Prawda zawsze wychodzi na jaw. Wywiad z Karoliną Klimkiewicz
Data: 2021-07-16 12:03:55– Nic nie jest w stanie wynagrodzić krzywdy, przemocy i bólu. Każdy zasługuje na to, by być kochanym i szanowanym i nikt nie ma prawda nam tego odebrać. Dlatego też nic nie jest w stanie nam zwrócić tego, co utraciliśmy przez przemoc – mówi Karolina Klimkiewicz, autorka powieści Dopóki starczy mi wiary.
Prawda zawsze powinna wyjść na jaw?
Życie mnie nauczyło, że prawda zawsze wychodzi na jaw, prędzej czy później. Poza tym myślę, że problemem nie jest to, czy osoby trzecie poznają prawdę, a to, co dzieje się z osobą, która musi kłamać czy ukrywać sekrety. Uważam, że to wyniszczający proces i powiedzenie prawdy, choć wiąże się z nie zawsze miłymi konsekwencjami, to w dłuższej perspektywie jest oczyszczające.
Bohaterka książki Dopóki starczy mi wiary, Zola, dokonuje wyboru i opowiada prasie o przemocy domowej. Do tak odważnych decyzji musimy dojrzeć? A może raczej działamy pod wpływem impulsu?
Myślę, że i jedno, i drugie. Z jednej strony musi pojawić się pewnego rodzaju impuls, który zapali tę iskierkę. Z drugiej – musimy dojrzeć i uświadomić sobie, że to, co doświadczamy, to przemoc. Wielu z nas przemoc wciąż kojarzy jedynie z przemocą fizyczną, z biciem. Poza tym błędnie zakładamy, że z przemocą zmagają się tylko osoby wywodzące się z tzw. niskiej klasy społecznej, społecznych patologii, co prowadzi do tego, że nie widzimy się jako ofiary, a w samych sobie poszukujemy winy. Dlatego, żeby przyznać się przed światem, najpierw musimy przyznać się przed samym sobą.
Zola jest odważna nie tylko dlatego, że mówi, co ją spotkało. Jest odważna także dlatego, że udowadnia, że przemoc domowa ma miejsce także w tak zwanych „dobrych domach”. Pozycja społeczna często przysłania prawdziwe ludzkie dramaty?
Niestety, myślę, że tak. Moim zdaniem dzieje się tak z kilku powodów. Po pierwsze, i z tym najczęściej spotykam się w swoim gabinecie, ofiary przemocy nie definiują tego, co je spotyka, jako przemoc. „Ale przecież on mnie nie bije”, „ale u nas nie ma aż tak źle, po prostu był zmęczony”, „ona nie jest wcale potworem, wiele przeżyła i dlatego teraz się tak zachowuje” – to częste zdania, które słyszę, gdy klient czy klientka zaczynają sobie uświadamiać, że to, co ich spotyka, to przemoc.
By zbagatelizować problem, powracają do stereotypów mówiących o tym, że przemoc musi być fizyczna i brutalna. Jeśli oprawca jest wykształcony, zajmuje wysokie stanowisko i nie stosuje przemocy fizycznej, to taką formę przemocy usprawiedliwiamy zmęczeniem, stresem, odreagowaniem gorszego dnia.
Często, choć oczywiście nie zawsze, przemoc w klasie wyższej jest bardziej wysublimowana. Sprawcy lepiej się ukrywają, a ofiarom trudniej przyznać się do tego, że w ich pięknych domach i idealnych rodzinach coś nie gra. Tych powodów jest jeszcze znacznie więcej, jednak bez względu na to, w jakiej klasie społecznej dzieje się przemoc i w jaki sposób do niej dochodzi, zawsze pozostawia ona po sobie piętno.
Drogie prezenty nie są w stanie wynagrodzić prawdziwych nieszczęść, do których dochodzi w życiu młodych ludzi?
Nic nie jest w stanie wynagrodzić krzywdy, przemocy i bólu. Każdy zasługuje na to, by być kochanym i szanowanym i nikt nie ma prawa nam tego odebrać. Dlatego też nic nie jest w stanie nam zwrócić tego, co utraciliśmy przez przemoc. I, oczywiście, to nie znaczy, że rany się nie zagoją, że nigdy już nie będziemy szczęśliwi, ale blizny pozostaną – zwłaszcza te w naszej pamięci.
Zdarza się, że trafiają do mnie na terapię dorosłe kobiety i dorośli mężczyźni, którzy mimo tego, że mają szczęśliwe rodziny, dzieci, świetną pracę, w której się realizują, odczuwają pustkę. Wciąż czegoś szukają, chociaż sami nie wiedzą czego i tym sposobem trafiają do gabinetu psychologa. Z czasem okazuje się, że w dzieciństwie byli ofiarami przemocy. Choć wydawało im się, że pogodzili się z przeszłością i obecnie mają dobre relacje z rodzicami oraz starają się nie powielać ich błędów, to wciąż tkwi w nich skrzywdzone dziecko.
Zola nawet po śmierci ojca nie potrafi pogodzić się z tym, co ten robił. Spod jarzma przemocy nie jest łatwo uciec? To zaklęty krąg?
Skrzywdzone dziecko może być w każdym z nas. Dorastamy, idziemy przez życie i nagle okazuje się, że coś w nim nie gra. Związki się nie układają, mamy poczucie pustki, wciąż nam czegoś brakuje, nie potrafimy się cieszyć życiem, mamy powracające stany depresyjne… Zazwyczaj przyczyny szukamy w naszym obecnym życiu, a często okazuje się, że to wcale nie my mamy problem, a „dziecko w nas”. To właśnie dziecko doświadczyło krzywd i ono jest w „zaklętym kręgu”.
U Zoli cały ten proces pokazałam bardziej dynamicznie, może nawet chwilami skrajnie – ona też doświadczyła stresu lawinowo. Nie było okresu w jej życiu, w którym mogłaby poczuć się bezpieczna, a gdy nadszedł, okazało się, że nie wie, kim jest, gdzie jest i co to w ogóle oznacza być bezpiecznym.
Myślę, że Zola ma jednak nieco szczęścia, bo ma wiernych przyjaciół. Oparcie w drugim człowieku jest istotne?
Czasami myślę, że najistotniejsze. Ludzie mogą nas skrzywdzić i zmienić nasze życie w piekło, ale też bez nich trudno z tego piekła się wydostać. Dobry przyjaciel to naprawdę skarb i jeśli posiadamy przy sobie właśnie takiego przyjaciela, warto pielęgnować tę relację.
Jednak czasem to nie wystarczy – zwłaszcza jeśli cierpi się na zespół stresu pourazowego…
Ponieważ nawet najlepszy przyjaciel nie zastąpi nam profesjonalnej pomocy. Chociażby z tego powodu, że jest z nami związany emocjonalnie. My należymy do jego systemu, a on do naszego i wpływamy na siebie nawzajem.
Mimo że jestem psychologiem, nigdy nim nie bywam dla swoich przyjaciół. I gdy widzę, że bliskie mi osoby potrzebują pomocy, mówię im to. Nadal je wspieram i jestem dla nich dostępna o każdej porze dnia i nocy, ale jestem ich przyjaciółką i w tej roli muszę pozostać.
Oczywiście, są problemy, w których żaden psycholog nie pomoże i nie wesprze nas tak, jak przyjaciel, ale są i takie, które często bez pomocy specjalisty zostaną tylko zatuszowane, a nie przepracowane. I moim zdaniem właśnie takim problemem jest PTSD.
Sama cierpiałam na zespół stresu pourazowego po śmieci córki i pierwsze, co zrobiłam, to wizyta u psychologa. Myślę, że gdyby nie to, nie udałoby mi się „samej” z tego wyjść. Dlatego też w Dopóki starczy mi wiary chciałam pokazać, co może czuć i myśleć osoba z depresją czy PTSD i jak niezwykle trudno jest poprosić o pomoc. Warto jednak wyjść na prostą i wiem, że to możliwe. Wymaga to bardzo dużo pracy, ale warto.
Istnieje więc wyjście nawet z największej „czarnej dziury”?
Wierzę w to całym sercem. Gdybym w to nie wierzyła, nigdy nie zostałabym psychologiem i nie pisała książek o takiej tematyce. Ale myślę, że w każdym z nas jest mrok oraz światło. Każdy ma kompetencje do tego, żeby pokonać właśnie ten mrok i być szczęśliwym.
Tylko jak zrobić?
Nie wiem. Naprawdę. Ponieważ każdy jest inny i różnie radzi sobie w kryzysie. Jedna osoba musi wyjechać na bezludną wyspę i pobyć niej sama ze sobą, inni muszą pójść na terapię, kolejna osoba – wypłakać się przyjaciółce lub to wytańczyć. Nie ma złego sposobu, o ile pokonywanie tego mroku nie niszczy nas samych.
Dla Zoli samo przyjście na spotkania koła wsparcia jest upokarzające. Dlaczego wciąż wstydzimy się swojego cierpienia?
O tym można by było napisać osobną książkę! Niestety, wciąż wielu ludzi kojarzy psychologa z tym, że skoro korzystają z jego pomocy, to są chorzy psychicznie, a co gorsza, wciąż uważają, że odczuwanie bólu i cierpienia jest rodzajem słabości, a przecież wpajane nam jest, że musimy być silni.
Tylko czym jest ta siła?
Zawsze, gdy spotykam się z klientem na pierwszej wizycie, mówię mu, że jestem z niego lub niej dumna, bo samo przyjście i poproszenie o pomoc jest oznaką wielkiej siły oraz odwagi. Do działania trzeba dojrzeć, a niestety, obecnie mamy społeczeństwo w formie instant. Wszystko musi być szybko i natychmiast. Nie pozwalamy sobie na odczuwanie bólu, cierpienia, zmęczenia. Ciągle musimy być uśmiechnięci, dyspozycyjni, żyjemy w biegu. I z tym kojarzy nam się siła. Więc gdy przychodzą dni, kiedy tabletka na ból głowy nie pomaga, oceniamy siebie jako słabych i gorszych. A przecież nikt nie chce się tak czuć.
Dlatego przyjście do psychologa jest tak trudne. Czasami myślę, że nawet nie ze względu na to, że musimy opowiedzieć o swoim życiu komuś obcemu, ale właśnie dlatego, że mierzymy się sami ze sobą.
Życie w biegu sprawia, że często nie widzimy, że ktoś inny potrzebuje pomocy. Pozostajemy ślepi na sygnały wysyłane przez innych ludzi?
Jeśli mam być szczera, to myślę, że my widzimy te sygnały, ale po prostu się koło nich nie zatrzymujemy. Bo jeśli się zatrzymamy i uświadomimy sobie, że ktoś ma problem, to będziemy musieli coś z tym zrobić, a przecież mamy wystarczająco dużo własnych problemów. Nie chcę nikogo źle ocenić i mam nadzieję, że się mylę. Życie jednak pokazało mi, że częściej przechodzimy obok cierpienia i udajemy, że wszystko jest w porządku, żeby nie musieć się z tym mierzyć.
Czasem motywujące sygnały ze strony „życzliwych” nie pomagają. Teksty takie jak: „weź się do roboty” czy „wszystko w twoich rękach” mogą bardziej zaszkodzić niż pomóc?
Nie wiem, czy zaszkodzić, ale wydaje mi się, że z pewnością nie pomagają. To udawana empatia. Myślę, że szczerość to klucz do stworzenia zdrowych relacji. I nawet lepiej powiedzieć: nie wiem, jak ci pomóc, nie wiem, co czujesz, ale jestem przy tobie. I tej osobie nie będzie nagle lepiej, cały ból nie odejdzie, ale przecież wcale nie o to chodzi.
I znów wracamy do tego, że ludzie boją się cierpienia. Boją się je czuć, boją się przy nim przebywać i boją się je widzieć. Gdy umrze ktoś, kogo kochaliśmy, gdy przeżyjemy tragedię, to siłą rzeczy nie możemy czuć się szczęśliwi. Dlatego powiedzenie „nie martw się, będzie dobrze” nie poprawi naszego samopoczucia, wręcz przeciwnie – pokaże, że bagatelizujemy uczucia tej osoby.
W jaki sposób możemy zatem pomóc osobie, która znajduje się w trudnej sytuacji? Możemy cokolwiek zrobić?
Być i czekać, aż będzie gotowa na to, by poprosić o pomoc, by się wygadać lub przytulić. Po prostu – lub aż – być i pozwolić jej czuć to, co czuje. A w sytuacji, gdy będzie zagrażać sama sobie, zainterweniować.
Ostatecznie każdy zasługuje na szczęście?
Wierzę w to, że tak właśnie jest. Nie zawsze ta wiara jest tak mocna i klarowna, chwilami i ja wątpię w to wszystko, ale w głębi serca wierzę, że każdemu z nas pisane jest szczęście i miłość.
Jak je więc w sobie odnaleźć?
Nie wiem. Też szukam odpowiedzi na to pytanie, ale jestem tylko prostym psychologiem, który wciąż się uczy, zwykłą matką, popełniającą błędy, początkującą pisarką, mało idealną żoną i czasami egoistyczną i zapracowaną przyjaciółką.
Nie znam odpowiedzi na wszystkie pytania, nie posiadam magicznej różdżki i daru jasnowidzenia. Ja moje szczęście odnajduję właśnie w małych i drobnych rzeczach. W spotkaniu z przyjaciółmi, w uśmiechu syna i słowach „kocham cię", w spojrzeniu męża, w rozmowach z czytelnikami i tym, że co to piszę, wywołuje refleksje i chwile zatrzymania się. To moje małe szczęście, które pielęgnuję każdego dnia.
Książkę Dopóki starczy mi wiary kupić można w popularnych ksiegarniach internetowych: