W studni strachu. Wywiad z Sabiną Słowińską

Data: 2022-03-10 11:19:36 Autor: Magdalena Galiczek-Krempa
udostępnij Tweet
Okładka publicystyki dla W studni strachu. Wywiad z Sabiną Słowińską z kategorii Wywiad

– Łatwiej nam opanować strach, gdy wiemy, skąd pochodzi, kto lub co jest źródłem tych emocji. Wówczas w racjonalny sposób możemy próbować okiełznać nadmiar adrenaliny. Poczucie osaczenia przez drugą osobę jest jednym z najgorszych doświadczeń, bo tracimy wtedy również jakąś wewnętrzną wolę walki i spadamy coraz głębiej we własną studnię strachu i bezradności – mówi Sabina Słowińska, autorka powieści Terapeuta strachu

Przypadkowe spotkania nie istnieją?  

Mam wrażenie, że ludzie z natury lubią planować, wpisywać do kalendarza skrupulatnie zaplanowane spotkania, wydarzenia, na które potem czekają z większym lub mniejszym entuzjazmem. Po części jest to, oczywiście, wynikiem obecnego pędu życia i natłoku obowiązków, naszych licznych zobowiązań w pracy, jak i zależności prywatnych. Myślę, że ma to również konotacje z naszą chęcią kontroli sytuacji – czujemy się lepiej i bezpieczniej, mając przeświadczenie, że wszystko mamy dokładnie zaplanowane i nic nas nie zaskoczy. Jednak, jak wiemy, życie lubi płatać nam figle i stawiać  wciąż na drodze niespodzianki. Mało tego, mam nawet wrażenie, że im bardziej staramy się mieć wszystko zaplanowane, tym częściej jakiś złośliwy chochlik miesza nam szyki. Wierzę w przypadkowe, niezaplanowane spotkania i sytuacje, które wytrącają nas z rutyny codzienności, czasem stawiają przed jakimiś wyborami, dylematami, ale również nadają życiu smaczek. Przykładem jest tu para moich bohaterów, Chance i Skye – ich pierwsze spotkanie było czysto przypadkowe, ot, dwoje kierowców parkujących pod tym samym marketem, lekkie spięcie i ostra wymiana zdań... Skye miała nawet nadzieję, że już nigdy więcej ten mężczyzna nie stanie na jej drodze, ale pech chciał, że ich drogi znowu się skrzyżowały – i to w najmniej oczekiwanym dla niej momencie. A, jak się później okaże, może nawet nie pech, tylko jakiś szczęśliwy omen... To przykład, jak ludzkie ścieżki się krzyżują i czasem wbrew wszelkim regułom takie przypadkowe spotkania mogą być zalążkiem głębszych relacji.

Bohaterowie Pani powieści to wpływowi i bogaci ludzie – dotyczy to zwłaszcza rodziny Coranów. W ich świecie wszystkie chwyty są dozwolone, a do sukcesu zmierza się po trupach?

Pozycja społeczna Coranów na pewno daje im o wiele więcej możliwości niż przeciętnej osobie z klasy średniej. Wiemy, że swój majątek zawdzięczają Stephanowi Coranowi, seniorowi rodu, który zasłynął jako doceniany na całym świecie mistrz thrillera medycznego, nie są to więc szemrane, brudne interesy. Nohlan też wydaje się mężczyzną głęboko oddanym swoim pasjom zawodowym, który nie wykazuje cech nowobogackiego, próżniaczego młodzika. Z drugiej jednak strony mamy Grahama, który w ewidentny sposób nagina już pewne normy społeczne dla swoich celów. Claire Coran również, jak się okazuje, wpadła w sidła nałogu i nie była postacią zupełnie bez skazy. Myślę, że jak w każdej sferze społecznej, tak i wśród wpływowych, bogatych ludzi można spotkać mniej lub bardziej wyrafinowanych graczy, próżniaków oraz tych, którzy starają się reprezentować przyzwoity moralny poziom. Trudno utożsamiać majątek i bogactwo tylko i wyłącznie ze zgnilizną moralną ich posiadaczy. Na pewno jednak komfort i życie w luksusie, o ile nie ma się konkretnego planu na siebie, sprzyjają popadaniu w hazard, nałogi, znużenie, co otwiera drogę do coraz mroczniejszych ścieżek i chęci wykraczania poza ogólnie przyjęte granice.

„Zwyczajna" Skye Woodrow, wchodząc do świata bogaczy, powinna się mieć na baczności?

Skye wierzy we własne siły i możliwości. Jest pełna pasji i energii do działania. Z pewnością stanowi nie lada kąsek dla nieco zastałych, zblazowanych bogaczy, którzy wydają się już nieco znużeni własnym życiem w luksusie. Jej świeżość, jak zresztą podkreśla to Marcus, przyciąga, intryguje i fascynuje. Ludzie lgną do niej zatem znacznie szybciej, bo wprowadza w ich komfortowe życie promyk ekscytacji, niczym Claire Coran, która pod wpływem nowatorskich projektów Skye sama poczuła werwę do działania i chwyciła ołówek w dłoń, by naszkicować swój przyszły ogród. To, oczywiście, jest bardzo obiecujące dla rozwoju zawodowego naszej młodej bohaterki, bo majętni ludzie chętniej będą ją sobie niejako przekazywać z rąk do rąk jak nową „zabawkę", która wprowadzi do ich nudnego życia na chwilę rozrywkę, a sama Skye zdobędzie nową klientelę i podbuduje swoje finanse. Z drugiej jednak strony, Skye może być równie łatwo wplątana w przeróżne dwuznaczne sytuacje, nie do końca jasne interesy czy relacje, co zresztą widzimy w konsekwencji jej współpracy z seniorką rodu Coranów, jak i samym Nohlanem. Na pewno głowa na karku, odpowiednia analiza sytuacji, dystans i duża dawka szczęścia są w tej sytuacji niezawodne.

Skye jest nauczycielką języka francuskiego. Czy opisując jej pracę, korzystała Pani z własnych doświadczeń jako lektorki tego języka? 

Tak. Opisując zajęcia Skye, sięgałam pamięcią do momentów, kiedy sama prowadziłam kursy francuskiego. Był to bardzo przyjemny okres w moim życiu i podobnie do Sky czerpałam z tego dużo satysfakcji i zadowolenia. Samo przygotowywanie zajęć, szukanie nowych, ciekawych tematów na każdą lekcję wnosiło wiele do mojego rozwoju i, oczywiście, do poszerzania własnego słownictwa oraz wiedzy o języku. Poznawanie każdorazowo nowych ludzi na zajęciach i wyławianie, jak to określała Sky, „aktywatorów grupy", którzy ośmielają uczestników do komunikacji i ożywiają atmosferę, było dla mnie samej fajną zabawą. Ciekawie obserwuje się postępy uczniów, ich zadowolenie – daje to dużo satysfakcji, a poza tym praca z grupą ludźmi o różnych charakterach, temperamentach, dzielenie się opiniami, myślami, przeróżnego rodzaju zabawne sytuacje podczas zajęć przynosiły zawsze fantastyczną dawkę energii. Z czasem, oczywiście, przyszło pewnego rodzaju znużenie, którego doświadcza również Sky, ale z perspektywy czasu wspominam te czasy teraz z rozrzewnieniem. Zapewne Skye za kilka lat powiedziałaby to samo...

Tymczasem jednak Skye marzy, by zająć się tym, co kocha – projektowaniem ogrodów. Czy to też pasja, która łączy ją z Panią?

Gdybym miała więcej czasu i możliwości, na pewno rozwijałabym te zainteresowania na większą skalę. Niestety, obecnie nie mam wielkiego pola do popisu: balkon w bloku skutecznie ogranicza mój temperament w tym względzie, ale kiedy mam wolną chwilę, lubię sadzić, przesadzać i planować nowy wystrój za oknem. Tego typu prace to nie tyle pasja, ile odskocznia, daje totalny reset od nadmiaru myśli, codziennego pośpiechu.

Mówi się, że natura pomaga człowiekowi się zregenerować, zobaczyć wszystko z innej perspektywy i chyba coś w tym jest. Lubię spędzać czas z dala od betonowych ścian i kiedy mam taką możliwość planuję wycieczki „w zielone". Skye jest chyba moim alter-ego pod tym względem, podświadomie trochę jej zazdroszczę tego zajęcia i pasji. Z pewnością to musi być fantastyczne uczucie: stworzyć z zarośniętego chaszczami podwórka piękny, kwitnący ogród. Na ten moment lubię oglądać takie programy tematyczne w telewizji — wbrew pozorom można wpaść na wiele, ciekawych pomysłów co do wystroju otoczenia.

Europa czy Stany Zjednoczone? Skye Woodrow jest trochę rozdarta między tymi miejscami. A co by Pani wybrała?  

Zwiedziłam dotychczas wiele miejsc w Europie, podróżując na czterech kółkach, bo wydaje mi się, że w taki sposób można zobaczyć o wiele więcej, niż przelatując z jednego miejsca na to docelowe. Jednak niedane mi było wyjechać jeszcze za ocean. Miałam pewne plany, ale oczywiście ostatnie lata i pandemia wymogły ich zredefiniowanie, więc zobaczymy, co przyniesie czas. Wiadomo, że zawsze ciągnie nas do miejsc, których nie znamy, więc z pewnością Stany kuszą swoją architekturą, nowoczesnością, wielkością, życiem... Europa ma w sobie coś spokojniejszego: zabytki, historię wpisaną w każde większe miasto – to również ma swój nieodparty urok. Sky kocha południe Francji, bo tam spędziła dzieciństwo: sielsko i anielsko pośród lawendowych pól Prowansji, ale jak przystało na młodą, energiczną kobietę, żądną przygód, widzi siebie w tętniącym życiem mieście. Stąd postanawia wziąć się z życiem za bary i zrealizować wielkie marzenie właśnie w Stanach, bo przecież każde amerykańskie marzenie się spełnia... Osobiście na pewno z chęcią zakosztowałabym życia za oceanem na kilka miesięcy, ale z pewnością na dłużej wybrałabym lawendowe pola Prowansji.

Skye zaczyna nękać prześladowca. Wysyła jej anonimowe listy i przerażający brelok. Łatwo wzbudzić w kimś lęk i strach?

Wszystko zależy tutaj od indywidualnych odczuć: dla jednego głuchy telefon w środku nocy będzie tylko pomyłką, a ktoś inny nadbuduje wokół tego telefonu całą historię i do rana już nie zaśnie. Myślę, że łatwiej nam opanować strach, gdy  wiemy, skąd pochodzi, kto lub co jest źródłem tych emocji. Wówczas w racjonalny sposób możemy próbować okiełznać nadmiar adrenaliny. Jednak sytuacja Skye jest zgoła inna: kobieta nie ma pojęcia, kto życzy jej źle. Podejrzewa jedynie, że jest obserwowana. Poczucie permanentnego, a jednocześnie nieokreślonego zagrożenia potrafi tak mocno oddziaływać na psychikę, że wówczas nawet niby niepozorny list czy brelok może nas wyprowadzić z równowagi. A gdy jeszcze te przedmioty są mocno negatywnie nacechowane: z listów jasno wynika, że nadawca nie życzy Skye dobrze, to nawet, jeśli próbujemy przybrać dobrą minę do złej gry, jak to z początku robi panna Woodrow, jest moment, gdy emocje biorą górę... Zazwyczaj w takich sytuacjach zwracamy się do bliskich nam osób, a co, gdy okazuje się – jak w przypadku Skye – że i im nie do końca powinniśmy ufać?

Jak uwolnić się od stalkera? 

Myślę, że poczucie osaczenia przez drugą osobę jest jednym z najgorszych doświadczeń, bo tracimy wtedy również jakąś wewnętrzną wolę walki i spadamy coraz głębiej we własną studnię strachu i bezradności. A właśnie taka sytuacja jest idealna dla stalkera, kiedy stajemy się ofiarą. Idealnie, gdy w takiej sytuacji zagrożenia potrafimy jednak skrupulatnie, krok po kroku przeanalizować sytuację, określić ewentualnych podejrzanych, przygotować plan działania. Nie pozostajemy bezczynni w oczekiwaniu na ruch przeciwnika. Największym wsparciem na pewno powinno być dla nas grono przyjaciół i rodzina. Z pewnością nie powinnyśmy, jak Skye na początku, udawać, że nic się nie dzieje. Jasne, bezstronne spojrzenie kogoś z boku może nam uświadomić wiele rzeczy i naprowadzić na właściwe tory działania. Marcus, sąsiad Skye, jest na pewno dobrym przykładem takiego „dobrego ducha", który stara się dbać o przyjaciółkę w czasie jej największych życiowych zawirowań. I – oczywiście, o ile to nie powieść sensacyjna, w której bohaterka sama, na własną rękę poszukuje złego charakteru – kiedy mamy do czynienia ze stalkerem, lepiej jednak zgłosić się do odpowiednich organów ścigania...

Terapeuta to ktoś, kto w założeniu ma pomagać. U Pani, przewrotnie, ma za zadanie wzbudzać strach...  

Ludzie z problemami psychicznymi zazwyczaj widzą świat po swojemu. U nich nie zawsze to, co powinno być pozytywne i nieść pomoc, ma w rzeczywistości takie znaczenie. W książce mamy do czynienia z osobą, która naprawdę wierzy w to, że może pomóc Skye: nauczyć ją obcowania ze strachem, poskramiania go. W końcu w oczach tytułowego terapeuty kobiecy strach jest jej największą słabością, Skye więc powinna nauczyć się nad nim panować, bo tylko wówczas może stać się silną, niezależną kobietą. Jeśli popatrzymy na to oczami „terapeuty", nie czyni on nic złego. Nadaje sobie rolę coacha, który ma uleczyć bojaźliwą niewiastę z jej demonów. Dysfunkcja leży tu jedynie w sposobie, w jaki próbuje „uleczyć" swoją pacjentkę: poprzez właśnie potęgowanie jej poczucia strachu i zagrożenia oraz, oczywiście, w czerpaniu przez niego olbrzymiej satysfakcji z owego lęku.

Akcja powieści rozgrywa się w Chicago, a bohaterowie odwiedzają lokalizacje, które opisuje Pani dość szczegółowo. Zarazem jednak powiedziała Pani, że nigdy nie była Pani w Stanach Zjednoczonych... 

Wydaje mi się, że rzeczywistość w świecie przedstawionym jest ciekawsza, jeśli potrafimy ją sobie dość plastycznie wyobrazić i usytuować, a do tego niezbędne są opisy i właśnie detale. Im jest ich więcej, tym ten świat wydaje się bardziej namacalny i prawdziwy. Łatwiej weń wnikamy i stajemy się jego częścią, przynajmniej na okres lektury. Stąd faktycznie moje przywiązanie do niektórych opisów i detali. Chicago, niestety, nie znam z własnych doświadczeń, ale na szczęście czasem internet pozwala nam wchodzić i zwiedzać miejsca nawet w rzeczywistości niedostępne dla „zwykłych śmiertelników". Tak jak na przykład słynne 66 piętro i zamknięty klub Metropolitan w Willis Tower w Chicago — nawet będąc w mieście, nie byłabym w stanie bez specjalnej wejściówki go zwiedzić – rzeczywistość online w tym wypadku otwiera drzwi znacznie szerzej. Natomiast o jeziorze Michigan, jego przyrodzie i panoramie naczytałam się tak wiele, pisząc książkę, że bardzo chciałabym kiedyś zwiedzić te miejsca.

Duże miasto – jak Chicago – pozwala prześladowcy łatwiej się ukryć? W tłumie staje się on nieuchwytny?  

Myślę, że w większych skupiskach ludzi, gdzie każdy jest mniej lub bardziej zagoniony, zamyślony i skupiony na swoich sprawach, łatwiej o anonimowość. Niewątpliwie przywiązujemy zazwyczaj mniejszą wagę do detali dotyczących innych ludzi, chyba że coś szczególnie przykuje naszą uwagę. Osoba, która woli pozostawać w cieniu, bo akurat ma coś na sumieniu, raczej nie wychyla się z tłumu i unika spojrzeń, więc tym trudniej ją zlokalizować i namierzyć. Oczywiście, wszystko zależy od ludzkiej percepcji. Zdarzają się ludzie z fotograficzną pamięcią czy upodobaniem do drobiazgów i detali – właśnie dzięki takim szczegółom złe charaktery wpadają w sidła. Niczym Sky, która widząc charakterystyczną sowę w samochodzie Francis, skojarzyła fakty z pamiętnego wieczora morderstwa. Przestępcy na pewno w większych miastach czują się bardziej bezkarni, ale przez to właśnie czasem mogą być mniej ostrożni...

Związki międzyludzkie to skomplikowana sprawa? 

Niewątpliwie! Ile osób, tyle charakterów, przemyśleń, odczuć, opinii. Nie sposób z każdym nawiązać relacje na tym samym poziomie – nawet, jeśli chcielibyśmy do każdej napotkanej osoby zastosować ten sam wzór zachowań i reakcji, nie będzie to możliwe, bo każdy w swojej bańce emocji zareaguje na nasze zachowanie w inny sposób: co innego pomyśli, powie. To chyba największa zagadka, a jednocześnie piękno obcowania z innymi: nie ma dwóch takich samych osobowości i zachowań. W tym także tkwi zagadka miłości: jedna osoba nas przyciąga do siebie bardziej, inna od pierwszego spotkania, mimo że nic nam nie zawiniła, pozostaje nam obojętna lub nawet nie potrafimy pokonać wewnętrznych oporów, żeby się do niej zbliżyć. A czasem, na przekór, pierwsze wrażenia nas zawodzą i oporna z początku relacja rozkwita i przechodzi na inny poziom niczym Skye i Chance czy Sky i Nohlan.

Trudno znaleźć idealnego partnera? Skye ma z tym problem...  

Skye jest przebojową i otwartą kobietą z marzeniami. Silnie skoncentrowana na swoich planach zawodowych, nie myśli o miłości. Aż tu nagle na jej drodze staje zielonooki przystojniak. Nohlan imponuje jej swoim charakterem, zacięciem zawodowym, pozycją społeczną, jak i atencją – trudno pozostać obojętnym na taki zestaw. Jednak na całą ich raczkującą relację kładzie się cieniem ktoś, kto czai się w tle, kto obserwuje kobietę i nie daje jej w pełni cieszyć się sukcesami. Trudno się więc dziwić, że Skye w pewnym momencie jest nieco zagubiona, sama nie wie już, co czuje, a co powinna czuć. W całej tej niepewnej sytuacji szuka nieco chaotycznie wsparcia i zupełnie nieoczekiwanie dla siebie ląduje w ramionach nowego znajomego, który niczym kumpel z sąsiedztwa wydaje się otwarty, naturalny i szczery. Mamy tu duży kontrast między autorytarnym „księciem z bajki", nieco chłodnym, ale pociągającym a prostolinijnym, zwyczajnym facetem, jak mówi o sobie Chance. I tak, jest on zwyczajnym facetem, ale z tym „czymś", co staje się dla bohaterki kotwicą w chwilach największej burzy. Napięcie, jakie bohaterka odczuwa podświadomie w związku ze swoim prześladowcą, utrudnia jej na pewno poprawną ocenę swoich uczuć i relacji z nowo poznanymi mężczyznami.

Lubi Pani poezję Baudelaire'a? 

Baudelaire kreował raczej skrajnie pesymistyczny obraz człowieka, dużo w jego poezji brzydoty, nędzy, śmierci. Z racji mojego filologicznego wykształcenia znam jego utwory, jednak nie należą do moich ulubionych. Po prostu symbolika tej poezji i jej mroczna atmosfera pasowały do mojej powieści, stąd dość pesymistyczne listy o pustce, samotności i śmierci, które otrzymuje Skye, przywodzą jej na myśl baudelairowski symbolizm i tak też bohaterka nazywa w myślach swojego prześladowcę: pseudo-Baudelairem.

Pracuje już Pani nad kontynuacją powieści? Otwarte zakończenie mocno to sugeruje.

Nie ukrywam, że pisząc o losach Skye, sama przywiązałam się do tych bohaterów, dlatego też zdecydowałam się na otwarte zakończenie, zostawiając sobie nieco uchylone drzwi. Mam w głowie pomysł na kontynuację, w której na plan pierwszy wysunęłaby się przebojowa Rose z racji jej nowo odkrytych relacji rodzinnych – między nią a Skye mogłoby zawrzeć niczym w kotle nie tylko ze względu na wspólną krew, ale też ze względu na Chance'a, który nie jest obojętny obu paniom. No i, oczywiście, wątek Nohlana byłby mocno zaakcentowany — przecież nie do końca poznaliśmy, co drzemie w zielonokim przystojniaku, a zdaje się, że ma on swoją mocno mroczną stronę. Jednak, oczywiście, pojawienie się drugiego tomu w księgarniach zależy w dużym stopniu od przyjęcia przez czytelników pierwszej części. Zapraszam więc do lektury! 

Powieść Terapeuta strachu kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.