- Podróż może stać się lekiem na wszelkie zło. Wywiad z Jolantą Kosowską
Data: 2020-09-29 12:38:25– Daleka podróż to niepowtarzalna przygoda. Nowe miejsca, nowi znajomi, inny język, historia, kultura… Zapachy, dźwięki, smaki. To odskocznia od codzienności. To setki nowych wrażeń, dziesiątki miejsc… W nowym miejscu można zacząć wszystko od nowa. Tak też dzieje się w mojej najnowszej powieści Prosto w serce, której główna bohaterka za namową przyjaciół wyjeżdża do Prowansji – mówi Jolanta Kosowska, pisarka i lekarka.
Jedenasta książka, jedenasta premiera – nie spowszedniało to Pani?
Nie, jak zawsze nie mogłam doczekać się dnia premiery, pierwszych premierowych recenzji, pierwszych reakcji czytelników… To taki niepowtarzalny czas. Nieważne, czy to jest debiut, czy jedenasta powieść. Nie czuję różnicy. Emocje towarzyszące premierze się nie zmieniły, nic mi nie spowszedniało, nic nie wyblakło. Nic nie zmieniły wcześniej wydane książki ani miniony czas. Każda premiera jest czymś niepowtarzalnym, jedynym, wyjątkowym. Jest jak wielkie święto. Pamiętam daty wszystkich premier. Tej też na pewno nigdy nie zapomnę.
Kiedy przygotowywałem się do pierwszej rozmowy z Panią, kilka lat temu, znajoma powiedziała mi „O rany, Jolanta Kosowska tak pięknie pisze o podróżach”. Nie minęła się Pani trochę z powołaniem?
Kocham podróże i uwielbiam pisać. Może kiedyś skuszę się i napiszę reportaże z podróży… Jeszcze tego nie wiem. Z zawodu jestem lekarzem. Moją pasją jest pisarstwo, które od pewnego czasu stało się drugim zawodem. Na razie próbuję pogodzić ze sobą te dwa wykonywane przeze mnie zawody. Z żadnego z nich nie potrafię zrezygnować, żadnego nie umiem się wyrzec. Mam dwie jaźnie, dwie dusze w jednym ciele. W pewnym sensie dwa zupełnie różne życia. Uwielbiam podróżować. Robię setki zdjęć.
W te wakacje wyjeżdżała Pani „służbowo”, na potrzeby kolejnej książki, czy tylko prywatnie?
Ten rok jest bardzo nietypowy. Pandemia zaburzyła wszystko. Spowodowała, że gdzieś zniknęła wiosna. Trzynastego marca wprowadzono w Saksonii pierwsze ograniczenia. Dwudziestego piątego maja zezwolono na podróże w obrębie Niemiec. Gdzieś umknęły mi dwa miesiące. Zwykle po raz pierwszy wyruszam w podróż na początku maja. W tym roku tak nie było. Przełom maja i czerwca spędziłam na wyspie Uznam nad Bałtykiem. Leniwie, spokojnie, ciesząc się z długich spacerów plażą, wsłuchując się w szum fal, krzyk mew, wpatrując we wschody i zachody słońca. Taki czas, który nagle był mi bardzo potrzeby po tych pierwszych tygodniach pandemii. W sierpniu udało mi się zrealizować jeden z wcześniejszych wakacyjnych planów. Byłam w Portugalii. Sintra stała się tłem do pisanej powieści. Po sezonie, we wrześniu, spędziłam kilkanaście dni nad morzem.
Daleka podróż to najlepsza recepta na złamane serce, o czym przekonuje się Hania, bohaterka Pani najnowszej powieści, Prosto w serce?
Daleka podróż to przede wszystkim niepowtarzalna przygoda. Nowe miejsca, nowi znajomi, inny język, historia, kultura… Zapachy, dźwięki, smaki. To odskocznia od codzienności. To setki nowych wrażeń, dziesiątki miejsc… Oczywiście, że podróż może stać się też lekiem na wszelkie zło, w tym receptą na złamane serce. W nowym miejscu można zacząć wszystko od nowa. Tak w każdym razie dzieje się w mojej najnowszej powieści, której główna bohaterka za namową przyjaciół wyjeżdża do Prowansji.
Hanię prosto w serce uderzyła przede wszystkim diagnoza, którą usłyszała od lekarza, choć nic nie zapowiadało, że jest poważnie chora.
Kiedy poznajemy Hanię, jej życie przypomina najpiękniejszą romantyczną opowieść. Młoda kobieta kończy studia, ma wymarzoną pracę i zaczyna przygotowania do ślubu. Ma wspaniałego narzeczonego i perspektywę szczęśliwego życia. Pewnego dnia wszystko się kończy. Dziewczyna w trakcie przyjęcia traci przytomność, trafia do szpitala, a lekarze podejrzewają u niej początek poważnej choroby, która może zmienić całe jej życie.
Często musiała Pani stawiać swoim pacjentom podobną diagnozę?
Moja praca polega na zebraniu wywiadu, zbadaniu pacjenta, przeprowadzeniu diagnostyki, postawieniu diagnozy i leczeniu. Czasami diagnozy bywają poważne. Pacjent musi znać i rozumieć diagnozę, bo tylko wtedy staje się partnerem w walce z chorobą. Tylko wtedy można odnieść sukces, uniknąć błędów i rozczarowań. Zrobić coś, co w danej sytuacji jest najkorzystniejsze i najlepsze dla pacjenta.
Rozmawianie o tym musi być niełatwe.
W przypadku poważnej diagnozy takie rozmowy bywają bardzo trudne. Pracuję jak lekarz od wielu lat, a i tak bardzo dokładnie przygotowuję się do każdej z takich rozmów. Nie rozmawiamy o katarze, biegunce, czy przeziębieniu. Rozmawiamy o zdrowotnych problemach, które mogą rzutować na dalsze życie pacjenta i jego najbliższych. Bardzo przeżywam każdą z tych rozmów.
Po takiej rozmowie pacjent może w ogóle normalnie funkcjonować?
Oczywiście. U każdego choroba przebiega inaczej. Znam pacjentów, którzy chorują od dwudziestu paru lat i nadal cieszą się pełnią życia. Należę do lekarzy, którzy nigdy nie załamują rąk, nigdy nie tracą nadziei, walczą do końca. Wiedza medyczna rozwija się bardzo dynamicznie. Wiemy coraz więcej, mamy coraz skuteczniejsze leki, coraz lepsze metody rehabilitacji…
Ale codzienne życie z diagnozą musi być trudne również dla bliskich osoby chorej.
Na pewno. Często na rozmowy chorzy przychodzą z kimś bliskim. Widziałam już bardzo różne reakcje. Każdą z nich jestem w stanie zrozumieć.
Hanię jednak prosto w serce uderzyła także reakcja narzeczonego nawet nie na diagnozę, ale na możliwość jej postawienia w przyszłości?
Reakcje ludzkie bywają różne, często nie do przewidzenia.
Bartka opisuje Pani tak, że trudno czuć do niego sympatię.
Bartek to najbardziej dramatyczna postać tej powieści. Przez moment zawahał się, zrobił unik, chciał wycofać się i uciec. Na chwilę zapomniał o swojej miłości, na moment on i jego plany były dla niego najważniejsze. Chciał od życia wszystko albo nic. Chciał nadal jeździć na nartach, wędrować po górach, podróżować, piąć się po szczeblach kariery… Przestraszył się, że ewentualna choroba Hani może go ograniczyć, spowodować, że będzie się musiał Hanią opiekować. Kiedy zrozumiał, że nie chcąc zrezygnować z niczego, tak naprawdę stracił wszystko, było już za późno. Zawahał się tylko na chwilę, ale życie popędziło już dalej i nie dało mu drugiej szansy.
A jak patrzy Pani na miłość jego i Hani?
Odpowiem cytatem z powieści.
To nie była żadna miłość…To było szczeniackie samouwielbienie podsycane czyjąś miłością. Prawdziwa miłość karmi się ognikami szczęścia w oczach drugiej osoby. Prawdziwie kocha ten, kto daje, a nie bierze, kto jest w stanie poświęcić siebie dla drugiego człowieka.
I tu wracamy do podróży jako lekarstwa na złamane serce. Bo Hanię, niedługo później, ale tym razem w pozytywnym sensie, prosto w serce trafiła Francja.
To prawda, Hania za namową przyjaciół wyjeżdża do Prowansji. Tam próbuje swoje życie poukładać na nowo.
Pani też zakochała się w Prowansji?
Tak, ale to dość skomplikowane uczucie. Na przestrzeni lat byłam wiele razy we Francji. Moja francuska przygoda rozpoczęła się prawie trzydzieści lat temu. Na początku były to podróże na północ kraju, do rejonu Nord-Pas-de-Calais, gdzie mieszka od prawie stu lat część mojej rodziny. Rodzeństwo mojego dziadka emigrowało w okresie międzywojennym do Francji. Wyjechali tam za pracą. Teraz żyje we Francji już czwarte pokolenie. To dzięki mojej rodzinie mogłam zobaczyć północną Francję w czasach, kiedy podróżowało się jeszcze z ograniczeniami, a zasobność mojego portfela nie pozwoliłaby mi nigdy na taką podróż. To z nimi byłam też po raz pierwszy w Paryżu, potem w Prowansji i na Lazurowym Wybrzeżu. No i w trakcie jednego z takich wyjazdów spotkała mnie niemiła przygoda. Okradziono mnie z dokumentów. Zostałam nagle bez paszportu, prawa jazdy, dowodu rejestracyjnego… To, co przeżyłam po stracie dokumentów, odstraszyło mnie na wiele lat od Prowansji i od Lazurowego Wybrzeża. W ubiegłym roku za namową rodziny i przyjaciół pojechałam tam ponownie. Ten wyjazd zatarł fatalne wspomnienia. Dałam się na nowo zauroczyć Prowansji. Jest wyjątkowa – cicha, spokojna i rozmarzona. Jakby była wyjęta z naszej pędzącej rzeczywistości, jakby czas płynął tam inaczej, wolniej i spokojniej. Ja też tam nagle przestałam się spieszyć. Wszystko wycisza się i uspokaja, przestaje pędzić. Chłonęłam całą sobą urok i klimat tamtych miejsc. Pola kwitnącej lawendy, gaje oliwne, pomarańczowe sady, winnice, platanowe aleje, ciche, urokliwe miasteczka. Wśród nich moje ulubione: Arles, Rousillon, Gordes, Fontaine de Vaucluse, Les Baux de Provence, Awinion, Ornage, Saintes - Maries- de- la- Mer … Tam czuć ducha dawnych czasów. To dla Prowansji Vincent van Gogh zostawił Paryż…
I rzeczywiście można tam zaobserwować obrazy wprost rodem z jego malarstwa?
Można. W ubiegłym roku zatrzymałam się w Arles. To tam mieszkał i tworzył Vincent van Gogh. W wielu miejscach można zobaczyć olbrzymie reprodukcje dzieł mistrza tuż przy obiektach przedstawianych na obrazach. To tam jest kafejka z „Tarasu kawiarni nocą”, Arena z „Widzów areny w Arles” szpital, w którym hospitalizowany był van Gogh… Niedaleko od Arles, w kamieniołomach Carrietes de Lumieres, można podziwiać dzieła Van Gogha na olbrzymich skalnych płaszczyznach w trakcie widowisk muzyczno-świetlnych. To w Prowansji powstały najbardziej znane dzieła malarza…
A jak smakuje Prowansja?
Dla mnie Prowansja pachnie i smakuje lawendą… Lawendowym miodem, cytrusami w cukrze, ziołami, oliwą z oliwek, suchą kiełbasą z Arles i kozimi serami…
A smak, który Panią odrzucił?
Charakterystycznym dla Prowansji alkoholem jest pastis, czyli anyżówka.
Nie lubię jej. Niezwykle popularny jest likier Ricard, który we Francji bije rekordy sprzedaży, sięgającej przeszło 130 milionów litrów rocznie. Dla mnie to coś niewyobrażalnego. Już sam zapach, nawet w rozcieńczeniu jedna część likieru na pięć części wody, jest dla mnie odstraszający… Chyba naprawdę nie lubię anyżku…
Na tym jednak ciemniejsze strony Prowansji się nie kończą?
W Prowansji czuje się wielką przeszłość i biedną teraźniejszość. Wszystko jest jak wspomnienie przeszłości. Miasteczka żyją w dzień. Wtedy wydają się bezpieczne i przyjazne, kafejki kuszą kolorowymi obrusami, wody Rodanu wydają się grantowe, platanowe aleje dają cień, a kawa smakuje wyśmienicie. Do tego złote kule pomarańczy, kwitnące krzewy, srebrzysto- zielone drzewka oliwne… Ludzie są przyjaźni i uśmiechnięci. Po zmroku ulice pustoszeją. Dość szybko zamykają się restauracje. Miasteczka wydają się mniej przyjazne, a wędrowanie wyludnionymi ulicami jakby mniej bezpieczne.
Oglądała Pani bezkrwawą corridę?
Tak, w Arles. Byłam na niej raz i jestem pewna, że nie pójdę na nią już nigdy więcej. To bardzo dziwne widowisko, w którym ubrani na biało mężczyźni walczą o kokardę przyczepioną do byczych rogów. W rękach mają małe grzebyki, które moją im pomóc ściągnąć kokardę. Każda kokarda ma swoją cenę. Na bieżąco prowadzona jest licytacja. Na rogach byka są nałożone metalowe kulki, które mają chronić zawodników. To wygląda trochę tak, jakby byki polowały na ludzi. Raz po raz rozlegają się okrzyki przerażenia, kiedy zwierzę pędzi prosto na człowieka. Raz po raz słychać głośną muzykę, która ma zdezorientować byka. Zamykałam oczy, odwracałam głowę i cały czas miałam wrażenie, że to przedstawienie skończy się nieszczęściem. To nie dla mnie…
Czytając Pani książki i podzielając zachwyty nad pięknem opisywanych przez Panią miejsc, zastanawiam się czasem, czy ma Pani takie miejsca niejako „u siebie” – w Niemczech.
Wszędzie są takie miejsca.
Jak Pani na nie trafia? Bo nie spodziewam się, by jeździła Pani na wczasy all inclusive do wielkich kurortów i opuszczała je tylko na jednodniowe wycieczki?
Bardzo starannie przygotowuję się do każdej podróży. Czasami takie przygotowania trwają wiele miesięcy. Przerzucam dziesiątki przewodników, wybieram miejsca, które chcę odwiedzić, poznaję historię, zabytki, kulturę, czasami język… Wiem, co chcę i dlaczego chcę zobaczyć. Często odwiedzam miejsca, do których nie docierają żadne wycieczki. Tak przed laty będąc w Ligurii odkryłam Triorę.
To dokąd wybierzemy się przy okazji lektury kolejnej Pani powieści?
Pracuję nad książką, której akcja rozgrywa się w Polsce i w Portugalii. Dwoje ludzi, kiedyś bardzo sobie bliskich, spotyka się przypadkiem po latach. To spotkanie zmienia ich życie. Zabiorę czytelników do pełnej tajemnic Sintry, pochodzimy po pałacach, osnutych mgłami ogrodach, magicznych parkach… Spróbujemy wśród wąskich uliczek odnaleźć coś, co zgubiono w przeszłości. Może się uda…
Książkę Prosto w serce kupicie w popularnych księgarniach internetowych: