Bywa, że na lekcjach historii pomijamy to, co najciekawsze. Wywiad z Magdą Podbylską

Data: 2018-03-26 21:17:29 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

- Coraz częściej zmienia się spojrzenie dydaktyków historii na nauczanie tego przedmiotu w szkołach. Wcześniej uczono historii Polski rozumianej jako historia całego narodu. Teraz, przynajmniej mam takie wrażenie, zaczęto zwracać uwagę na historie mniejszych grup, historie lokalne - mówi Magda Podbylska, autorka opowiadającej o powstaniu wielkopolskim książki A u nas powstanie.

Powstanie wielkopolskie nie jest tym elementem historii Polski, który na lekcjach historii omawia się najczęściej…

Powstanie Wielkopolskie rzeczywiście chyba nadal pozostaje fragmentem szerzej nieznanym, choć to okres bardzo interesujący. Myślę, że wszyscy poznaniacy kojarzą hotel Bazar z Powstaniem Wielkopolskim, ale już mało kto wie, kim był Franciszek Ratajczak.

Na szczęście jednak coraz częściej spojrzenie dydaktyków historii na nauczanie tego przedmiotu w szkołach się zmienia. Wcześniej uczono historii Polski rozumianej jako historia całego narodu. Teraz, przynajmniej mam takie wrażenie, zaczęto zwracać uwagę na historie mniejszych grup, historie lokalne.

Ale nadal więcej wiemy o tej wielkiej historii, zapominając o tej, która toczyła się tuż za rogiem?  

Obawiam się, że tak rzeczywiście jest. Uczniowie potrafią bez problemu podać datę odkrycia Ameryki, ale często nie wiedzą, kiedy wyzwolono ich miasto.

Skupiamy się też na historii - powiedzmy - walk zbrojnych, zapominając o tym, że walczyć o wolność można było w różny sposób. Dotyka Pani tego tematu w swej książce…

Tak, to mnie bardzo boli. Historia kojarzy się dzieciom z wojnami. Pomiędzy nimi - pustka. Od czasu do czasu pojawia się jakiś Kopernik czy Michał Anioł, trzeba zapamiętać, czym różniła się budowla gotycka od barokowej, ale o zwyczajnych ludziach nikt nie myśli. A przecież to właśnie oni zawsze ponosili największe konsekwencje wszystkich politycznych czy militarnych decyzji. I to oni, pomimo najróżniejszych zawirowań dziejowych, uczyli swoich dzieci języka, opowiadali im legendy, przekazywali tradycje i pamięć o przodkach. To oni właśnie umożliwili przetrwanie polskości podczas zaborów.

Na co dzień raczej nie zastanawiamy się nad życiorysami patronów ulic, przy których mieszkamy lub którymi przechodzimy. Tymczasem nazwy te mogą mieć całkiem spore znaczenie i całkiem dużo mogą powiedzieć nam o historii, co świetnie pokazuje Pani na przykładzie ulicy Paderewskiego i placu Wolności w Poznaniu.

Czasem można uczyć się historii, chodząc ulicami swojego miasta. W Poznaniu ulicą 27 Grudnia dochodzi się do ulicy Franciszka Ratajczaka, potem mija się pl. Wolności i tuż przy hotelu Bazar można zauważyć ulicę Ignacego Jana Paderewskiego. Niedaleko jest ulica Taczaka i Powstańców Wielkopolskich. Czy to nie brzmi jak idealna lekcja historii?

Tak – i wykorzystuje to jeden z bohaterów Pani nowej książki. Dziadek postanawia odczytać synowi i wnukom napisaną przez siebie opowieść o ich przodkach. Niestety, początkowo spotyka się z dość dużym oporem ze strony bliskich. Dzieci nie lubią słuchać historii o… historii?

Obawiam się, że nie jest to ich ulubiony temat rozmów. Starałam się, by w książce A u nas powstanie! początkowo sceptycznie nastawione dzieci zaczęły utożsamiać się z rodzinną historią. Zależało mi na tym by pokazać, że dzieci scalają przeszłe i przyszłe pokolenia. I dlatego powinny znać historię swoich przodków.

Prowadziła Pani spotkania w szkołach inspirowane Pani wcześniejszymi książkami, teraz pewnie coraz częściej opowiadać będzie Pani o książce A u nas Powstanie. Jak rozmawiać z dziećmi o przeszłości?

Myślę, iż warto przypominać, że dawniej ludzie byli tacy sami jak my, tylko okoliczności, w których żyli, były inne. W wojnach nie walczyli bezimienni żołnierze, tylko tatusiowie, którzy zostawiali w domu swoje dzieci, starsi bracia, sąsiedzi. Często zastanawiam się nad tym, jak zachowaliby się współcześni ludzie, gdyby ktoś postawił ich w obliczu sytuacji, które dotykały naszych przodków - i to wcale nie tak dawno temu. Może właśnie w ten sposób warto przedstawiać dzieciom historię, zwracając większą uwagę na konkretnych ludzi?

Czy często dzieci są zdziwione tym, o czym Pani opowiada? Tak jak dzieci Grześkowiaków nie mogą uwierzyć, że kiedyś kilkoro dzieciaków musiało spać w jednym łóżku? A może częściej zdarza się, że to dzieci swoim odbiorem opowiadanych przez Panią historii zaskakują Panią?

Tak, niektóre dzieci nie mogą sobie wyobrazić, że warunki życia kiedyś były zupełnie inne. Chyba każdemu dorosłemu zdarzyło się usłyszeć pytanie: A jak byłeś mały, to były już samochody?

Czasami wydaje mi się, że dla młodszych dzieci wszystko, co wydarzyło się przed ich narodzinami, działo się jednakowo dawno. I było to bardzo dawno temu.

Nie unika Pani trudniejszych tematów, opowiadając na przykład o tym, jak lekarze zarażali żołnierzy chorobami, pomagając im wrócić do domu… Uważa Pani, że w przypadku wydarzeń historycznych nie ma tematów tabu? Że można mówić dzieciom o wszystkim?

Naturalnie. Jeśli będziemy unikać jakichś tematów, to nie sprawimy, że one znikną. Trzeba wyjaśniać dzieciom problemy zgodnie z ich możliwościami rozumienia świata, ale nie unikajmy rozmawiania o tym, czego sami się boimy. W ten sposób z dzieci wyrosną otwarci dorośli, a może przy tym i my pozbędziemy się własnych lęków.

Przemóc lęk, niechęć – chyba dość częste w naszym społeczeństwie – może pomóc historia o sąsiedzie - Niemcu - który przynosi Grześkowiakom najpiękniejszy prezent, jaki mogliby sobie wyobrazić. I chociaż jako Niemiec powinien być po stronie zaborców, potrafi po prostu zachować się przyzwoicie i pomóc, gdy trzeba. Takie sytuacje były na porządku dziennym?

Nie mam dowodów na to, że były powszechne. Wiem, że się zdarzały. To świadczy o tym, że wojna dotyka przede wszystkim tych ludzi, którzy nie chcą mieć z nią nic wspólnego. Chciałam, żeby dzieci zrozumiały, że przyjaźń jest czymś ważniejszym niż narodowość i żadna sytuacja polityczna jej nie zmienia. A może – nie powinna zmieniać.

Trudno nie zapytać, jak wyglądały Pani przygotowania do napisania tej książki. Korzystała Pani przede wszystkim z literatury? A może wykorzystała Pani opowieści dotyczące Pani rodziny?

Przeczytałam bardzo dużo opracowań na temat powstania wielkopolskiego. Wydano również pamiętniki powstańców, które były ogromnym źródłem wiedzy o tamtych czasach. Sporo pisało się o powstaniu w gazetach, jest też dużo opracowań w Internecie. Jednak najwięcej dały mi rozmowy z mężczyzną, którego ojciec był powstańcem. Dzięki nim zrozumiałam, jakie emocje towarzyszyły tym ludziom. To było bardzo cenne.

W książce A u nas Powstanie pojawiają się też elementy gwarowe. Pamiętam, że kiedy jeszcze chodziłem do szkoły, umiejętność mówienia gwarą była dosyć rzadka, a jeśli komuś zdarzały się wtręty gwarowe, był bezlitośnie tępiony. Jak jest teraz? Czy uważa Pani, że rzeczywiście do gwary warto powrócić i w jakimś sensie zrehabilitować ją - choćby poprzez wykorzystywanie w literaturze, także tej dla dzieci?

W Poznaniu gwara jest żywa. Pyry nadal trzyma się w tytkach, siedzi się na ryczce, głaszcze się kociambra, a dzieci bawią się pamperkami. Myślę, że większość poznaniaków nie zdaje sobie sprawy z tego, że są to określenia gwarowe.

Używanie w książce określeń gwarowych wydało mi się oczywiste. Współczesny język polski nie pasowałby do poznaniaków z początku XX wieku.

Uderza też wielkie ciepło panujące wśród  Grześkowiaków, które zderzone jest z trudnymi realiami Powstania. Można powiedzieć, że Grześkowiakowie sprzed stu lat to zwyczajna rodzina, która stara się żyć normalnie i tylko czasem wielka historia wdziera się w ich życie.

Oj, tak. Historia wdziera się w ich życie - i to bardzo brutalnie.  Zabory, utrata pracy przez ojca, wojna pruska, powstanie. Jak wiele musiała znieść zwyczajna, polska rodzina…

Planuje Pani kolejne książki, w których historia odgrywać będzie tak dużą rolę?

Nie wykluczam takiej możliwości. To zupełnie inny rodzaj pisarstwa niż moje wcześniejsze książki. Wymaga ogromnej dyscypliny i uważności, ale też daje ogromną satysfakcję. Teraz, gdy idę ulicami centrum Poznania, patrzę na nie zupełnie inaczej. Znam je z innej strony. Stały się „moimi” miejscami.

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Avatar uĹźytkownika - Smolucha
Smolucha
Dodany: 2018-03-28 21:20:45
0 +-

Racja, fajnie wiedzieć jak kiedyś żyło się normalnym ludziom... Ale nie powiem, że dzieci muszą się tego akurat na lekcjach dowiadywać - w zasadzie ja bym chętnie widziała wprowadzenie lektur z historii do poczytania w domu (np. wyszła taka fajna pozycja 'Była sobie dziewczynka').

Osobiście nie chciałabym uczyć się więcej o lokalnej historii niż np. o historii świata... to trochę takie samoograniczanie się. W końcu jesteśmy częścią świata, a nie jakąś osobną planetą... 

Avatar uĹźytkownika - emilly26
emilly26
Dodany: 2018-03-28 16:44:42
0 +-

Na szczęście ja nie mam problemów z historią, gdyż lubiłam się jej uczyć od początku szkoły podstawowej. Najlepiej jest zapamiętać ją tak, aby nic nam nie umnęło z pamięci.

Avatar uĹźytkownika - violabu
violabu
Dodany: 2018-03-28 11:12:37
0 +-

Zgadzam się, że w szkole uczymy się historii dotyczącej całych narodów i faktów politycznych, a sytuacja, warunki życiowe, zasady społeczne danej epoki są zupełnie pomijane. Uczeń nie ma szansy porównać swojego życia z sytuacją równolatka sprzed setek lat, a gdyby miał taką szansę, być może byłaby mu historia bliższa.

Avatar uĹźytkownika - martucha180
martucha180
Dodany: 2018-03-27 17:16:12
0 +-

Dzieci nie chcą słuchac o historii przodków, a potem jako dorośli szukają swych korzeni i informacji o rodzinie.

Czytałam fragment tej powieści i jestem ciekawa dalszego ciągu.

Avatar uĹźytkownika - MonikaP
MonikaP
Dodany: 2018-03-27 10:58:42
0 +-

Ważne tematy, o których trzeba pamiętać!