Każdy zasługuje na swoją szansę. Wywiad z Agnieszką Janiszewską
Data: 2020-10-14 16:31:46„Niepokorny”, skazany na niebyt pisarz, z którym nie podpisywano umów wydawniczych, który nie miał możliwości publikowania, po prostu w pewnym momencie znikał z powszechnej świadomości – a bywało, że powrót był już niemożliwy. O niszczącej miłości, trudnych wyborach, roli pisarza w czasach PRL opowiada Agnieszka Janiszewska, autorka wydanej niedawno Czwartej powieści.
Czwarta powieść to historia bardzo niejednoznaczna. Trudna opowieść o meandrach życia…
To opowieść o konieczności trudnej konfrontacji między ugruntowanym przez lata wizerunkiem własnej rodziny a bezlitosnymi faktami, które zostają wydobyte na światło dzienne. O tym, jak często tkwimy w świecie naszych wyidealizowanych wyobrażeń i ocen dotyczących osób, które kochamy i którym nauczyliśmy się bezwarunkowo ufać – i jak trudno nam przyjąć do wiadomości, że na tym wyidealizowanym obrazie istnieją jednak rysy, których nie chcemy tam widzieć. To także opowieść o tym, jak niekiedy bezrefleksyjnie poddajemy się oczywistej manipulacji także ze strony bliskich nam ludzi, w jaki sposób bezkrytycznie przyjmujemy ich sposób postrzegania rzeczywistości, co niejednokrotnie prowadzi do uproszczonego ferowania wyroków. To rzeczywiście bardzo niejednoznaczna historia. Tak jak niejednoznaczne potrafi być życie, w którym – czy to nam się podoba czy nie - obok tonacji czarno-białej występują różne odcienie szarości.
Porusza Pani problem współpracy literatów z organami państwa, w skrócie – raportowania o życiu innych, często niewygodnych dla władzy ludzi. Jak powszechne było to zjawisko?
To jeden z wątków tej powieści, ale rzeczywiście ważny i w pewnym sensie rzutujący na jej odbiór. Współpraca literatów z organami Służby Bezpieczeństwa PRL była – niestety – zjawiskiem na tyle poważnym, że w żaden sposób nie można jej teraz marginalizować ani trywializować. Przybierała zresztą różne formy. Od – jak to Pani ujęła – faktycznego raportowania o życiu i działalności niewygodnych dla komunistycznej władzy pisarzy, po przyjęcie uległej postawy w kwestii własnej twórczości. Innymi słowy: podejmowanie wyłącznie takiej tematyki, jaka wpisywała się w panującą ówcześnie ideologię. Taka twórczość bardzo często pełniła funkcję propagandowej tuby, na ogół nieznośnej w odbiorze, także z powodów pseudoliterackiej stylistyki.
Wiemy o tym, że ostatnia partnerka życiowa Nina Zofia O’Bretenny Pawła Jasienicy informowała o nich służby specjalne. Ostatnio zetknęłam się z informacją, że Krystyna Siesicka też była informatorką.
Druga żona pisarza i historyka Pawła Jasienicy, Zofia O’Bretenny, (zarejestrowana jako TW „Ewa”) odegrała tu wyjątkowo haniebną rolę, przez kilka lat dostarczając „bezpiece” regularne, szczegółowe, obszerne raporty na temat męża – praktycznie od początku ich znajomości do jego śmierci – a także na temat jego przyjaciół, znajomych i kolegów po piórze. Jej gorliwość niekiedy nawet przekraczała powierzone jej przez mocodawców zadania. Zdarzało się, że wychodziła przed szereg. Warto pamiętać, że Paweł Jasienica został praktycznie zaszczuty przez komunistyczną władzę (udział w tym bowiem brali ludzie ze ścisłego kierownictwa partii i państwa z Władysławem Gomułką na czele), co w połączeniu z brutalną prasową nagonka przyspieszyło jego śmierć. Wobec tych faktów „działalności” jego drugiej żony w żaden sposób usprawiedliwić się nie da.
Przywołana tu następnie przez Panią bardzo popularna i lubiana w czasach PRL-u pisarka nie była, niestety, odosobnionym przypadkiem wśród literatów (niekiedy bardzo znanych i cieszących się dużym uznaniem), którzy uwikłali się we współpracę z SB. Robiono to na ogół dla osiągnięcia nie byle jakich korzyści, rzadziej aby uniknąć kłopotów. Nagroda za współpracę była niebagatelna – gwarancja takich nakładów wydawniczych, o których inni (także i dzisiaj) mogliby tylko pomarzyć, imponujące (w porównaniu z przeciętnym w PRL-u) wynagrodzenie z tantiem, przydziały na mieszkanie, talony na samochody, ułatwienia w podróżowaniu za granicę (w tamtych czasach poza zasięgiem większości Polaków). Ceną była jednak bezwzględna lojalność wobec organów PZPR-u, wysługiwanie się im w każdy odgórnie wskazany sposób.
Donoszono na Marka Nowakowskiego, Irenę Jurgielewiczową, nieważne było, czym się pisarz para… Dlaczego byli tacy groźni?
Każdy, kto wykazywał się niezależnością i indywidualnością musiał się liczyć z tym, że będzie przez komunistów traktowany podejrzliwie. Cóż dopiero mówić o twórcach, którzy byli popularni i znani, przynajmniej w niektórych środowiskach? W pewnych przypadkach donosy te prowadziły do zaszczucia i praktycznie wyeliminowania twórczości „figuranta” z przestrzeni publicznej. Choć nierzadko działania SB i pracujących dla nich tajnych współpracowników „ograniczały się” do działań doraźnych, dokładnej obserwacji i wszelakich „pomniejszych uciążliwości”. Czasem uznawano, że zamiast niszczyć konkretną osobę, bardziej opłaca się poddać ją wnikliwszej inwigilacji, aby dzięki temu docierać do innych, którym przy tej okazji także zakładano teczki.
Czy współpraca z władzami była warunkiem popularności, zgody na publikacje?
Często tak właśnie było. Choć – jak już wcześniej wspomniałam – forma tej współpracy była różna. Od faktycznego, mniej lub bardziej gorliwego wysługiwania się „bezpiece” w dziedzinie donoszenia na kolegów, poprzez wpisanie swojej twórczości w obowiązującą ideologię i propagandę. Nawet jeśli nie była to współpraca w dosłownym, formalnym tego słowa rozumieniu, przyjmowano niejednokrotnie postawę potulnej zgody na obowiązująca praktykę. Ci, którzy podejmowali ryzyko i nie chcieli się wpisywać w podobny schemat byli mniej lub bardziej represjonowani i to nie tylko w tych najbardziej mrocznych, stalinowskich czasach. Byli tacy, których „leczono” w zakładach psychiatrycznych, lub – w skrajnych przypadkach - osadzano w więzieniach. Najczęściej jednak gnębiono innego typu uciążliwościami: nagłym cofnięciem zgody na publikację już napisanej książki, wyeliminowaniem z przestrzeni publicznej (księgarń i bibliotek) już wcześniej opublikowanych dzieł, nagonką medialną, prowadząca do zaszczucia danego pisarza, wreszcie – i to była najczęściej stosowana i najbardziej skuteczna kara – milczeniem. „Niepokorny” skazany na niebyt pisarz, z którym nie podpisywano umów wydawniczych, który nie miał możliwości publikowania, po prostu w pewnym momencie znikał z powszechnej świadomości – a bywało, że powrót był już niemożliwy. Relegowanie ze Związku Literatów Polskich, który był strukturą zależną od władzy, oznaczało literacki niebyt. A jednak nie brakowało też takich, którzy nie poszli na żadne układy choć z przyczyn, które wcześniej wymieniłam, nie było ich wielu.
Herbert napisał: To wcale nie wymagało wielkiego charakteru, nasza odmowa, niezgoda i upór, mieliśmy odrobinę koniecznej odwagi, lecz w gruncie rzeczy była to sprawa smaku. Tak smaku, w którym są włókna duszy i chrząstka sumienia.
Moim zdaniem, w tych warunkach, wymagało to jednak wielkiego charakteru.
Oceny tych działań są dzisiaj bardzo surowe, ale decyzje, które za nimi stały, niejednoznaczne, niełatwe. Czy ktoś o tym pamięta?
Niektórzy na pewno pamiętają. Zwłaszcza ci, których podobne działania bardzo skrzywdziły. Albo potomkowie skrzywdzonych osób. Jak już wcześniej wspomniałam, decyzje, które stały za tym, aby wpisać się we współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, były różne. Byli tacy, którzy podejmowali je bez żadnych zahamowań i dylematów moralnych. Ale zapewne i tacy, dla których z wielu powodów było to bardzo trudne i starali się w miarę możliwości nie szkodzić jednak innym. Czasami była to autentyczna fascynacja i szczere poparcie dla komunizmu. Częściej – chęć osiągnięcia niebagatelnych korzyści, ułatwienie życia sobie i swoim bliskim. Nierzadko także pragnienie, by uniknąć kłopotów, by się nie narazić władzy a co za tym idzie – gorliwym, niebezpiecznie zideologizowanym wykonawcom jej zaleceń. Ocena tych postaw zależy w dużej mierze od formy współpracy a przede wszystkim od skali krzywdy, jaką przy tej okazji wyrządziło się drugiemu człowiekowi. Krzywdy, której w wielu przypadkach nie można już zadośćuczynić. Nie należy też zapominać o bezwzględnym potępieniu systemu, który łamał ludzkie sumienia i moralne kręgosłupy. A także o ludziach, którzy złamać się jednak nie dali i zapłacili za to wysoką cenę.
Poza osobami, które były bezpośrednio w ten proceder zaangażowane, jak żona Jasienicy, były też rodziny, które nie miały z donosicielstwem nic wspólnego. Pokazuje Pani, na przykładzie swoich bohaterów, jak ta sprawa zniszczyła całą rodzinę, nadwątliła relacje pomiędzy jej członkami, jedna osoba zapłaciła za to życiem, nie wytrzymała napięcia.
Oczywiście podwójne życie (w każdym tego słowa rozumieniu) może choć nie musi zniszczyć całą rodzinę. Wpływ na to mają różne uwarunkowania. Współpraca z komunistyczną „bezpieką” była bez wątpienia jakąś formą podwójnego życia. Z samej swojej zasady była niejawna, członkowie rodziny nie powinni byli o niej wiedzieć. Niektórzy tajni współpracownicy dobrze sobie z tym radzili, w tym sensie, że ich działalność nie odbijała się negatywnie na bliskich, a nawet poprawiała pod względem materialnym jakość ich życia. Ale nie w każdym przypadku się to sprawdzało. W mojej powieści faktycznie sprawa ta zaważyła negatywnie na losach całej rodziny, także w następnych pokoleniach. Oczywiście, nie była to jedyna przyczyna rozpadu więzi między moimi bohaterami, nałożyły się na to także inne, bardzo poważne kwestie, ale bez wątpienia to, co Pani zasygnalizowała w swoim pytaniu, było jednym z katalizatorów tragedii.
Mam poczucie, że w powieści często pada pytanie: Czy mamy prawo oceniać?
Myślę, że tak. Mamy prawo oceniać, bo takiej oceny domagają się ofiary, dla których często jest to jedyna forma zadośćuczynienia. Należy jednak pamiętać, że czym innym jest chłodne, rzetelne i uczciwe przedstawienie faktów (czemu na ogół towarzyszy ocena), a czym innym pospieszne ferowanie wyroków, bez dokładnego wglądu w cały kontekst sytuacyjny, który stał za podjęciem takiej czy innej decyzji lub działania.
Pokazuje Pani swoich bohaterów z wielu stron. Wraz z nowymi informacjami zmienia się nasza wiedza, a także opinia o nich. Tak, jakby dawała Pani ludziom szansę. Nie palcie za sobą mostów, nie bądźcie radykalni w osądach. Nikt nie jest doskonały. Uwarunkowania się zmieniają, nie mamy już cenzury, ale jak pokazuje przypadek Reginy, dzisiaj pisarz też staje przed wieloma wyborami. Nie są zapewne tak niszczące, jak w latach PRL, ale właśnie, czy wybory Jolanty można porównać z wyborami Reginy?
Czwarta powieść skonstruowana jest właśnie w taki sposób, aby wraz z porcją kolejnych, wydobywanych na podstawie retrospekcji wspomnień i informacji pokazać moich bohaterów jako postacie niekiedy niejednoznaczne. I w dodatku niekoniecznie wzbudzające sympatię. Ale takie jest przecież życie. Nikt nie jest wyposażony w same zalety i nikt nie składa się z samych wad. Nie wszyscy też na pierwszy rzut oka wydają się błyskotliwi i interesujący. Nie brakuje wśród nas ludzi zagubionych, nieporadnych, z trudem odnajdujących się w otaczającej rzeczywistości. Niekiedy mogą przez to sprawiać wrażenie niedojrzałych, nijakich, choć często okazuje się, że to dość jednostronna ocena. Nie widzę zatem powodu, aby takie postacie nie znalazły się w literaturze, niezależnie od epoki i uwarunkowań, których dotyczy powieść. Każdy zasługuje na swoją szansę.
W dzisiejszych czasach pisarze także niejednokrotnie stają przed trudnymi wyborami. Oby nigdy nie przybrały takiej formy, jak to miało miejsce w przeszłości, ale czasem trzeba się zderzyć z niełatwym dylematem. Regina, bohaterka mojej powieści, zastanawiała się na przykład czy podjąć próbę napisania bardziej ambitnej powieści. Czy da radę sprostać temu zadaniu, skoro do tej pory tworzyła łatwe w odbiorze w romanse? I czy pisanie ambitnej powieści ma w ogóle jakikolwiek „rynkowy” sens, skoro i bez tego nie było jej łatwo zaistnieć?
Nie bez powodu przywołałam tu Krystynę Siesicką. W Czwartej powieści pobrzmiewają echa jej twórczości. Czy mam rację?
Zaintrygowała mnie Pani trochę tym pytaniem. Oczywiście, każdy z czytelników ma prawo do dowolnej interpretacji i skojarzeń, ale szczerze mówiąc, pisząc tę powieść, ani razu nie pomyślałam o Krystynie Siesickiej. Całe podobieństwo dotyczy tylko imienia jednej z bohaterek, ale motywy, dla których uwikłała się, zarówno ona, jak i jej rywalka Jolanta Wołyńska, w działania „bezpieki” były jednak z gruntu inne niż to miało miejsce w przypadku popularnej w czasach PRL-u pisarki. Inaczej też ukształtowały się losy moich bohaterek. A twórczość Krystyny Siesickiej i Reginy z Czwartej powieści to także – przynajmniej z mojej perspektywy - zupełnie inne obszary.
Bardzo dziękuję za rozmowę.
Czwartą powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: