Odrobina nieprawdopodobieństwa w życiu. Wywiad z Karoliną Stępień
Data: 2020-09-28 12:07:57– Wciąż wypatruję choć odrobiny niezwykłości wszędzie wokół. Świat nie jest jeszcze tak dokładnie zbadany, więc kto wie, może w końcu natrafimy na coś prawdziwie niesamowitego – mówi Karolina Stępień, autorka książki Szczęście rodziny Marsdenów która ukazała się nakładem Wydawnictwa Lira.
Trzy siostry czy Małe kobietki?
Małe kobietki. Trzech sióstr nie czytałam, więc…
Ale w Szczęściu rodziny Marsdenów mamy także elementy powieści wiktoriańskiej.
Chyba można tak powiedzieć. Bardzo lubię książki z tego okresu, ale moja kupka wstydu wciąż jest jeszcze zbyt wielka, aby publicznie się do tego przyznawać.
Z dotychczasowych lektur wie Pani jednak, że nic tak dobrze nie buduje nastroju, jak mroczny las, mokradła, wrzosowiska?
Dokładnie! Muszę się jednak przyznać, że jednym z powodów umieszczenia akcji w takim miejscu w dużej mierze była nostalgia. Moi dziadkowie mieszkają przy bagnisku, a raczej mieszkali, bo wyschło już jakiś czas temu. Nie wyglądało ono jak w Szczęściu rodziny Marsdenów, nikt by się w nim nie utopił, ale przypominało bajora z wąskimi ścieżkami pomiędzy, dokładnie jak w mojej powieści. Jako dziecko spędzałam tam bardzo dużo czasu.
Podobnie jest w niewielkiej miejscowości Conetoe, gdzie toczy się akcja Szczęścia rodziny Marsdenów. Gdzie właściwie znalazła Pani to Conetoe? I w jaki sposób?
Było to wiele lat temu. Przeglądałam na Wikipedii listę amerykańskich miasteczek, chyba szukałam inspiracji. W każdym razie ta nazwa od razu wpadła mi w oko – przyjemnie mi się ją wymawia, więc postanowiłam ją zapamiętać i wykorzystać, gdy tylko będę miała odpowiednią historię. Jak się okazało, musiało minąć bardzo dużo czasu, aby tak się stało. Choć jednak Conetoe rzeczywiście istnieje gdzieś w świecie, moje miasteczko zostało stworzone od zera, całkowicie dla potrzeb mojej książki.
Dodajmy do tego symbolikę jak z serialu „True detective” i po prostu strach się bać!
Nigdy nie oglądałam tego serialu, ale chyba muszę go nadrobić. Moimi inspiracjami stały się jednak między innymi „Stranger Things” oraz ostatnia ekranizacja powieści To Stephena Kinga. W tamtych historiach również mamy grupę młodych ludzi, stojących przed nieznanym, podoba mi się aura przygody obecna w tamtych historiach. A co do nieznanego – tutaj natomiast inspirowałam się, co chyba nie będzie zaskoczeniem, mitologią słowiańską. Leszy jest Panem Lasu, całkiem niegroźnym, jeśli tylko dba się o przyrodę.
Wbrew literackim skojarzeniom z klasyką, akcja Szczęścia rodziny Marsdenów toczy się właściwie współcześnie.
Tak. Miała się dziać całkiem współcześnie, ale w toku pisania zrozumiałam, że chcę, aby zarówno miasteczko, jak i bohaterowie, byli całkiem oderwani od świata. Dlatego przeniosłam akcję do lat 90 – nie było komórek i tak powszechnego Internetu, więc historia mogła toczyć się swym leniwym torem. Poza tym uznałam, że to może być ciekawe.
Na pierwszy plan szybko wysuwają się trzy siostry, Elenor, Clementine i Ginger.
Clementine ma w sobie wiele cech mojej siostry, ona też jest taka gadatliwa i żywiołowa. Nostalgia oraz flegmatyczność Elenor pochodzi natomiast ode mnie. Jeśli idzie zaś o Ginger – jej krewniaczki są chłopczycami, dlatego ona musiała być dla nich dobrą kontrą, więc stworzyłam ją delikatną i bardzo dziewczęcą. Ogólnie właśnie na tym mi zależało, aby wszystkie trzy były od siebie tak odmienne, choć przecież są siostrami.
Łączy je pokrewieństwo, ale nie tylko.
Są też przyjaciółkami. Moja mama uczyła mnie i moją siostrę, abyśmy zawsze stały za sobą murem, próbowałam uchwycić to w relacji dziewczyn. Ogólnie pisanie takich zwykłych, rodzinnych scen sprawia mi dużą przyjemność. Szczególnie lubię pisać dialogi – bohaterowie mogą sobie w taki przyjazny sposób dogryzać.
O Marsdenach krąży też opinia, że to „pechowa” rodzina…
Uznałam, że to dość interesujący pomysł, w dodatku pozwolił mi na zbudowanie fundamentów pod konflikt wewnętrzny bohaterów. Poza tym w pewien sposób można się z nimi utożsamić, nawet jeśli nie jesteśmy takimi pechowcami jak oni. W końcu wszyscy pragniemy dla siebie szczęścia.
Na razie jednak pech nie daje o sobie znać, trwa właśnie gorące lato i dziewczyny po prostu piekielnie się nudzą.
Jak to dzieciaki. Sama pamiętam jak się nudziłam we własne wakacje. Również spędzałam je na wsi, ja i moi rówieśnicy całymi dniami włóczyliśmy się po polach i sadach.
To z nudy zaczynają dostrzegać wokół siebie pewne niepokojące oznaki, symptomy, zjawiska?
Również dlatego, że siostry Marsden są dziećmi lasu, dostrzeganie takich rzeczy leży w ich naturze. Ponadto wszystko, co zaczyna dziać się w Conetoe ma związek z ich rodziną. To musiały być one.
I dlatego też tak bardzo angażują się w to, co dzieje się, gdy tę letnią monotonię przerywa wydarzenie dramatyczne – znalezienie ciała człowieka, który został przed laty zamordowany?
Zrobiły to z ciekawości. Wuj Mattias był bardzo bliskim krewnym dziewcząt, a mimo to nie miały okazji go poznać – zbadanie sprawy stało się dla nich pewnym substytutem, jakby poznając okoliczności jego śmierci, poznają również jego. No i nie czuły się tak bezczynne.
W swojej powieści pisze Pani także o żałobie za kimś, kogo się nie znało.
Myślę, że to dość dziwne uczucie. Sama nigdy go nie doświadczyłam, ale mogę sobie to wyobrazić. W końcu, logicznie rzecz biorąc, nie powinniśmy rozpaczać, ludzie umierają codziennie, a z tą osobą nie mamy przecież żadnych wspomnień. A jednak jest zupełnie inaczej. W pewnym sensie na siostry oddziałuje również żałoba ich ojca oraz ciotki – krewni dziewcząt z początku są tak pochłonięci własnym smutkiem, że nie potrafią być dla nich odpowiednim wsparciem. Proszę zauważyć, iż po ogłoszeniu złych wieści to Charlie – wżeniony do rodziny Marsdenów – jest pierwszym, który pyta siostry o samopoczucie.
Szczęście rodziny Marsdenów to także powieść o pragnieniu przynajmniej odrobiny nieprawdopodobieństwa w życiu. Pragną tego dziewczyny, szuka też tego ich kolega, Dirk.
Jak chyba każdy. Ale u nich, w porównaniu do Dirka, myśli te nie są tak natarczywe i są nieco innego rodzaju – one chcą odrobiny pomyślności, on natomiast pragnie doświadczyć czegoś magicznego. W życiu dziewcząt ta magia w pewien sposób istnieje, bo żyją blisko natury – choć dla nich przybiera postać bardziej przyziemną, jest niczym szept drzew kołyszący do snu.
Pani również jej poszukuje?
Jestem trochę jak Dirk, wciąż wypatruję tej niezwykłości wszędzie wokół. Świat nie jest jeszcze tak dokładnie zbadany, więc kto wie, może w końcu natrafimy na coś prawdziwie niesamowitego. Na przykład… życie na innych planetach? Chciałabym tego dożyć.
A potem opisze to Pani w kolejnej powieści?
Moją głowę zapełnia wiele opowieści, chciałabym móc dzielić się nimi ze światem. Już od dziecka marzyłam, żeby zostać pisarką, więc mam nadzieję, że moja przygoda nie skończy się na rodzinie Marsdenów. Zaczęłam pracować nad kolejną książką. Mam nadzieję, że w przyszłości ja i Wydawnictwo Lira znowu się zetkniemy, bardzo dobrze mi się z nimi współpracowało.
Książkę Szczęście rodziny Marsdenów kupicie w popularnych księgarniach intetnetowych: