Poszedłem sobie. Szybkim krokiem, bez wytyczonego celu, kroczyłem drogą prosto przed siebie. Słońce wytoczyło się na niebo. Pył pod moimi stopami unosił się niczym mąka w powietzru.
Wydaje mi się, że coraz bardziej oddalam się od ludzi, jakbym żeglował ku nieskończoności, przenosił się do innego bytu. (...) Wieczność wydaje mi się światłem, cudownym, nieznanym, które świeci daleko na bezkresnym, pustym morzu. (...) Moja cela to moja kajuta. W niej udam się w wielką podróż. Porzuciłem ludzi, podświadomie jeszcze słyszę wrzawę i szum głosów, niczym monotonne uderzanie o brzeg fal niesionych przypływem i odpływem. Echo jest jednak coraz słabsze... i wnet oddalę się, wtulony w ciszę i milczenie, w bezkres dni.
Moje sny i fantazja krążą wokół obrazów związanych z jesienią. Wyobrażam sobie świat za murami więzienia, drzewa, których bezlistne konary sterczą ciemne jak zwęglone palce u rąk. Niebo nie jest ani szare, ani niebieskie, jest bezbarwne i matowe, wisi nisko nad ziemią, ziejąc ponurym chłodem, który jakby dobywał się z czegoś złego i potwornego. Ucho moje wyczuło też, że mróz tchnął już na stop kościelnych dzwonów i przytłumił ich dźwięk.
Uświadomiłem sobie, że to jeden z ostatnich dni triumfu lata. Gdy słoneczny rydwan stoczy się z horyzontu, nadejdzie zmierzch. Noce są już coraz chłodniejsze, a w mroku czai się jesień ze swoimi długimi, zimnymi mackami. Kiedy się czuje, że lato odchodzi, ma się nieodłączne uczucie, że ono nigdy nie powróci i czerpie się z ostatnich dni lata pełną garścią... Gdy cienie wślizgnęły się do mego pokoju, gdy liście zaszeleściły w wieczornym wietrze i morze zszarzało, opadł mnie głęboki smutek. W sercu moim coś zadrżało i zawładnęło mną nagłe uczucie przemijania życia.
Poszedłem sobie. Szybkim krokiem, bez wytyczonego celu, kroczyłem drogą prosto przed siebie. Słońce wytoczyło się na niebo. Pył pod moimi stopami unosił się niczym mąka w powietzru.
Książka: Żelazny wóz