Znowu obchodzę Boże Narodzenie. Wywiad z Teresą Moniką Rudzką
Data: 2021-12-20 15:52:45– Myślę, że choć generalnie nie życzę rozdrapywania ran nikomu, to w życiu od tego nie uciekniemy. A czasem nawet nie powinniśmy się o to starać. Nie dlatego, że cierpienie uszlachetnia, przeciwnie! Niemniej stanowi integralną część egzystencji – mówi autorka pełnej wzruszeń książki Zawsze będę Cię kochać, Teresa Monika Rudzka. Przeniosła bowiem na kartki papieru obraz i wspomnienie życia młodej, dobrej, zarażającej energią kobiety; przyjaciółki i oddanej patronki – swojej córki Żywii. Opowiada o bezdennej miłości matki do dziecka, trudzie podniesienia się po stracie i zaakceptowania świata bez jednej z nielicznych osób, które nadawały mu blasku.
W listopadzie ponownie ukazała się Pani książka Zawsze będę Cię kochać. Jej nakład został wznowiony na prośbę zainteresowanych czytelników. Czuje się Pani przez to wyróżniona? Czuje Pani, że trafiła Pani do odbiorców tak, jak chciała?
Jak najbardziej. To pokazuje, że moja książka jest potrzebna i w jakiś sposób pomaga wielu ludziom. Zarazem dowodzi chęci obcowania z niezwykłą osobą, jaką była moja córka, utrwala też pamięć o niej w świadomości czytelników. Było to moim celem, gdy pisałam Zawsze będę Cię kochać i został on osiągnięty.
Powrót książki na księgarskie półki nie jest jak rozdrapywanie starych ran?
Na tym etapie już nie. Do rozdrapywania ran dochodziło podczas ponownej korekty autorskiej przed wydaniem wznowienia książki. W trakcie pracy przypominałam sobie wiele szczegółów z naszego wspólnego życia i z okresu choroby córki, kiedy miotałam się od nadziei i wiary do rozpaczy. Myślę, że choć generalnie nie życzę rozdrapywania ran nikomu, to w życiu od tego nie uciekniemy. A czasem nawet nie powinniśmy się o to starać. Nie dlatego, że cierpienie uszlachetnia, przeciwnie! Niemniej stanowi integralną część egzystencji.
Umieszczenie na końcowych stronach informacji o dalszych losach bohaterów było pomysłem czytelników czy Pani?
Czytelnicy, dzieląc się swoimi wrażeniami, często pytali, co w Zawsze będę Cię kochać jest prawdą, a co fikcją. Kiedy już uzyskali te wiadomości, to dopytywali o losy wielu postaci. Niektórzy twierdzili, iż powinnam napisać dalszy ciąg książki. Ich opinie zdecydowały, że postanowiłam zamieścić informacje o tym, co było później. Zatem pomysł był wspólny.
I zdecydowanie trafny. Ale zacznijmy od początku. Główną bohaterką Pani książki jest Anastazja Bojanowa-Montgomery. Kobieta niezwykle ambitna, wolna i pragnąca tak wiele osiągnąć. Jak mogłoby wyglądać teraz jej życie? Co by dalej robiła, gdyby były jej dane te przyszłe lata?
Anastazja z jednej strony pragnęła mieć poczucie przynależności do grupy, chciała wkleić się w powszechnie obowiązujące schematy. Z drugiej strony – jej umysłowość i mentalność nie mieściły się w nich, one mogły stanowić jedynie bazę do innych działań, taką bezpieczną kotwicę, potrzebną dla odpoczynku i przemyśleń. Dlatego uważam, że Anastazja nie zrealizowałaby się wyłącznie w roli żony i matki, która z czasem osiądzie w jednym punkcie, kupując z mężem dom na kredyt (śmiech). Bardzo prawdopodobne, że Anastazja zmieniałaby co jakiś czas miejsce zamieszkania; realizowałaby swoje marzenia o podróżach do wielu zakątków świata. Jeszcze bardziej możliwe jest to, iż Anastazja stanęłaby na czele jakiejś grupy realizującej pozytywne cele – na przykład ekologiczne, upowszechniania kultury, organizowanie festiwali czy wydarzenia w stylu WOŚP. Mogłaby też zostać wybrana do rady miasta.
Anastazja czasami wyśmiewała się z ruchów wspólnotowych, ale miała osobowość lidera, była typem zawsze wybieranym na gospodynię klasy, bo ludzie instynktownie do niej lgnęli. A przecież wcale tego nie chcę, siedziałam cicho w kącie – powtarzała i nie była to kokieteria. Jeśli już podjęła się jakiegoś zadania, wtedy doskonale się z niego wywiązywała, a nade wszystko realizowała się w nim. Anastazja miałaby zapewne męża i jedno, najwyżej dwoje dzieci, lecz to nie byłby jedyny obszar jej życia. Zaprzęgłaby rodzinę do obranych przez siebie działań, a bliscy przyjęliby to z zachwytem. Miałaby bogatą i niecodzienną egzystencję, otoczenie czasami skarżyłoby się na jej despotyzm, lecz summa summarum dostosowałoby się do niej, uważając, że jest to dla nich najlepsze.
À propos otoczenia, czytając opinie przyjaciół o Nastii da się zauważyć, że w zasadzie wszyscy są zgodni co do jednego - wpłynęła na ich życie. Można powiedzieć, że znajomość z nią była dla każdego jak prezent od losu, tylko każdy mógł dostać co innego.
Świetnie ujęła to jedna ze szwagierek Nastii: Zawsze kładła rękę na czyimś sercu i leczyła je. Wielu znajomych mówiło to samo. Anastazja była dobra, współczująca i empatyczna. Potrafiła przytulić kogoś, inną osobę potrzymać za rękę, a czasem nagadać ostro do słuchu, kiedy uznała, że jest to wskazane. Każdy, kto zetknął się z Anastazją, otrzymywał to, czego potrzebował. Zrozumienie, obecność, podziw, motywację do działania. Bywała taką cheerleaderką (śmiech), przykładem do działania, rzeczową pomocą. Anastazja doskonale wyczuwała, co kto powinien otrzymać, czasami ludzie jej o tym mówili. A ponieważ miała szczery, przekonujący charakter, kipiała energią i dobrym humorem, zarażała tym innych. Nawet, jeśli ktoś zetknął się z nią tylko przelotnie, to wciąż pamięta, jak było i w jaki sposób wpłynęła na jego życie.
Warto wziąć pod uwagę, że oprócz dobroci i niewyczerpanych pokładów energii, Anastazja lubiła być również niezależna, nie chciała na nikim polegać. Kiedy zamieszkała osobno, wtedy jeszcze z chłopakiem, więzi jej i Renaty dalej pozostawały silne. Czasem zdarza się, że dziecko tak zaczyna żyć własnymi sprawami, że traci tę przyjaźń z rodzicem, a tutaj tak się nie stało. Z czego to mogło wynikać?
Anastazja miała dobre serce i poczucie odpowiedzialności. Nie było w jej stylu obdarzyć kogoś uczuciem, a potem zostawić go i iść do innych zabawek. Poza tym, jak już wspomniałam, Anastazji nie wystarczał jeden obszar życia, zawsze musiała mieć coś innego do zrobienia. Zakochała się, zamieszkała z chłopakiem, który później został jej mężem, ale z nim nie mogła na przykład chodzić po sklepach lub oglądać tych samych filmów i plotkować, czasem niepoprawnie politycznie (śmiech), o koleżankach. A z Renatą mogła. Anastazja została wychowana w duchu akceptacji, podziwu, w domu ją chwalono, a Renata zawsze stała za nią murem. Nigdy nie krytykowała córki, co w wielu rodzinach uznaje się za dobrą metodę wychowawczą. Anastazja nie słyszała: „bo ty zawsze”, lecz na przykład: „nieźle wyszło, a może wyjść jeszcze lepiej”. Jeśli już była krytyka, to konkretnego zachowania, nie osoby. Matka i córka były dla siebie również przyjaciółkami i zwyczajnie lubiły swoje towarzystwo.
W momencie, gdy Nastia zaczęła niedomagać z powodu problemów zdrowotnych, wielkim oparciem okazuje się dla niej, oczywiście oprócz rodziny i matki Renaty, właśnie jej mąż. Nieczęsto spotyka się tak oddanego mężczyznę jak Jim. Kochał Nastię do ostatniego oddechu, pomagał jej na co dzień i nie było to dla niego obciążeniem. To cudowne być tak szczerze i dojrzale kochanym. Ma Pani podobne odczucia?
Mam…dla Jima to było naturalne, wynikało z potrzeby serca. Kochał Nastię i był przekonany, że wyzdrowieje. Cieszył się każdą chwilą w jej towarzystwie, nieważne, że była chora. Najistotniejsze, że mogli być razem. Anastazja była dla Jima powietrzem i życiem, o czym nie pozwalał jej zapominać przez te lata wspólnego życia.
W trakcie żałoby po utracie ukochanej żony, Jim otworzył serce na nową kobietę. Renacie trudno było to zaakceptować, choć wiedziała, że nie ma wpływu na jego decyzje. Złość jaka nią kierowała była wywołana tylko faktem, że stało się to tak szybko czy tak trudno było jej się pogodzić, że życie musi toczyć się dalej?
Renata była zaskoczona, że to nastąpiło niemal z prędkością światła, tak. Ale nade wszystko odczuła tę sprawę jako jedno ogromne kłamstwo. Niebotyczne oszustwo. Przecież Anastazję i Jima łączyła wielka miłość, przecież on był jej bezgranicznie oddany, wierny, nie mógł bez niej funkcjonować i wiele razy to udowadniał. Zatem czy możliwe, aby po śmierci żony związał się błyskawicznie z inną kobietą? Wobec tego poprzednio nie był szczery.
Mąż Anastazji był dla Renaty wszystkim, co jej zostało. Kluczem do córki i do jej świata. Relacja z inną kobietą to był już obcy kraj, niedostępny dla niej, do poprzedniego drzwi zostały zatrzaśnięte. Odnosiła wrażenie, iż cokolwiek wiązało się z Anastazją, zostało jej odebrane, a ona została w wielkiej pustce. Poza tym, Renata miała zakodowany pewien skrypt: partner po śmierci ukochanej powinien cierpieć i żyć samotnie aż do śmierci. Jego miłość była bowiem nie do zastąpienia. Tak jak ordynat Waldemar Michorowski, który po śmierci Stefci Rudeckiej nie był w stanie związać się z inną kobietą. Hm, no cóż…mnóstwo ludzi wierzy w istnienie romantycznej, wiecznej i niepodlegającej zmianom miłości, tak zostaliśmy wychowani. Natomiast pogodzenie się, że życie musi toczyć się dalej było dla Renaty nie do pomyślenia, ponieważ dla niej się skończyło. Więc o czym mowa?
Renata dalej czuje w sobie żal? Do losu za zabranie jej jedynego dziecka? Do męża Anastazji?
Renata nie jest w stanie nie odczuwać pretensji do losu, ale od dawna nie ma żalu do męża Anastazji. Dotarło do niej, iż psychika ludzka rządzi się własnymi prawami. Każdy potrzebuje uczucia, bliskości, akceptacji, jakiegoś sensu i celu życia, a samotność nie jest najlepszą drogą. Jim, mąż córki, wiele razy dawał jej dowody przywiązania oraz pamięci o Anastazji, którą zachował w sercu i będzie kochać do końca życia. Renata z całego serca życzy mu szczęścia i gotowa jest mu dopomóc, gdyby tego pragnął. Dawno przestała jednak żyć życiem Jima, śledzić go na Facebooku i analizować każdy jego post. Nie ma już takiej potrzeby.
Można powiedzieć, że ten brak potrzeby śledzenia dalszych poczynań Jima był jak pewnego rodzaju oczyszczenie; krok naprzód. Wobec tego można uznać, że przychodzi w końcu czas, kiedy człowiek godzi się z losem i zaczyna znowu żyć?
Przychodzi taki moment, że zaczyna się myśleć jako tako racjonalnie i rozumieć wiele spraw, ale wciąż trudno pogodzić się ze śmiercią dziecka. Ujmę to tak: przyjmuje się ten fakt do wiadomości, wspomina się zmarłe dziecko z uśmiechem i pogodnie, nie rozpacza się już na każdym kroku. Zaczyna się żyć normalnym życiem, lecz dziura w sercu pozostaje na zawsze. Można to chyba porównać do kogoś, komu amputowano kończynę. Po jakimś czasie uczy się z tym funkcjonować coraz lepiej. Może nawet odnosić sukcesy w wielu dziedzinach, może czuć się szczęśliwy i zadowolony, ale w podświadomości rozważa, co by było, gdyby. Nachodzą go myśli, że mimo wszystko byłoby lepiej zachować tę kończynę.
Zostawiając troszkę na boku samych bohaterów książki, chciałabym zapytać o maile, które tak często pisała Pani do córki. Wciąż je Pani pisze? Dalej są tak pełne rozpaczy?
Piszę je rzadziej, gdy mam coś istotnego do powiedzenia. Moje maile nie są teraz pełne rozpaczy, lecz zapewnień o miłości, podziękowań, że była i jest w moim życiu, i tyle dla mnie zrobiła. I robi nadal. Proszę córkę, aby czuwała nade mną i miała pieczę nad tym, co dzieje się w moim życiu. Zabrzmi to pewnie górnolotnie, ale tak właśnie jest.
Dla mnie brzmi to bardzo przejmująco i trochę sentymentalnie. A co się tyczy sentymentalizmu, lada moment będą Święta Bożego Narodzenia. To zwykle czas refleksji, kiedy najbardziej wspomina się bliskich. Co teraz Pani czuje po tych kilku latach?
Tuż przed Bożym Narodzeniem 2012 roku dowiedziałam się o chorobie córki, w którą na początku nikt – włącznie ze mną – nie mógł uwierzyć. Następne dni to była rozpacz, nadzieja, znowu rozpacz, pretensje do losu i poczucie, że to, co się dzieje, jest tylko złym snem. Przed każdym Bożym Narodzeniem wspominam te chwile, choć samych świąt kilka lat nie obchodziłam. Udawałam, że ich nie ma, źle mi się kojarzyły. To był czas dla ludzi szczęśliwych. Teraz znowu obchodzę Boże Narodzenie, ponieważ to święta również dla mnie i mam po co je obchodzić. Czuję smutek, bo myślę o tamtym grudniu, ale towarzyszą mi również radość i nadzieja.
Czytaj również: Teresa Monika Rudzka - cytaty
Jak myśli Pani o córce, jakie jej słynne, lekko ironiczne powiedzonko słyszy Pani jako pierwsze?
Ach, było wiele takich, często stawały się nimi cytaty z filmów i książek, które zaadaptowałyśmy na własny użytek. W powieści Floryda story pisarki Krystyny Nepomuckiej (polecam, swoją drogą) pewna podstarzała dama mówi, że ma na imię Kukunia. Inna bohaterka komentuje: stara baba i kukunia. No więc gdy robiłam lub mówiłam coś głupiego czy mega infantylnego, córka mówiła ironicznie: stara baba i kukunia. Albo tylko bardzo wymownie, z sarkazmem w głosie rzucała w przestrzeń: kukunia”. Czasem, kiedy coś mnie lub komuś wychodziło nie tak, jak powinno, córka mawiała ironicznie: polałabym to gorącym wrzątkiem. Właśnie, wrzątek koniecznie musiał być gorący (śmiech). Pamiętam też, jak lubiła mówić: Tećka, chyba się cofnęłaś do tyłu (śmiech) albo, gdy była czymś zajęta, a ja ją od tego odrywałam, odpowiadała zniecierpliwiona: cukierki roznoszę. To akurat kalka z Misia Barei, scena z samolotu, kiedy stewardesa roznosi cukierki, a jedna z pasażerek czegoś od niej chce. Wspominam te wszystkie powiedzonka zawsze z uśmiechem na twarzy.
Książkę Zawsze będę Cię kochać kupicie w popularnych księgarniach internetowych: