Prawda i sens się obronią. Wywiad z Jarosławem Rabendą
Data: 2022-03-17 12:13:15– Kiedyś ludzie szli ulicą, patrząc, kogo mijają. Dziś gapią się w telefon. Kiedyś ludzie szli przez jezdnię, uważając, żeby nie wpaść pod koła. Dzisiaj gapią się w telefon (więc czasem giną). Kiedyś ludzie nie mieli wyjścia – musieli rozmawiać. Dzisiaj nie muszą. Wystarczy włączyć kompa i „pudelki" zafundują ci tyle ekscytującej wiedzy, że nie odczuwasz potrzeby kontaktu. Technologie tylko usprawiedliwiły to, że między jednym seksem a drugim nie trzeba gadać. Wystarczy sprawdzić, czy Cichopek przywaliła dziś w kwietnik porsche, czy jaguarem – mówi Jarosław Rabenda, autor powieści Testament lubieżnika.
Stieg Larsson rozpoczął swój bestsellerowy cykl od powieści Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet. Bohater Twojej książki Testament lubieżnika też, jak się zdaje, ma problem z kobietami?
A kto nie ma? – chciałoby się zapytać (śmiech), ale mam nadzieję, że tak uproszczonej tezy czytelnicy nie poprą. Przecież u podstaw „problemów z kobietami” mojego bohatera legło tragiczne doświadczenie z dzieciństwa. Sześciolatek dostaje się pod „opiekuńcze skrzydła” potwora – kobiety agresywnej, despotycznej i skrajnej dewotki. Jeśli uzupełnimy (na ile możemy, żeby legalnie spojlerować), że tych dwoje nie łączy nic poza wspólnym dachem, to mamy obraz nieszczęścia zwykłego, wrażliwego chłopca. Chłopca, który się urodził, choć nikt tego nie chciał. Chłopca, który pod opieką tej wariatki spędzi najważniejsze lata swego życia, lata, które kształtują człowieka. Gdyby nie czuł, nie rozumiał, nie cierpiał… Ale nic z tego. Trafiło na neurastenika i katastrofa gotowa. Każda zdecydowana, agresywna lub tylko silna kobieta musi mu się kojarzyć z zagrożeniem.
Relacje pomiędzy bohaterem Twojej powieści a kobietami są specyficzne – czasem wulgarne, czasem niesatysfakcjonujące dla bohatera. W Testamencie lubieżnika próbujesz zdiagnozować, czym jest miłość w dzisiejszych czasach?
Nie podjąłbym się stawiać takiej diagnozy, gdyż pojęcia o tym nie mam. Gdybym potrafił zdefiniować, czym jest miłość w dzisiejszych czasach, to pewnie dostałbym Nobla ze zdrowia psychicznego – dla mnie by go stworzyli (śmiech). Ale nie potrafię – w innym wypadku pewnie nie marnotrawiłbym czasu na pisanie, próbując pojąć niepojęte, tylko leżałbym pod baldachimem z namiętną pięknością i regularnie wysyłał wam kartki z pozdrowieniami z Edenu. Mam niejasne przeczucie, że tak optymistyczny scenariusz się nie ziści.
Z okładki Testamentu lubieżnika dowiadujemy się, że bohaterem powieści jest Bożydar. Ale Bożydar nosi w powieści także inne imiona. Przemiana jak u bohatera romantycznego?
A po delirycznym spotkaniu z Białym co dostał? Stare płótno z nadrukiem: „Sposób niemyślenia przemyśl”. I nie pamięta, gdzie to już widział… Ja pamiętam: w Kordianie. Może włazi na dach najwyższego wieżowca na łódzkim „Manhattanie” w tym samym celu, w jakim tamten wspiął się na Mont Blanc? Jeśli tak, to obaj są bezmiernie głupi. Dobra, złagodzę osąd: zagubieni. Rozmarzeni. Wierzący w dobro i wartość człowieka, w znaczenie niesionych przez niego idei. A może obaj wypatrują tam Celu? Jeśli nie miłość, to co? Czym żyć po pracy? Mój bohater chciałby kochać i być kochanym. Jakież to banalne, prawda? Ale dlaczego dzisiaj, żeby się uczciwie przyznać, że oddalibyśmy wiele za akceptację drugiej osoby, trzeba tyle wypić?
Co z romantyzmem w Pańskiej książce? Czy relacja Filipa i Agnieszki jest czymś więcej niż związkiem opartym na seksie?
Romantyzm? Proszę zajrzeć do rozdziałów z Anną. Każdy ma swoje pięć minut. Ale życie uczy, że jeśli sam tego nie spieprzysz, to ktoś zrobi to za ciebie. Pięć minut trwa krótko. Potem odnajdujesz substytuty. Ale to lipa. A gdy zorientujesz się wreszcie (w przypadku facetów raczej po czterdziestce), że czas ci się kończy i nagle złapiesz szansę na związek, to będziesz się go trzymał kurczowo za wszelką cenę. Zaczniesz się zmieniać, ulegać, podporządkowywać, byle tylko nie stracić ostatniej szansy… To prosta recepta na katastrofę. Bo człowieka się nie da zmienić. Kiedyś odreaguje. A to może się skończyć tylko źle.
Agnieszka codzienność spędza przed komputerem, w przeciwieństwie do „Fipka”. Zagrożeniem dla miłości są dziś nowe technologie?
Kiedyś ludzie szli ulicą, patrząc, kogo mijają. Albo pod nogi, żeby nie wdepnąć w gówno. Dziś gapią się w telefon. Kiedyś ludzie szli przez jezdnię, uważając, żeby nie wpaść pod koła. Dzisiaj gapią się w telefon (więc czasem giną). Kiedyś ludzie nie mieli wyjścia – musieli rozmawiać. Jeśli nie mieli o czym, to chwalili się trochę bardziej kolorowym telewizorem niż ma sąsiad albo większym małym fiatem. Dzisiaj nie muszą. Wystarczy włączyć kompa i „pudelki" zafundują ci tyle ekscytującej wiedzy, że nie odczuwasz potrzeby kontaktu – o tym jest scena, o którą pytasz, a nie o technologiach. Mam w nosie technologie. One tylko usprawiedliwiły to, że między jednym seksem a drugim nie trzeba gadać. Wystarczy sprawdzić, czy Cichopek przywaliła dziś w kwietnik porsche, czy jaguarem.
Okazuje się, że bohater ma za sobą wiele miłosnych „wpadek” z przeszłości. Może więc to nie z czasami, a z samą miłością jest coś nie tak?
Edyta Bartosiewicz śpiewa: Nikt nie chce kochać, wszyscy kochać boją się, a każdy chce być kochany. Rozumiejąc ten absurd mój bohater się buntuje: odrzuca grę, która jest kartą obowiązkową dzisiejszych związków. Każdego dnia musisz udawać, że ci nie zależy, że jesteś na tyle silny i niezależny, że odejdziesz w pięć minut i nawet skarpet nie zabierzesz. Czemu służą takie zapasy? Przecież to skrajnie głupie! I tu, jak rzadko, zgadzam się z nim.
Wikłanie się w związki bywa przereklamowane? A może po prostu musimy poszukać prawdziwej „drugiej połówki", która nie tylko zaspokoi żądze ciała, ale przede wszystkim zrozumie nas jako człowieka?
Związki przereklamowane? Bajki opowiadasz, prawda? Mam nadzieję, że to prowokacja! Kto nie marzy o tym, by stworzyć stabilny związek? Przecież Bożydar marzy o związku! Sam mówi w barze – o seks dużo łatwiej niż o związek, bo wszystko jest do góry dupą (nomen omen). Ale dochodzi do ponurego wniosku, że druga „połówka” jest osiągalna tylko w knajpie. Tylko co na to wątroba?
Bohater Testamentu lubieżnika, zwłaszcza w latach młodości, miał problem w kontaktach z płcią przeciwną. Z pozoru drobne doświadczenie z dzieciństwa wpłynęło już na zawsze na tę sferę jego życia?
„Drobne”?!? Katowanie sześcioletniego chłopca, bicie, zmuszanie do klęczenia przed wykoślawionym wizerunkiem Chrystusa, wpajanie przekonania, że wszystko, co cielesne to ohyda i lubieżność, która obraża Boga – i tak w kółko przez jedenaście lat to „drobne”?!? Aż boję się zapytać o Twoje dzieciństwo… Bożydar całe życie będzie potykał się o odłamki tego dzieciństwa. Bo nie może być inaczej. Pytanie – co zrobi, gdy zdefiniuje przyczynę swoich lęków? Czy rozumiejąc skąd pochodzi, albo gdzie tkwi źródło jego ograniczeń, będzie na tyle silny, by je ominąć…
Imię Bożydara nie jest przypadkowe. Przypadkowa nie jest także okładka. Nie obawiał się Pan oskarżeń o obrazę uczuć religijnych?
Po ostatnich doświadczeniach z głośnymi quasi-skandalami teatralnymi – nie mam i nie będę miał. Odnoszę wrażenie, że galopujemy w PiSdu. A to nie jest mój kierunek. Prawda i sens się obronią. Jak nie teraz to kiedyś.
Wiara czasem służy do tego, by powstrzymać nas przed spełnianiem naszych pragnień?
Chciałem Ci odpowiedzieć brutalnie, ale po co… wystarczy cytat z mojego bohatera: Moja ulubiona część biblii to ta, w której nieomylny Bóg daje ludziom wolną wolę, a następnie prawie wszystkich zabija, bo nie żyli tak, jak sobie tego życzył. Wiara, poza dawaniem nadziei ludziom pozbawionym możliwości samodzielnej analizy, nie służy do niczego dobrego. Ludzie w jej imię i pod jej sztandarami będą mordować, rabować i gwałcić. Tylko żyć według jej reguł nie chcą. Tak jest od wieków.
Bożydar jednak dorasta. Staje się Filipem. Czy to pomaga mu się uwolnić od wszelkich ograniczeń?
Powinieneś zapytać dobrego psychologa. Oni twierdzą, że to niemożliwe bez żmudnego przepracowania problemu i ja się z nimi zgadzam. Choć jeszcze kilkanaście lat temu śmiałem się z amerykańskiej teorii wiodącego wpływu przebiegu dzieciństwa na nasze dorosłe życie. Po latach poznawania ludzkiej natury już się nie śmieję. A jeśli przeczytałeś rozdział o dzieciństwie mojego bohatera, to mam nadzieję, że już wiesz, jak taka trauma pozwala na uwolnienie się od czegokolwiek. Zawsze będzie obecna. Wlezie ci do łóżka, do marzeń, do snów i nigdy nie odpuści.
Dorosłość wcale nie oznacza dojrzałości?
Na pewno oznacza doświadczenie. Ale czy jest takie doświadczenie, które pozwoli odrzucić marzenia? Pragnienie miłości? Akceptacji?
Jak więc stać się panem własnego życia?
W przypadku mojego bohatera? Napić się i pogadać z barmanem, poznać jego proste, by nie rzec – prostackie recepty na życie. Po otrzeźwieniu są nieprzydatne, więc może by wejść na dach najwyższego wieżowca w mieście i poczuć się… bytem równorzędnym do tego nad głową. Absurdalne? Ale na moment autentyczne, inspirujące, dające złudne poczucie znaczenia, wartości! Stamtąd można wypatrywać Celu. Stamtąd jest bliżej do Boga. Może uda się dostrzec, dlaczego na ludzi spada sadza zamiast łaski…
Testament lubieżnika nie będzie ostatnią Pańską powieścią?
Na pewno ostatnią o tym bohaterze. Tytuł zobowiązuje. Testament i koniec. Zamęczył mnie. Ja już nawet nie wiem, czy go lubię. Uzasadnianie jego wyborów życiowych doprowadziło mnie na skraj wyczerpania. Zarówno w Testamencie lubieżnika, jak i w Kiedy ślepiec płacze – moim literackim debiucie (ten sam bohater). Mam jeszcze pomysł na sagę. Ale ona jest na razie wyłącznie w mojej głowie. Na papier (Worda) nie spadła jeszcze nawet litera. Zatem to mglista przyszłość. Chyba, że znów coś złamię (pierwsza powieść powstała w wyniku usiłowania zagospodarowania czasu po skomplikowanym złamaniu nogi i wielomiesięcznej rehabilitacji).
Książkę Testament lubieżnika kupicie w popularnych księgarniach internetowych: