakie są udziałem dorosłego człowieka. Z tego powodu rozpada się jej małżeństwo, choć wszystko wskazywało na to, że miało solidne podstawy. Rozluźnieniu i zerwaniu uległy też kontakty z dawnymi przyjaciółkami – nie były jej potrzebne, skoro jedynym miejscem, gdzie czuła się dobrze, było Jaktorowo a towarzystwem – matka i ojciec. Dopiero stopniowe odkrywanie przeszłości, docieranie do świadków zdarzeń sprzed lat, ich relacje, wreszcie – pamiętnik skazanej na zapomnienie ciotki Wandy sprawiają, że Weronika zaczyna uważniej analizować zarówno własne życie, jak i postawy rodziców. I, wreszcie, zaczyna wewnętrznie dojrzewać. Myślę, że rzeczywiście wielu z nas w istocie, tak jak Weronika, pielęgnuje w sobie te dobre wspomnienia, tak że faktycznie z biegiem czasu mogą one przypominać sielankę. To chyba naturalne, zwłaszcza gdy teraźniejszość z różnych przyczyn może nas przygnębiać, a przyszłość jest wydaje się niepewna. Nie jestem też przekonana, że kobiety nie lubią nowości. Chyba bym tego nie generalizowała, to zależy od osobowości. Ale na pewno, gdy zostają matkami potrzebują jakiegoś oparcia i poczucia bezpieczeństwa.
Problem Weroniki to także problem wielu młodych kobiet. Gdy trzeba stanąć na własnych nogach, pojawiają się kłopoty. Proza życia – mieszkanie, praca, pieniądze. A może lepiej było kiedyś, gdy o to wszystko musiał zadbać mężczyzna?
Zderzenie z wymogami, jakie stawia dorosłe życie, gdy trzeba samemu zadbać i uporać się z problemami, którymi dotąd zajmowali się nasi rodzice, często rzeczywiście bywa trudne i bolesne. Młodzi ludzie różnie sobie z tym radzą, bywa, że nie potrafią sprostać tej tak zwanej prozie życia. Kiedyś rzeczywiście ciężar odpowiedzialności za utrzymanie domu i rodziny spoczywał na mężczyznach. Kobiety zajmowały się domem. Czy był to korzystniejszy dla nich układ? Trudno jednoznacznie stwierdzić, ale często rzeczywiście tak uważały. I wiele z nich nadal tak twierdzi. Myślę, że jeśli dwoje ludzi wzajemnie się wspiera, kocha, szanuje i zwyczajnie dobrze się ze sobą czuje, są w stanie wspólnie i z dobrym skutkiem stawić czoła tej prozaicznej stronie życia.
Kolejnym tematem, przewijającym się w powieści, jest miłość i prawo do wyboru. Nawet wtedy, gdy już raz się go dokonało. Bohaterowie Aż po horyzont rozpaczliwie szukają miłości, walczą o nią. Ale czy czasami nie krzywdzą przy tym innych?
Niestety, tak to niekiedy bywa, że walcząc o miłość, można przy okazji skrzywdzić innych ludzi. Moi bohaterowie stają także przed takim dylematem: Czy podjąć walkę o własne szczęście, nie martwiąc się o konsekwencje, jakie poniosą inni, bez oglądania się na dobro własnej rodziny, czy jednak zapanować nad własnym sercem? Zachować rozsądek, nie krzywdzić bliskich, wręcz poświecić dla nich własne potrzeby. To oczywiście trudny wybór i żadna z opcji nie gwarantuje, że unikniemy czyjegoś cierpienia.
Te relacje budzą demony, które potem na lata odsuwają ludzi od siebie. Pokazuje Pani, jak ciężko potem zrobić krok wstecz i poprosić o wybaczenie i poszukać zrozumienia…
Oczywiście, to często jest trudne, nawet niemożliwe. Wymaga czasu, być może całych dziesięcioleci, ale wtedy może się okazać, że jest już za późno. Bo ten czy tamten zdążył już odejść na zawsze, zanim coś zostało wyjaśnione, zanim padła prośba o wybaczenie i zanim padło słowo: „wybaczam”.
Pojawiające się w powieści Jaktorowo – czy istnieje naprawdę?
Nazwa miejscowości jest zupełnie przypadkowa, to mój literacki wymysł. Ale oczywiście nie mogę wykluczyć, że podobna naprawdę gdzieś istnieje. I być może niejedna.
Przed wojną posiadłości, dworki na wsi, były czymś powszechnym. A po wojnie? Jeden z bohaterów ma taką posiadłość…
Po wojnie ogromna większość właścicieli ziemskich podzieliła los Jana Reczyńskiego, któremu odebrano majątek wraz z rodową siedzibą. Przypomnę, że nie chodzi tu o posesję w Jaktorowie, którą wskutek różnych okoliczności nabył i rozbudował w późniejszym okresie. Jak zdołał to osiągnąć, to już inna historia.
Jak dużo jest w Polsce takich prawdziwych, przedwojennych dworków? Sprawdzała może Pani?
Przed II wojną światową istniało około 15 000 dworów i około 4 000 pałaców. Do naszych czasów przetrwało ich niecałe 5 000, lecz w tej liczbie około 3 000 to dawne dwory ziemiańskie. Zdecydowana większość z nich znajduje się w nie najlepszym - bardzo oględnie rzecz ujmując – stanie.
Jest w powieści jeszcze jedna posiadłość, której koleje losu są bardzo ciekawe…
Tak, chodzi o Bożanowo, rodzinną posiadłość Jana Reczyńskiego, która, w 1944 roku na podstawie dekretu komunistycznego PKWN została wraz z innymi majątkami ziemskimi upaństwowiona, a tym samym wraz z dworkiem odebrana prawowitemu właścicielowi.
Na drugim biegunie mamy w powieści Paryż. Piękne miasto…
Tak, właśnie w Paryżu wskutek różnych kolei losu zamieszkała Wanda, siostra Jana, jedna z ważniejszych bohaterek powieści.
A może w kolejnej powieści zabierze Pani czytelników właśnie pod paryskie dachy? Została tam bohaterka, która może dać początek całkiem ciekawej opowieści…
W moich powieściach dość często pojawiają się motywy związane z Paryżem. Mam sentyment do tego miasta, do jego atmosfery i kultury, zwłaszcza w czasach belle epoque, międzywojnia czy pierwszych dziesięcioleci po II wojnie. Na pewno będę do tych motywów wracać, ale będzie to już zupełnie inna powieść, z innymi bohaterami.
A zatem do zobaczenia, być może w Paryżu. Dziękuję za rozmowę.
Książkę Aż po horyzont kupicie w popularnych księgarniach internetowych: