Z wrogiem zostać sam na sam. Wywiad z Wojciechem Nerkowskim
Data: 2021-10-04 12:49:26– Wydaje mi się, że cechą wspólną wszystkich osób, które osiągnęły sukces w filmie czy literaturze – akurat te dwie „branże” mam okazję obserwować z bliska – jest determinacja – mówi Wojciech Nerkowski, którego najnowsza książka Infantka ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Lira.
Boisz się latania?
W ogóle się nie boję, w przeciwieństwie do mojej bohaterki. Może dlatego, że zawsze lubiłem matematykę i mam zaufanie do liczb.
Statystyka nie kłamie?
Tak i przekonuje mnie, że latanie jest najbezpieczniejszym środkiem transportu. Z tego samego „statystycznego” powodu nie pociąga mnie hazard, nawet Lotto, ponieważ potrafię obliczyć, jak minimalne jest prawdopodobieństwo wygranej.
Hania, główna bohaterka Infantki, podobnego zaufania do statystyki chyba jednak nie ma, a mimo to pracuje jako stewardesa. Życie to przełamywanie różnych lęków?
Coś w tym jest. Mierzenie się z lękami jest ekscytujące i rozwija nas, ponieważ przekraczamy, nomen omen, granice. Tym samym wchodzimy na nowe, nieznane terytorium. Ja sam zawsze boję się tego, jak zostanie przyjęta kolejna moja powieść, ale mimo to zbieram się na odwagę i ją piszę.
Z kolei Hania swój strach często ukrywa pod firmowym uśmiechem. Zakładamy maski i udajemy kogoś, kim tak naprawdę nie jesteśmy?
Mam wrażenie, że nie zakładamy masek, one są zamocowane na stałe. Ale to już Szekspir odkrył, że świat jest teatrem, a ludzie aktorami, czyli odgrywamy role, nie jesteśmy do końca sobą. Ważne, żeby mieć okazję przynajmniej od czasu do czasu swoją maskę zdjąć i odpocząć.
Problem w tym, że niektórych masek nie da się po prostu „zdjąć”. Hania nie zna swoich biologicznych rodziców, co wpływa na jej dorosłe życie. Znajomość własnego pochodzenia stanowi istotną część każdego z nas?
Dla jednych pewnie jest bardziej istotna niż dla innych. Byłem kiedyś na wykładzie znanego psychologa, profesora Philipa Zimbardo, który odkrył, że dla każdego z nas dominująca jest jedna z trzech płaszczyzn czasowych: albo przeszłość, albo teraźniejszość, albo przyszłość. Ja akurat należę do tej trzeciej kategorii, ale są osoby, dla których filarem jest przeszłość, i one pewnie z większą uwagą podchodzą do swoich korzeni i drzew genealogicznych.
Kiedy chłopak Hani sugeruje, że w jej żyłach może płynąć błękitna krew, dziewczyna początkowo nie chce w to uwierzyć. Bo czy arystokracja nie wymarła jakieś 100 lat temu?
Wymarła i, szczerze mówiąc, mam raczej kąśliwy stosunek do prób jej wskrzeszania. Kto czytał moje wcześniejsze powieści, będzie pamiętał, że na ich kartach kilkakrotnie pojawiali się przedstawiciele szlacheckich czy też arystokratycznych rodów i raczej nie traktowałem ich z sympatią.
Hania też podchodzi do teorii Kuby z niechęcią. Jednocześnie w jej głowie pojawiają się wątpliwości. Czy nie każdy z nas chciałby wierzyć w to, że ma szlacheckie pochodzenie?
To chyba Freud odkrył, że każdy z nas jako dziecko przechodzi fazę rozwoju, podczas której wierzy, że nasi rodzice nie są prawdziwymi rodzicami, że tak naprawdę jesteśmy porwanymi książątkami, dziećmi osób o wyższym statusie. Uznałem, że to dobry punkt wyjścia do mojej powieści.
Kompletnie też nie rozumiem, po co – zwłaszcza w Polsce – robi się celebrytów z członków brytyjskiej rodziny królewskiej. Chyba po prostu „błękitna krew” pobudza ciekawość, a na pewno jest wdzięcznym tematem literackim.
No cóż, arystokracja z Infantki ma jednak… nieco oderwane od rzeczywistości podejście do świata. I poznanie prawdy nie okazuje się takie łatwe, bo i domniemana rodzina Hani wcale nie chce jej pomóc. To strach czy może jednak coś więcej?
Jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Czyli spadek. Jedną z inspiracji Infantki była historia Ewarysta Walkowiaka ukazana w cyklu reportaży w TVN24. Mężczyzna ten urodził się podczas drugiej wojny światowej i od lat próbuje udowodnić, że jest synem niemieckiego oficera oraz polskiej zakonnicy, potomkini szlacheckiego rodu. Jej spadkobiercy zwalczają jego starania, bo podobno w tle są liczne dobra ziemskie, pałace itd.
Nie tylko w książkach prawda bywa niewygodna…
Wierzę, że zazwyczaj chodzi tylko o tak zwany dysonans poznawczy, który mija, kiedy oswajamy się z prawdą. To naturalna reakcja, że nowo zdobyta wiedza początkowo nas uwiera, ponieważ narusza dotychczasowy, już wygładzony, ogląd rzeczywistości.
Woydańscy są przekonani, że Hania chce zgarnąć rodzinny majątek. Często niesłusznie podejrzewamy innych?
Ależ oni słusznie ją podejrzewają. Sam początkowo, pisząc postać Hani, łapałem się na tym, jak często podkreślam, że nie chodzi jej o pieniądze. W końcu jednak nawet ona musi przyznać sama przed sobą, że nie da się wypreparować czystych intencji z całego kontekstu sprawy. Takie jest życie.
Zbyt często mierzymy innych swoją miarą?
Mierzenie innych swoją miarą to jeden z moich ulubionych ludzkich błędów. Może dlatego, że jestem pisarzem i scenarzystą, staram się być elastyczny i sam tego nie robię, więc łatwo dostrzegam tę wadę u innych? A nie, wróć… Chyba właśnie zmierzyłem innych własną miarą, więc sam też nie jestem bez winy…
Mimo wszystkich przeciwności losu, Hania się nie poddaje. Trzeba walczyć o swoje?
To chyba najważniejsze przesłanie, które chciałbym promować. Wydaje mi się, że cechą wspólną wszystkich osób, które osiągnęły sukces w filmie czy literaturze – akurat te dwie „branże” mam okazję obserwować z bliska – jest właśnie determinacja.
I na końcu zawsze czeka na nas jakaś nagroda?
Gdyby tak było, wszyscy bez wyjątku walczyliby o swoje. Problem jest taki, że mimo ciężkiej pracy, wytrwałości i szeregu innych cnót, na końcu może zabraknąć szczęścia. Trudno, trzeba się z tym pogodzić.
W momentach zwątpienia bohaterce pomagają przyjaciele. Warto mieć obok siebie osoby, na których można polegać?
Owszem, choć najlepiej polegać na sobie, bo w newralgicznym momencie – jak w przypadku Hani – można z wrogiem zostać sam na sam…
Tym bardziej, że nie wszyscy ludzie okazują się godni zaufania.
Dlatego uważam, że przyjaźń na całe życie czy też miłość życia można odtrąbić dopiero po śmierci.
W końcu Hania rozumie, że została zmanipulowana. Łatwowierność nie popłaca?
Manipulacja – począwszy od „metody na wnuczka”, skończywszy na deepfake – tak się ostatnio rozwinęła, że strach się bać. Trzeba być ostrożnym, ale nie możemy dać się zwariować. Jeśli przestaniemy ufać nawet bliskim, będziemy zgubieni. Trochę mnie to przeraża i, szczerze mówiąc, nie mam prostej recepty na dylemat zawarty w pytaniu.
Bycie życzliwym wobec innych, a nie wrogo nastawionym, bywa wykorzystywane?
Dlatego sporo z nas rezygnuje z życzliwości. A szkoda, lepiej potraktować takie prztyczki w nos jako coś równie oczywistego, ale zarazem marginalnego, jak komary latem. Chyba że wylądujemy gdzieś, gdzie komary przenoszą malarię – wtedy lepiej przedsięwziąć środki bezpieczeństwa.
Jak więc oddzielić ziarno od plew? A właściwie – prawdziwych przyjaciół od tych fałszywych?
Nie opisałem tego w Infantce ani żadnej innej swojej książce, ale na własny użytek wymyśliłem kiedyś „test pomelo”. Należy zakupić owoc i zaproponować przyjacielowi, żeby go obrał i podzielił na dwie części. One nigdy nie wyjdą równe i jeśli przyjaciel odda nam „większą połówkę”, a sam zje mniejszą, jesteśmy w domu. Prawdziwy przyjaciel musi być altruistą.
Książkę kupić można w popularnych księgarniach internetowych: