Z chałupy do dworu było dalej niż do Ameryki. Wywiad z Moniką Rzepielą
Data: 2020-06-22 11:04:09– Charakterystyczną cechą naszego narodu jest to, że rzadko byliśmy zgodni w ważnych sprawach dla kraju. Niestety, nadal tak jest – mówi Monika Rzepiela, autorka cyklu powieści obyczajowych Saga Polska, w którym drobiazgowo odtwarza realia historyczne. Właśnie ukazała się najnowsza odsłona serii – Szlacheckie gniazdo. Ogień buntu.
Szlacheckie gniazdo oraz Ogień buntu to powieści, w których prezentuje Pani historię dwóch mlecznych sióstr, szlachcianki i chłopki. Odbijają się w niej głębokie podziały między reprezentantami poszczególnych warstw społecznych. Widać to mocno choćby w stosunku do insurekcji kościuszkowskiej, która w Ogniu buntu zajmuje bardzo ważne miejsce.
Charakterystyczną cechą naszego narodu jest to, że rzadko byliśmy zgodni w wielu ważnych sprawach dla kraju i nadal tak jest. Postać Kościuszki, którego postrzegamy dziś jako bohatera, wywoływała w II połowie XVIII wieku różne emocje. Byli tacy, którzy go popierali i rozumieli potrzebę reform, ale nie brakowało też przeciwników jego poglądów i działań.
Na przykład?
Było rzeczą naturalną, że część najbogatszej szlachty niechętnie patrzyła na poczynania naczelnika. Kościuszko, nauczony amerykańskim doświadczeniem, twierdził, że los polskiego chłopa jest tylko niewiele lepszy od murzyńskiego niewolnika i był owładnięty obsesją wyzwalania tych najbiedniejszych. Sam zresztą uwolnił z pańszczyzny chłopów w swoim majątku.
To nie mogło przysporzyć mu zwolenników wśród najbardziej zamożnych.
Ci, którzy żyli z pańszczyźnianej pracy chłopów, widzieli w nim raczej wroga niż przyjaciela. Oczywiście nie można uogólniać i mówić, że wszystka szlachta patrzyła niechętnie na Kościuszkę, ale najbogatszych właścicieli folwarków nie mogły cieszyć poglądy naczelnego wodza insurekcji. Szlachta obawiała się, że wraz z nadaniem praw chłopom zostanie pozbawiona środków do życia, do którego przywykła z dziada pradziada. Dlatego w Ogniu buntu jest ukazana niechęć do Kościuszki – taka postawa na pewno charakteryzowała wielu właścicieli ziemskich.
Nie znaczy to jednak, że nie byli oni patriotami?
Wielu szlachciców kochało Ojczyznę, ale należy pamiętać, że w tamtym okresie pojęcie narodu nie obejmowało chłopów, mieszczan i Żydów. Narodem czuła się szlachta, która przez cały miniony XVII wiek walczyła z wrogami ojczyzny. Nie można więc uogólniać i mówić, że wszyscy szlachcice byli egoistami i myśleli tylko o własnych korzyściach. Społeczeństwo było podzielone i dzisiaj też to obserwujemy w życiu społecznym i politycznym.
„Sagę Polską" tworzę, by wydobyć z „mroków niepamięci” dawne tradycje i zwyczaje, przybliżyć je współczesnemu odbiorcy i zainteresować go nimi.
- wywiad z Moniką Rzepielą.
To wtedy rodziły się napięcia między szlachtą a chłopami?
Napięcia były wynikiem wielowiekowej zależności. Tutaj chciałabym przywołać trochę historii.
U schyłku XV w. pańszczyzna – a więc bezpłatna praca chłopów na rzecz właścicieli ziemskich zaczęła wypierać czynsze (opłaty, jakie otrzymywali właściciele ziemscy od chłopów za użytkowaniu gruntów), co było spowodowane wieloma czynnikami. Postaram się przedstawić najważniejsze.
Gdy Rzeczpospolita zyskała tereny krzyżackie w 1466 rokou, na których znajdowało się ujście Wisły, nawiązano kontakty z kupcami holenderskimi, którzy skupowali polskie zboże i sprzedawali je w Europie Zachodniej. Ponieważ kupowali oni ogromne ilości produktów rolnych, szlachcie, która liczyła na duży i szybki zysk, zależało na produkcji wielkiej ilości zboża, co gwarantowała pańszczyzna.
Za początek nowożytnej niedoli chłopów należy uznać rok 1496 (statut piotrkowski). Jan Olbracht wydał go po to, by szlachta zechciała wziąć udział w wyprawie mołdawskiej. Pogorszył on drastycznie sytuację chłopstwa, bo zmniejszał nie tylko wolność chłopów, ale również szanse na lepszą przyszłość, na wyrwanie się ze wsi i zasmakowanie innego żywota. W konsekwencji tego statutu do innej wsi mógł się przenieść tylko jeden chłop w ciągu roku, a do miasta tylko jeden chłop w rodzinie (jeżeli rodzina posiadała tylko jednego syna, nie mógł on opuścić wsi). Żeby opuścić wieś, trzeba było mieć zgodę właściciela ziemskiego, więc nie zdarzało się to często.
Niepokornych chłopów – uciekinierów – prawo karało śmiercią. By chłopi nie mieli zbyt dużych ambicji, Jan Olbracht na życzenie szlachty w Piotrkowie zabronił mieszczanom dawania chłopstwu pożyczek na zbyteczne rzeczy, na przykład na ładne stroje. Dla szlachty prawa wydane przez Jana Olbrachta były tak ważne, że od jego następców żądano potwierdzenia statutów. Mimo to szlachta chciała jeszcze większej kontroli nad swoimi poddanymi. Od 1496 roku sytuacja chłopów stale się pogarszała, szlachta dzięki swej silnej pozycji w państwie zmuszała króla do ustanowienia kolejnych praw, które zwiększały jej hegemonię i pętały w coraz większą niedolę chłopów.
Kolejnym krokiem do całkowitej władzy szlachty nad chłopami były statuty toruńskie (1520). Liczba dni pańszczyźnianych wynosiła trzy dni w tygodniu i stale rosła. Jednocześnie magnaci zachęcali chłopów do ucieczki do ich wschodnich posiadłości bardzo długimi okresami wolnizny. Przekonani tym chłopi zaczęli masowo opuszczać swe dotychczasowe gospodarstwa i udawać się na wschodnie tereny Rzeczypospolitej. Zdesperowani szlachcice zaczęli wymuszać na królu coraz cięższe kary za bezprawną ucieczkę z folwarku. Skalę tego zjawiska pokazuje fakt, że w latach 1503-1596 ustanowiono dwadzieścia cztery ustawy przeciwko zbiegom.
Ale uprawnienia szlachty sięgały dużo dalej.
Szlachta rościła sobie pretensje do regulowania każdej dziedziny życia swych poddanych. Szlachcic decydował nie tylko o tym, kto mógł opuścić wieś, a kto nie, ale również stanowił o tym, z kim miał się dany chłop ożenić.
Chłop polski żył w totalnej izolacji, nie mógł kontaktować się z urzędnikami państwowymi, a nawet pożyczać i sprzedawać narzędzi czy też żywego inwentarza chłopom z innych wsi bez zgody pana. Widać stąd, że szlachta dążyła do jak największej kontroli swych poddanych.
Nic dziwnego, że w takiej sytuacji właściciele folwarków szukali takich nadzorców, którzy w pełni zapanowaliby nad poddanymi podczas ich pracy na pańskich polach. Oczywiście zdarzali się i tacy, którzy sobie z tym nie radzili albo mieli dość miękkie serce, przypuszczam jednak, że było ich niewielu. Częściej zdarzali się wymagający i nierzadko bezwzględni – chłop przecież musiał się bać, żeby bez szemrania pracować na pańskim. I takie było w większości jego życie – przepełnione ciężką pracą, osobistą niedolą i lękiem.
Pan nigdy nie stawał po stronie chłopa? Przecież właściwie w jego interesie leżało, by jego poddani byli zdolni do pracy.
Szlachcie zależało na takich nadzorcach, którzy potrafiliby twardą ręka zapanować nad poddanymi. Pisałam w Szlacheckim gnieździe, że z chałupy do dworu było dalej niż do zamorskiej Ameryki – to oczywiście przenośnia, ale bardzo prawdziwa. Dziś trudno nam to sobie wyobrazić, ale dawniej życie chłopów i szlachty to były dwa zupełnie różne światy. Na ogół panom zależało tylko na tym, by chłopi byli zdrowi – chorzy nie nadawaliby się do pracy, a jak na co dzień żyli, rzadko kiedy zajmowało myśli szlachcica. Oczywiście zdarzali się – choć znacznie rzadziej – tacy, którzy wizytowali dość często swe wsie i starali się pomagać chłopom w ich doli. Były to przeważnie panie o niezwykle miłosiernych sercach. W Ogniu buntu jednak z taką postawą się nie spotykamy. Barbara z Czajkowskich Pawłowska nie jest uosobieniem pańskiego miłosierdzia. Chłopi to dla niej tylko siła robocza, której jedynym celem, i zadaniem jest praca na pańskim folwarku.
Spory narastały i sytuacja musiała w końcu wybuchnąć?
Dopóki nie pojawił się Kościuszko, chłopi przyjmowali swój los raczej biernie. Taka była wola Boża – tłumaczyli sobie swoje położenie. Postać naczelnika ośmieliła ich – uciekali ze wsi do insurekcji, bo zrozumieli, że wygrana może odmienić ich życie. Tak się jednak nie stało; Kościuszko przegrał i tym samym przegrana została sprawa chłopska. Zapewne czuli się opuszczeni i samotni jeszcze dotkliwiej niż dawniej. Ale zaczęli się stawiać panom. W powieści bunt wybucha, gdy zarządca zbyt okrutnie sobie poczyna i w finale książki, gdy chłopi napadają i podpalają pańskie dwory. Taka sytuacja miała miejsce w Galicji w 1846 roku podczas rabacji, lecz niewykluczone, że i wcześniej chłopi w ten sposób się buntowali. Dlatego zdecydowałam się umieścić taką scenę niedługo po 1812 roku.
Ciekawostką jest to, że wielu szlachciców rzeczywiście miało w piwnicach swych dworów lochy dla zbuntowanych chłopów. Do takiego więzienia trafia Jacek Robak, jeden z głównych chłopskich bohaterów. Oczywiście w końcu zostaje uwolniony, gdyż panom w żadnym razie nie było na rękę mordowanie poddanych, którzy dla nich pracowali. Szlachcie zależało na życiu chłopów – chorzy i martwi byli im przecież niepotrzebni, ale musieli oni wiedzieć, że bunty będą surowo karane.
Kler również umacniał pozycję szlachty, bo wielu księży wygłaszało kazania, w których nakazywali chłopom posłuszeństwo panom – tak podobało się Panu Bogu. Niejeden pleban utrzymywał przyjazne lub wręcz serdeczne stosunki z należącą do jego parafii szlachtą, którą odwiedzał w ich dworach częściej niż w zwyczajową kolędę. Chłopi, uciemiężeni z dziada pradziada i pouczani przez księży o swych powinnościach nie mieli właściwie wyboru, musieli się podporządkować. Bunty w zasadzie nie zmieniały ich sytuacji i może dlatego nie dochodziło do nich zbyt często.
W Ogniu buntu widać też niedolę kobiet – i to niezależnie od pochodzenia – które praktycznie pozbawione były jakichkolwiek praw. Tyle, że na ich bunt trzeba będzie trochę poczekać.
Tak, sytuacja kobiet była nie do pozazdroszczenia – nawet szlachcianki nie cieszyły się pełnią swobód. Kobieta była zależna najpierw od ojca, potem od męża. W Ogniu buntu mamy przedstawione, jak prawo stanowione krzywdziło kobiety. Otóż Kodeks Napoleona wprawdzie zezwalał na rozwód niewiastom (małżeństwo uznane było w nim za umowę cywilno-prawną), ale tylko w szczególnej sytuacji. Otóż mężczyzna mógł wnieść pozew o rozwód zawsze, gdy żona dopuściła się cudzołóstwa, kobieta natomiast tylko w takim wypadku, gdy mąż sprowadził nałożnicę do domu. Jakież to niesprawiedliwe! Ponadto dzieci w większości przypadków pozostawały pod opieką ojca. Leontyna, wiedząc, że Aleksander mógłby odebrać jej córkę, godzi się oddać mu cały swój majątek tylko po to, by móc zatrzymać Melanię przy sobie. W niełatwej sytuacji, w jakiej się znalazła, musiała zadowolić się rolą ubogiej rezydentki, która żyje na łasce życzliwej przyjaciółki.
Nic więc dziwnego, że kobiety zaczęły się z czasem buntować przeciwko niesprawiedliwemu prawu i żądać wobec niego równości. To jednak temat na inną opowieść.
Inną – możemy więc liczyć, że cykl Saga Polska jeszcze się nie kończy?
W żadnym razie nie składam pióra! Nie wiem, jak długa będzie Saga Polska, ale na Ogniu buntu się nie skończy. Wciąż mam nowe pomysły i uwielbiam pisać. Co do nowej książki, zdradzę tylko, że będzie dotyczyła życia mieszczaństwa w renesansowej Rzeczypospolitej. Po dworku i chłopskiej chałupie zajrzymy do miejskiej kamienicy. Tam to się będzie działo! Obecnie zbieram potrzebną bibliografię, gdyż wszystkie moje książki mają solidne podstawy źródłowe. Oczywiście i tym razem stawiam na realizm – cechę charakterystyczną Sagi Polskiej. W tym miejscu trudno jeszcze mówić, kiedy książka ukaże się na rynku, ale że się ukaże, to pewne.
Książkę Szlacheckie gniazdo. Ogień buntu kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Dodany: 2020-06-25 16:27:08
Lubię takie sagi z historią w tle, a miałam okazję poznać styl pani Moniki i bardzo mi się podobał, więc na pewno sięgnę po tę serię.
Dodany: 2020-06-24 18:35:43
Koniecznie muszę przeczytać. "Słowiańskie siedlisko" było wspaniałe!