Tam, gdzie zazwyczaj swoje miejsce mają rejestry, księgi rachunkowe i zaśniedziałe monety, teraz rozpościera się szkic katedry w pełnej krasie, przedstawiający ją od zachodniej strony. Katedra jest w nowym stylu, o którym sporo słyszałem: majestatyczna, harmonijna i wznosi się na taką wysokość, że zdaje się rzucać wyzwanie niebiosom. Katedra, niech będzie jasne, zapiera dech w piersiach.I bez wątpienia zapierają dech w piersiach również jej koszty.
Jego Ekscelencja ma całe zastępy dłużników. Należą do nich chłopi, pasterze, hodowcy kóz, gręplarze konopi, oberżyści, właściciele posiadłości miejskich, klasztory i ziemianie, winiarze, rolnicy, potępieni i ocaleni, wszyscy muszą płacić podatki biskupowi.
Życie rolnika i pasterza w ich sielankowej krainie toczy się w cyklach sezonowych, również moje, piekielne i przeklęte, biegnie takim samym trybem.
Wszystkiemu winne przekleństwo, które ciąży na nie od urodzenia. Czasami spotykam takich jak ja. Nie dalej jak w zeszłym miesiącu miałem w biurze pasterza z Lenzenbachu, który biegle liczy. Kamieniarze i murarze, którzy nieustannie hałasują na placu budowy i są zmorą mojego życia, też umieją mierzyć dzielić, liczyć. A Żydzi, Żydzi... Pan Bóg wie, że oni potrafią liczyć jak sam szatan.
Rettich sypia teraz z innymi uczniami na siennikach w szopie, rzut kamieniem od katedry. Gdy nie może spać, a wszyscy inni chrapią, leży z otwartymi oczami, wpatruje się w ciemny słomiany sufit i wyobraża sobie, że ponad nim jest nieboskłon i gwiazdy, a jeszcze wyżej dusza jego ojca.
Przypuszczał, że katedra jest ogromna, niewiarygodnie strzelista, rozłożysta i potężna. Doskonała, cudowna i okazała. A to jest zaledwie jej początek.
Przed życiowymi, ważnymi rozmowami stoi pod ołtarzem w apsydzie katedry, ściskając mocno dłoń Emmlego. Złocone sklepienie, zdobienia, malowidła. Kamienie tak doskonale przycięte i dopasowane, że wydają się tworzyć jednolity mur. Warstwy różnokolorowego piaskowca, ich harmonijne zmieniające się odcienie. A w oknie powyżej czerwień, jakiej nigdy nie widział, błękit bardziej lazurowy niż niebo o zmierzchu, złocista żółcień przechwytująca promienie słońca, dzięki niej Światłość jest wewnątrz widoczna.
- Pij wolniej. Powściągliwość to cenna zaleta.
- Pełna kiesa więcej od niej warta. Gdybyś ja miał, znaczy pełną kiesę, mógłbyś mnie nią trącać od czasu do czasu, żebym nie zasypiał podczas twojej paplaniny.
Lubi rozprawiać o tym, jak przybył do Hagenburga, jak kupił sobie wolność, terminował u kamieniarza i pracował przy budowie katedry.
Jak można tak bardzo nienawidzić Hitlera, a jednocześnie być tak niedobrym dla ludzi we własnym kraju... .
Jej dowcipy zawsze były drętwe jak nazistowska propaganda, więc nie zareagował.
Statystycznie osiem na dziesięć listów wysyłanych przez morderców do policji miało na celu jedynie zaciemnienie obrazu zbrodni. Pomieszanie tropów oraz zmylenie pościgów. Nic więcej. Żadnego podtekstu ani drugiego dna.
- Kawy? - zaproponował. - Tej chyba nigdy nie odmawiacie? Zawsze przyjemniej się rozmawia, mając czym przepłukać usta. Tym bardziej, że zmarli nigdzie już nie uciekną.
- Ale żywi owszem - bąknął Deryło. - To ich boimy się najbardziej.
Książka: Katedra