Agentek ci u nas dostatek! Wywiad z Anetą Wybieralską
Data: 2021-05-11 12:21:19– Staram się pisać z przymrużeniem oka. Moje cztery dotychczas wydane powieści także napisane zostały w podobniej narracji. Zamierzam podejść do trudnych tematów z cynicznym humorem, spojrzeć na nie z nieco innej perspektywy. Ponieważ, za jedną z moich przyjaciółek uważam, że uśmiech i poczucie humoru chroni nas przed brzydotą tego świata. A z trudnymi tematami należy się zmierzyć. Kiedyś. Jakoś. Tak sądzę – mówi Aneta Wybieralska, autorka książki Tajne blizny. O czym milczę od lat. Officium.
Jest Pani agentką?
Kiedyś, dawno temu zrobiłam kurs na agenta ubezpieczeniowego w dużej firmie. Udało mi się odnieść niewątpliwy spektakularny sukces, ubezpieczyłam bowiem siebie i jednego z członków. Nie moich, bo to nic cennego, tylko członka mojej najbliższej rodziny.
We wszechwiedzącej Wikipedii znalazłam taką definicję: „agent wywiadu – osoba zajmująca się działalnością szpiegowską”. Czy o takiego agenta Pani pyta, czy może o stanowisko służbowe w CBA? Jak pewien dość słynny Tomek? Nie sądzę. Ja nawet nie potrafię być agentem sama dla siebie. Ani literackim, ani celnym, ani żadnym innym. Nad czym szczerze ubolewam.
A więc jednak jest Pani agentką… I to na dodatek zamaskowaną.
W Officium – pierwszym tomie trylogii Tajne blizny. O czym milczę od lat opisuję pracę kobiety w służbach specjalnych. Ad vocem. Bardziej pod kątem zaplecza polskiego kontrwywiadu (nawet nie wywiadu), ponieważ uparcie twierdzę, że służby specjalne zapleczem stoją.
O, taka Mata Hari była prawdziwym agentem. I dość marnie skończyła. Ja zaś dożyłam wczesnego wieku emerytalnego i zmierzam jeszcze trochę pożyć oraz napisać (wydać) kilka powieści. W tym drugi i trzeci tom Tajnych blizn.
Co do samego szpiega, to poniekąd każda z nas takim bywa. Zwłaszcza wtedy, gdy szpiegujemy kandydata na narzeczonego albo zauważymy szpiegującą nas teściową. Nawet wtedy, gdy na czyjś temat zbieramy informacje, by potem puścić je dalej. W określonym celu, za określone profity. Głownie niematerialne. Tym samym wyczerpuję definicję. Agentek ci u nas dostatek. Polki są w tej robocie całkiem niezłe.
Teraz przypomniało mi się coś jeszcze. Gdy na gromadnej imprezie towarzyskiej jedna ze znajomych zobaczyła, jaki numer wykręciłam oraz usłyszała, co zabawnego powiedziałam, wykrzyknęła: –- Ty, ale z ciebie agentka!
No to chyba w tym sensie nadal jestem agentką. W żadnym innym.
Tajne blizny to pełna humoru opowieść o codzienności kobiet w służbach specjalnych. Pisze Pani z lekkim przymrużeniem oka, ale panie pracujące w tych jednostkach lekko nie mają…
Dziękuję, że przeczytała Pani tę powieść. To dla mnie ważne. Mam nadzieję, że strawi Pani też dwa kolejne tomy Tajnych blizn. I bardzo cieszyłabym się, gdyby podobny wniosek wyciągnęli z lektury wszyscy moi czytelnicy.
Pozwoli Pani, że odpowiedź podzielę na dwie części?
Ależ oczywiście…
Tak. Staram się pisać z przymrużeniem oka. Moje cztery dotychczas wydane powieści także napisane zostały w podobniej narracji. Zamierzam podejść do trudnych tematów z cynicznym humorem, spojrzeć na nie z nieco innej perspektywy. Ponieważ, za jedną z moich przyjaciółek uważam, że uśmiech i poczucie humoru chroni nas przed brzydotą tego świata. A z trudnymi tematami należy się zmierzyć. Kiedyś. Jakoś. Tak sądzę.
I śmiech poprawia krążenie krwi.
Oczywiście. Idąc dalej tym tropem, śmiech łagodzi obyczaje, a nawet potrafi zadziałać jak afrodyzjak. Wszystko zależy od podejścia. Nie lubię ponuraków… Odpowiadając na pytanie zasadnicze, to konkret. I to chyba nieśmieszny. Całkiem niedawno kilka mundurowych policjantek ujawniło, że są cyklicznie molestowane i mobbingowane. To codzienność. Polskimi służbami mundurowymi (w tym specjalnymi) nadal rządzą stereotypy. Że to robota tylko dla mężczyzn, że kobiety się nie nadają, że potencjalnie służą jedynie do łagodzenia obyczajów i do klepania po zadkach, parzenia kawy i udowadniania, kto tak naprawdę jest panem i władcą. Panie zatrudnia się nie dlatego, że są dobre w tym, co robią, wykształcone, inteligentne i błyskotliwe, ale na podstawie parytetów i wytycznych. To jest smutne. I, niestety, prawdziwe. Rzadko który przełożony spogląda na kobietę jak na fachurę. Docenia jej inne spojrzenie na służbę. Oraz to, że potrafi pogodzić pracę z macierzyństwem i obowiązkami domowymi. Chociaż dużo to kosztuje. Służba to dla kobiety praca pełna kompromisów i wyrzeczeń. Cytując Panią potwierdzam tezę:
Tak. Panie nie mają lekko.
Agnieszka, bohaterka powieści, jest z pozoru zwyczajną urzędniczką - kobietą. Wstaje rano, idzie do biura, a tam ma sejf i służbową broń. Jak wygląda dzień agentki tajnych służb?
Właśnie o to mi chodzi. Poniekąd o to też chodzi pracownikom operacyjnym służb specjalnych. Każdych. By stworzyć pozory. Na tym także polega służba. To kamuflaż, priorytet, ważne tajne zadanie. Nadmieniam, że kobiety bywają niezwykłe. Mają lepszą podzielność uwagi, nieco odmienną perspektywę. Myślą. Tego na ogół się nie widzi i nie docenia. A powinno się doceniać. Wszystkie jesteśmy niezwyczajnie zwyczajne. A może tylko zwyczajnie niezwyczajne?
Jak wygląda dzień „agentki” tajnych służb? No, mam nadzieję, że odpowiedź na to pytanie znajdą Państwo w Officium. I w dwóch kolejnych tomach Tajnych blizn. Przynajmniej częściowo. Aby sprostać wymogom tego wywiadu, powiem na skróty: to ciężka praca analityczna i pod ogromną presją. To miesięczne przygotowania, czekanie na moment realizacji. To wykonywanie rozkazu.
Dzień? Może się nie skończyć. Otrzymuje się zadanie i wszystkie prywatne plany diabli biorą. A w biurku przydałoby się mieć zapasowe majtki, optymalnie czyste, i szczoteczkę do zębów z kawałkiem pasty. Zasadniczo trzeba mieć świadomość, że dzień skończy się w nocy albo jutro. Jak nie pojutrze. Takie podejście do służby jest bezpieczniejsze i zdrowsze.
Tak, jak to robi Agnieszka?
Co do samej rasowej i książkowej „agentki”, to nie wiem. Mogę się tylko domyślać. Powieść oparta jest na wspomnieniach funkcjonariuszki pracującej w określonym miejscu. Z oficjalnym szyldem nad wejściem. Owa kobieta nie została zatrudniona na stanowisku „agent”. A że miała jakieś pojęcie o tej robocie, to dobrze. Gwoli ścisłości dodam, że rzetelnie wykonywana praca operacyjna równa się współpracy z agenturą. W wypadku Agnieszki były to tajne osobowe źródła informacji, wykonujące określone zadania i dostarczające cennych (lub mniej cennych) informacji. Czy Agnieszka miała „agentów”? O tym nie napiszę. W tym kontekście to kategoria wspomnianego wyżej owego osobowego źródła informacji. Może trochę zagmatwałam, ale tak jest. I to nie tylko w naszych służbach. James Bond był agentem wywiadu brytyjskiego MI6.
Broń palna? Cóż. Lepiej jej nie używać. I nie wymachiwać spluwą bez potrzeby. Ale skoro już się musi? Przyznam otwarcie, że to może być niebezpiecznie.
Początek lat 90 -tych XX wieku przyniósł wiele zmian. Nastąpiła tzw. „weryfikacja". Proszę nam o tym opowiedzieć.
O „weryfikacji” funkcjonariuszy służących w MO i SB opowiadam w drugim tomie Tajnych blizn. W Officium jedynie o niej wspominam, ponieważ bez pozytywnej weryfikacji żaden były (to znaczy żaden peerelowski) funkcjonariusz nie kontynuowałby służby ani w Policji, UOP, Straży Granicznej, ani w innych formacjach MSW i MON. Krótko wyjaśnię, o co chodziło. Weryfikacja to proces kwalifikowania funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa (SB) do nowo powstałych formacji mundurowych – kontynuatorów tych starych.
Ktoś tych ludzi pytał o przeszłość?
Pytano o różne aspekty, głównie o wizję na przyszłość. Przeszłość była w aktach. Zarówno tych osobowych, jak i tych gromadzonych przez powołane do tego struktury opozycji politycznej. W każdym województwie powstały komisje weryfikacyjne. Było ich razem czterdzieści dziewięć terenowych i jedna centralna. Poddanie się weryfikacji było dobrowolne. Komisje posiadały określone wytyczne, opracowane przez nowego Ministra Spraw Wewnętrznych w formie załącznika do Instrukcji. Bohaterka postanowiła zostać w resorcie i kontynuować służbę, zatem musiała przejść weryfikację z klucza. Jak to się stało? To opisałam. Gdyby ktoś z Państwa zechciał zdobyć więcej informacji na ten temat, odsyłam do wszechwiedzącej Wikipedii. W każdym razie nie jest to przyjemny proces. Wiedzą o tym zarówno weryfikowani były funkcjonariusze, jak i dziennikarze, którzy poddali się weryfikacji zupełnie niedawno. Ale kto powiedział, że w służbach specjalnych ma być miło i przyjemnie? W nawiązaniu do Pani drugiego pytania informuję uprzejmie, że nie jest lekko.
Dzisiaj też mamy weryfikację, znowu politycy porządkują świat, wskazują, kto lepszy, kto gorszy…
No właśnie. To jedna z myśli przewodnich całej trylogii Tajne blizny. Odniesienie do teraźniejszości. Paradoksalnie obecna klasyfikacja na lepszych i gorszych najbardziej dotknęła ludzi, którzy ofiarnie służyli ojczyźnie. To są ci gorsi. A powojennym mordercom milicjantów stawia się pomniki. To są ci „lepsi". Wszystkich peerelowskich funkcjonariuszy mundurowych wrzucono do jednego wora, oznaczonego krwawym cynicznym napisem: „wstrętne komuchy, zbrodniarze i mordercy”. Trzeba ukarać ich po raz kolejny, trzeba pozbawić godności i pieniędzy, prawa do normalnego życia. I to ludzie ludziom zgotowali ten los. Polak Polakowi. Zastosowano przy tym zasady odpowiedzialności zbiorowej, jak podczas nazizmu. Nawet zbrodniarze wojenni mieli w Norymberdze indywidualne, sprawiedliwe procesy. A tutaj sejmowi politycy wysmażyli haniebną ustawę.
No, jeżeli tak ma wyglądać polska praworządność, to gratuluję wyborcom. A naszym stanowiącym prawo politykom życzę wszystkiego najgorszego.
Porusza Pani w powieści ważny problem – niedoinwestowania jednostek. Agenci jeżdżą starym samochodem, brak pieniędzy na nowoczesne wyposażenie biura, o podwyżkach nie ma co wspominać… To rzeczywistość końca lat 90-tych?
Pani Redaktor, obawiam się, że to nie jest tylko rzeczywistość końca lat 90-tych. I bynajmniej nie chodzi tutaj o nowe auto, ale o takie, które się nie psuje, nie rozkraczy się podczas akcji. Paralela jest oczywista. Tu nie chodzi o lata dziewięćdziesiąte. To znaczy nie tylko. I bynajmniej nie odnosi się tylko do tych „agentów”. Analogiczną sytuację mieliśmy w latach dwutysięcznych, podobną mamy obecnie. Pieniądze idą na nowe mundury. Po co policjantowi nowy mundur, skoro ten sam policjant nie ma na czym pisać? Nie ma nawet dobrego długopisu, nie wspominając o komputerach. Używa prywatnego telefonu do celów służbowych. Przetargi trwają latami, kupuje się sprzęt z demobilu. Nowoczesne technologie są rzadkością.
Mechanizmy wydają się takie same. To jest mniej więcej tak, jak ze służbą zdrowia. Nowe technologie są niezbędne do walki ze złoczyńcami i z leczeniem wrednych nowotworów. Naprawdę nie wystarczy mędrca szkiełko i oko. Do tego zmęczonego i zestresowanego. Tego mędrca. Tutaj chodzi o system i mechanizmy. A mocne państwo równa się dobre, mobilne, przeszkolone i doinwestowane służby mundurowe.
Dzisiaj nie jest znacznie lepiej?
Nie wiem. Nie jestem dziennikarzem śledczym, nie mam wtyk w tajnych służbach, które, ku mojemu zdumieniu, są coraz mniej tajne, a dane wyciekają z nich niczym ścieki z zepsutego kolektora. Obawiam się, że służby mundurowe stały się materiałem przetargowym w walce politycznej. Zaś sami funkcjonariusze – marionetkami w rękach garstki pazernych celebrytów. Odpowiadając na Pani pytanie, nie przypuszczam, żeby było znacznie lepiej. Albo jakkolwiek lepiej. Chyba jest inaczej. Na pewno jest bardziej żenująco, momentami nawet absurdalnie. Dla mnie osobiście jest w tym wszystkim za dużo bufonady i gadżetów na pokaz. Wystarczy przeczytać ustawę budżetową, przeanalizować podział środków publicznych na poszczególne instytucje. Poczytać o aferach. W moich książkach (także w tych o pracy policji) opieram się na faktach. Proszę zauważyć, że mojemu czytelnikowi zostawiam interpretację tych faktów. Te obecne nie są mi znane.
A jak wygląda rekrutacja do tajnych służb?
Nie wiem jak wygląda. Nie ubiegałam się ostatnio. Wiem trochę, jak wyglądać powinna. Na początkowym etapie kandydat składa dokumenty do wybranej instytucji. Na stronach Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, w zakładce „nabór” znajdują się podstawowe informacje na ten temat. Mówimy tu o przyszłych funkcjonariuszach ABW i AW (Agencji Wywiadu). Dość dokładnie wymienia się etapy rekrutacji. Tego się nie czepiam.
Pojawia się jednak zapis budzący moje wątpliwości. Cytuję: (…) Służbę (…) może pełnić osoba (…) wykazująca nieskazitelną postawę moralną, obywatelską, patriotyczną. Tu, według mnie, leży pies pogrzebany. Strach się bać.
Agnieszka, bohaterka Tajnych blizn, otrzymuje propozycję pracy dla zachodniej jednostki. Czy taka sytuacja jest możliwa? Rozumiem to w następujący sposób: nagle agent odchodzi do konkurencji, a przecież wraz z nim odchodzi jakaś wiedza, która jest „ściśle tajna”?
Pani Redaktor, trochę przecenia Pani rolę Agnieszki jako agenta. To znaczy agentki. Ustaliłyśmy już, że Agnieszka nie była agentką sensu stricte. Co do pytania, spróbuję na nie odpowiedzieć. Pani i Czytelnikowi. Propozycja, tutaj: wstępny sposób rekrutacji, rzeczywiście przypominała klasyczny werbunek. Jednakowoż w ten sam sposób ściąga się kadry do Interpolu, Europolu i innych międzynarodowych agencji o charakterze paramilitarnych. I do naszych także. Z kontrwywiadu do wywiadu. Z policji do CBA albo CBŚ. Ze Straży Granicznej do SOP (znanego bardziej jako BOR). I tak dalej. Wszystkim mądrym szefom, powtórzę: mądrym, zależy na pozyskaniu wykwalifikowanych kadr, czyli na ludziach, którzy sprawdzili się w akcji, są elastyczni i oddani służbie. Oczywiście na każdym etapie powinny być przeprowadzone czynności sprawdzające. Wywiad środowiskowy, kolejne uaktualniające sprawdzenie w ewidencjach, rejestrach i kartotekach prawdziwości danych zawartych w kwestionariuszu osobowym, wreszcie gwarancja zachowania tajemnicy państwowej i służbowej. W trakcie pełnienia służby sytuacja takiego funkcjonariusza mogła ulec zmianie, choćby ze względu na uwarunkowania rodzinne i środowiskowe. To oczywiste.
Czyli można przeskoczyć…
Można. Istnieje taka możliwość. Gdy się ktoś bardzo rozpędzi. W przypadku opisanym w Officium bohaterka nie odeszłaby do konkurencji. Ani do struktur wroga. Jej działalność dla BKA (Bundes-Kryminal-Amt) na pewno byłaby stale monitorowana. Oraz kontrolowana. Zarówno oficjalnie, jak i za pomocą uplasowanej tam agentury. To normalne w takich służbach. Rzekłabym, że codzienność. I od dziesięcioleci praktykowane jest to na całym świecie. Inna sprawa, czy szefowie Agnieszki wyraziliby zgodę na taką relokację? Czy komuś zechciałoby się przeprowadzić mozolną procedurę (sprawdzającą) i ruszyć odpowiednie służby w centrali, MSZ i innych agendach? Czy dla kobiety warto aż tak się poświęcać? O tym także jest ta powieść. Podobne relokacje były i są na porządku dziennym.
Rozpatrując to zagadnienie pod kątem, jak Pani to określiła: odejścia wiedzy ściśle tajnej, to gdyby takowa została ujawniona, normalny, nieustosunkowany politycznie funkcjonariusz miałby kłopoty. I to ogromne.
W drugim tomie bohaterka otrzymuje podobną propozycję. Czy z niej skorzysta? Proszę przeczytać. Tak do kompletu.
Agnieszkę przed efektami stresu, który towarzyszy jej pracy, ratuje poczucie humoru. Jej koledzy mają inne sposoby na rozluźnienie…
Służba rządzi się swoimi prawami. Teraz mogę porównać ją z pracą w korporacji. Nie znasz dnia ani godziny. Rozluźniacze? Ma Pani na myśli alkohol? Tak. Postawmy sprawę jasno: piją wszyscy. Najchętniej w swoim gronie, bo to jest najbezpieczniejsze. I chyba pite jest wszystko poza metanolem.
Co jeszcze?
Na drugim miejscu postawiłabym seks. Trochę o nim wspominam, ale jeszcze dość delikatnie. Obawiam się, że z biegiem lat mogły dojść narkotyki. To „rozluźnianie" stało się modne, uchodzące za eleganckie, szybkie, no i kosztowne. Nie lubię podziału „dragów” na miękkie i twarde. Narkotyk to narkotyk, a ma to do siebie, że doraźnie pomaga, użyty okazjonalnie po raz pierwszy, może drugi i kolejny. Bardzo natomiast uzależnia. Do tego dochodzą leki przeciwbólowe, psychotropowe. Hazard pochłania czas, na pewno pieniądze. Czyli tenże zdarza się najrzadziej, choć tak do końca nie wykluczałabym go z listy „innych sposobów na rozluźnienie”.
A humor?
Poczucie humoru przydaje się prawie zawsze. Uśmiech na pewno. Przyznam, że czasami przydaje się lampka koniaczku albo dobry wytrawny drink. Na przykład jako lek na migrenę. Pragnę zwrócić Pani uwagę na fakt, że nasza bohaterka pracuje operacyjnie i odbywa spotkania z osobowymi źródłami informacji. To zwykle także są osoby pijące alkohol. Mówiąc oględnie, goście nie wylewający za kołnierz. A, jak mówili wielcy starożytni, in vino veritas. Czyli na spotkaniach trzeba pić. Taki wariant jest wpisany w tę parszywą służbę… W innych pokrewnych służbach picie alkoholu jest także kamuflażem i przykrywką. Jak zwał, tak zwał. Dochodzi prowokacja. Opcji jest wiele. Powszechne jest przekonanie, że „kto nie pije, ten kabluje”.
Jeszcze jedno. Nasza bohaterka Agnieszka pije dużo kawy. Sądzę, że aromatyczna czarna kawa podparta uśmiechem złagodzi każdy obyczaj.
Czy z tej pracy można tak po prostu odejść? Zmienić pracodawcę, zawód?
Oczywiście. Nikt nikogo nie trzyma na siłę. To nie jest więzienie. Może czasami wydaje się kompanią karną, a człowiek zadaje sobie pytanie: W imię czego? Za jakie grzechy? Co mnie podkusiło? Jednakowoż nie po to się przychodzi i przechodzi okropne procedury, procesy weryfikacyjne, badania psychiatryczne, psychologiczne i egzamin sprawnościowy, by zaraz rzucać to w diabły.
Ale gdyby…?
A ‘propos rzucania. Zawsze można rzucić raportem o zwolnienie ze służby. Zawsze można przejść na inną stronę mocy, wdać się w awanturkę z przestępcami, wyjechać w Bieszczady i tam hodować czosnek niedźwiedzi. Pomóc szwagrowi w prowadzeniu sklepu z używaną odzieżą. Odejść, by wyjść za mąż za milionera i dokonać żywota na antypodach. To byłoby tak po prostu. Trochę mniej po prostu byłoby wytrzymać w służbie kilka lat dłużej, przejść na resortową emeryturę (tę ustawową, w niepełnym wymiarze), mieć jakieś zaplecze materialne i wtedy zmienić zawód. Albo wrócić do starego, wyuczonego, nawet do tego samego, ale już na innych zasadach. Byli funkcjonariusze dorabiają sobie najczęściej w sektorze ochrony osób i mienia, w firmach detektywistycznych, nawet wracają do resortu w charakterze pracowników cywilnych. Ponieważ na tej robocie znają się bardzo dobrze. Co do zasady. Bywa różnie.
A jednak gdzieś tkwi haczyk?
Jasne. I to nie jeden. Jak we wszystkim, co dotyczy omawianego obszaru. Jest tylko jedno „ale”. To „ale” nazywa się obciążeniem psychicznym. Tu podam przykład Agnieszki – bohaterki Officium. Jak można się domyślać, ona w końcu definitywnie odejdzie ze służby. Zdradzę uprzejmie, że w trzecim tomie trylogii. Jednakowoż w każdej podjętej pracy myśli i działa tak, jakby nadal pracowała w organie. Analizuje, zastanawia się, w podobny sposób czyta dokumenty, pozyskuje informacje. Stara się być taktowna albo posługuje się językiem interlokutora. Raz dyplomata, innym razem rzucanie mięskiem. Zadaje dużo pytań. Wszyscy tak mamy. Po kilku latach specyficznej służby, wielogodzinnych szkoleniach, wykonywaniu i wydawaniu rozkazów, to po porostu wchodzi w krew. W pewnym sensie zakaża, infekuje. Tajne akcje, stresy, spięcia wracają nierzadko w postaci syndromu stresu pourazowego (PTSD). Służby nie da się zapomnieć. Jest niezmiernie stresogenna. Zostawia trwałe ślady.
Celowo posłużyłam się tytułem: Tajne blizny. Oraz frazą: O czym milczę od lat. W tym kontekście służba jest jak narkotyk. Uzależnia na zawsze. Tak po prostu. Zapraszam do mojej trylogii, krok po kroku pokażę, jak to wszystko funkcjonuje.
Dziękuję za rozmowę.
Książkę Tajne blizny. O czym milczę od lat. Officium kupicie w popularnych księgarniach internetowych: