– Muzyka bywa ratunkiem. Wywiad z Danutą Chlupovą

Data: 2020-12-18 14:21:47 Autor: Adrianna Michalewska
udostępnij Tweet

– W pierwszej klasie powiedziałam mamie, że chciałabym zostać nauczycielką, kiedy dorosnę. Mama na to: „Nie możesz być nauczycielką, bo chodzimy do kościoła” – mówi Danuta Chlupová, autorka wydanej niedawno powieści Organista z martwej wsi. O trudnych latach 50-tych XX wieku na Śląsku Cieszyńskim, o relacjach pomiędzy Polakami i Czechami i wreszcie o konsekwencjach ludzkich wyborów rozmawiamy z pisarką, dziennikarką pisma „Głos”, Polką od urodzenia mieszkającą w Czechach.

Sięgnęła Pani po trudne czasy – komunizm lat pięćdziesiątych XX wieku...

Od dłuższego czasu interesuję się reżimami totalitarnymi XX wieku. Szczególnie nazizmem, ale też komunizmem, zwłaszcza okresem stalinizmu. Czasy komunistyczne to okres mojego dzieciństwa i wczesnej młodości – już, co prawda, nie lata pięćdziesiąte, ale także w tych siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, które pamiętam, ideologia komunistyczna się panoszyła. Partia komunistyczna miała w Czechosłowacji, gdzie dorastałam, zagwarantowaną w konstytucji kierowniczą rolę.  

W każdym wymiarze życia – dodajmy…

W szkole zwracaliśmy się do pedagogów „towarzyszy nauczycielu” lub „towarzyszko nauczycielko”, tak, jak zwraca się Hania do nauczyciela muzyki w Organiście z martwej wsi. W pierwszej klasie powiedziałam mamie, że chciałabym zostać nauczycielką, kiedy dorosnę. Mama na to: „Nie możesz być nauczycielką, bo chodzimy do kościoła”. Zawsze chętnie chwytałam za pióro i w szkole średniej marzyłam o studiach dziennikarskich. Ale wiedziałam, że ten kierunek jest mocno polityczny, że wszystkie media w państwie są podporządkowane partii komunistycznej. To nie było nic dla mnie. Ale w końcu zostałam dziennikarką – o wiele lat później, w 2007 roku.  

W powieści Organista z martwej wsi świat zostaje wywrócony do góry nogami. Dobrzy stają się źli, a złym dedykuje się tablice pamiątkowe. Skąd to przewrotne, diabelskie oszołomienie ludzi? Przecież wszyscy wiedzą, jak było?

Każdy ustrój, który ogranicza wolność człowieka, który opiera się nie na pluralizmie, a na „jedynej słusznej ideologii”, prowadzi do takich groteskowych sytuacji jak ta, o której pani wspomina. W mojej powieści dyrektor szkoły odsłania tablicę pamiątkową na cześć ofiarnego komunisty, który zginął z ręki wroga klasowego. W rzeczywistości ów komunista był biernym członkiem partii, a tak w ogóle to pijakiem znęcającym się nad żoną. Jego śmierć spowodował mężczyzna, który stanął w obronie jego żony. Cała wieś znała prawdę, ale nikt nie ośmielił się podważyć decyzji władz partyjnych. Nikt nie chciał podpaść władzom, a już na pewno nie dyrektor szkoły.

Bohaterowie Pani powieści są ludźmi pogranicza. Nie tylko pochodzą z tego świata, gdzie mamy dualizm dobra i zła w jednym, oni rzeczywiście żyją w dwóch światach, mówią dwoma językami, są w pewnym sensie dychotomiczni. Są z terenu, który wywołuje wiele emocji.

Akcja powieści toczy się przede wszystkim na Zaolziu, w tej części Śląska Cieszyńskiego, która w 1920 roku została włączona do Czechosłowacji. O podziale regionu nie decydowali ludzie, którzy go zamieszkiwali (większość stanowiła ludność polskojęzyczna), lecz zachodnie mocarstwa. Kiedy jesienią 1938 roku Zaolzie zajęła Polska, tutejsi Polacy entuzjastycznie witali wojsko znad Wisły. Wkrótce przyszło pewne rozczarowanie, ponieważ co ważniejsze stanowiska przydzielano nie miejscowym Polakom, lecz osobom sprowadzanym z głębi Polski.

Pominięto rdzennych mieszkańców tych terenów.

Nie można także zamykać oczu na fakt, że polska władza dość radykalnie rozprawiła się z Czechami. Podajmy przykład: w międzywojennej Czechosłowacji polska mniejszość narodowa miała zagwarantowane stosunkowo szerokie prawa, praktycznie w każdej miejscowości na Zaolziu działała zarówno czeska, jak i polska szkoła. Po zajęciu tych terenów przez Polskę czeskie szkoły pozamykano. Rok później wybuchła wojna i Śląsk został wcielony do Trzeciej Rzeszy. Kiedy po wojnie Zaolzie wróciło do Czechosłowacji, część czeskich polityków była za wysiedleniem polskiej ludności z tego terenu, podobnie jak wysiedlano ludność niemiecką. Argumentowano, że Polska współpracowała z Hitlerem przy rozbiorze Czechosłowacji. Do wysiedlenia, na szczęście, nie doszło. Autochtoniczna ludność polska została na ziemiach przodków. Ale napięcie wisiało w powietrzu.

Dzisiaj to rozdzielenie – językowe, kulturowe, terytorialne chyba nie jest aż tak wyraziste?

Od momentu, kiedy Polska i Czechy weszły do Schengen, praktycznie nie ma granic (jeżeli pominiemy ich zamykanie z powodu pandemii). Podziały terytorialne są mniej widoczne, chociaż granica wciąż jest „w głowie” wielu ludzi. Duża część polskiej grupy narodowej na Zaolziu w naturalny sposób zasymilowała się z czeską większością. Niemniej nadal żyje na tym terenie kilkadziesiąt tysięcy osób przyznających się do polskiej narodowości. Działają polskie szkoły i przedszkola (finansowane przez państwo czeskie), polskie media i stowarzyszenia.

Mieszkańcy wypominają sobie zadawnione krzywdy? Jak choćby ta powieściowa dyskusja o szkole, którą przekształcono w siedzibę Domu Kultury i Rady Narodowej, uczniom oddając starą fabrykę do remontu.

W codziennym życiu nie ma napięć między Czechami i Polakami. Żyjemy obok siebie, a właściwie razem, spotykamy się w pracy, przyjaźnimy, niemal w każdej rodzinie są i Czesi, i Polacy. Ale zdarzają się sytuacje, kiedy jedni drugim wypominają dawne krzywdy. Co roku w styczniu Polacy oddają hołd polskim żołnierzom zabitym podczas krótkiej, ale krwawej, wojny czechosłowacko-polskiej o Śląsk Cieszyński w 1919 roku. Miejscem uroczystości jest Stonawa, gdzie znajduje się mogiła polskich żołnierzy. Czesi w tym samym czasie kłaniają się czeskim ofiarom tej wojny na cmentarzu w oddalonej o kilkanaście kilometrów Orłowej. Póki co nie zanosi się na wspólne upamiętnianie tych wydarzeń.

Wróćmy do Organisty... Jak wiemy – bohater powieści ponosi karę za zdradę i zbrodnię, których nie było. Trafia do więzienia, gdzie towarzyszą mu… księża. 

Powojenne rządy w Czechosłowacji prześladowały Kościół. Zlikwidowały zgromadzenia zakonne (mogły się one odrodzić dopiero po 1989 roku), duchowni trafiali do więzień na podstawie sfabrykowanych i sfałszowanych dowodów. Często to były procesy pokazowe, które miały przekonać społeczeństwo, że Kościół jest wrogiem socjalizmu i ludu pracującego. To było typowe przede wszystkim dla lat pięćdziesiątych, okresu stalinizmu.

Pisze Pani o świecie, który przeminął. Bohaterowie powieści odwiedzają miejsce swojej młodości, gdzie wyburzono budynki, zamknięto kopalnie. Rozpada się świat, rozpadają się więzi między ludźmi. Pozostali odchodzą, szukają innego miejsca do życia. Zna Pani ludzi, którzy doświadczyli takiej tułaczki?

Tułaczka to za mocne słowo. Ale znam lub znałam – bo wielu z tych ludzi już nie żyje – sporo mieszkańców opisywanego przeze mnie zagłębia węglowego, którzy musieli opuścić swoje domy i swoje rodzinne miejscowości, ponieważ zrównano je z ziemią z powodu szkód górniczych. Często jeżdżę przez wioskę o nazwie Łąki, z której został żałosny skrawek. Cmentarz rozciąga się na zupełnym odludziu. Łąki to jedna z miejscowości, które były dla mnie inspiracją podczas pisania powieści. 

Bohater powieści, Teodor, szuka ratunku w muzyce.  Mam wrażenie, że za wszelką cenę stara się uchronić swój świat przez rozpadem.

Muzyka jest dla Teodora ratunkiem. Kiedy był w więzieniu, przez długie lata nie mógł grać nie tylko na swych ukochanych organach, ale też na żadnym innym instrumencie. Po powrocie największą radość sprawiają mu spacery do lasu z małą ustną harmonijką. Podczas jednego z nich poznaje dziwnie zachowującego się chłopca, tak samo jak Teodor kochającego muzykę. To spotkanie odmieni pozbawione nadziei życie organisty. Wątek autystycznego dziecka uważam za tak samo ważny w tej powieści, jak wątki kryminalno-polityczne.

Teodor żyje w rytmie ciągłych powrotów. Nie tylko on, to odradzanie się jest w powieści bardzo wyraźne. A jednak Pani zamknęła te historię...

Zamknęłam. Nie jestem zwolenniczką wielotomowych powieści, choć niektóre są naprawdę dobre. Jak chociażby niedawno przeze mnie przeczytana Wendyjska winnica Zofii Mąkosy. Zakończenie Organisty z martwej wsi jest nieco rozmyte. Moi bohaterowie żyją dalej, ich życie nie zatrzymało się w jednym miejscu, tylko ja już o nim dalej nie piszę. Pozwolę sobie zacytować ostatnie słowa powieści: Było tak jak przed rokiem, dwoma, pięcioma laty. Bez zmian. Ale to przecież jeszcze nie koniec ich historii.  

Książkę Organista z martwej wsi kupicie w popularnej księgarni internetowej: 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.