Bardzo lubię wieloznaczność. Wywiad z Ewą Cielesz
Data: 2019-05-29 11:40:27– Szczęście dla każdego oznacza coś innego. Dla jednego będzie to odwzajemniona miłość, dla drugiego świetnie zdany egzamin, dla kogoś innego powrót do zdrowia, czy wygrany los na loterii. Do niektórych szczęście uśmiechnie się przypadkiem, inni będą musieli mu pomóc. Niekiedy trzeba włożyć trochę, albo mnóstwo wysiłku, popchnąć coś palcem, lub zboczyć z obranej drogi, by na szczęście trafić. Najważniejsze, żeby skoncentrować się na działaniach zmierzających do osiągnięcia celu i nieustannie ku niemu dążyć – mówi Ewa Cielesz, autorka powieści obyczajowych, w tym cyklu Pochyłe niebo, w którego skład wchodzą książki Ćma i Pajęczyna.
Pochyłe niebo to słowa pełne sprzeczności...
To tak, jak ze szklanką, którą można uznać za w połowie pełną lub w połowie pustą, zależnie od punktu widzenia. Niebo pochyłe, niskie, kojarzy się niewątpliwie ze zbierającymi się nad głową chmurami, co, jak wiadomo, nie wróży niczego dobrego. Z drugiej strony: niebo odbieramy pozytywnie, bo czyż nie tam należy szukać wsparcia u dobrych aniołów, które pochylają się nad nami, gdy jest naprawdę źle? Tak czy inaczej, główna bohaterka stąpa po pochyłym gruncie, podejmując często nieprzemyślane decyzje.
Czy w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku było jeszcze miejsce na to, by marzyć?
Oczywiście, że było wówczas miejsce na marzenia! Przypuszczam, że ludzie marzyli znacznie częściej niż dzisiaj, gdy mają tak wiele na wyciągnięcie ręki. Tak naprawdę dziś wystarczy mieć pieniądze, by spełnić większość pragnień. Oczywiście, są jeszcze tacy, którzy marzą o szczęśliwej miłości, rodzinie, bo tych rzeczy kupić nie można. Wbrew pozorom, czasy szarego PRL-u nie przytłaczały, wręcz przeciwnie, motywowały do działania. Która dzisiejsza gospodyni jest tak pomysłowa, by zrobić z niczego huczne imieniny i zastawić stół wymyślnymi potrawami? Marzyła przy tym, żeby udało jej się kupić kawałek szynki, by zaskoczyć gości. Dziewczyny marzyły o zachodnich ciuchach, szyjąc kreacje z farbowanych tetrowych pieluch, a młode małżeństwa, gnieżdżące się w małym mieszkaniu z dwupokoleniową rodziną, marzyły o własnym kącie. Był on praktycznie nie zdobycia, ponieważ budownictwo mieszkaniowe w tamtych czasach bardzo kulało. Marzyło się też o zagranicznych podróżach, lub choćby o zakupach w Pewexie, które uznawano za tchnienie luksusowego zachodniego wiatru.
A jednak czasy, w których przyszło im żyć, mocno odbijają się na życiu bohaterów Pani powieści. PRL, komuna, kilometrowe kolejki w sklepach, bo akurat „coś rzucili", nie ułatwiały życia...
To były czasy, które miały utrudnić życie Polakom. I utrudniały. Pustki w sklepach, zabieganie o podstawowe i niezbędne artykuły, komitety kolejkowe, zapisy na pralkę, telewizor, lodówkę, zamartwianie się, czy wieczorem znów nie wyłączą prądu skutecznie odwracały uwagę od nieudolności władzy. Ludzie buntowali się – każdy tak, jak mógł. Choćby urządzając demonstracyjne spacery w godzinach nadawania dziennika telewizyjnego. Ludzie nie chcieli już słuchać kłamstw ani oglądać sterowanych odgórnie propagandowych wiadomości.
Anicie, głównej bohaterce książek z serii Pochyłe niebo, już od samego początku rzuca Pani kłody pod nogi. Ma siedemnaście lat, jest w ciąży i z dnia na dzień musi zacząć samodzielne życie…
Takie to już moje pisanie, że bohaterki mają pod górkę. W Córce cieni Julianie też nie było łatwo, podobnie Jagodzie w Słońce umiera i tańczy oraz w Szeptach stepowych. Nie jestem zwolenniczką przesłodzonych historii, w których spija się miód z dzióbków i sugeruje czytelnikowi, że życie usłane jest różami. Nie jest. I ja o tym piszę.
Sytuacja Anity wynika z konsekwencji podejmowanych przez nią decyzji?
Konsekwencje to rezultaty, skutki naszych działań, wyborów. Podjęte przez nas decyzje owocują pozytywnym bądź negatywnym wynikiem. To one determinują nasze życie. Dokonujemy trafnego bądź chybionego wyboru, ale każdy z nich ma wpływ na to, co dzieje się dalej, jaki postawimy następny krok.
Wchodzenie w dorosłość, bez wsparcia najbliższej rodziny, bez pieniędzy, z niemowlęciem, dla którego, gdyby nie pomoc przyjaciół, Anita nie miałaby nawet wózka, nie jest łatwe. Jednak z upływem czasu, dostrzegamy, że dziewczyna dojrzewa: do macierzyństwa, do odpowiedzialności. Wydaje się nawet, że przeprowadzka z Samotworu do Kozinek, fikcyjnego miasteczka położonego w Beskidach, sprawi, że wszystko zacznie się układać. Tymczasem początki „nowego życia" okazują się bardzo trudne.
Nowe miejsce, zdewastowany dom, brak pracy i perspektyw, a ponad tym wszystkim tęsknota za ukochanym miastem i żal, że trzeba było je opuścić, nie ułatwiły startu. Anita – słusznie, bądź nie – uważała, że wszystko to spadło na jej barki. Na pomoc męża nie bardzo liczyła, ponieważ Michał był niewidomy. Czy miała rację? O tym można się przekonać, czytając drugi tom trylogii.
Na kartach Pajęczyny mocno czuć atmosferę małego miasteczka – pewną zaściankowość, zasady, którym nie wolno się sprzeciwiać, a nawet zabobony, głęboko jeszcze zakorzenione w świadomości mieszkańców. Chociażby dmuchanie na krzesła, by przepędzić siedzące na nich dusze...
Rzeczywiście, społeczność Kozinek ugrzęzła w głęboko zakorzenionych zasadach, odnosi się wrażenie, jakby nie dotyczyły jej żadne zmiany. Ludzie z pokorą znoszą decyzje władz, ekspedientka sprawiedliwie dzieli towar, żeby dla wszystkich wystarczyło. Ale szepczą po kątach o tym, co bliskie, lokalne, choć czasem niezrozumiałe. Tkwią w jakimś nieoczywistym klimacie, choć przecież ten klimat tworzą oni sami.
Anita, otwarta na ludzi i gotowa nieść im pomoc, dosyć szybko odnajduje się w Kozinkach. Ale z jakiegoś powodu nie potrafi szczerze pokochać miasteczka...
Anita, jak wspomniałam, przede wszystkim tęskni. Poza tym ona wcale nie chciała zapuszczać tu korzeni. Myślała, że pobyt w Kozinkach jest sytuacją przejściową, tymczasem Michał pozbawił ją złudzeń i odebrał nadzieję na powrót. Anita tkwiła więc w tym miasteczku wbrew sobie, znosząc zaściankowość mieszkańców. Drażniła ją też ich bierność, poddanie się biegowi wydarzeń, brak jedności, zapału do protestów związanych z sytuacją panującą w kraju.
Do czego może doprowadzić takie wewnętrzne rozdarcie?
Rozmaite są reakcje na wewnętrzny konflikt. Niektórzy w sytuacjach rozdarcia mobilizują się do działania, by jak najszybciej dostosować się do niewygodnej pozycji albo zlikwidować, lub choćby zminimalizować powód. Intuicyjnie dążą do przywrócenia równowagi. Inni czują się osaczeni, sparaliżowani, niezdolni do podjęcia działania i poprawienia swojej sytuacji. Wszystko zależy od osobowości. Anita stara się dostosować. Poszukuje pracy, zawiera znajomości, z pozoru godzi się z nieuniknionym. Problemy zamyka w sobie, przestaje rozmawiać z mężem o tym, co ją trapi. Nadal jednak tęskni za Wrocławiem, nadal targają nią wyrzuty sumienia związane z rodzinnym domem, ale można chyba mówić tu o powolnym leczeniu ran, łagodzonym przez czas.
Rzeczywiście – z czasem dziewczyna zaczyna twardo stąpać po ziemi, organizuje sobie pracę, dba o dom i rodzinę. Czy ktoś, kto tak praktycznie podchodzi do życia może znaleźć nić porozumienia i zbudować prawdziwy związek z artystą? Artystą, który owszem, żadnej pracy się nie boi, ale potrafi też „odpłynąć" i pogrążyć się w swojej sztuce?
Nie. Dlatego też Anita popada w konflikty z Michałem, pewnych rzeczy nie rozumie i sama również nie czuje się rozumiana.
A jak to jest z tą miłością? Z jednej strony pisze Pani, że nikomu nie można zabraniać miłości. Że nawet jeśli się ją zniszczy, to nie znaczy, że się ją pokona... Ale z drugiej – zaznacza Pani, że w nędzy każda miłość dostaje skrzydeł. Odfruwa...
Każde ze zdań wypowiada inna osoba, o różnej wrażliwości, i w różnych sytuacjach. Stąd ta różnica w poglądach.
A szczęście? Szczęście pojawia się przypadkiem? Tak jak ludzie, którzy nadają sens naszemu życiu?
Ze szczęściem różnie bywa. Przede wszystkim dlatego, że szczęście dla każdego oznacza coś innego. Dla jednego będzie to odwzajemniona miłość, dla drugiego świetnie zdany egzamin, dla kogoś innego powrót do zdrowia, czy wygrany los na loterii. Do niektórych szczęście uśmiechnie się przypadkiem, inni będą musieli mu pomóc. Niekiedy trzeba włożyć trochę, albo mnóstwo wysiłku, popchnąć coś palcem, lub zboczyć z obranej drogi, by na szczęście trafić. Najważniejsze, żeby skoncentrować się na działaniach zmierzających do osiągnięcia celu i nieustannie ku niemu dążyć. Jeśli zaś chodzi o ludzi, nie zawsze ci, którzy nas otaczają, nadają naszemu życiu sens. Niektórzy go odbierają. Nie mamy jednak wpływu na to, kto stanie na naszej drodze. I nie zawsze możemy uciec od tych, którzy wprowadzają zamęt w naszym życiu.
Nie możemy też całkowicie uniknąć chorób, które w Pajęczynie dotykają także dzieci...
Niestety, choroby wpisane są w życie zarówno dzieci, jak i dorosłych, nie sposób ich pominąć. Tutaj chciałam jednak ukazać podejście do choroby zarówno samych chorych, jak i otoczenia, które się z nimi styka. Maja, dziewczynka chora na zanik mięśni, przyjmuje swoją sytuację ze spokojem, godzi się z postępującymi symptomami choroby. Opiekująca się nią Anita przeżywa wszystko znacznie silniej, jednocześnie podziwia Maję za jej wewnętrzny spokój.
Sonia, córka Anity, widzi więcej i czuje więcej. Skąd taka szczególna wrażliwość?
Jedyna córka Anity musi być wyjątkowa, dlatego obdarzyłam ją szczególną wrażliwością. Z tych jej zwidów powstało kilka niecodziennych sytuacji, poza tym założyłam na początku powieści, że ta intuicja bardzo jej się jeszcze przyda.
W powieściach z serii Pochyłe niebo ukazuje Pani różne oblicza macierzyńskiej miłości. Od tej bezinteresownej i gotowej na wszelkie poświęcenia, aż do tej opanowanej szaleństwem i pchającej do czynów kryminalnych. Jednak obserwując relacje jakie panują między Anitą i jej matką, nasuwa się pytanie, czy miłość rodzicielska nie powinna być ponad rozczarowania? Czy prawdziwie kochający rodzice nie pomogą swojemu dziecku nawet gdy to popełni najgorsze błędy?
Tak właśnie powinno być. Rodzice powinni być pomocni w sytuacjach trudnych i wyrozumiali dla popełnianych błędów swoich dzieci. Sami w końcu też je popełniali. W powieści chciałam ukazać różne oblicza macierzyństwa, bo takie kobiety, jak matka Anity, niestety, się zdarzają. Ważny również jest przekaz, że można być dobrą matką, mimo że z rodzinnego domu wyniosło się negatywne doświadczenia. Tom trzeci ukaże jeszcze jeden fakt, którego nie chciałabym zbyt wcześnie zdradzać.
Właśnie – czekamy na tom zamykający trylogię Pochyłe niebo, który ukazać się ma już jesienią tego roku. Nie znamy na razie jego tytułu…
Bo tytuły nadaję swoim powieściom zawsze po ich zakończeniu. W moim przypadku tytuł musi być bardzo przemyślany i ściśle związany z treścią historii, która opisuję.
I wieloznaczny – tak, jak tytuły wcześniejszych Pani książek? Pajęczyna to pułapka, w którą wpaść może niewinna ofiara. Pajęczyna przywodzi na myśl także niezwykle kruchą, wrażliwą na najlżejszy dotyk nić. Pajęczyna symbolizować może sieć łączących nas powiązań – z przeszłością, z ludźmi, z wydarzeniami, z miejscami. Podobnie jest z ćmą – możemy doszukiwać się w jej wyobrażeniu głębokiej symboliki. Pewnych spraw nie da się opisać wprost?
Oczywiście, że da się opisać wprost. Można wszystko podać na tacy, ale czy powieść nie straci na tym? Czy czytelnik nie poczuje się bardziej doceniony, gdy autor pozostawi niedomkniętą furtkę niedomówień lub wieloznaczności? O tak, ja bardzo lubię wieloznaczność. Można w niej znaleźć naprawdę dużo przestrzeni dla własnych wyobrażeń. Nie chcę tej przyjemności odbierać czytelnikom.
Dodany: 2019-05-29 22:14:05
Nie znam twórczości pani Ewy i raczej to nie moje klimaty.
Dodany: 2019-05-29 15:55:10
Dziś w bibliotece ktoś wypożyczał książki p. Cielesz.
Dodany: 2019-05-29 15:34:27
Od dawna miałam ochotę na książki pani Ewy, ale dotąd jakoś się nie złożyło. Może tym razem się skuszę....
Dodany: 2019-05-29 12:43:10
Też należe do grona która nie zna "pióra" tej Pani... chyba czas to zmienić.
Dodany: 2019-05-29 12:36:21
"Córkę cieni" mam w planach.
Dodany: 2019-05-29 12:30:24
Nie znam twórczości Pani Ewy Cielesz.
Wywiad przeprowadzony z Panią Ewą Cielesz bardzo miło się czyta.