– Nie zawsze los daje nam to, czego chcemy. Wywiad z Anitą Scharmach
Data: 2021-01-04 13:36:32– Jestem optymistką, staram się dostrzec dobre strony nawet najbardziej negatywnej sytuacji. A najlepszym sposobem na to jest dobry humor, który – miarkowany odpowiednio – potrafi zdziałać cuda – mówi Anita Scharmach, autorka powieści obyczajowych. Do księgarń trafiła właśnia najnowsza – Co dwie głowy, to nie jedna.
Widząc zachowujące dystans pisarki na targach książki, trzeba z góry założyć, że się nienawidzą?
Można tak pomyśleć, skoro jedna ignoruje drugą, choć wie, że ta stoi niemal za jej plecami. Pewnie i ja bym tak pomyślała. Powodów tej sytuacji może być jednak mnóstwo. Niekoniecznie muszą oznaczać niechęć, czy – jak to Pan określił – nienawiść do drugiej osoby. Może być to rodzaj onieśmielenia bądź wyraz zazdrości. W mojej powieści jest to raczej żal niż nienawiść.
Pisarze to często duże indywidualności. Więc może – jak prawdziwa rodzina – dobrze wypadają razem jedynie na zdjęciach?
Owszem, jest to rodzaj rodziny, ale proszę mi wierzyć, nie ma w niej miejsca na nieszczerość – przynajmniej z mojego punktu widzenia. Wśród wielu wspaniałych pisarzy nie spotkałam się z nieżyczliwością czy zazdrością, wręcz przeciwnie. Są to otwarci, szczerzy i dobrzy ludzie. Takimi ludźmi się otaczam, więc może to rodzaj karmy. Jestem osobą, która powtarza znaną tezę „DOBRO POWRACA" i rzeczywiście, jeśli Ty światu, świat Tobie.
Małgosi i Marii nie dzieli jednak pisarska zawiść o tytuł bestsellerowej pisarki, ale niezabliźnione rany z przeszłości. Czy na pewnym etapie życia nie powinniśmy móc jednak zamknąć pewnego rozdziału, by móc otworzyć kolejny?
Taka powinna być kolej rzeczy, jednak nie zawsze los daje nam to, co z góry założymy czy czego oczekujemy. Czasem jedno wydarzenie może zmienić wszystko. W przypadku dziewczyn również odległość działała na niekorzyść. Kiedy poróżniło je pewne wydarzenie, nie wszyscy mieli dostęp do komputera, internetu czy choćby telefonu komórkowego. Później rany już się zabliźniły, dziewczyny pozakładały rodziny i dopiero przypadek sprawił, że przypomniały sobie o czymś, co tak naprawdę je poróżniło. Wtedy też zamykają pewien rozdział i otwierają kolejny. Nic nie dzieje się przypadkowo, wszystko ma jakiś cel, sens.
A nie jest tak, że wielkim problemem jest brak umiejętności rozmawiania i słuchania siebie nawzajem?
Pewnie tak. Przyjaźń, podobnie jak małżeństwo, to sztuka kompromisu, a żeby do niego doszło, trzeba rozmawiać. Ogóle uważam, że czasem wystarczy jedno słowo, aby zapobiec konfliktowi. Są takie magiczne słowa, które załatwią wszystko: „Proszę", „Przepraszam", „Dziękuję".
Mam rację, prawda?
Na czym polega prawdziwa przyjaźń?
Ta prawdziwa musi być wyjątkowa, a – co za tym idzie – musi się kryć za nią wyjątkowa osoba. Ot, cały sukces. Jeśli trafi się na tę drugą osobę, to nawet razem milczeć jest przyjemnie.
W Pani powieści pojawia się motyw przyjaźni z młodości. Czy łatwo jest odnowić więzy z osobą, z którą od dawna niewiele nas już łączy?
W mojej powieści opisuję prawdziwą przyjaźń, dlatego można pokusić się o stwierdzenie, że dziewczyny po prostu zrobiły sobie przerwę. Sama jestem takim przykładem. Moja przyjaciółka dwadzieścia trzy lata temu wyjechała do Stanów Zjednoczonych, ale kontaktujemy się ze sobą bardzo często, odwiedzamy, kiedy tylko możemy. A kiedy postęp technologii umożliwił nam rozmowy online, to radzimy sobie i w ten sposób. Proszę mi wierzyć, że tym sposobem można też napić się wina z przyjacielem.
Zarówno dla Małgosi, jak i dla Marii konieczność spotkania staje się remedium na ich prywatne problemy w związkach. Przyjaźń jest podporą w nawet najgorszych chwilach?
Przyjaźń przede wszystkim jest podporą w najgorszych momentach. To właśnie świadczy o jej sile. Móc wspierać się, kiedy porażka goni porażkę. Trzeba być. To jest największa siła. Dowodem na siłę przyjaźni jest też moment, kiedy druga strona osiąga sukces. Nie wszystkich on cieszy, prawda? Prawdziwy przyjaciel będzie świętować, jakby sukces i jego dotyczył. Jestem szczęściarą, bo mam takie osoby wokół siebie. To jest też poniekąd mój bagaż życiowy. Niezwykle przyjemny.
W swojej książce mówi pani nie tylko o przyjaźni, ale również o miłości. Nie tylko tej pięknej, ale również miłości toksycznej, niszczycielskiej i samolubnej. Powinniśmy za wszelką cenę ratować związek bez przyszłości? Czy może należy dać drugiej osobie odejść?
O miłości toksycznej więcej pisałam w powieści Mam na imię Ania i śmiało mogę powiedzieć, że nie należy takiej miłości ratować. Kiedy trucizna już przenika człowieka, to żaden detoks nie pomoże. Jeszcze gdyby chodziło o odtruwanie samego siebie, to może, ale jeśli nie widzi się problemu, to należy uciąć jak najszybciej i uciekać. Życie mamy tylko jedno i należy przeżyć je najlepiej, jak tylko się da. Należy celebrować i delektować się nim. Ten rok jest najlepszym na to dowodem. Nie wyobrażam sobie związku z kimś, kto powoli niszczy, zatruwa.
Jaką ma Pani najważniejszą radę dla kobiet tkwiących w takich niezdrowych relacjach?
To bardzo trudne pytanie. Nie ma na nie jednej odpowiedzi. Jeśli kobieta ma dzieci, musi przecież walczyć również o ich życie. Właśnie dlatego tak ważna jest przyjaźń. Przyjaciel wie, co należy zrobić, bo zna nas jak własną kieszeń, choć i w niej czasem można znaleźć coś nieoczekiwanego, jak na przykład banknot w płaszczu, którego nie nosiliśmy od ubiegłej zimy…
Łatwo jest radzić, trudniej jest do tych rad się dostosować.
W swojej powieści tworzy Pani silne i wyraziste postaci kobiece. Można byłoby nawet powiedzieć, że to książka w duchu „girl power”.
A czy tak nie jest? Zdałam sobie właśnie sprawę z tego, że we wszystkich moich powieściach stworzyłam taką Marię czy Małgosię. Nie wszystkim jednak wiedzie się tak, jakbyśmy tego oczekiwali po powieści obyczajowej. Staram się być autentyczna w swoich powieściach, tworząc prawdziwe postaci. Może właśnie jest to moja siła?
Kobiety posiadają drzemiącą w sobie siłę, która ujawnia się w trudnych momentach?
Nie wiem czy tylko kobiety. Uważam, że mężczyźni mają podobnie. Jest Pan silnym, młodym człowiekiem. Jestem przekonana, że gdyby była taka okoliczność, obudziłby Pan w sobie emocje, których istnienia w sobie nawet Pan nie podejrzewa. A i zwierzęta będą się bronić w razie zagrożenia.
Istnienie siły, której istnienia w samych sobie nawet się nie spodziewamy, dobrze pokazuje wątek Marianny – niezwykłej dziewczynki z zespołem Downa. Jak to jest z niepełnosprawnością w Polsce?
Niestety, przykro mi to mówić, ale nie jest łatwo. Martwi mnie proces gettoizacji osób z niepełnosprawnościami w Polsce. Stopniowe wygaszanie klas integracyjnych, brak mieszkań socjalnych, zawiłe przepisy, renta obwarowana limitami dotyczącymi dodatkowego zarobkowania, a – wreszcie – brak finansowanej przez państwo całodobowej opieki pielęgniarskiej, nie wspominając o barierach architektonicznych. Jestem pewna, że możemy to zmienić.
W powieściach obyczajowych, zwłaszcza tych z pozoru lekkich, autorki i autorzy często unikają poruszania takich tematów. Dlaczego marginalizujemy osoby niepełnosprawne?
Nie uważam, abyśmy marginalizowali podobne problemy. W moich powieściach przewijają się wątki osób z niepełnosprawnościami. Nie są głównymi bohaterami, bo research jest niesamowicie trudny. Ciężko przebić się do osoby, która otwarcie opowie o swoim kalectwie, swojej niemocy. Ciężko jest uzyskać zgodę rodzica na możliwość porozmawiania z dzieckiem, a jeśli jest to osoba dorosła, nie zawsze ma na to ochotę. Kiedy udało mi się dotrzeć do osoby, która cierpi na zanik mięśni, okazało się, że trzydziestoparoletni mężczyzna mieszka w ciele małego chłopca. Niesamowicie inteligentny, otwarty na świat bohater. Niezwykle dowcipny i zarażający optymizmem. Jest aktywny w mediach społecznościowych i w nich otwiera się na świat, jednak porozmawiać z nim twarzą w twarz to nie lada wyczyn. Narażony na bakterie i wirusy, rzadko decyduje się na bezpośredni kontakt z innymi ludźmi.
Literatura ma szansę to zmienić?
Człowiek ma szanse to zmienić.
Na swoim koncie ma Pani już siedem tytułów, wydanych w ciągu zaledwie czterech ostatnich lat! Czy w związku z tym ma Pani jakieś refleksje na temat pisania w Polsce i o Polsce?
Dotychczas moich bohaterów meldowałam w Trójmieście, ponieważ jego topografia jest mi – jako mieszkance Gdyni – dobrze znana. Zaczynam jednak poruszać się już poza granicami Kaszub i jest mi z tym dobrze. Codziennie uczę się czegoś nowego. To, że na koncie mam siedem powieści, to tylko efekt mojego zaparcia i ciężkiej pracy. Jestem żoną, mamą trójki dzieci, właścicielką trzech kotów (choć właściwie to one mają mnie na własność), pracuję też zawodowo. Jednak kiedy coś jest Twoją pasją, to jak nie znaleźć na nią czasu? Stając się pisarką, uświadomiłam sobie, jaką przyjemność sprawia mi tworzenie historii, nadawanie cech charakteru bohaterom. Uświadomiłam sobie, jak pięknym i ważnym narzędziem dysponuję. Trzeba nim tylko dobrze operować.
Pomimo trudnych tematów, Pani najnowsza książka zachowana została jednak w stosunkowo pogodnym tonie. Humorem należy przezwyciężać wszelkie zło?
Mówią o mnie „żongler emocji” i „królowa wzruszeń”. Myślę że jest to świetna reklama mojego pióra. Jestem optymistką, staram się dostrzec dobre strony nawet najbardziej negatywnej sytuacji. A najlepszym sposobem na to jest dobry humor, który – miarkowany odpowiednio – potrafi zdziałać cuda. I tego Państwu z całego serca życzę. Uśmiechu. To najpiękniejszy makijaż, a dobry humor przedłuża życie…
Książkę Co dwie głowy, to nie jedna kupicie w popularnych księgarniach internetowych: