Ocaleni to nasza rodzina. Wywiad z Katarzyną Skopiec

Data: 2025-03-13 14:05:47 Autor: Danuta Awolusi
udostępnij Tweet
Okładka publicystyki dla Ocaleni to nasza rodzina. Wywiad z Katarzyną Skopiec z kategorii Wywiad

– Kiedy miałam 16 lat, otrzymałam list ze Stanów z Milwaukee od Michaela Alexandra, mojego przyjaciela, którego wtedy jeszcze nie znałam. Pisał, że jesteśmy rodziną, bo gdyby nie moja babcia i dziadek, on by się nie urodził. I tak to się zaczęło. Ocaleni to nasza rodzina – dzięki temu mam bardzo dużo bliskich. Jesteśmy wspólnotą, w większości mieszkań i domów zdjęcie dziadków wklejone jest w drzewo genealogiczne, więc już na stałe jesteśmy połączeni – mówi Katarzyna Skopiec, autorka książki Ocaleni z Drohobycza

Trudno o historię bardziej poruszającą. O większe bohaterstwo. Pisząc tę książkę, myślała Pani głównie o tym niezwykłym bohaterstwie, czy raczej o człowieczeństwie?

Zdecydowanie o człowieczeństwie. Babcia, którą poznałam, nie była bohaterką dla siebie samej i nie traktowała swojego działania jako bohaterstwa! Jej postawa w czasie wojny pozwoliła uratować wiele osób, ale dla niej to działanie było oczywistym działaniem człowieka.

Jak odkrywanie kolejnych historii ocalałych wpłynęło na Pani postrzeganie przeszłości rodzinnej?

Ocaleni to nasza rodzina – dzięki temu mam bardzo dużą rodzinę. Jesteśmy wspólnotą, w większości mieszkań i domów zdjęcie dziadków wklejone jest w drzewo genealogiczne, więc już na stałe jesteśmy połączeni.

Czy pamięta Pani moment, w którym po raz pierwszy usłyszała Pani historię Sławy i Izka Wołosiańskich? Jak to wpłynęło na Panią jako wnuczkę i jako autorkę?

Kiedy miałam 16 lat, otrzymałam list ze Stanów z Milwaukee od Michaela Alexandra, mojego przyjaciela, którego wtedy jeszcze nie znałam. Pisał, że jesteśmy rodziną, bo gdyby nie moja babcia i dziadek, on by się nie urodził. I tak to się zaczęło.

Codzienne życie w czasie ukrywania 39 osób było niezwykle trudne – jak Pani babcia radziła sobie z zaopatrzeniem w żywność i innymi wyzwaniami?

Była bardzo zdeterminowana, chodziła po całym mieście w poszukiwaniu jedzenia, tłumacząc, że robi zapasy ze względu na wojnę. Nikt jej nie znał, była młodą gospodynią, więc ludzie nie wiedzieli, ile ma osób na utrzymaniu.

Fundacja Humanosh, którą Pani założyła, upamiętnia nie tylko Pani dziadków, ale także szerzej pomaga uchodźcom. Czy czuje Pani, że to kontynuacja ich misji?

Staramy się, ale to nie są porównywalne sytuacje. Nikt mi nie grozi śmiercią i nie muszę się ukrywać ze swoim działaniem.

Przywołuje Pani szalenie ważną, trudną historię, która powinna być żywa w naszej pamięci, szczególnie w dzisiejszych czasach… Jakie przyszły do Pani emocje, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę? Że świat nigdy się nie nauczy…?

Zapewne tak, ale nasza działalność trwa dużo dłużej. Wcześniej pomagaliśmy Tybetańczykom, Białorusinom, Afgańczykom i Ukraińcom. I, niestety, dochodzimy do wniosku, że faktycznie, świat się nie uczy.

Niedawno Elon Musk wykonał przywodzący na myśl czasy II wojny światowej gest, o którym mówił cały świat. Wszyscy wiemy, jaki. Czytając Pani książkę i myśląc, że dzisiaj ktoś chciałby powrotu historii, można poczuć prawdziwy lęk. Jak Pani to odbiera?

Niczego się nie boję – odziedziczyłam to po babci. Po prostu działam.

Wróćmy do książki. Skąd pomysł na umieszczenie w książce rodzinnych przepisów Sławy?

Były to przepyszne wyroby. Babcia wspaniale gotowała i bardzo często jestem proszona o przepisy. Poza tym, chciałam ją w ten sposób upamiętnić.

Podczas pisania książki skupiła się Pani na prostym, autentycznym przekazie. Czy uważa Pani, że w historiach wojennych należy unikać nadmiernej stylizacji literackiej?

Zdecydowanie tak, ale też jestem osobą komunikującą się w zwięzły sposób, bez zbędnych ozdobników.

Drohobycz to miasto o bogatej historii, także związanej z Brunonem Schulzem. Czy w Pani badaniach natknęła się Pani na szczególnie ciekawe historie związane z tym miejscem?

Tak, ale będzie to historia najzupełniej współczesna. Do Drohobycza przenieśli się odescy Żydzi, mówiący zdecydowanie lepiej po rosyjsku i w jidisz, nie znający ukraińskiego. Mieszkają we wspólnocie żydowskiej i stołują się przy synagodze. Jeden z Ukraińców postanowił nie wydawać im jedzenia, jeżeli nie będą mówić po ukraińsku. Moja przyjaciółka z Drohobycza, zajmująca się diasporą, nakrzyczała na niego, że może jeszcze powinni mówić w języku zakarpackim!

Czy, Pani zdaniem, ta książka może coś zmienić? Czy nasza wiedza i pamięć mogą wpłynąć na świat i na przyszłość?

Mam taką nadzieję. Marzę też, by tę książkę wydać również w językach niemieckim, angielskim i hebrajskim. 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.