Każda z nas ma w sobie moc. Wywiad z Martą Urbaniak-Piotrowską

Data: 2023-05-23 12:55:02 | artykuł sponsorowany Autor: Danuta Awolusi
udostępnij Tweet

– W czasach siostrzeństwa możemy wzajemnie dawać sobie wsparcie, przekazywać młodszym pokoleniom mądrość, której patriarchat nie zdołał jednak wyplenić przez te setki lat. Każda z nas ma w sobie moc, dostęp do intuicji, może nawet jasnoczucia. Trzeba tylko pozwolić sobie się na nią otworzyć. Miałabym wielką satysfakcję, gdyby czytelniczki odnajdywały postać Reginy w sobie samych – mówi Marta Urbaniak-Piotrowska, autorka książki One temu winne.

Marta Urbaniak-Piotrowska, autorka książki One temu winne na tle różanecznika
fot. Michał Piotrowski

Szeptucha ze zdolnością swatania to coś, czego współczesne społeczeństwo chyba bardzo potrzebuje. Jak uważasz? Biura matrymonialne powinny wyprzeć Tindera?

Nie sądzę, by było to możliwe (śmiech). Nie mam zresztą nic przeciwko Tinderowi – sama poznałam na nim mojego męża. Uważam, że aplikacje randkowe ułatwiają wykonanie pierwszego kroku, są antidotum na nieśmiałość. Super! Być może wielu z nas przydałaby się w życiu taka Regina – osoba, która pomaga połączyć się z sercem, usłyszeć głos intuicji, przekierować uwagę z tego, co racjonalne i materialne, na to, co nieuchwytne, delikatne i wrażliwe. Która uczy, że nie ma szans, by zbudować zdrowy związek, jeśli najpierw nie pokochasz siebie.

Meg wydaje się początkowo całkowicie, potwornie wręcz zablokowana. Niewypał ze ślubem, brak odczytywania sygnałów, a nawet teoria, że wcale nie musi czerpać przyjemności z seksu… Pomijając jej niezwykłe zdolności, czy to jest tak, że kobiety tłumią swój instynkt? Przecież wiele pięknych i mądrych kobiet, tak jak Meg, w relacjach romantycznych zdaje się nie widzieć czerwonych flag. I swoich potrzeb.

Wydaje mi się, że wciąż mnóstwo współczesnych kobiet nie dostrzega swoich prawdziwych potrzeb, a zamiast tego okopuje się w powinnościach i oczekiwaniach, choćby takich, jak wzięcie ślubu i założenie rodziny. W naszym kraju małżeństwo wciąż jest dla kobiety symbolem życiowego sukcesu, rozwód – porażki, nawet jeśli kończy toksyczny związek, który krzywdzi i ją, i dzieci. W mojej książce chciałam pobawić się tym popularnym przekonaniem i pokazać, że ślub wcale nie jest jedyną opcją. Mimo że to książka o biurze matrymonialnym!

Wśród moich znajomych obserwuję też istną epidemię „zakochań” w narcyzach. Piszę w cudzysłowiu, bo nie o zakochanie oczywiście tu chodzi – bardziej o obsesję, gonienie króliczka. Dla wielu z nas im bardziej mężczyzna niedostępny, tym bardziej kuszący. Ten dobry, czuły, wspierający wydaje się nudny. Nawiązując do pierwszej odpowiedzi – jeśli nie pokochasz samej siebie, jeśli nie dotrzesz do swoich prawdziwych potrzeb, jeśli nie zrozumiesz, że zasługujesz w związku na najlepsze, możesz bez końca ładować się w relacje, w których druga osoba nie będzie cię widziała, nie będzie między wami bliskości, a seks będzie fatalny. Tak jak spotyka to Meg.

Szeptuchy wracają w literaturze. Co nas kusi w tych, które obdarzone są darem, które korzystają z niesamowitej mocy natury? Czasem myślę, że gdyby właśnie – jak Meg – oczyścić aurę, to każda z nas byłaby trochę szeptuchą.

Oczywiście, że tak! Żyjemy w czasach, w których z jednej strony sztuczna inteligencja jest w stanie w kilka sekund wygenerować powieść, a z drugiej pani na Instagramie okadza nas wirtualnie kadzidłem, przeprowadza ceremonię kakao i odpędza uroki. Myślę, że chodzi o znalezienie równowagi. Każda z nas ma w sobie moc, ale nie każda ma do niej dostęp. Mamy mnóstwo zagłuszaczy: media społecznościowe, konsumpcję, cywilizację, śmieciowe jedzenie, stres. I przede wszystkim – jako kobiety jesteśmy systemowo uczone, by nie ufać sobie. To są te wszystkie zdania: „chyba mi się wydawało”, „nie wiem, czy mam rację”. W naszej kulturze przekłada się myślenie nad czucie. A przecież nie bez powodu jako gatunek ludzki dostaliśmy emocje. Moim zdaniem dopiero z połączenia tego, co racjonalne z tym, co emocjonalne, powstaje zdrowa jakość, pomagająca nam w pełni przeżywać życie.

Do tego to, co łączy nas z samymi sobą, nie jest specjalnie skomplikowane. Trzeba tylko trochę zwolnić. To patrzenie w gwiazdy, chodzenie boso po trawie, małe codzienne zachwyty. Świadomość swoich stanów emocjonalnych i tego, co je wywołało. Ufanie podświadomości, która mówi do nas choćby poprzez sny. Ufanie sobie.

Muszę o to zapytać! Dlaczego niezbyt miła szefowa Meg nazywa się tak, jak ty? (śmiech) 

Mówi się, że pierwszą książkę piszemy o sobie, chciałam więc odebrać moim czytelnikom możliwość podejrzewania, że Meg to ja. A oprócz tego wydało mi się to po prostu zabawne. Lubię bawić się takimi motywami. Kto wie, może w każdej mojej kolejnej książce będę umieszczała siebie jako postać epizodyczną?

Książka One temu winne grafika promocyjna

Biura matrymonialne to wynalazek bardzo stary, podobnie jak anonse. Jednak w dzisiejszych czasach znalezienie miłości jest jeszcze trudniejsze niż kiedyś. I chyba o tym trochę piszesz… W końcu Meg słabo radziła sobie w aplikacji randkowej i otrzymywała głównie… nazwijmy to tak: osobliwe fotki. Skąd pomysł, by napisać powieść nie o apkach, ale właśnie sile szeptuchy? I swataniu?

Pomysł powstał wiele lat temu, gdy mój znajomy zapisał się do biura matrymonialnego Queer dla gejów i lesbijek. Byłam wtedy na kursie pisania seriali i pomyślałam, że to fajny motyw. Później zrozumiałam, że moją formą jest jednak proza i postanowiłam napisać o tym powieść. Motyw szeptuchy pojawił się, bo chciałam skontrastować to, co konkretne i racjonalne z tym, co nieuchwytne i intuicyjne. Wartościami, które nie są poważane przez patriarchalny świat, a jednak coraz silniej przenikają do mainstreamu.

Meg nie ma dobrego zdania o polskich mężczyznach. Nie ona jedna, ale panowie też narzekają. Jak to jest, że siedząc w aplikacji randkowej, wszyscy wydają się nie tacy, jak być powinni? Skąd to przekonanie u Meg?

Na Meg ciąży klątwa, więc zwyczajnie nie ma szans, by znalazła kogoś – czy to przez aplikację, czy inaczej. Ale taka „klątwa” ciąży też na wielu współczesnych kobietach. W dużej mierze chodzi o lęk przed bliskością i gotowość na związek. Jeśli wciąż trafiamy na niewłaściwych mężczyzn, nie oznacza to przecież, że wszyscy mężczyźni świata są do bani, tylko my z jakiegoś powodu wybieramy sobie te mniej udane egzemplarze.

W tym miejscu moja historia jest podobna do Meg. Dopiero gdy przepracowałam lęk przed bliskością i otworzyłam się na myśl, że istnieją też fajni mężczyźni, mogłam poznać – i docenić! – mojego męża. Gdy założyłam Tindera (a tak naprawdę założył mi go kolega na imprezie), nie dostałam żadnego dickpica, żadnej propozycji przypadkowego seksu (mimo że ta aplikacja z tego jest znana), poznałam za to kilku fajnych mężczyzn, z którymi mogłam nawiązać relację – choćby koleżeńską. W końcu poznałam mojego męża. Myślę, że wynikało to z tego, że byłam gotowa na związek, że to była energia, którą przyciągałam.

Dlatego moją podpowiedzią dla wszystkich znużonych poszukiwaniem singielek jest przekierowanie uwagi z myślenia, że wszyscy faceci są beznadziejni, na to, że prawdopobnie gdzieś tam istnieje ktoś fajny i dobry, a ja zasługuję na pełną ciepła i miłości wspierającą relację.

Meg zabiera się do swatania jak kobieta sukcesu. Określa siebie mianem brokerki matrymonialnej. Ciotka wyrzuca jej, że powinna zdać się na intuicję. Ale Meg nie chce słuchać intuicji. Boi się?

Nie, po prostu chce być „normalna”. W „normalnym” świecie intuicja nie jest szczególnie poważaną wartością. Meg chce być „taka jak wszystkie” ponieważ w dzieciństwie przynależność do rodziny ekscentrycznych swatek nie przynosiła jej korzyści. Podejrzewam, że to doświadczenie wielu z nas. Próbujemy się dostosować do jakiejś normy, by zasłużyć na miłość i akceptację. Tym samym zagłuszamy swoje prawdziwe potrzeby i swój wewnętrzny głos, który, odpowiednio ukierunkowany, mógłby być wielkim potencjałem i dać nam szczęście.

Książka one temu winne zdjęcie na tle biblioteczki

Twoja powieść, choć usiana magią i pierwotnym instynktem szeptuchy, to w dużej mierze gorzka historia o szukaniu uczucia w czasach, gdy aplikacje randkowe wyrządziły już sporo szkód. Scena, w której ścierają się Borys i Meg, jest tego dobrym przykładem. Z niego wychodzi nieokrzesany frustrat, facet obrzydliwy, jadowity. Czy on jest ogólnym reprezentantem facetów, którzy agresją i zaniedbaniem chcą zdobyć partnerkę?

Nie wydaje mi się, żeby aplikacje randkowe wyrządziły sporo szkód, ani też nie wydaje mi się, by moja powieść była gorzka :) Mamy obecnie dużo więcej możliwości niż kiedyś, gdy małżeństwo pomiędzy kobietą a mężczyzną było jedynym obowiązującym modelem. Możemy też zawierać związki z miłości, co jest bardzo nowym wynalazkiem. W nie tak dawnych czasach małżeństw aranżowanych mąż i żona tworzyli układ służący polityce, ekonomii, przedłużeniu rodu. Kobieta nie mogła decydować. Jeśli nie miała posagu, czekało ją życie w klasztorze. Absolutnie nie uważam, że kiedyś było lepiej. Aplikacje randkowe wydają mi się dużym ułatwieniem. Oczywiście wiele zależy od tego, jak z nich korzystamy: świadomie czy kompulsywnie.

Borys zdecydowanie nie jest też ogólnym reprezentantem mężczyzn. To reprezentant bardzo konkretnej – i wąskiej – grupy społecznej: internetowej subkultury inceli. Incel (od involuntary celibate) to mężczyzna, któremu kobiety odmawiają seksu i z tego powodu hoduje w sobie wobec nich nienawiść. Tak wielką, że może prowadzić do zbrodni, co miało miejsce w 2018 roku w Toronto, gdzie w zamachu mizoginistycznym zginęło kilkanaście osób. Pracując nad postacią Borysa, śledziłam forum dla inceli. Chciałam też odpowiedzieć na pytanie, co sprawiło, że jest taki, jaki jest: pełen agresji i złości. Co go zraniło. Wiem, że są czytelniczki, które jego postać porusza. Z jednej strony budzi w nich obrzydzenie (moim zdaniem całkiem słuszne), z drugiej – współczucie.

Opowiadasz o ludziach, którzy pragną miłości, ale z jakiejś przyczyny nie mogą jej dostać. Czy można podsumować to tytułem i powiedzieć: „One temu winne“? „One" to znaczy kto? Kobiety, które zamknęły serca, stłumiły intuicję?

Nie. Tytuł mówi o swatkach, Reginie i jej przodkiniach, w końcu one są winne wszystkim tym związkom, które zaaranżowały. Także temu, który zaczyna opowieść i który doprowadził do klątwy.

To też, oczywiście, nawiązanie do kiczowatej piosenki weselnej, a także przewrotna gra z okropnym przekonaniem, że to kobiety są winne – o czym mówi Borys. Nikt nie jest winny i taki jest wydźwięk mojej książki – nietoksyczna kobiecość i nietoksyczna męskość powinny się nawzajem uzupełniać i wspierać.

Im dłużej Meg przebywa ze swoją ciotką, tym więcej szokujących prawd poznaje. Ale też zaczyna się otwierać. Jej kobieca moc w końcu wypuszcza pierwsze listki. Bez Reginy nie miałaby na to szans?

Na pewno by nie miała! Od pierwszych czytelniczek dostaję informację, że chciałyby mieć w swoim życiu postać Reginy: wspierającej, nieoceniającej, mądrej, dojrzałej, a jednocześnie spontanicznej i trochę szalonej kobiety, która podpowiada, by ubierać się do nastroju, nie okazji. Ale myślę też, że w czasach siostrzeństwa możemy wzajemnie dawać sobie takie wsparcie, przekazywać młodszym pokoleniom mądrość, której patriarchat nie zdołał jednak wyplenić przez te setki lat. Każda z nas ma w sobie moc, dostęp do intuicji, może nawet jasnoczucia. Trzeba tylko pozwolić sobie się na nią otworzyć. Miałabym wielką satysfakcję, gdyby czytelniczki odnajdywały postać Reginy w sobie samych.

Końcówka powieści obiecuje chyba kontynuację… A może jednak nie? Jakie masz plany literackie?

Mam w planach rzucić Meg pod nogi taką kłodę, że nie wiem, jak się po niej pozbiera. Mam nadzieję, że wyobraźnia mnie nie zawiedzie i jakoś z tego wybrnie. Opowiem też więcej o innych członkiniach jej rodu. Pomysły do mnie spływają, choć na razie koncentruję się głównie na promocji pierwszej książki. Bardzo bym chciała, żeby pisanie powieści stało się moim sposobem na życie, więc zależy mi, by jak najwięcej osób dowiedziało się o powieści One temu winne i dodało ją do swojej biblioteczki.

Książkę One temu winne kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.