Na początku było morze ruin. Wywiad z Aleksandrą Katarzyną Maludy
Data: 2020-04-15 14:32:25– Całe moje pisarstwo to próba wyobrażenia sobie minionych czasów, oczywiście na podstawie źródeł historycznych – mówi Aleksandra Katarzyna Maludy, autorka powieści Gruzowisko. To osadzona w pierwszych latach powojennych dramatyczna historia kobiety, która próbuje odzyskać pozostawioną w ZSRR córeczkę i stroiciela fortepianów, powstańca warszawskiego.
Akcja Gruzowiska zaczyna się w roku 1945. I, chyba wbrew powszechnemu przekonaniu, nie był to w Polsce dobry czas.
To prawda. Większości z nas wydaje się, że po zakończeniu II wojny światowej musiała panować w kraju ogromna radość i nadzieja. Tymczasem pierwsze miesiące 1945 roku były dla Polaków tak trudne, niosły tak wiele problemów życiowych, bytowych i politycznych, że w gruncie rzeczy kwestia tego, gdzie właściwie stacjonują polskie wojska, czy docierają już do Berlina, czy wojna wkrótce się skończy, okazywała się w wielu wypadkach sprawą drugorzędną. Oczywiście, moment podpisania kapitulacji przez Niemców doprowadził do impulsu, wielkiego wybuchu radości, ale codziennych problemów było zbyt dużo, by uczucie to mogło w pełni wybrzmieć. Panowała raczej ulga – że skończyło się ustawiczne zagrożenie życia w kraju kontrolowanym przez nazistów. Wkrótce jednak okazało się, że stała obecność Rosjan w naszym kraju przyniesie przede wszystkim ogromne rozczarowanie. Nie tak wyobrażali sobie koniec wojny ludzie, którzy o wolność walczyli, nie tak wyobrażali sobie ten moment powstańcy, nie tak wyobrażał sobie tę chwilę główny bohater mojej książki.
Leon Zarzeczny nie mógł przewidzieć, że II wojnę światową w gruncie rzeczy Polacy przegrają?
Chyba nikt nie mógł tego przewidzieć. Ale też trzeba przyznać, że pewnie nie wszyscy Polacy mieli poczucie przegranej wojny. Na pewno wielu ludzi było zadowolonych z reformy rolnej wprowadzonej po II wojnie światowej, która poprawiła ich warunki bytowe. Nie dotyczyło to jednak środowisk artystycznych i niepodległościowych, do których należą bohaterowie mojej książki. Oni mieszkali w dużym mieście i wyraźnie czuli, że komunistyczne władze ograniczają ich wolność. Widzieli, że komuniści starają się odebrać godność ludziom, którzy walczyli ze niepodległą, demokratyczną Polskę, oskarżając ich o współpracę z Niemcami. „Zapluty karzeł reakcji" – mówiono po wojnie na przywódców i żołnierzy Armii Krajowej. To określenie musiało być nie do przyjęcia dla powstańców warszawskich, do których należał i Leon Zarzeczny.
Obraz NKWDzistów i komunistycznych aparatczyków, trzęsących bez reszty krajem, w Pani powieści powraca bardzo często.
Bo też i ówcześni Polacy stykali się z tym nieustannie – choćby za sprawą propagandy. Przed słynnym referendum ludowym w 1946 roku cała Warszawa była dosłownie zasypana ulotkami z hasłem „3 x tak". Propaganda była wówczas tak aktywna, jak nigdy wcześniej. Nie wyobrażam sobie, by ludzie żyjący przed wojną w demokratycznym państwie, ludzie, którzy przez całą okupację walczyli lub marzyli o wolności, mogli nie zdawać sobie sprawy z tego, co dzieje się w Polsce. W Gruzowisku koncentruję się na latach 1945-46, kiedy można było mieć jeszcze jakieś złudzenia, ale z czasem działania komunistów stawały się coraz bardziej bezczelne. I wyraźne dla naszych rodaków. Artyści w kraju coraz bardziej się dusili. I – tak jak niektórzy bohaterowie mojej powieści – starali się z Polski uciec.
To właśnie artyści najmocniej odczuwali represje ze strony władz komunistycznych?
Na pewno, bo artyści to w ogóle ludzie często wyjątkowo niepokorni, świadomi swojej wartości i siły swego głosu. Władze wiedziały, że wielu spośród nich miało swoich miłośników (dziś powiedzielibyśmy: fanów), że wiele osób liczyło się z ich zdaniem, dlatego otaczano ludzi sztuki szczególną „opieką".
Ale bohaterowie Gruzowiska najbardziej typowymi artystami nie są.
Chciałam, by moi bohaterowie żyli na granicy pomiędzy normalnym, zwyczajnym życiem a środowiskiem artystycznym. Chciałam, by byli to zwyczajni ludzie, bo – choć pewnie zabrzmi to brutalnie – z nimi władze mogły zrobić wszystko, ich los nie interesował fanów na całym świecie, o nich nie troszczyła się tak bardzo opinia publiczna. Ale jednocześnie chciałam, by mieli oni dostęp do ludzi sztuki, by stykali się z nimi. Uznałam to za bardzo wygodną pozycję do obserwowania, co działo się wśród artystów. Dlatego moim bohaterem jest stroiciel fortepianów. Trochę rzemieślnik, a trochę jednak artysta.
Ewa Lerska również należy do tego świata.
Tak, chociaż dla mnie najważniejszy był inny aspekt tej postaci. Bardzo dużo mówimy o żołnierzach Armii Andersa – wielkich bohaterach, ludziach niepokornych, natomiast moim zdaniem bardzo niesprawiedliwe jest to, że z każdego żołnierza Armii Berlinga robimy komunistę. Tymczasem większość spośród nich nie była socjalistami z przekonań, po prostu z różnych powodów „spóźnili się" do Armii Andersa. Szczególnie często zdarzało się to ludziom osadzonym w najdalszych zakątkach ZSRR, w łagrach i kołchozach. Oni niejako z automatu trafiali do następnego formowanego w Rosji polskiego wojska, była to dla nich jedyna szansa powrotu do kraju. Dopiero po pewnym czasie odkrywali, co to jest za armia i co właściwie mieli w niej robić. Tak było z Ewą. W Gruzowisku chciałam pokazać tragizm ich sytuacji, to, że historia potraktowała ich bardzo niesprawiedliwie.
W przypadku Ewy nie da się nie zauważyć także pewnych analogii do losów żony historyka Pawła Jasienicy.
Bo to właśnie historia Jasienicy i Zofii Beynar była jednym z impulsów do napisania tej książki. Ale odwołuję się w książce również do losów Andrzeja Panufnika, wielkiego dyrygenta, dyrektora filharmonii, który starał się zapewnić godny byt swoim muzykom. Poniósł klęskę, bo nie potrafił – lub nie chciał – ukrywać swojego zdania o komunistach. Takich dramatów w najnowszej historii Polski było dużo więcej, wielu Polaków zaznało podobnych represji ze strony władz. Komuniści zniszczyli życie naprawdę wielu ludzi – choć nie zawsze w tak spektakularny sposób, jak w przypadku Ewy Lerskiej.
Sama jednak fabuła powieści jest literacką fikcją?
Tak.
Całe moje pisarstwo to próba wyobrażenia sobie minionych czasów, oczywiście na podstawie źródeł historycznych.
Odtwarzam realia – tu niektóre szczegóły dopowiada mi wyobraźnia – a następnie osadzam w nich fikcyjnego bohatera i obserwuję, jak radzi sobie z naciskami, które na każdego z nas wywierają sytuacje, w których się znajdziemy. Na koniec – opisuję to wszystko.
W ten sposób odtwarza Pani na przykład bardzo bolesny obraz zniszczonej przez wojnę Warszawy.
Ten obraz tkwił mi w głowie, odkąd pierwszy raz obejrzałam „Pianistę" Romana Polańskiego. W finale widzimy zdjęcia pokazujące prawdziwe morze ruin. Wiele jest też przejmujących obrazów ówczesnej Warszawy w sieci. Dzisiaj, wędrując ulicami nowoczesnej, dynamicznej stolicy, rzadko myślimy o tym, jak wyglądały one jeszcze nie tak dawno temu. Jak krótki przecież okres wojny doprowadził do całkowitego zniszczenia pięknego miasta, które potem z niespotykaną szybkością odbudowano i częściowo odtworzono.
Mówi Pani o zniszczeniach wojennych, pisze Pani o tym, że mieszkańcy przedwojennej Warszawy po powrocie w 1945 roku zupełnie nie potrafili się w niej odnaleźć, nie poznawali dawnych ulic. A jednak nie mieli oporów przed potęgowaniem zniszczeń – na przykład poprzez dokonywanie szabru.
Podobnie jak w przypadku wielu innych zachowań czy zjawisk, ówczesny szaber to zjawisko złożone. Z jednej strony był on wynikiem słynnego warszawskiego cwaniactwa. Skoro była okazja, by zarobić, by pohandlować, by wzbogacić się, bardzo często ludzie z niej korzystali, choć mogło być to moralnie niejednoznaczne. Ale przy tym wszystkim, gdyby nie było tego pędu do życia, do radzenia sobie nawet w najtrudniejszych sytuacjach i najróżniejszymi sposobami, pewnie Warszawa pozostałaby na zawsze jedynie kupą gruzów, odwiecznym pomnikiem barbarzyństw II wojny światowej.
W Gruzowisku piszę też o szabrze na Ziemiach Odzyskanych i to zjawisko również bardzo trudno jednoznacznie ocenić. Z całą pewnością istniały bandy dokonujące napadów, rozbojów, a nawet zabójstw w celu wzbogacenia się. Z drugiej strony – trudno mi mieć pretensje do stroicieli, którzy pojechali do ruin fabryki fortepianów, by nie całkiem legalnie zdobyć materiały, które pomogłyby przywrócić życie starym instrumentom. Myślę, że lata powojenne to po prostu czasy, które wymykają się jednoznacznej ocenie moralnej. Postępowanie mojej bohaterki też się jej przecież wynika.
Nie wyjawię zbyt wiele, jeśli powiem, że w powieści wśród gruzów rodzi się... miłość? A przynajmniej zalążek głębszego uczucia pomiędzy dwiema osobami bardzo mocno dotkniętymi wojną...
Oczywiście, w tej powstającej z gruzów Warszawie, w Warszawie rozpędzającej się i odradzającej, musiała narodzić się miłość. Miłość jest symbolem życia, brak miłości oznacza śmierć. Skoro życie w Warszawie odradzało się, musiała narodzić się też miłość. Ale tego, co będzie musiała przejść, jakie przeszkody pokonać, jakie ciosy znieść, oczywiście nie zdradzę.
To może zdradzi Pani chociaż, nad jaką książką obecnie Pani pracuje?
Choć drukarnie i wydawnictwa w Polsce wstrzymały na chwilę oddech i czekają, aż życie wróci na właściwe tory, ja właśnie skończyłam nową książkę. Jest ona trochę żartem, trochę wyrazem sentymentu, tęsknoty za powieściami, które czytywałam w młodości, takimi jak Godzina pąsowej róży czy Małgosia contra Małgosia. Mamy dwie bohaterki, które dzieli wszystko: czas, obyczaje, sytuacja życiowa. Jedno tylko je łączy: każdą z nich zdradził mąż. I na ten moment taka właśnie zapowiedź musi czytelnikom wystarczyć.
Książkę Gruzowisko kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Dodany: 2020-04-16 06:50:45
Też lubię te powieści, a 'Gruzowisko' chętnie przeczytam.
Dodany: 2020-04-15 16:32:23
Zwracam uwagę na realia w powieściach. "Gruzowisko" mam w planach.