"Opieprz" od Marka Nowakowskiego. Wywiad z Magdą Skubisz
Data: 2016-08-05 12:13:41
Prowokująca, szargająca, wierzgająca, bluzgająca, demoralizująca, irytująca. Wciągająca, intrygująca, uwodząca, przejmująca, nadczująca, rozczulająca, rozśmieszająca. Poszukująca, pogłębiająca, demaskująca, odświeżająca, wyzwalająca, optymizująca. Arcyzapowiadająca...
Edward Redliński o Magdzie Skubisz
Jesteś pisarką kłopotliwą? Czy Magda Skubisz jest przemyskim Reymontem, bo nie pisze słodkich laurek o Podkarpaciu?
Ależ ja nie napisałam złego słowa o Podkarpaciu! Wręcz przeciwnie! Wszelkie zarzuty, które padły pod adresem moich książek dotyczyły powieści LO Story i jej rzekomo demoralizującego wpływu na młodzież. A że akcja dzieje się w przemyskim liceum, posądzono mnie o niechęć do całego Przemyśla. Tak z rozpędu (śmiech).
Czytam w recenzjach, że Twoje książki są niepedagogiczne? Co to w ogóle znaczy? Niepatriotyczne już łatwiej zdefiniować, ale niepedagogiczne? To brzmi trochę kokieteryjnie. Jakby oczko puszczane w stronę młodzieży: akceptujemy wszystkie wasze wybryki. A chyba nie o to chodzi? Protestujesz czasem przeciwko tej definicji?
Dość śmiesznie to brzmi: pedagog piszący niepedagogicznie. Fakt, jestem nauczycielem i to powinno mnie najwidoczniej zobowiązywać do promowania dydaktycznych treści w książkach, ale jakoś nie nęci mnie taka perspektywa. Może dlatego, że mam stały kontakt z młodzieżą. Wybryków na lekcjach nie miewam, ba, jestem ponoć wymagającym i surowym nauczycielem. Podsłuchuję dialogi, slang, czasem przekleństwa, podpatruję emocjonalne reakcje, moi uczniowie są dla mnie inspiracją, można powiedzieć, że cały czas mam dostęp do literackiego researchu. W książkach staram się zachować autentyzm, więc owszem - protestuję przeciwko nazywaniu moich powieści "niepedagogicznymi". Wolę określenie: "realistyczne".
Czy książki Magdy Skubisz są w przemyskich bibliotekach? Czy może miasto nie lubi realizmu?
Szczerze mówiąc, nie sprawdzam. Na pewno są obecne w przemyskich księgarniach, za co jestem bardzo wdzięczna księgarzom.
Gdzie najlepiej szukać dobrej literatury da młodzieży? I jaka właściwie jest dobra literatura dla młodzieży? Czy taka, której nie ma pośród szkolnych lektur?
Nie wiem, czym jest literatura młodzieżowa, bo nie wierzę do końca w targety. Bo dla jakiego targetu są książki Chmielewskiej? A Musierowicz? Obie autorki akurat są czytane zarówno przez córki, jak i ich mamy, chociaż Chmielewska kojarzona jest z literaturą dla dorosłych, a Musierowicz z powieściami dla nastolatek. Poruszają zupełnie inną tematykę, ale można po nie sięgać wymiennie, bo kuszą znakomitym stylem i fundują czytelnikom dużą dawkę humoru. LO Story, powieści ponoć wybitnie młodzieżowej, zdarzyło się być omawianą przez koło literackie pań z Uniwersytetu Trzeciego Wieku, które nie dość, że same ją sobie wybrały, to jeszcze oceniły ją bardzo pozytywnie. Co do listy lektur szkolnych, fajnie byłoby na nią trafić ze względów sprzedażowych, ale moje książki są ponoć niepedagogiczne, więc raczej nie grozi im taka kariera.
Chyba każdy ma koszmarne wspomnienia z czasów szkolnych (śmiech). A jednak książkę LO Story dedykujesz polonistce. Rozumiem, że nie Zosi? Trafiła Ci się jakaś "siłaczka"?
O, tak. Bez tej kobiety nie zaczęłabym pisać. Była i jest moim pierwszym redaktorem, złośliwym, wymagającym i - co najdziwniejsze - nieomylnym. Mówi bez ogródek, co jej się nie podoba, każe wyrzucać potworne ilości tekstu, a najgorzej, że robi to w sposób kompletnie pozbawiony wdzięku, raniąc moje pisarskie ego. Nazywa się Dorota Kostelecka i w ten sposób mści się na mnie za błędy młodości – konkretnie za to, że w drugiej klasie liceum zmieniłam szkołę, a wraz ze szkołą nauczycielkę polskiego.
Książki o problemach młodych ludzi mają w Polsce długą tradycję. Zwykle walczą ze stereotypami, że zbuntowany licealista to samo zło. A przecież młodzież ma zawsze "pod górkę". Czy książki dla młodzieży są rozrywką, czy drogowskazem?
Zgadzam się z tym, że sporo młodych ma "pod górkę". Zwłaszcza na Podkarpaciu, gdzie często jedyną formą zarobku dla początkujących muzyków jest granie chałtur, czyli zajęcie, które zainspirowało mnie do napisania ostatniej książki. Jeśli już taki zapracowany, niedospany, zestresowany nadchodzącą sesją, młody człowiek sięga po książkę, powinna ona, moim zdaniem, porządnie go zresetować. A więc zdecydowanie rozrywka, choć drogowskazy też gdzieś tam staram się przemycić. Ważne, żeby nie przesadzić i nie okadzać książki dydaktycznym smrodkiem. Młodzież nie lubi morałów podanych na tacy, zakłamania, upiększania rzeczywistości, cukierkowych bohaterów. Większość nie lubi szkoły, co jest absolutnie logiczne, bo nikt z nas nie lubi instytucji opartych na przymusie.
LO story to losy licealistów, którzy szukają autentyczności w alkoholu. A może niczego nie szukają? Nie ma już niczego świętego? Gitara, góry, marzenia? Licealiści nie mają ambicji zmieniania świata?
Protestuję. LO Story nie jest książką o pijanych nastolatkach, pogrążonych w poczuciu beznadziei. Mają mnóstwo ambicji, przeciwstawiają się machlojkom nauczycieli, potrafią walczyć o swoje – nie do końca mądrze i niekoniecznie etycznymi metodami, ale dzięki temu zapewniają czytelnikom sporo rozrywki. Naprawdę zmieniają świat, ten najbliższy, szkolny, który najbardziej ich dotyczy. Alkohol pełni u moich bohaterów funkcje towarzyskie i społeczne - może faktycznie jest go momentami dużo, ale postanowiłam konsekwentnie trzymać się podkarpackich realiów i ukazać atmosferę przygranicznego miasta, którego mieszkańcy mają stały, nieograniczony dostęp do świetnej, ukraińskiej wódki. Jak mówi jedna z postaci: Nie bierzemy, bo picie wychodzi taniej.
Pracujesz z młodzieżą?
Uczę śpiewu w szkole muzycznej, pracuję z młodzieżą, dorosłymi, prowadzę warsztaty i zajęcia z emisji głosu, jestem również konsultantem do spraw wokalnych w rzeszowskich teatrach. Moi uczniowie sprawiają mi mnóstwo satysfakcji: koncertują, nagrywają płyty, odnoszą sukcesy na festiwalach i konkursach, kilkoro zaśpiewało w The Voice of Poland. Jeden z nich, Arek Kłusowski, został finalistą tego programu, a inny, Kamil Bijoś, który doszedł do półfinału, jest w tej chwili frontmenem Sound`n`Grace. Generalnie mam dość szaloną, specyficzną pracę, która pochłania mnóstwo czasu. Swoich uczniów uwielbiam. Ściślej rzecz biorąc, uwielbiam ich od września do maja, w czerwcu mam już tak zmęczony słuch, że każdy człowiek - nawet najładniej śpiewający - działa na mnie jak płachta na byka.
Czy łatwo jest być dzisiaj młodym człowiekiem? Właściwie, to zawsze młodzież miała pod górkę, chyba wszystkie pokolenia narzekają na młodych. Ktoś ich jednak kształtuje...
Nie wiem, kto i co kształtuje dzisiejszą młodzież – może media społecznościowe? Zbliżam się do czterdziestki
Powieść Magdy "Chałturnik" charakteryzuje się naturalizmem językowym w którym zawiera się pewien cynizm, odbieram go jednak pozytywnie, ponieważ stanowi o sile formy - i jest siłą formy.
Józef Kurylak
A o czym jest Chałturnik? Mówisz, że sama grałaś na weselach, zabawiając pijanych ludzi. Polacy lubią wesela, te wszystkie Majteczki w kropeczki i Hej, Sokoły. A to Polska właśnie. Straszno czy śmieszno?
Chałturnik to poniekąd autobiografia. Książka z elementami reportażu, bo tak zwaną działalnością weselno-bankietową zajmowałam się przez wiele lat i chyba mogę uważać się za eksperta. Zaczęłam śpiewać zarobkowo w klasie maturalnej (cały czas równolegle występując na koncertach jazzowych, niestety – gorzej płatnych), podobnie jak moi bohaterowie. Pracowałam w ten sposób całe piętnaście lat, poznając wszystkie uroki i przekleństwa swojego zawodu - raz supportowałam Marylę Rodowicz, a kiedy indziej śpiewałam disco-polo w remizie strażackiej. I straszno, i śmieszno; po szczegóły odsyłam do Chałturnika.
No, to zajrzyjmy do Chałturnika. Polonistka Zofia jest jeszcze gorsza od Gombrowiczowskiego profesora Bladaczki. Ona się nawet nie posługuje literacką polszczyzną, do uczniów zwraca się za pomocą imienia i nazwiska, nie używając wołacza. Bożena Gras jest równie przerysowana, doktor Aleksander Haskal to biblista z podejrzanym życiem erotycznym. Poza Alą, Kasią, Masterem, Burakiem i ich przyjaciółmi świat wydaje się być jednowymiarowy. Zły i zakłamany, jeżeli na dodatek nie głupi i bandycki. Nie upraszczasz za mocno? Dlaczego aptekarka jest naciągaczką, a babom wrzynają się getry w fałdy brzuszne? Tak widzą starszych licealiści?
Upraszczam? Pamiętam, że w liceum, zeszyty z polskiego – z atrakcyjną zawartością w postaci dyktowanych notatek - przynosiłam do wglądu swoim byłym polonistkom, żeby mogły się pośmiać. Postać Bożeny Gras powstała na podstawie wspomnień młodej stażystki, która rozpoczęła swoją pedagogiczną karierę w gimnazjum – zbyt tolerancyjne podejście do młodzieży skończyło się dla niej poważnym załamaniem nerwowym. Zaryzykuję twierdzenie, że istnieją także bibliści z podejrzanym życiem erotycznym, podobnie jak całe mnóstwo starszych (i młodszych) bab w za ciasnych getrach, eksponujących bez zażenowania ów obciachowy element garderoby. Reasumując: aby skupić uwagę czytelnika na jakimś problemie czy też wizualnej ciekawostce, delikatnie przejaskrawiam. Chociaż równie często wyręcza mnie w tym rzeczywistość.
Wykorzystujesz w fabule tych „złych”, ludzi z innej kultury, którzy tradycyjnie pełnią rolę złego wilka. Sięgasz po ustalone wzorce, okraszone klimatycznym tłem zaściankowej, niedookreślonej Polski. Skorzystał z tego Reymont, zresztą Zofia analizuje z uczniami Chłopów. I tu też nie ma happy endu. Bajki się już nie zdarzają?
Zaściankowa Polska jest bardzo dokładnie określona; akcja rozgrywa się w Przemyślu, który z racji swojej historii i położenia, zawsze był wielokulturowy. Owszem, do „złych” ludzi należy ukraiński mafiozo, ale z kolei w LO Story mamy okrutnych, zakompleksionych, fatalnie uczących, polskich nauczycieli gnębiących polskich uczniów, więc proporcje chyba zachowałam. A symbolem Przemyśla i jego wielokulturowości niech pozostanie główna bohaterka – Ryba, dziewczyna o polsko-ukraińskich korzeniach, łącząca w sobie te dwa światy, tak charakterystyczne dla mojego miasta.
Mamy tu też kawałek bajkoromansu. Niezamożny chłopak zakochany w lokalnej księżniczce.
Luśka nie jest księżniczką – to przeciętna nastolatka, obfitująca w kompleksy, głównie te na punkcie swojej urody. Jej portret nie jest zachęcający: dziewczyna zmaga się ze swoimi uczuciami, z brakiem akceptacji u rówieśników, a nade wszystko z trądzikiem, który skutecznie obrzydza jej życie. Chłopak ze wsi nie jest co prawda tak przebojowy, jak jego konkurent, ale za to posiada inne atuty – życiową zaradność, upór i motywację do walki z przeciwnościami losu. Cechy u dorastających facetów naprawdę rzadkie, wręcz bajkowe (śmiech). Więc skoro mamy chłopca z bajki, to może w następnej części czytelnicy doczekają się happy-endu?
To powieść z naszego południowowschodniego pogranicza. Przemyśl i Ukraina w tle. Zbudowana na kanwie kryminalnej intrygi rozgrywającej się w półświatku przemytników zajmujących się handlem papierosami, royalem i tekstyliami stanowiącymi często przykrywkę dla przemytu bardziej dochodowego towaru: kałaszy, narkotyków w skorupach żółwi i złota. Siłą powieści jest język – zbitka polsko-ukraińskiego slangu przestępców i wulgarnego narzecza współczesnej młodzieży. W tym brudnym życiu rodzi się czysta miłość dziewczyny o przezwisku Ryba do znacznie starszego od niej mężczyzny. Warto przeczytać i zapoznać się z jeszcze jedną odmianą „ojczyzny-polszczyzny” lat ostatnich.
Marek Nowakowski o Dżus&dżin
Twórcy lubią epatować pograniczem. Jest atrakcyjne. Zarówno to środowiskowe, jak i emocjonalne. A jak jest z Tobą? Jesteś stamtąd czy korzystasz z modelu?
Już Piłsudski powiedział, że Polska jest jak obwarzanek, bo wszystko, co najlepsze na Kresach, a w środku pustka. Mam to szczęście, że urodziłam się i wychowałam na południowo-wschodnim krańcu dzisiejszej Polski, więc mogę do woli epatować pograniczem - własnym, autentycznym i subiektywnym. W Dżus&dżin i Chałturniku jest mnóstwo lokalnych odniesień, w tym przemyski bałak, czyli specyficzne zwroty, określenia, włączając w to słynne "ta": "tapewnie", "tajak". Dla niewtajemniczonych, „ta” jest charakterystycznym przedrostkiem, bez którego żaden szanujący się przemyślanin nie powinien zaczynać zdania.
Jesteś zapraszana na festiwale, gazety o Tobie piszą?
Nie narzekam. Co prawda, erupcję lokalnej popularności mam już za sobą, ale to akurat dobrze, bo wyrządziła mi ona więcej szkody niż pożytku. Co do literackich upodobań władz miasta - nie mam w tym zakresie żadnej wiedzy.
A jednak zaglądasz życiu pod podszewkę. I nie boisz się, że ktoś Cię za to zbeszta. Jak Marek Nowakowski?
Marek Nowakowski zbeształ mnie za przepraszanie urażonych - władz miasta, nauczycieli, anonimowych absolwentów byłego liceum; mojej wychowawczyni, która sugerowała, że napisałam książkę „dla rozgłosu i dużej kasy”; autorów listu protestacyjnego, w którym pytano, ile mi zapłacono za napisanie książki szkalującej liceum, zarzucano, że kalam własne gniazdo i zakłamuję rzeczywistość. O hejtach na forach internetowych nie wspominam. Swego czasu napadło na mnie sporo frustratów, a ja zamiast ich zignorować, bardzo się przejęłam. I za to właśnie dostałam opieprz od Nowakowskiego.
To jeszcze dwa słowa o tych getrach. Moda prowincjonalna jest zawsze bardziej wyrazista. I to jest ponad granicami. Dzisiaj byłam w małym czeskim miasteczku i widziałam tam panią, która wyglądała jak Cyndi Lauper. Ludzie na pograniczach podchodzą do siebie bardzo serio, nie lubią żartów ze swoich słabości, nie godzą się na błazenady, które w dużych miastach określa się dystansem do siebie. A gdy pokażesz ich palcem i powiesz: Król jest nagi! - wybucha wojna. Czy pedagodzy z Przemyśla wypowiedzieli Ci wojnę?
Traktowanie siebie bardzo serio jest domeną niektórych ludzi i wcale nie muszą być to osoby mieszkające na pograniczu. Cyndi Lauper w Warszawie prawdopodobnie zgubiłaby się w tłumie, a w małym, czeskim miasteczku pozostała wyrazista. Podobnie było z moimi nauczycielami, przynajmniej tymi, którzy w dowód oburzenia wysłali protest do wydawnictwa. Dyrektor liceum kilka razy spławił przez telefon redaktorkę podkarpackiej gazety, twierdząc, że na temat książki nie będzie się wypowiadał. Wreszcie, przyparty do muru, oświadczył, że określenie obmierzła szkoła średnia jest nie fair. Przeoczył fakt, że LO Story to powieść fabularna i że skojarzenia z rzeczywistymi osobami to efekt wybujałej wyobraźni jego podwładnych. Na nic zdało się wyjaśnianie, że uczęszczałam do dwóch szkół średnich, nie wspominając o podstawówce… W jakiś czas później moja była nauczycielka, przedstawicielka jednego ze związków zawodowych, wystąpiła podczas Rady Miejskiej z godzinnym przemówieniem, „reklamującym” książki. Padły rozmaite zarzuty - że oczerniam, kłamię, ośmieszam środowisko szkolne i przy okazji całe miasto. Faktycznie, żadna z miejskich instytucji przez pół roku od wydania LO Story nie chciała zorganizować spotkania autorskiego – pierwsza próba zakończyła się wyrzuceniem organizatorki za drzwi, z zastrzeżeniem, że jeśli będzie promowała takich autorów jak Skubisz, może pożegnać się z pracą. Efekt tych działań był odwrotny do zamierzonego, bo w księgarniach ustawiały się kolejki.
Na film dotowany przez władze Przemyśla pewnie nie ma szans (śmiech)? A może i dobrze, malowane kamieniczki innego miasta na wschodzie Polski już się chyba znudziły…
Propozycję sprzedania praw do LO Story dostałam kilka lat temu z Wytwórni Filmów Fabularnych i Dokumentalnych w Warszawie. Niestety, z wielu powodów nic z tego nie wyszło. Po marzeniach o filmie został mi tylko scenariusz i dwie piękne recenzje napisane pod kątem adaptacji: jedna autorstwa znakomitego scenarzysty i członka Europejskiej Akademii Filmowej, Jacka Kondrackiego, druga, do Dżus&dżin,wyszła spod pióra Jerzego Domaradzkiego, uznanego reżysera i scenarzysty. No, cóż… może kiedyś się uda? Bo kamieniczki na przemyskim rynku są o wiele piękniejsze od tych serialowych.
Wróćmy do pisania. Niedawno rozmawiałam z Włochem z Viterbo, pisarzem, który uważa, że w Italii zaledwie kilka osób może wyżyć z literatury. Nikt tam nie czyta. Nie przypominam sobie włoskiego polityka z książką... Polskiego też nie... Czy wracamy do czasów, gdy książka była elementem luksusowym? Może nie wszyscy muszą czytać. W końcu nie ma obowiązku być człowiekiem kulturalnym i obytym? (śmiech).
Z polityków przypominam sobie jedynie nieżyjącego już Józefa Oleksego i jego słynne, podsłuchane słowa, że dużo czyta, bo chce być w dyskusji ostry jak brzytwa. Pewnie był wyjątkiem potwierdzającym regułę, jednak wydaje mi się, że w niektórych środowiskach, głównie tych opiniotwórczych i pretendujących do miana elitarnych, czytanie książek to nie luksus, ale konieczność. Polityk nie musi być kulturalny i obyty, podobnie jak nie musi być uczciwy, jednak dobrze byłoby, gdyby przynajmniej takiego udawał - zyska na tym jego wizerunek.
Ale piszesz, i to dużo... A Twoje książki są nagradzane. Kto docenia książki Magdy Skubisz?
W przypadku Dżus&dżin zdarzyło się, że książkę docenili krytycy, ale to czytelnik jest tym odbiorcą, na którym zależy mi najbardziej. Staram się, jak mogę, żeby go uwieść.
A nad czym teraz pracujesz?
Nad remontem w domu (śmiech). W przerwach między wynoszeniem gruzu i mieszaniem gipsu zastanawiam się nad fabułą kolejnej części, w związku z czym dręczą mnie wizje poszczególnych bohaterów, uduszonych folią malarską lub zabetonowanych w ścianie.
Magda Skubisz, autorka cyklu powieści o licealistach z Przemyśla, który tworzą LO Story, Dżus&dżin i Chałturnik. Za Dżus&dżin nominowana do Nagrody Mackiewicza.
Dodany: 2016-08-14 15:16:00
Dodany: 2016-08-09 19:29:40
Dodany: 2016-08-07 01:18:23