O tym trzeba krzyczeć! Wywiad z Magdaleną Louis

Data: 2019-02-24 21:16:20 Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Pisywała do czasopisma „Speedway Star" i prowadziła w Anglii klub żużlowy, pracowała też jako tłumaczka dla brytyjskiej policji i prokuratury. To właśnie tam zetknęła się z tą bardziej mroczną stroną natury ludzkiej i poznała historie, które zainspirowały ją do napisania Soni – historii o tym, jak trudno czasem uwierzyć w krzywdę wyrządzoną dzieciom. Z Magdaleną Louis rozmawia Sławomir Krempa.

Do napisania tej książki pełnej prawdziwych historii sprowokowali mnie wszyscy ci, którzy zobaczyli, a nie uwierzyli – w ten sposób otwiera Pani Sonię

Tak, bo istnieją rzeczywiste pierwowzory większości postaci, które występują w tej książce. Oczywiście, ich życiorysy, personalia, historie są literacko przetworzone, ale nadal bardzo bliskie prawdy. Podobnie jest z niektórymi wydarzeniami opisanymi w książce – choćby „incydent weselny”, który powinien być prawdziwą syreną alarmową dla matki dziewczynek, w innym miejscu, w innej rodzinie, ale wydarzył się naprawdę.

Literatura musi być tak bliska rzeczywistości?

Lubię, żeby fikcja literacka stanowiła maksymalnie 30% moich opowieści...

 

...a resztę fakty, które zostają twórczo przetworzone. Nie mogłabym i nie chciałabym zmyślić całej historii, ożywiać bohaterów tylko w wyobraźni, moje pisanie przypomina nieco pracę archeologa – nieustająco prowadzę w swojej pamięci wykopaliska i co chwilę natykam się na coś interesującego.

Co więc „wykopała” Pani z pamięci nim zdecydowała się Pani poruszyć w powieści temat naprawdę poważny?

Impulsem były wydarzenia niemal bieżące – szok, jaki przeżyłam, patrząc na to, co stało się w 2012 w gimnazjum salezjańskim w Lubinie, gdy dziewczynki podczas „otrzęsin” podchodziły na kolanach do siedzącego, rozkraczonego dyrektora – to, że był on księdzem, to dla mnie sprawa drugorzędna – i zlizywały z jego kolan pianę. Nie osądzam dyrektora Kozyry, nie chcę wdawać się w bulwarowe dyskusje na temat tego, czy koncepcja zabawy wynikała z jakichś niezdrowych skłonności, ale fakt, że na nią pozwolono, po prostu mnie poraził. Zaraz potem, z jeszcze większym niedowierzaniem obejrzałam w telewizji  reakcje matek, które krzyczały do kamery, że ta forma otrzęsin to wieloletnia tradycja i one nie widzą w niej nic złego. Nawoływały, by wszyscy odczepili się od szkoły i ich dzieci, żeby nie podnosić ręki na Kościół.

Krytyczne słowo pod adresem księdza jest jak szkalowanie Pana Jezusa

 

– takie przynajmniej panuje przeświadczenie i nie przyjmuje się do wiadomości, że ksiądz może być krzywdzicielem dzieci, może być tym nieświętym. Skoro same matki nie widziały, jak ohydne i niestosowne było to, że ich nieletnie córki lizały kolana dorosłemu mężczyźnie, to kto ma to dostrzec? Kto ma chronić dzieci?

Ale mówiła Pani o wydarzeniach, nie – wydarzeniu…

Tak, bo kilka miesięcy później uczestniczyłam zawodowo w sprawie o molestowanie dwóch małych dziewczynek, mających 3 i 5 lat, przez konkubenta ich matki. I tu ponownie przeraziła mnie postawa tej kobiety. Podejrzany o molestowanie dzieci otrzymał zakaz zbliżania się do kobiety i jej córek do czasu rozprawy, a jeszcze tego samego wieczoru, zaraz po jego wyjściu z aresztu, zakaz ten złamali oboje. Matka dziewczynek wpuściła go do domu, doprowadziła do pewnego rodzaju „konfrontacji” pomiędzy ofiarami i sprawcą i, jak to się często dzieje, uwierzyła w wersję kochanka, natomiast dzieci dostały status „kłamczuch”. 

Domyśla się Pani, z czego mogła wynikać taka postawa?

Wiele kobiet boi się utraty partnera, boją się stanąć po stronie swoich dzieci, bo wiedzą, że wtedy on odejdzie i czeka je samotność, ludzki śmiech, niezdolność do opłacenia rachunków, jak powiedziała mi jedna z kobiet w trakcie spisywania zeznań.

Inne kobiety nie wierzą, bo „to się nie mieści w głowie”, koniec-kropka, a jeszcze inne, na przykład jeśli chodzi o księży, mają niezwykle głęboko zakorzenioną bezmyślną religijność i myślenie o osobie duchownej jako o sprawcy uważają za grzech.

O tym trzeba krzyczeć...

 

Podobnych przypadków było więcej?

Cóż, na pewno nie jest to zjawisko marginalne. W Stanach Zjednoczonych 50% mężczyzn aresztowanych za pedofilię to ludzie żonaci, w latach 2016-2017 w samej Anglii i Walii (wyłączając Szkocję) zgłoszono ponad 45 tys. przypadków przestępstw seksualnych, których ofiarami były dzieci i ponad 6. tys. gwałtów na dzieciach poniżej 13 roku życia. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że przeciętnie tylko co trzeci przypadek pedofilii jest zgłaszany, to skala jest naprawdę potężna. 90% dzieci, które doświadczają przemocy seksualnej, zna sprawcę. Statystyka dowodzi, że te rzeczy dzieją się w bardzo wąskim kręgu rodziny, najbliższych przyjaciół, sąsiadów, znajomych i szkoły. O tym nie tylko trzeba pisać, o tym trzeba krzyczeć.

W Pani powieści wszystko zaczyna się od odejścia ojca narratorki powieści i jej siostry, tytułowej Soni. Po tym wydarzeniu dziewczynka staje się bardzo złakniona miłości i uwagi drugiej osoby. Czy właśnie dlatego jest też bardziej narażona na skrzywdzenie przez innych?

W języku angielskim jest na to świetne określenie grooming – oswajanie ofiary. W Soni staram się pokazać ten mechanizm,  pedofil pojawia się tam, gdzie otoczenie dziecka przypomina „ruchome piaski”. Oni często oferują współczucie, pomoc, wyciągają rękę, a dziecko jest z natury ufne, więc ją pochwyci.

W Pani powieści sprawcy pozostają praktycznie bezkarni…

I tak też, niestety, bywa w rzeczywistości. W Polsce w przypadku zgłoszenia pedofilii czy gwałtu bardzo częste jest kwestionowanie tego, co mówią ofiary. Rejestr pedofili jest niepełny - nie obejmuje na przykład w ogóle osób duchownych, które z tytułu zawodu czy powołania stawiamy po prostu ponad prawem. Choć to nie wśród księży pedofili jest najwięcej, jeśli wierzyć twórcom filmu „Spotlight” odsetek pedofili wśród nich wynosi 6%, statystycznie więcej jest ich wśród nauczycieli. Tymczasem media bardzo często skupiają się na osobach duchownych, niemal zupełnie pomijając przypadki pedofilii w przypadku „innych branż”.  I to, że

bardzo często akt pedofilski ma miejsce w domu ofiary. 

 

Jesteśmy wobec pedofili bezsilni?

I tak, i nie. Przede wszystkim trzeba podkreślić, że nie istnieje coś takiego, jak „leczenie pedofilii”. Mówi się dużo o walce z pedofilią, ale co określenie to tak naprawdę znaczy? Nie możemy zrobić nic, nie mamy wpływu na to, jak pedofil zrealizuje swoje pragnienia. Żaden kraj na świecie nie poradził sobie z problemem „zwalczania” pedofilii, a jest to jedno z przestępstw najbardziej zagrożonych ryzykiem powtarzalności.

Opinia publiczna krzyczy, żeby wsadzać pedofilów do więzienia i tak się dzieje (najwięcej wyroków to od 1-2 lat pozbawienia wolności)  tylko, że oni z tego więzienia wychodzą tacy sami. Pedofilem nie przestaje się być po odsiadce, tych osób nie da się zresocjalizować, czy „nawrócić”. Pedofilów w Anglii monitoruje się po wyjściu z więzienia, umieszcza się ich na rejestrze, co powoduje, że muszą się meldować regularnie na posterunku, policja musi wiedzieć, gdzie pedofil mieszka, ma prawo poinformować mieszkańców posiadających dzieci, że w ich sąsiedztwie pojawił się mężczyzna po wyroku za czyny pedofilskie. Kastracja chemiczna jest wprawdzie dopuszczalna, ale się jej nie wykonuje, nie ma w Polsce specjalistów, psychiatrów i psychologów, którzy pracowaliby z pedofilami, pomogli im, jakkolwiek to zabrzmi, w walce z ich seksualnymi pragnieniami, które skutkują wielką krzywdą dzieci. Żadne dziecko, nigdy, nie chce zawiązywać seksualnej relacji z dorosłym, pedofil często myśli inaczej.  

Co więc możemy zrobić?  

Podnieść świadomość, najpierw wśród rodziców, potem wśród dzieci. Rodzice powinni być czujni, zwracać uwagę na zachowania dzieci, szczególnie kiedy te zachowania zaczynają się zmieniać. Trzeba o tych rzeczach mówić, musimy dzieci uświadamiać, choć nie jest to łatwe.

Pewnie będzie to bardzo kontrowersyjne co powiem, ale

We wszystkich przypadkach pedofilii, z którymi się zetknęłam, zastanawiałam się, gdzie byli rodzice wykorzystanych dzieci?

 

Przypomnijmy sobie głośną sprawę Romana Polańskiego – fakty są takie, że to matka zawiozła trzynastoletnią dziewczynkę do domu dorosłego mężczyzny i zostawiła ją z nim samą, żeby mógł jej robić zdjęcia. Naszym zadaniem nie jest postawienie pedofila przed sądem, naszym zadaniem jest czuwać nad bezpieczeństwem naszych dzieci. Nie mamy żadnego wpływu na to, jak i kiedy osoba ze skłonnościami pedofilskimi realizuje swoje pragnienia, ale mamy ogromny wpływ na to, jak chronić nasze dzieci.

Każde skrzywdzone dziecko daje sygnały – piszę o tym w książce – i wyraźnie widać, że dzieje się coś złego. Trzeba to tylko zobaczyć i odpowiednio zareagować.

Choć trwają spory co do definicji samego sformułowania „wykorzystywanie seksualne dzieci", jedno jest pewne: musimy reagować, nawet jeśli sprawcą jest ktoś nam bardzo bliski lub cieszący się zaufaniem i szacunkiem.

Przez dwa lata obserwowałam środowisko polskich emigrantów...

 

Sonia ma też jaśniejszą stronę. Portretuje Pani w swojej powieści środowisko emigrantów – żyjących w Stanach Zjednoczonych, ale też w Wielkiej Brytanii. To świat ogromnie barwny, momentami tak pełen absurdu, że niemal groteskowy.

Zdecydowałam się na ten zabieg celowo, by zrównoważyć opisywaną tragedię dzieci. Nie chciałam czytelnika przez cały czas trzymać za gardło mroczną historią. Dzięki temu po raz pierwszy w swojej twórczości wróciłam do czasów mojego pobytu w Stanach Zjednoczonych, gdzie spędziłam dwa lata. Te amerykańskie doświadczenia wykorzystałam do stworzenia wątków wokół Marysi i Eli Srebro. Marysia jest postacią fikcyjną od początku do końca, natomiast Ela Srebro pojawiła się w moim życiu w 1986 roku, właśnie w miasteczku Nyack pod Nowym Jorkiem. Mieszkałam też z inną koleżanką przez jeden dzień we wspaniałym apartamencie budynku szpitala, który musiałyśmy  opuścić po interwencji Filipinki. Przez 2 lata obserwowałam środowisko polskich emigrantów, oczywiście nie miałam wówczas planów, żeby kiedyś to opisać.

Ciekawe, że mimo iż Polaków było tak wielu, można odnieść wrażenie, że wszyscy tu wszystkich znają i wszystko o wszystkich wiedzą. 

Taki był nowojorski Greenpoint, polskie sklepy, polski fryzjer i dentysta, potańcówki do piosenek Bajmu i Szczepanika.  Polacy rzeczywiście kisili się we własnym sosie, wiedzieli wszystko o sobie nawzajem, konkurowali ze sobą i na siebie nawzajem „uprzejmie donosili” rodzinom w Polsce. Ale środowisko to nie było naprawdę zżyte, kontakty towarzyskie podszyte były zawiścią i, co najgorsze, ludzie wykorzystywali się nawzajem, sprytniejsi i mocniejsi, szybciej się ustawiali i deptali po słabszych rodakach. Potem sami o sobie mówili, że mogą pracować z każdym, tylko nie z innymi Polakami.

Dlatego Pani nie została w Stanach?

Wyjechałam do Stanów jako bardzo młoda dziewczyna tuż po maturze. Mam dwie siostry, rodziców, wspaniałych znajomych, a nie były to czasy Skype’a czy WhatsAppa – rozmowy telefoniczne były bardzo drogie i prowadziłam je z zegarkiem w ręku, próbując zamknąć długie okresy życia w 10-15 minutach wymiany zdań. Tęsknota, mimo upływu czasu, nie zelżała. Zresztą, nigdy nie zakładałam, że zostanę w Stanach, to miał być epizod i tak się stało. Natomiast Anglia jest mi dużo bliższa, choć mieszkanie w tym kraju to już nie była taka zabawa jak w Nowym Jorku.

Czuję się częścią historii „Batorego"...

 

A propos zabawy – powrót „Batorym” do Polski sprawia wrażenie niezapomnianego doświadczenia…

Zachęciła mnie nauczycielka polskiego z liceum, bo sama wcześniej wracała do Polski „Batorym". Korespondowałam z nią w czasie pobytu w USA i za sprawą jej namów przyspieszyłam powrót, żeby załapać się na ostatni transatlantycki rejs „Batorego" na trasie Montreal – Gdynia w czerwcu 1987 roku.

Aż żal, że w powieści ten epizod nie zajmuje więcej miejsca… 

Nie mogłam więcej napisać – byłaby to wtedy zupełnie inna powieść, „Batory" zabrałby czytelnika w zupełnie inną drogę, choć pokusę miałam, żeby opisać ten rejs.

„Batory” to nie był elegancki transatlantyk, ale w tamtych czasach mógł sprawiać wrażenie luksusowego. Bale kapitańskie, lodowe figury w kształcie łabędzi, zupy z żółwia, smokingi – dwa tygodnie beztroskiej zabawy z poczuciem, że jest się na wakacjach, że uczestniczy się w prawdziwej przygodzie. Płynęłam sama, ale już pierwszego dnia rejsu poznałam wesołych ludzi, z którymi świetnie się biesiadowało i znajomości te przetrwały wiele lat. Batory zakotwiczył po drodze w Londynie i Rotterdamie, więc powrót do szarej Gdyni, która w 1987 nie była ładnym miastem, stanowił dla nas prawdziwy szok.

Popłynęłaby Pani raz jeszcze? 

Nie, bo nie ma już „Batorego”…. Ja nie jestem już tą samą osobą, świat nie jest już taki sam, dzisiaj luksus kojarzy się z hotelami w chmurach Dubaju, a nie z niewielkim basenem na statku i ciasną kajutą. Ale czuję się częścią historii „Batorego” – podobnie jak moja bohaterka.

– Jeśli „rozrywkowy” z założenia gatunek, jakim jest powieść obyczajowa, mierzyć się ma z prawdziwymi problemami współczesności, w atrakcyjny dla czytelnika sposób je ukazując, to właśnie tak, jak czyni to Magdalena Louis w „Soni" – piszemy w naszej redakcyjnej recenzji tej książki. Zajrzyjcie! 

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Avatar uĹźytkownika - Melisa2004
Melisa2004
Dodany: 2019-03-02 19:51:13
0 +-

Coraz więcej się mówi na ten temat, ale jednak wciąż za mało, zważywszy skalę zjawiska :( 

Avatar uĹźytkownika - gosiaczek
gosiaczek
Dodany: 2019-02-26 14:43:17
0 +-

Ciekawy wywiad.

Avatar uĹźytkownika - takahe
takahe
Dodany: 2019-02-25 19:43:02
0 +-

Ciekawy wywiad, trudny temat. 

Avatar uĹźytkownika - Khotowy
Khotowy
Dodany: 2019-02-25 09:19:33
0 +-

Na mojej liście "must read". 

Avatar uĹźytkownika - monikap
monikap
Dodany: 2019-02-25 09:09:44
0 +-

Niezwykle trudny i ważny temat.

Avatar uĹźytkownika - Poczytajka
Poczytajka
Dodany: 2019-02-25 08:21:55
0 +-

Powieści oparte na faktach zajmują szczególne miejsce wśród moich lektur. Często  dotyczą traumatycznych przeżyć, podejmują tematy przykre, bolesne, o których trzeba krzyczeć. 

Avatar uĹźytkownika - martucha180
martucha180
Dodany: 2019-02-25 07:46:01
0 +-

Krzyczmy!

Avatar uĹźytkownika - Lenka83
Lenka83
Dodany: 2019-02-25 00:08:07
Edytowany: 2019-02-25 00:08:26
0 +-

Ciekawy wywiad, zainteresowałam się książką Soni...

Książka
Sonia
Magdalena Louis

Warto przeczytać

Reklamy
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje