Zmiana jest trudna. Wywiad z Agnieszką Janiszewską-Szczepanik
Data: 2020-08-04 11:58:11– Nasz mózg dąży do homeostazy, chce za wszelką cenę zachować poczucie bezpieczeństwa, a każda zmiana na pewnym poziomie niesie zagrożenie, bo przecież nie wiadomo z góry, co się za nią kryje. Ale nie chodzi o to, by nadmiernie ryzykować, żeby skakać na główkę, nie wiedząc, jak głęboka jest woda. Dobrze jednak nie ograniczać się w życiu do zaspokajania swoich najbardziej podstawowych potrzeb – mówi Agnieszka Janiszewska-Szczepanik, autorka powieści Woda księżycowa.
Będę szczery: przed przeczytaniem powieści Pani autorstwa nigdy nie słyszałem o wodzie księżycowej.
I nie dziwię się. Zanim ukazała się Woda księżycowa, w polskim Internecie nie było prawie żadnych informacji o tym rytuale ani o wodzie, która nabiera mocy podczas pełni księżyca. W powieści też nie wyjawiłam od razu, czym właściwie jest woda księżycowa. Teraz też zaznaczę tylko, że jest to woda, która ma wiele magicznych właściwości. Tak przynajmniej twierdzi babcia głównej bohaterki i myślę, że można jej wierzyć.
Często ją Pani przygotowuje?
Oczywiście! (śmiech).
Tyle że to wszystko brzmi raczej jak magia niż jak coaching, który kojarzy się bardziej z konkretem, metodą, badaniami, może – nauką, czasem – biznesem.
I słusznie, bo coaching to bardzo konkretna technika, w której kierować się należy jasnymi zasadami, a pisanie to… jak najbardziej magia. Woda księżycowa nie jest publikacją naukową ani poradnikiem rozwojowym. To powieść, która po prostu niesie przekaz spójny z tym, czym zajmuję się na co dzień.
Życie byłoby nudne bez odrobiny magii?
Tak, ale w moim rozumienia tego słowa niekoniecznie chodzi o czary. Raczej o podejście do życia oparte na zadawaniu pytań, dostrzeganiu rzeczy nieoczywistych, o pragnienie zrozumienia świata na głębszym poziomie. O docenianie uroków płynących z codziennego życia.
Tego, niewątpliwie, mocno brakowało bohaterce powieści Woda księżycowa.
Niestety, tak. Natalia jest na początku osobą mocno zblokowaną na poziomie psychologicznym. Prześladuje ją głos wewnętrzny, wewnętrzny krytyk, który podcina jej skrzydła. Natalia pracuje w korporacji, choć zupełnie nie jest to miejsce dla niej. Z wykonywanej pracy nie czerpie radości, spełnienia. Dopiero wraz z rozwojem fabuły pojawiają się znaki i wydarzenia, które zwiastują, że będzie mogła odnaleźć własną ścieżkę.
Wreszcie wydaje się, że dosłownie wszystko – i wszyscy – mówią Natalii, że potrzebuje zmiany. Dlaczego jesteśmy tacy odporni na tego rodzaju sugestie podsuwane nam przez świat?
Zmiana jest trudna. Nasz mózg dąży do homeostazy, chce za wszelką cenę zachować poczucie bezpieczeństwa, a każda zmiana na pewnym poziomie niesie zagrożenie, bo przecież nie wiadomo z góry, co się za nią kryje. Od zmiany, rozwoju odciągają nas też błahostki, drobnostki, płaska rozrywka, która sprawia, że nie zajmujemy się ważniejszymi sprawami. Imprezy, spotykanie się z ludźmi, których tak naprawdę wcale nie lubimy, oglądanie filmów godzinami sprawia, że zabijamy czas zamiast wykorzystać go na zaangażowanie się w to, co byłoby prawdziwym wyzwaniem. Prawda jest też taka, że nie tylko pozytywny rozwój leży w naszej naturze, bo gdyby tak było, wszyscy spełnialiby swoje marzenia. Niestety, w naszej psychice tkwi też – mówiąc językiem badaczki jungowskiej, Clarissy Pinkoli Estés – drapieżca, blokujący nasze pragnienie zmiany. Drapieżca, czyli najczęściej strach.
Jak z nim walczyć?
Nie da się przedstawić w minutę – albo też w ogóle się nie da – recepty na szczęśliwe życie, ale, odwołując się do idei life coachingu, podpowiem, że warto zacząć od zadawania pytań. Bo pytania mają właśnie magiczną moc.
Dobrze zadane pytanie może być pierwszym krokiem do transformacji, rozbudzić samoświadomość.
Czasem wystarczy uświadomić sobie, że to, co nas blokuje, jest bezsensowne i że można ruszyć do przodu. Warto rozpoznać własne przekonania, określić pragnienia, ale i mieć świadomość ograniczeń. Trzeba znaleźć cel i skoncentrować się na nim. Niestety, współczesny świat nieustannie bombarduje nas informacjami i zapewne większość z nas cierpi na deficyt uwagi, żyjemy w rozproszeniu. Tymczasem podstawą samorealizacji jest właśnie klarowność celu i trzymanie się własnej drogi.
Są też ludzie, którzy mogą nas na tej drodze wspierać lub blokować.
To prawda. Jesteśmy istotami społecznymi i grupy, do których należymy, mają ogromny wpływ na to, jak funkcjonujemy. W przypadku Natalii spotkanie z Anastazją, która pokazuje jej księżyc, jest pierwszym zwiastunem zmiany. Scena ta ma wymiar symboliczny – gdy jedna kobieta pokazuje drugiej księżyc, uzmysławia jej zarazem istnienie kobiecej energii, magicznej strony życia. Myślę, że w życiu każdego z nas pojawiają się takie osoby – trzeba tylko je dostrzec i w razie potrzeby poprosić o pomoc.
Zmiana zawsze wychodzi nam na dobre?
Nie twierdzę, że każda zmiana jest dobra, ale pewnie każda nas czegoś uczy. Odwołam się tu znów do Clarissy Pinkoli Estés, która powiedziała, że tkanka blizny jest silniejsza i odporniejsza na wszelkie urazy niż zwykła skóra. Nawet, jeśli jakieś wydarzenie z naszego życia było trudne, to najczęściej czegoś nas może nauczyć. Nie bez powodu wszyscy znamy powiedzenie „co nas nie zabije, to nas wzmocni". Nie chodzi o to, by nadmiernie ryzykować, żeby skakać na główkę, nie wiedząc, jak głęboka jest woda. Dobrze jednak nie ograniczać się do zaspokajania swoich najbardziej podstawowych potrzeb.
Na tym, Pani zdaniem, opiera się życie zbyt wielu ludzi?
Cóż, możemy tu przywołać klasyczną piramidę Maslowa. U jej podstawy leżą potrzeby podstawowe, samorealizacja jest zaś jej zwieńczeniem. Nie wszyscy tam docieramy, bo brakuje nam odwagi, wspierającego otoczenia, świadomości własnych celów.
A jeśli nawet je mamy, za często sięgamy po poradniki, a zbyt rzadko decydujemy się wdrożyć w życie porady w nich zawarte.
Nie da się ukryć, że żyjemy w okresie prawdziwego boomu na różnego rodzaju warsztaty, coaching, zajęcia poświęcone rozwojowi osobistemu, ale też poradniki, które mają odpowiedzieć nam na pytanie „jak żyć?". Moim zdaniem to dowód na to, że jako społeczeństwo znaleźliśmy się wyżej właśnie we wspomnianej piramidzie Maslowa. Większość z nas nie walczy już o przetrwanie, dzięki czemu możemy realizować się choćby w sztuce, literaturze, uczestnicząc w szkoleniach. Moim zdaniem jest to naturalny i dobry etap. Natomiast obawiam się, że tkwi w nas jeszcze dziedzictwo poprzedniej epoki, dużo jest w nas lęku, trzymania się za wszelką cenę poczucia bezpieczeństwa, choć świat jest dziś bardziej otwarty i daje większe możliwości, niż jeszcze kilkadziesiąt lat temu.
To znaczy?
Bardzo wiele osób może nosić nieświadome przekonanie, że w wyniku jednego drobnego błędu – na przykład decyzji o zmianie zawodu czy miejsca pracy – grozi im coś bardzo złego, może nawet śmierć głodowa. W XXI wieku zmiana zawodu, czy pracy jest jednak chyba od czasu do czasu nieunikniona i nie aż tak ryzykowna.
Dlatego zajęła się Pani life coachingiem?
Na pewno chciałam pomóc innym ludziom przejść drogę podobną do mojej, jeśli uznają, że takie są ich pragnienia. Choć historia Natalii nie jest tożsama z moją, ja również przeszłam od poczucia, że się „nie da” do miejsca, w którym jestem teraz – gdy jasno myślę o swojej przyszłości i wiem, jaką drogą chcę podążać. I też przeszłam z pracy etatowej „na swoje".
Ale nie serwuje Pani swoim klientom mów motywacyjnych?
Nie, ale to ważne pytanie, bo w Polsce coachowie zbyt często myleni są z mówcami motywacyjnymi, którzy głoszą ze scen, że każdy z nas wszystko może. Może w takich wykładach nie ma nic złego (co najwyżej mogą one zawierać uproszczenia), ale ważne jest to, że takie stwierdzenia to zupełne zaprzeczenie idei coachingu. Moim zdaniem coach to rola pełna pokory. Naszym zadaniem jest zadawanie pytań, bycie jedynie tłem. To klient jest ekspertem od swojego życia, wie, co może, a czego nie może. Czasami jednak, gdy zbyt długo siedzimy zamknięci w swoich „pudełkach”, małych światkach, dlatego potrzebujemy kogoś z zewnątrz, kto zada właściwe pytania. To właśnie robi coach, nie radząc i nie dając gotowych rozwiązań. Pyta, czasem drąży, wspiera i owszem, motywuje – ale bardzo subtelnie.
Lektura Wody księżycowej może być jednym z elementów, może po prostu wstępem do life coachingu?
Myślę, że tak. Przeczytałam w recenzji profesora Krzysztofa Szmidta, cenionego pedagoga twórczości, że Woda księżycowa mogłaby być wstępem do uniwersyteckiego kursu psychologii pozytywnej. Potem od kilku osób usłyszałam, że moja książka ma terapeutyczne właściwości, że po lekturze poczuły się lepiej, że zdecydowały się już na pierwsze próby zmiany własnego życia. Takie opinie przekroczyły moje najśmielsze oczekiwania!
Książkę Woda księżycowa kupicie w popularnych księgarniach internetowych: