Piękno Lwowa tkwi w patynie i naturalności. Wywiad z Mirkiem Osip-Pokrywką

Data: 2023-03-01 15:41:45 | artykuł sponsorowany Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

– Lwów ma to szczęście, że został oszczędzony przez ostatnie konflikty wojenne, a równocześnie prace renowacyjne nie ingerowały w tkankę miasta tak mocno, by zatraciła ona swój dawny charakter. Krótko mówiąc: widać tu atmosferę miasta starego, jakby wyjętego z dwudziestolecia międzywojennego. To dziś prawdziwa rzadkość, bo wiele unikalnych ośrodków, które pozyskały ogromne środki finansowe na renowację, zupełnie zatraciły swoją atrakcyjność. Stały się jakby zbyt pięknie – mówi Mirek Osip-Pokrywka, autor dwutomowego albumu Lwów i ziemia lwowska.

Autor książki, Mirek Osip-Pokrywka, z żoną, Magdą Osip-Pokrywką

Większość osób, które o Lwowie piszą lub mówią, ma na tych terenach korzenie lub silne związki rodzinne. Ale to nie jest Pana historia?

Zdecydowanie. Prawie 20 lat temu „przebranżowiłem się" z motoryzacji na dziennikarstwo turystyczne i wraz z żoną zaczęliśmy tworzyć przewodniki, albumy, publikacje podróżnicze. Ale nasze zainteresowania zawsze daleko wykraczały poza tematykę Kresów. Mamy na koncie między innymi przewodnik po Belgii, Krymie, książkę Szlaki św. Jana Pawła II i około 20 innych publikacji. Ale od co najmniej 10 lat zaczęliśmy bardziej interesować się tak zwaną „ścianą wschodnią", jeśli brać pod uwagę współczesny układ granic Polski. Pisanie o tych terenach wiązało się w pewnym stopniu z kresowym spojrzeniem na nie, wynikającym z historycznych zaszłości. Jako pierwszą wydaliśmy w Boszu książkę Polskie ślady na Ukrainie, później – Polskie ślady na Litwie i Łotwie i – wreszcie – Polskie ślady na Białorusi, przewodnik o charakterze częściowo historycznym, wskazujący na korzenie miejsc, krajów, które z polską historią są związane.

Mam częściowo korzenie kresowe, ale nie są one zbyt głębokie historycznie. Mój dziadek był osadnikiem wojskowym jako Hallerczyk, dostał nadanie do Włodzimierza Wołyńskiego, gdzie urodził się mój tato. Odwiedziliśmy to miasteczko, poszukując śladów rodzinnych, ale zniszczenia wojenne były zbyt wielkie – z dawnego domu nic nie pozostało. Zresztą, wraz z początkiem II wojny dziadek – za radą sąsiadów – uciekł z tych terenów, a później już powrotu do tych miejsc nie było.  

Historia mojego dziadka na pewno delikatnie mnie zainspirowała, ale dużo bardziej zafascynowało nas bogactwo spuścizny kulturowej tych terenów. Zaczęliśmy od spojrzenia przewodnikowego, ale zgromadzonego materiału było bardzo dużo. Sam jestem z zawodu przede wszystkim fotografem, dlatego w Wydawnictwie Arkady wydaliśmy dwutomowy Leksykon architektury Kresów. Część południowa obejmuje głównie Ukrainę, a północna – Białoruś, Łotwę, Litwę, ale również rejon kaliningradzki, gdzie polskie ślady są mniej oczywiste, choć przecież niegdyś to było lenno Korony Polskiej i również można odnaleźć tam sporo pozostałości, które pachną Polską.

Skoro już jesteśmy przy kulinarnych skojarzeniach – apetyt rośnie w miarę jedzenia?

To prawda. Początkowo mieszkaliśmy w Warszawie, później przeprowadziliśmy się na Podkarpacie, skąd najbliżej jest do Lwowa. Można powiedzieć, że dokonując swoistego przeglądu dawnych ziem polskich, po pewnym czasie powróciliśmy do Lwowa jako rdzenia, który najmocniej interesował nas także na początku. Ale też trzeba powiedzieć, że Lwów w ostatnich latach przed inwazją rosyjską aspirował do roli centrum turystycznego, które mogło – i będzie mogło, jeśli działania wojenne dobiegną końca – osiągnąć potencjał turystyczny podobny do Barcelony, Pragi, zdecydowanie większy niż Kraków.

Trudno to sobie wyobrazić!

A jednak! Przy okazji polsko-ukraińskiego Euro 2012 otwarty został port lotniczy, który sprawił, że zniknęła pierwsza bariera, blokująca rozwój potencjału turystycznego. Wówczas turystyka na tych terenach po prostu wybuchła. I była to turystyka nie tylko polska, kresowa, lecz także międzynarodowa. Zbierając materiał do nowej książki spotkałem we Lwowie Anglików, Hiszpanów, Amerykanów, a bezpośrednio przed wojną otwarto też linię z Emiratami Arabskimi i na rynku we Lwowie liczne rzesze turystów stamtąd można było spotkać. A proszę pamiętać, że pracowałem nad tą książką w czasie pandemii, który wydawałby się nienajlepszy dla turystyki.  

Muszę zapytać: dlaczego przyjeżdżają tu turyści z tak odległych i egzotycznych krajów?

Lwów ma to szczęście, że został oszczędzony przez ostatnie konflikty wojenne, a równocześnie prace renowacyjne nie ingerowały w tkankę miasta tak mocno, by zatraciła ona swój dawny charakter. Krótko mówiąc: widać tu atmosferę miasta starego, jakby wyjętego z dwudziestolecia międzywojennego. To dziś prawdziwa rzadkość, bo wiele unikalnych ośrodków, które pozyskały ogromne środki finansowe na renowację, zupełnie zatraciły swoją atrakcyjność. Stały się jakby zbyt pięknie. Przewaga Lwowa tkwi w patynie i naturalności. Są tu kocie łby, znienawidzone przez kierowców i panie spacerujące w butach na wysokich obcasach, dzięki temu czuć ten sznyt historyczny na każdym kroku. Równocześnie ograniczone środki sprawiły, że infrastruktura i propozycje gastronomiczne czy hotelarskie biją na głowę oryginalnością oraz pomysłowością propozycje chociażby krakowskie.

Panorama Lwowa. fot. Mirek Osip-Pokrywka

To znaczy?

Już w czasach galicyjskich Lwów był ciekawszą aglomeracją niż Kraków, ale pomysłowość restauratorów po odzyskaniu niepodległości przez Ukrainę i zluzowaniu systemowych ograniczeń bije na głowę wszystko, co do tej pory widziałem. Są we Lwowie setki lokali – każdy inny i każdy z nich ma swoją filozofię, serwując nie tylko podstawowy kotlet z ziemniakami, ale też proponując prawdziwą podróż do innego świata. Jest na przykład w dzielnicy ormiańskiej restauracja, której nazwę przetłumaczylibyśmy jako „Lampa Gazowa", a upamiętnia odkrycie dokonane przez Ignacego Łukasiewicza. To nie tylko knajpa, to po prostu zjawisko. W środku rzadko pali się światło inne niż lampa gazowa czy naftowa, panuje delikatny półmrok, a kelnerzy ubrani są jak pracownicy XIX-wiecznej petrochemii, noszą kombinezony z kaskiem. Równie ciekawie jest na kolejnych etapach tej kulinarnej przygody – menu nawiązuje do zjawisk czy terminów chemicznych. Jednym z dość często zamawianych aperitifów są menzurki w kolorach od żółci po fiolet. Dostajemy w nich nalewki, nawiązujące do substancji chemicznych – jest ropa naftowa, nafta – na szczęście niekoniecznie smakują tak źle, jak oryginały. Po posiłku trafia do nas rachunek umieszczony w szkatułce, z której wystaje lont. Kelner podpala go i szkatułka wybucha jak bomba, po czym wypada z niej rachunek. W dzisiejszych czasach nie wystarczy postawić przed lokalem figury Łukasiewicza (która, swoją drogą, przed opisywaną przeze mnie restauracją również stoi) i liczyć na gości. Trzeba zaproponować doświadczenie, którego nie potrafi dać nam konkurencja. Trzeba też dbać o jakość posiłków – a we Lwowie zjadłem na przykład równie dobre mule, co w Belgii czy w Brukseli.

Skoro Lwów, to także na przykład Baczewski.

Baczewski słynie ze znakomitych śniadań, ale propozycji gastronomicznych jest naprawdę mnóstwo. Wydany przeze mnie album mniej o tym mówi – tu polecam opublikowany w styczniu 2022 roku Lwów. Przewodnik ilustrowany, który podchodzi bardziej praktycznie do kwestii interesujących turystów.

Lwów to temat-rzeka i można o nim rozmawiać czy pisać, dotykając bardzo różnych aspektów.

Oczywiście. Często powtarza się na przykład, że Lwów to miasto wielokulturowe. To pozostałość okresu międzywojennego, gdy współistnieli w tym mieście przedstawicieli różnych kultur narodowych i religijnych. Mamy tu do dziś trzy katedry różnych wyznań. My, siłą rzeczy, najmocniej identyfikujemy się z katedrą łacińską, nazywaną również „polską". Przechodząc przez kolejne kaplice, można szczegółowo opowiadać o jej historii i o dziejach naszego kraju. Ale po sąsiedzku mamy katedrę ormiańską, a gdy wkracza się do niej, odnosi się wrażenie, jakby człowiek przeniósł się do zupełnie innego świata.


Katedra ormiańska. fot. Mirek Osip-Pokrywka

Katedra ormiańska – choć odległa od naszej kultury i od tego, do czego w naszym kraju jesteśmy przyzwyczajeni – w dużym stopniu została odnowiona dzięki środkom finansowym pochodzącym z Polski. Tu wielki ukłon w stronę Instytutu Polonika, dbającego o polskie dziedzictwo za granicą. To dzięki niemu odnowiono na przykład wielkoformatowe obrazy Jana Henryka Rosena, który na początku XX wieku przez 5 lat dekorował katedrę ormiańską. To w ogóle fascynująca historia, bo Rosen został zatrudniony jako malarz stosunkowo mało znany, a po ukończeniu tych obrazów otworzyła się przed nim wielka kariera – kilka lat później papież poprosił go o udekorowanie kaplicy w Castel Gandolfo i przylgnęło do niego miano „polskiego Michała Anioła". Niewielu malarzy miało możliwość udekorowania całej kaplicy na rzecz Watykanu.

Trzecia katedra to katedra świętego Jura – również niezwykle piękna budowla, zaprojektowana przez Bernarda Meretyna – wybitnego architekta polskiego rokoko, a dekoracje rzeźbiarskie wykonał w niej Jan Jerzy Pinzel. I – znowu – wejście do niej to jak prawdziwa wycieczka w zupełnie inny świat.

Za sprawą albumu bardzo dokładnie „zwiedzić" możemy te miejsca, korzystając z pięknych, bardzo dużych fotografii. Ale nie wielokulturowość była kluczem do stworzenia tej dwutomowej publikacji.

Nie, zależało mi na nawiązaniu do wydanych w okresie międzywojennym przewodników Orłowicza. To właśnie on był prekursorem turystyki na te tereny, w czasach PRL-u jego książki były jedynym solidnym źródłem informacji dotyczących Kresów. Do dziś wiele osób sięga po publikacje Orłowicza. Przyszło mi do głowy, by zderzyć słowa, które Orłowicz poświęcił wybranym miejscom we Lwowie i na ziemi lwowskiej, z własnym komentarzem, a za sprawą zdjęć ukazać, jak miejsca te dzisiaj wyglądają. Staram się jednak nie oceniać, nie krytykować, a przede wszystkim opis Orłowicza uwspółcześnić – podać najważniejsze fakty, zderzyć dawne i współczesne nazwy. Z kolei mnogość ilustracji pozwala zobaczyć, jak w ciągu 100 lat zmieniły się te miejsca. 


Obraz Jana Matejki w Politechnice we Lwowie. fot. Mirek Osip-Pokrywka

Właśnie – bo w przewodniku pokazuje Pan nie przeszłość, lecz stan obecny.

To prawda – zwłaszcza, że w ciągu 5 lat przed wybuchem pandemii koronawirusa Lwów mocno się zmienił. Ja nad zdjęciami do obu książek pracowałem przez 6 miesięcy w 2021 roku i – o ile wiem – to najbardziej aktualne fotografie ukazywanych przeze mnie miejsc, zamieszczone w publikacji książkowej. Wiele z nich zresztą jest absolutnie unikalnych. Dzięki przychylności Lwowskiej Galerii Sztuki – to największy podmiot posiadający kolekcję polskiej sztuki za granicą – mogłem pokazać całe bogactwo tych zbiorów. Wybrałem się do Muzeum Etnografii i Przemysłu Artystycznego, mieszczące się w dawnej Kasie Galicyjskiej. Tam również miałem możliwość sfotografowania bardzo cennych zbiorów. Z kolei Biblioteka Uniwersytecka wyraziła zgodę na zrobienie zdjęć wielu cennym starodrukom, a także wejście na jej zaplecze i sfotografowanie go. Do niektórych tematów podszedłem jako pierwszy z fotografów – poświęciłem w książce miejsce na zdjęcia murali na Podzamczu – to prace powstały w ciągu ostatnich 10 lat. Zainicjowano wówczas projekt rewitalizacji dzielnicy, zapomnianej i rzadziej odwiedzanej. Znajdziemy w niej prace artystów street artu z całego świata. Nie mieści się to może w kategorii postrzegania Lwowa w sposób klasyczny, ale uważam ten fragment za interesujący, ukazujący miasto z nietypowej strony.

To zdjęcia powstałe tuż przed wojną – trudno nie zapytać, czy coś w ciągu ostatnich 12 miesięcy we Lwowie się zmieniło?

Znaczących zmian nie ma, w części zabytkowej nie odnotowano potężnych zniszczeń, najważniejsze zabytki nie zostały uszkodzone. Obrazy, które czasami widzimy w telewizji, dotyczą przede wszystkim lwowskiej infrastruktury krytycznej, czasem – budynków mieszkalnych. Natomiast wojna mocno utrudniła prace, które planował na terenie Lwowa Instytut Polonika – w tej chwili jego działalność ogranicza się przede wszystkim do zabezpieczenia zabytków. Wiele zbiorów jest zmagazynowanych w podziemiach, część – jak na przykład wielka kolekcja prac Jacka Malczewskiego – trafiła czasowo do Polski, gdzie można ją oglądać. Najcenniejsze zabytki, których nie da się przenieść czy rozmontować, zostały zabezpieczone specjalnymi obudowami, które mają chronić je przed ewentualną falą uderzeniową.

Ale nie zachęca Pan do tego, by dziś wybrać się do Lwowa?   

Niestety, nie – także ze względu na wspomniane przeze mnie obudowy czy zabezpieczenia elewacji wielu budynków. Uważam, że dziś są ważniejsze sprawy, bo nasi sąsiedzi walczą o swoją niepodległość, swój kraj i należy  się skupić na wspieraniu ich, na ile to możliwe. Można też przygotować się do późniejszej wyprawy – na przykład poprzez przeglądanie przewodników i publikacji poświęconych ziemi lwowskiej. Na pewno lepsze poznanie historii i charakteru tych terenów sprawi, że nasza późniejsza wyprawa będzie pełniejsza i bardziej owocna.

Dwutomowy album Lwów i ziemia lwowska kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.