Spadek może być pułapką. Wywiad z Iwoną Mejzą
Data: 2023-01-10 16:34:56– Spadek może być jedną wielką niespodzianką, nie tylko finansową. W dobrym i złym tego słowa znaczeniu. Spadek może przynieść też dodatkowe informacje o przeszłości rodziny. Ostatni list, ostatnie wyznanie, konfrontowane z tym, co wiemy, może zaskoczyć. Rodzinne tajemnice wychodzą na jaw w najmniej oczekiwanych momentach, gdy mamy już wszystko poukładane, zdjęcia szacownych przodkiń i przodków, oprawione w gustowne ramki, wiszą na ścianach, ozdabiają biurko… a tu przychodzi informacja, że prababcia nie była de domo hrabianką Poniatowską, tylko córką małorolnego chłopa, w dodatku niepiśmiennego. Taka wiadomość potrafi zrujnować poukładany świat przeszłości – mówi Iwona Mejza, autorka książki Spadek nieboszczyka.
Są takie przypadki, w których spadków lepiej nie przyjmować?
A to różnie bywa. Jeżeli dostajemy informację na mail, że czeka na nas milion dolarów od nieznanego wujka z Ameryki, to raczej bym odradzała. Spadek może być pułapką, więc warto przed jego przyjęciem sprawdzić, czy nie wiążą się z jego nabyciem obciążenia finansowe. Jeżeli znamy spadkodawcę i jego sytuację, to przyjęcie spadku jest normalną procedurą. Dotychczas na odrzucenie spadku przewidziano w ustawie sześć miesięcy od dnia, w którym spadkobierca dowiedział się o tytule swojego powołania do spadku, więc w razie wątpliwości należy zachować minimum ostrożności.
Jednak spadki często są jak niespodzianki – nie wiemy dokładnie, co otrzymujemy. Podobnie jest z rodzinnymi tajemnicami, które przekazywane są przez pokolenia?
Spadek może być jedną wielką niespodzianką, nie tylko finansową. W dobrym i złym tego słowa znaczeniu. Spadek może przynieść też dodatkowe informacje o przeszłości rodziny. Ostatni list, ostatnie wyznanie. Konfrontowane z tym, co wiemy, może zaskoczyć. Rodzinne tajemnice wychodzą na jaw w najmniej oczekiwanych momentach, gdy mamy już wszystko poukładane, zdjęcia szacownych przodkiń i przodków, oprawione w gustowne ramki, wiszą na ścianach, ozdabiają biurko… a tu przychodzi informacja, że prababcia nie była de domo hrabianką Poniatowską, tylko córką małorolnego chłopa, w dodatku niepiśmiennego. Taka wiadomość potrafi zrujnować poukładany świat przeszłości.
Pytam o to, bo o przeszłości sporo jest w Pani nowej powieści – Spadek nieboszczyka. No właśnie, poznawanie sekretów z przeszłości bywa niebezpieczne?
Jak pisała Agatha Christie: stare sprawy rzucają długi cień. I tak właśnie jest w Spadku nieboszczyka. Ludzie pamiętający wydarzenia z 1962 roku jeszcze żyją, jeszcze pamiętają, chociaż woleliby zapomnieć. Być może wtedy udałoby się im przeżyć.
Ale poznanie prawdy może być również wyzwalające?
Może być, oczywiście. W Spadku nieboszczyka poznajemy rok z życia Janki Królikowskiej, dziewczyny, która marzyła o karierze gwiazdy filmowej. Pięknej, nieco naiwnej, wierzącej, że osiągnie cel. Ale cena jaką musiała zapłacić, była nieadekwatnie wysoka. Co zdarzyło się w 1962 roku, dlaczego był on tak ważny dla wielu bohaterów książki? Dziewczyna zniknęła w sylwestrową noc, tak jakby rozpłynęła się w nadrzecznej mgle. Uciekła? Została uprowadzona, a może ktoś pozbawił ją życia? Odpowiedzi na te pytania będzie poszukiwał emerytowany nadkomisarz Sławomir Ożegalski, a w poszukiwaniach będzie mu towarzyszył zauroczony urodą Janki Maurycy Henk. Prawda o tym, co stało się tamtego dnia, okaże się zaskakująca, ale też pozwoli na zamknięcie pewnych spraw.
Właśnie – w Spadku nieboszczyka czytelnicy po raz kolejny spotykają Sławka Ożegalskiego, który kończy właśnie ze swoją karierą w policji. Jednak osoby takie jak komisarz Ożegalski to niespokojne duchy, które cały czas muszą poszukiwać dla siebie kolejnych zajęć?
Komisarz Sławomir Ożegalski pojawił się w książce Wyszedł z domu i nie wrócił, gdzie prowadził śledztwo w sprawie podwójnego nieboszczyka pochowanego na cmentarzu parafialnym w Oświęcimiu. Towarzyszył mu wtedy starszy aspirant Zygmunt Maciejak, który już jako podkomisarz, pomoże w rozwiązaniu całkiem współczesnych zbrodni w Spadku nieboszczyka.
Koniec pracy w policji to wybór, nie konieczność. Jednocześnie przed Ożegalskim otwierają się kolejne drzwi i może wybierać, czym chciałby zająć się w najbliższym czasie. Były nadkomisarz nie zamierza śledzić niewiernych kochanków, ani tym bardziej spędzać nocy w stróżówce na budowie. Bo wprawdzie żadna praca nie hańbi, ale Ożegalskiego nęci odmiana. Coś, co sprawi, że praca znowu stanie się dla niego przyjemnością, a nie nużącym obowiązkiem. Chociaż mógłby nie pracować, ale akurat ta opcja nie wchodzi w grę. Wybierając propozycję złożoną przez Maurycego Henka, Ożegalski zakłada, że czeka go ciekawe wyzwanie, praca wymagająca raczej siły mięśni, a nie intelektu. Nie spodziewa się, że tak szybko przewrotny los, podsunie mu trop kolejnej zagadki. Nie byłby sobą, gdyby nie skorzystał.
Sławek trafia do Maurycego, dawnego przyjaciela, który trudni się nietypowym fachem – na zlecenie spadkobierców sprząta mieszkania po zmarłych krewnych. To fach nietypowy, ale chyba niezwykle potrzebny?
Bardzo potrzebny, ale trzeba pamiętać, że nie każdy nadaje się do tego typu pracy. Wprawdzie oszczędziłam czytelnikom drastycznych opisów, ale jeżeli trafia się sprzątanie mieszkania, w którym ktoś zmarł i nie został odkryty w miarę szybko, to zdarza się zrywanie desek, usuwanie wszystkich mebli, wyposażenia, dezynfekcja, ozonowanie. To wymaga nie tylko sporej odporności psychicznej, siły, umiejętności, ale także profesjonalnego wyposażenia, czasem korzystania z wyspecjalizowanych firm, gdy zalęgną się gryzonie. Sprzątanie mieszkań, w których widoczne są ślady życia ich zmarłych właścicieli, którzy pożegnali się ze światem w szpitalu czy nawet w mieszkaniu, domu, ale nie czekali na odnalezienie, to całkiem inne doświadczenie.
Działania Maurycego związane są z czymś więcej niż jedynie usuwaniem mebli. To także powolne odkrywanie tajemnic osób, do których należały przedmioty w opuszczonych mieszkaniach. Rzeczy potrafią opowiadać historie równie dobrze, co ludzie?
Maurycy Henk, wchodząc do domu, do mieszkania, wkracza na nieznany teren. Wywiązuje się z umowy, sprząta, usuwa niepotrzebne rzeczy. Nie tylko meble, wyposażenie wnętrz, ubrania, ale także książki, listy, zdjęcia. Oczywiście to szczególne przypadki chcę wierzyć, że częściej spadkobiercom zależy na pozostawieniu w posiadaniu rodziny tak intymnych świadków przeszłości jak listy, fotografie czy zeszyty pełne wspomnień. Ale Maurycy nie potrafi ot tak, wyrzucić na śmietnik czyjejś przeszłości. Nie potrafi wyrzucić oprawionego przez introligatora rocznika „Przekrojów”, pojedynczych egzemplarzy „Filmu” czy zeszytów, znalezionych w mieszkaniu Leokadii Królikowskiej. Gdy pomiędzy szpargałami znajduje zdjęcie dziewczyny, uderzająco podobnej do Brigitte Bardot, dzięki cioci Kornelii poznaje jej historię i wie, że zrobi wszystko, by rozwikłać tajemnicę jej zniknięcia.
Dużą rolę w Pani powieści odgrywają zdjęcia. Fotografia ma w sobie coś z magii – potrafi uwodzić, ale często bywa ułudą?
Jednym z bohaterów powieści jest Zenobiusz Żak, właściciel Atelier Miraż. Profesjonalista, człowiek wielu talentów, potomek jednego z pierwszych oświęcimskich fotografów. To postać fikcyjna, wytwór mojej wyobraźni. To on był autorem zdjęcia, które przez przypadek wpadło w ręce Maurycego Henka, tym samym uruchamiając machinę zdarzeń. Zenobiusz miał prawdziwy talent i potrafił zrobić z niego użytek – także dla własnych korzyści. Specjalizował się w zdjęciach portretowych, pozowanych, artystycznych. I ten artyzm, nawet po kilkudziesięciu latach, nadal hipnotyzował i pobudzał wyobraźnię. Bohaterki jego zdjęć – a jedną z nich była Janka – uwodziły, prowokowały, kusiły. Ich portrety można było obejrzeć na wystawie Atelier Miraż i podziwiać kunszt mistrza Żaka. Bo, być może, zachwyciwszy się którąś z kobiet ze zdjęcia, nie poznalibyśmy jej na ulicy. Gra światła, cienie, makijaż, poza…
Jednak czy to nie dzięki zdjęciom często potrafimy odtworzyć coś dawno zapomnianego? Może więc zdjęcia bywają lepszym świadectwem od słów i zapisków?
Na podstawie zdjęć możemy stworzyć jakąś historię, a nawet opowiedzieć czyjeś życie, ale jeżeli nie znamy faktów, będzie to opowieść fikcyjna. Opowiadając o pracy ojca Zenobiusza Żaka, pisałam, że objeżdżał okoliczne wsie i fotografował całe rodziny, upozowane zazwyczaj na tle domu, płotu, w ogrodzie. Na ławce zasiadało starszeństwo, młodsi członkowie rodziny stali po bokach, czasem ktoś przysiadł na pierwszym planie. Dzieci siedziały na kolanach dziadków albo przytulały się do sukni matki. Mam taką fotografię i mogłabym godzinami opowiadać o pradziadku, prababci, babci i jej siostrze. Przez większość życia byłam przekonana, że na tej fotografii jest całkiem inna osoba niż faktycznie. I tak naprawdę nie wiedziałabym nic o ludziach z tej fotografii, gdyby nie opowieści rodzinne, zapiski, metryki. Obraz i słowo uzupełniają się, tworząc całość. Wtedy możemy w miarę wiernie odtworzyć skrawek przeszłości. Sam obraz, zdjęcia, dają większe pole do wyobraźni, większą swobodę twórczą, która jest potrzebna przy tworzeniu fikcji literackiej.
Po nitce do kłębka, Sławek oraz Maurycy zaczynają dowiadywać się coraz więcej o byłej właścicielce mieszkania, a także tajemniczym zaginięciu jej córki. Można powiedzieć, że firma Maurycego ma coś w sobie z Archiwum X?
Akurat o takim postrzeganiu firmy Henk&Henk nie pomyślałam. Sławek i Maurycy prowadzą prywatne śledztwo powodowani ciekawością, zauroczeni urodą oświęcimskiej Bardotki. Sprawa została już dawno zamknięta, podejrzanych brak. Świadkowie, cóż, już na zawsze zamilkli. Archiwum puste.
Sławek i Maurycy, by dojść do prawdy, muszą wykazać się ogromną bezkompromisowością i dociekliwością?
Dociekliwość to cecha każdego porządnego śledczego. Trzeba mieć w sobie ogromny upór i chęć dotarcia do prawdy, która nie dla każdego będzie łaskawa. Potrzeba mnóstwo czasu i cierpliwości, by znaleźć świadków wydarzeń sprzed lat, skonfrontować zeznania. Ale bezkompromisowość? Sławek, Maurycy, jego ciotka Kornelia, podkomisarz Maciejak, a nawet wiecznie niedopity Kaziu chcą dotrzeć do prawdy, zrozumieć, co stało się przed laty i jaki miało to wpływ na całkiem współczesne wydarzenia, ale żadne z nich w moim odczuciu nie odznacza się bezkompromisowością. Znają życie i wiedzą, że nic nie jest do końca takie, jak się wydaje.
Dociekliwość to cecha każdego porządnego detektywa – niezależnie od tego, czy działa on w murach komisariatu, czy też wśród opuszczonych meblościanek na wysoki połysk?
Dociekliwość jest w tej pracy niezbędna i nie ma nic wspólnego z miejscem zatrudnienia. To cecha charakteru, którą albo się ma, albo nie. Można w sobie wyrobić nawyk drążenia, docierania do prawdy, nie lekceważenia szczegółów – wtedy znajdziemy drogę, która doprowadzi do rozwiązania zagadki.
15. Ostatecznie prywatne śledztwo Maurycego i Sławka przynosi zaskakujące rezultaty. I naraża bohaterów na spore niebezpieczeństwo. Może więc niektóre tajemnice powinny na zawsze nimi pozostać?
Gdyby moi bohaterowie tak podchodzili do sprawy, to zamiast mniej lub bardziej prywatnym śledztwem zajęliby się uprawą rzodkiewek. To raczej bezpieczne zajęcie. Ale tak, niektóre tajemnice na zawsze powinny pozostać tajemnicami.
A jak będzie z Ożegalskim? Zaryzykuje i podejmie się rozwiązania kolejnych zagadek w przyszłości, czy może przechodzi już na zasłużoną emeryturę?
Jakoś nie wyobrażam sobie Sławomira Ożegalskiego na emeryturze. Owszem, skorzystał z przysługujących mu praw i pożegnał się z policyjną robotą, ale to nie oznacza, że zachowa obojętność wobec ciekawej sprawy, która domaga się rozwiązania. Przed ekipą tworzącą firmę Henk&Henk jeszcze wiele wyzwań i zagadek do rozwiązania. Na pewno doświadczenie zawodowe emerytowanego nadkomisarza odegra niebagatelną rolę w odkrywaniu tajemnic z przeszłości.
Powieść Spadek nieboszczyka kupicie w popularnych księgarniach internetowych: