Mahfuz jest twórcą współczesnej arabskiej powieści. Wywiad z Jolantą Kozłowską, tłumaczką

Data: 2013-02-04 12:45:37 Autor: Justyna Gul
udostępnij Tweet

Mówi się, że „tłumaczenie to jednocześnie rzemiosło i sztuka”. Tłumacz to zawód doceniany?

Sądzę, że tak jest. Tłumacz musi się wykazać dobrym rzemiosłem, powinien mieć opanowaną sztukę tłumaczenia, a jednocześnie przejawiać inwencję twórczą, czyli być w pewnym stopniu pisarzem. Zdałam sobie z tego sprawę stosunkowo niedawno i to w zabawny sposób. Kilka lat temu podarowałam na gwiazdkę mojej koleżance Joannie pierwszy tom Opowieści starego Kairu Nadżiba Mahfuza.  Po jakimś czasie zadzwoniła do mnie i tę rozmowę przytoczę:

- Wiesz, napisałaś świetną książkę – powiedziała.

Zaskoczyła mnie tak bardzo, że zaczęłam się gorączkowo zastanawiać, co ja takiego mogłam napisać, bo przychodziły mi do głowy tylko podręczniki do gramatyki języka arabskiego i odpowiedziałam:

- Chyba się mylisz, żadnej książki nie napisałam.

- No jak to, przecież mi ją dałaś na gwiazdkę -  odpowiedziała.

- Ale przecież to jest tylko tłumaczenie – odparłam.

- No to co, ale ty to napisałaś po polsku.

Rzeczywiście, ja to napisałam po polsku dla czytelnika polskiego. I przypomniałam sobie, że przecież prowadziłam kiedyś na Uniwersytecie dla studentów arabistyki ćwiczenia tłumaczeniowe. Kilka osób tłumaczyło ten sam tekst, tłumaczenia były bardzo różne, wybieraliśmy najlepsze i wtedy starałam się im udowodnić, że w procesie tłumaczenia najważniejszy jest język, na który się tłumaczy. Nigdy jednak nie powiedziałabym o sobie, że jestem pisarzem, ani też że jestem zawodowym tłumaczem. Byłam nauczycielem akademickim, a tłumaczyłam literaturę arabską, bo uważałam, że jest bardzo dobra i trzeba ją w Polsce popularyzować. Ponadto był to dodatkowy zarobek.

Uważam, że tłumacze są w Polsce niedoceniani. Tłumaczenie, zwłaszcza literatury to jest ciężka, żmudna praca, która wymaga wytrwałości i samozaparcia, no i trochę talentu pisarskiego. Nigdy nie była i nie jest dobrze opłacana, choć pamiętam, że za pierwsze przekłady z arabskiego (były to dwie powieści Nadżiba Mahfuza, pierwszy tom Opowieści starego Kairu i Hamidę z zaułka Midakk, otrzymałam stawkę wyższą o połowę, bo za trudne języki, za jakie uważano języki orientalne, płacono o tyle więcej. A było to w czasach PRL, w latach osiemdziesiątych.

 

Jak zaczęła się Pani przygoda z językiem arabskim? Swego rodzaju moda na języki orientalne pojawiła się dopiero kilka lat temu, zatem skąd taki wybór? 

Bardzo prozaicznie. Nie powiem, że od zawsze byłam zafascynowana Wschodem. Przeglądając informator o studiach wyższych, który przysłano do szkoły, zainteresowałam się programem studiów, jaki oferował Instytut Orientalistyczny UW i postanowiłam po maturze przystąpić do egzaminów wstępnych do Instytutu. Zostałam przyjęta i wybrałam arabistykę. Już wtedy zaczynała się moda na orientalistykę, kandydatów było dużo, a potem, po studiach, gdy zaczęłam pracować w Instytucie i bywałam członkiem komisji na egzaminach wstępnych, kandydatów było jeszcze więcej - po kilku, a nawet kilkunastu na jedno miejsce. Zwłaszcza japonistyka i arabistyka były popularne. Trudno więc mówić, że dopiero teraz jest moda na Orient. Na pewno więcej jest tłumaczeń z języków orientalnych, ale na przyklad literatura japońska była już popularna dużo wcześniej, zaś pierwszą powieść Nadżiba Mahfuza przetłumaczyłam wiele lat wcześniej, zanim pisarz dostał nagrodę Nobla. Tegoroczny noblista Mo Yan też był wcześniej tłumaczony. 

 

Czy studiując, myślała pani już o tym, jak będzie wyglądała zawodowa przyszłość? Czy tłumaczenie literatury arabskiej to był kierunek, w którym od chwili rozpoczęcia studiów pani podążała?

W ogóle nie miałam pojęcia, co będę robiła po studiach arabistycznych. Do tego stopnia, że po czwartym roku równolegle zaczęłam studiować Archeologię Śródziemnomorską, która - jak mi się wydawało - w połączeniu z arabistyką dawała większe możliwości znalezienia pracy i wyjazdu do Egiptu, gdzie prowadził wykopaliska sławny archeolog, prof. Kazimierz Michałowski. Ale muszę przyznać, że najbardziej interesowała mnie literatura arabska i bardzo się ucieszyłam, gdy zostałam przyjęta na staż, a potem dostałam etat w Zakładzie Arabistyki i Islamistyki. Jako temat pracy doktorskiej wybrałam trylogię Nadżiba Mahfuza, który już wtedy był sławnym pisarzem w świecie arabskim.

 

Kiedy po raz pierwszy i w jakich okolicznościach spotkała się pani z twórczością Nadżiba Mahfuza? 

O Nadżibie Mahfuzie słyszałam oczywiście już wcześniej, na studiach, po studiach przetłumaczyłam nawet jedno jego opowiadanie opublikowane w Przeglądzie Orientalistycznym. Ale jego powieści jeszcze nie znałam, w ogóle arabska literatura była wtedy prawie niedostępna. Pierwszą książkę pisarza kupiłam w Kairze, gdy w 1967 roku znalazłam się tam na moim pierwszym stypendium. Był to Pensjonat Miramar, powieść, którą wówczas czytał cały czytający Kair (w Egipcie analfabetyzm sięgał chyba 70%), a która właśnie ukazała się w Polsce nakładem Smaku Słowa.

 

W Egipcie w 1973 roku, spotkała pani osobiście samego Nadżiba Mahfuza. Powiedziała pani kiedyś, że był on prawdziwym autorytetem dla kilku pokoleń inteligencji egipskiej. Na czym polegał jego fenomen?

Było to w redakcji gazety Al-Ahram, gdzie pisarz pracował w dziale kultury. Nie był to wywiad, raczej zwykła rozmowa. Przedstawiłam się, powiedziałam, że jestem arabistką z Polski, że piszę (wtedy już właściwie miałam ją napisaną) pracę doktorską na temat jego Trylogii, że jestem zachwycona tą powieścią, z której dowiedziałam się o współczesnym Egipcie więcej niż ze wszystkich innych opracowań i że chciałabym tłumaczyć jego utwory na język polski. Zapytałam czy się zgadza. Zgodził się, oczywiście, natychmiast. Honorarium go nie interesowało, tym bardziej że miało zostać wypłacone w złotówkach. To był bardzo miły, skromny, bez pretensji człowiek o dużym poczuciu humoru. Cieszył się ogromnym szacunkiem w świecie arabskim i był prawdziwym autorytetem dla kilku pokoleń inteligencji egipskiej, a dla pisarzy - nauczycielem. Nauczył ich pisać powieści. Znany i popularny pisarz egipski Ala al-Aswani (tłumaczony też w Polsce) powiedział kiedyś: Mahfuz jest twórcą współczesnej arabskiej powieści, który otworzył drzwi pięciu generacjom arabskich pisarzy. On jest naszym ojcem. Na pewno miał też wpływ na wybory światopoglądowe i polityczne młodych Egipcjan. Mój podziw budziła jego odwaga w wyrażaniu swoich poglądów. Krytykował w swoich utworach każdą władzę: religii, królewską, kolonialną, patriarchalne stosunki w rodzinie. Bacznie śledził wydarzenia w kraju, obserwował zmiany obyczajowe, znał społeczeństwo egipskie jak chyba nikt ze współczesnych mu, nie tylko pisarzy. Niektóre jego utwory prowokowały dyskusje światopoglądowe i polityczne. Był w stałym konflikcie z ortodoksyjną religijnością, w związku z czym miał poważne zatargi z szajchami Al-Azharu. Gdy w 1959 roku zaczęła w Al-Ahramie wychodzić w odcinkach jego powieść Auladharatina (z polskim tytułem Dzieci naszej dzielnicy ukaże się w tym roku), obwołano go heretykiem i zakazano jej publikacji. Mahfuz był człowiekiem kompromisu, nie kwestionował orzeczenia Al-Azharu i nie doszło do otwartej konfrontacji z władzami religijnymi. Gdy w roku 1988 otrzymał nagrodę Nobla, zaczęły się naciski, żeby wreszcie opublikować w Egipcie powieść. I może by się to udało, jednak właśnie wtedy wybuchła sprawa Salmana Rushdiego i Mahfuz jako sławny pisarz musiał zająć stanowisko. Wypowiedział się otwarcie za swobodą wypowiedzi i potępił fatwę nałożoną na Rushdiego. Fundamentaliści muzułmańscy oskarżyli go o apostazję i rzucili na niego fatwę. Miano mu też za złe, że popierał proces pokojowy i negocjacje z Izraelem. W 1994 roku zamachowiec ranił go w szyję, na szczęście udało się pisarza uratować. 

 

Jak przebiegała współpraca z autorem? Czy jako tłumacz, miała pani z nim częsty kontakt? 

Może to się wydać dziwne, ale nie kontaktowałam się już potem z Nadżibem Mahfuzem. Po obronie pracy doktorskiej zajęłam się dydaktyką, a po jakimś czasie wyjechałam na dłuższe stypendium, tym razem do Maroka, najbardziej na zachód wysuniętego kraju świata islamu, zupełnie innego niż Egipt. W ten sposób na dłuższy czas odeszłam od spraw egipskich i od Mahfuza. Ale tęskniłam za Egiptem i literaturą egipską, i kiedy wreszcie miałam czas, wzięłam się za tłumaczenie Mahfuza. Pierwszą powieścią Nadżiba Mahfuza, jaką przetłumaczyłam była Hamida z zaułka Midakk. Wcześniej przetłumaczyłam kilka opowiadań pisarza, które ukazały się w opracowanych przeze mnie zbiorach opowiadań arabskich. Nie wyjeżdżałam potem do Egiptu i nie kontaktowałam się z pisarzem. Nie miałam takich problemów, które tylko on mógłby rozwiązać. Najważniejsze dla tłumacza, jak mi się wydaje, jest głębokie zrozumienie tekstu oryginału, a z tym musiałam się uporać sama. Jestem arabistką, mam dobre przygotowanie gramatyczne i możliwość konsultacji w razie trudności językowych u Egipcjan mieszkających w Polsce. Może najtrudniejsze w tłumaczeniach z języka arabskiego w ogóle, a więc także u Mahfuza, jest to, że w literaturze arabskiej pełno jest aluzji do religii, tradycji muzułmańskiej, język jest naszpikowany zwrotami religijnymi używanymi na co dzień. Ale to wszystko jest do sprawdzenia. Nie sprawiały mi też trudności opisy Kairu, nazewnictwo, podczas dwóch kilkumiesięcznych pobytów w Kairze poznałam dokładnie tę część miasta, która jest miejscem akcji większości powieści pisarza, czyli starą dzielnicę, pamiętającą czasy Fatymidów, uliczki skupione wokół meczetów Al-Azhar i Sajjduna Al-Husajn. Obejrzałam domy i ich wnętrza, odwiedzałam kawiarenki, poznałam ludzi, zobaczyłam jak żyją.

Tłumacząc Hamidę, a potem Opowieści Starego Kairu, miałam przed oczami wąskie uliczki, domy z maszrabijjami (małymi balkonikami z kratą), widziałam kobiety rozmawiające na suku (bazarze), wróżki piszące palcem po piasku itd. W utworach Nadżiba Mahfuza bardzo ważna jest znajomość topografii Kairu. Pisarz rzadko w swoim długim życiu opuszczał Kair, kochał to miasto i jego mieszkańców, mówiono o nim „pisarz Kairu”, „kronikarz Kairu”. Tłumacz powinien znać realia, różnice kulturowe, często musi po prostu objaśniać inną kulturę. 

 

Polityka i historia są obecne w książkach Nadżiba Mahfuza, nie tylko w Pensjonacie Miramar. Czy tłumacząc przygotowuje się pani do tej pracy od strony merytorycznej? Zbiera materiały? Sięga do innych książek, by wiernie oddać tło powieści?

Prawdę mówiąc polityka za bardzo mnie nie interesuje, ale jako arabistka wiem sporo o współczesnej historii Egiptu, także dzięki pobytom w Egipcie. Nie podjęłabym się komentowania żadnych wydarzeń współczesnych, ale tło historyczne, polityka w utworach Nadżiba Mahfuza nie wymagają szczególnych badań. W trakcie tłumaczenia Pensjonatu Miramar przypomniałam sobie historię Aleksandrii, Aleksandrię Kawafisa i Durrella, czytałam o rewolucji Wolnych Oficerów i naseryzmie. 

 

Kiedy w październiku 1988 roku świat dowiedział się, że egipski pisarz Nadżib Mahfuz otrzymał literacką nagrodę Nobla, wszyscy zastanawiali się, kim on jest. W 2012 roku, kiedy nagrodę otrzymał chiński pisarz Mo Yan, pojawiło się to samo pytanie. Jak pani sądzi, dlaczego tak mało mamy styczności z literaturą, która według oceny Komitetu Noblowskiego zasługuje na literacką nagrodę Nobla?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Przyznam, że Mo Yana zupełnie nie znałam, ale na przykład Pamuka – tak i bardzo mi się podobał. Kiedy Nadżib Mahfuz dostał nagrodę Nobla, też wszyscy pytali: kto to jest? I to nie tylko w Polsce, na całym świecie, choć był tłumaczony na wiele języków. Przypuszczam, że tak jak u nas, czytali go głównie arabiści, studenci arabistyki i wąskie grono ludzi zainteresowanych Bliskim Wschodem.

Wydaje się, że słabej znajomości pisarza na Zachodzie nie najlepiej przysłużyły się przekłady jego utworów na angielski i to chyba nie tylko z winy tłumaczy. Panuje opinia, którą podzielam, że przekłady na inne języki np. słowiańskie, francuski, hiszpański są na ogół o wiele lepsze, toteż nic dziwnego, że anglojęzyczni czytelnicy Nadżiba Mahfuza nie rozumieli, za co pisarz dostał nagrodę Nobla. Spotkałam wtedy w amerykańskiej prasie określenia, że przekładanie z arabskiego to „bieg przez płotki”, że arabski to „lingwistyczna żelazna kurtyna” i tak dalej. Nawet arabiści amerykańscy twierdzili, że dla nich arabski jest zbyt ozdobny i kwiecisty, nieprecyzyjny i nie potrafią z niego przekładać na angielski i bardzo żałowali, bo wiedzieli jak bogata jest literatura arabska. Ja się cieszę, że w Polsce literatura arabska ma coraz więcej czytelników, głównie jednak dzięki entuzjastom, którzy ją wydają i promują.

 

Czy jest jakiś autor, którego chciałby Pan przetłumaczyć? Taki, którego przełożenie na język polski, stanowiłoby pani zawodowe spełnienie?

Jest taki autor egipski, Sun Allah Ibrahim, którego powieść Zat chętnie bym przetłumaczyła. To opowieść o egipskich nowobogackich, którzy bardzo przypominają tych polskich z początku lat dziewięćdziesiątych. Nie wiem jednak, czy mi się uda, bo muszę jeszcze trochę potłumaczyć Mahfuza. A lata lecą...

 

Dziękuję za rozmowę.

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.