Ksiądz ciągle pierdolił, jakim to dobrym młodzieńcem był "świętej pamięci Roman", a Ariela ogarniał śmiech, kiedy tego słuchał. Romek był miernotą, niewiele inteligentniejszą od kija od szczotki, jego najlepszą rozrywką było dręczenie słabszych, a wieczorami popijał tanie wina ze swoimi przydupasami na szkolnym boisku.
Ariel czuł mdłości, kiedy rozglądał się po uduchowionych i pełnych cierpienia twarzach uczestników mszy. Cholerna hipokryzja. Teraz zginają kark przed ołtarzem, żeby za chwilę stąd wyjść i dalej chlać wódkę, być żonę, obmacywać własne dzieci, pieprzyć sąsiadkę w stodole za chałupą, obgadywać innych, przeklinać, kraść i oszukiwać.
Winnice Dietzheimer należą do biskupa. Sprzedający wino w arkadach katedry są zwolnieni z podatków, a ci, którzy handlują nim w mieście, muszą je płacić. Kto ma stragan w arkadach przy zachodnich murach katedry, może więc sprzedawać po niższej cenie i osiągać niezły zysk. Takie zasady handlu obowiązują w Hagenburgu, bo biskup jest tu panem wszystkiego.
Papież Grzegorz IX, cesarz Fryderyk II, król Henryk VII walczą jak koty w worku na oczach możnych, a ci obserwują i obstawiają który z nich wygra. A gdy władcy tego świata walczą między sobą, w mrocznych zakamarkach narastają niepokoje, pleni się herezja i złe rządy jak pleśń na wilgotnym i rozgrzanym sianie.
- Ciągle budują Najświętszą Marię Pannę w Paryżu.
- A kiedy zaczęli?
- Nie wiem. Sześćdziesiąt lat temu.
Znów cisza. Rettich wyciera narzędzia szmatką.
- Czyli jest dość czasu, żeby posadzić nowe drzewa na wieżę. I zaczekać, aż urosną.
Niedokończone mury katedry są teraz przykryte warstwą obornika i słomy, która będzie je chronić przed zaborczym mrozem. Zima chce wcisnąć swoje lodowate szpony w szczeliny i zniweczyć pracę wykonaną ciepłymi palcami lata.
Tam, gdzie zazwyczaj swoje miejsce mają rejestry, księgi rachunkowe i zaśniedziałe monety, teraz rozpościera się szkic katedry w pełnej krasie, przedstawiający ją od zachodniej strony. Katedra jest w nowym stylu, o którym sporo słyszałem: majestatyczna, harmonijna i wznosi się na taką wysokość, że zdaje się rzucać wyzwanie niebiosom. Katedra, niech będzie jasne, zapiera dech w piersiach.I bez wątpienia zapierają dech w piersiach również jej koszty.
Jego Ekscelencja ma całe zastępy dłużników. Należą do nich chłopi, pasterze, hodowcy kóz, gręplarze konopi, oberżyści, właściciele posiadłości miejskich, klasztory i ziemianie, winiarze, rolnicy, potępieni i ocaleni, wszyscy muszą płacić podatki biskupowi.
Rettich sypia teraz z innymi uczniami na siennikach w szopie, rzut kamieniem od katedry. Gdy nie może spać, a wszyscy inni chrapią, leży z otwartymi oczami, wpatruje się w ciemny słomiany sufit i wyobraża sobie, że ponad nim jest nieboskłon i gwiazdy, a jeszcze wyżej dusza jego ojca.
Przypuszczał, że katedra jest ogromna, niewiarygodnie strzelista, rozłożysta i potężna. Doskonała, cudowna i okazała. A to jest zaledwie jej początek.
Przed życiowymi, ważnymi rozmowami stoi pod ołtarzem w apsydzie katedry, ściskając mocno dłoń Emmlego. Złocone sklepienie, zdobienia, malowidła. Kamienie tak doskonale przycięte i dopasowane, że wydają się tworzyć jednolity mur. Warstwy różnokolorowego piaskowca, ich harmonijne zmieniające się odcienie. A w oknie powyżej czerwień, jakiej nigdy nie widział, błękit bardziej lazurowy niż niebo o zmierzchu, złocista żółcień przechwytująca promienie słońca, dzięki niej Światłość jest wewnątrz widoczna.
Lubi rozprawiać o tym, jak przybył do Hagenburga, jak kupił sobie wolność, terminował u kamieniarza i pracował przy budowie katedry.
Następne dziesięć minut upłynęło mu na przekazywaniu go sobie przez pewną panią i dwóch młodych księży. Najdziwniejsze, że każde z nich wiedziało, kim jest i do kogo się udaje. Mimo to droga do biskupa przypominała drogę ku zbawieniu; była długa, mozolna i towarzyszył jej narastający brak nadziei na osiągnięcie celu.
Śpiewanie w chórze było dla Whitney ważne, ale zdarzało się, że nie miała ochoty chodzić do kościoła wspólnoty, do której należała jej rodzina.
Nie mogła się oprzeć i tu również podeszła do szyby. Widziała w dole plac Grzybowski i kościół Wszystkich Świętych.Ogromna świątynia z tej wysokości wyglądała jak eksponat z parku miniatur. Patrzyła na jej dach i dziwiła się, jak ładnie był wykończony. Budowniczowie nie mogli przecież wiedzieć, że ktoś kiedyś będzie patrzył na niego z góry. Może więc był to widok przeznaczony specjalnie dla Boga?
Ksiądz ciągle pierdolił, jakim to dobrym młodzieńcem był "świętej pamięci Roman", a Ariela ogarniał śmiech, kiedy tego słuchał. Romek był miernotą, niewiele inteligentniejszą od kija od szczotki, jego najlepszą rozrywką było dręczenie słabszych, a wieczorami popijał tanie wina ze swoimi przydupasami na szkolnym boisku.
Książka: Poszukiwacz zwłok
Tagi: ksiądz, księża, duchowość, duchowieństwo, kościół, Wiara