Po Lwowie została Polsce dziura w sercu. Wywiad z Magdaleną Kawką
Data: 2021-04-08 12:27:25– Przeczytałam całe tomy wspomnień sybiraków, a im więcej czytałam, tym większe miałam poczucie, że nie ma nawet cienia szansy, by choć mogła dotknąć tych tragedii, że zawsze to będzie tylko prześlizgnięcie się po nich – mówi Magdalena Kawka. O Kresach Wschodnich, Syberii i o wielokulturowości dawnego Lwowa rozmawiamy z autorką sagi Lwowska Odyseja. W księgarniach znajdziecie jej dwa początkowe tomy – Pora westchnień, pora burz oraz Powrót z piekła.
Lwów to piękne miasto, bardzo ważne w historii Polski. Straciliśmy je po II wojnie światowej, ale wciąż żyje we wspomnieniach wielu Polaków. Czy jest Pani związana ze Lwowem?
We Lwowie urodzili się moi dziadkowie. Dorastałam pośród opowieści babci, która w głębi duszy nigdy stamtąd nie wyjechała. Oni bardzo to miasto kochali, tam się poznali i tam spędzili młodość. Babcia mówiła, że już nigdy potem nie byli tak szczęśliwi. Po wojnie zostali na siłę „przesadzeni” na Ziemie Odzyskane, ale chyba nigdy tak do końca się tam nie zaaklimatyzowali. Kresowiacy to cudni ludzie, otwarci, szczerzy, z tą nieuchwytną nostalgią w duszy. To była taka dusza Gogolowska, istniejąca poza rządem i systemem, zakorzeniona w życiu klasy niższej. Trochę prześmiewcza, trochę ironiczna, ale bardzo refleksyjna i emocjonalna – przynajmniej tacy byli moi dziadkowie – i bez tego swojego Lwowa czuli się jak ryby wyrzucone na brzeg.
Dzisiaj wielu urodzonym po wojnie Polakom trudno zrozumieć, czym były Kresy Wschodnie. A przecież to wielki kawał naszej historii.
Oderwanie Kresów Wschodnich, a w szczególności Wilna i Lwowa, od Polski po II wojnie światowej to była strata nie tylko znacznej części terytorium Rzeczpospolitej, ale przede wszystkim odcięcie jednych z najważniejszych ośrodków kultury i tradycji polskiej od reszty kraju. Lwów był miastem uniwersyteckim, kuźnią nowej inteligencji. Związanych z nim było całe mnóstwo ważnych dla naszej kultury i nauki postaci, m.in.: Erwin Axer - genialny reżyser teatralny, Wojciech Bogusławski – ojciec polskiego teatru, Leon Chwistek, Aleksander Fredro, Maria Konopnicka, Leopold Staff, Artur Grottger, ksiądz Maksymilian Maria Kolbe, Wojciech Kossak, Stanisław Lem… Długo można by jeszcze wymieniać. To tu narodziła się słynna lwowska szkoła matematyczna ze Stefanem Banachem, Stanisławem Ulamem i wieloma innymi. Poza tym na Kresach polskość była znacznie bardziej podkreślana niż w centrum kraju, gdzie była czymś powszechnym. Na Kresach, gdzie istniały inne narodowości, trzeba było ją szczególnie pielęgnować. Moja babcia zawsze mówiła, że po Lwowie została Polsce dziura w sercu. I chyba rzeczywiście tak jest.
Lwów nie był miastem jednolitym, prawda?
Lwów był wielokulturowym tyglem, obok siebie żyli Polacy, Rusini, Żydzi, Ormianie i to między innymi owa wielokulturowość złożyła się na charakter tego miasta, na tę specyficzną „cywilizację lwowską”, jak nazywają ją niektórzy historiografowie. W tym gąszczu kulturowym powstawały rzeczy wzniosłe i wielkie, w jakiś przedziwny sposób zrozumiałe dla ludzi wychowanych w różnych kulturach, którzy jednak dzielili tę samą przestrzeń: społeczną, polityczną, kulturalną. Spotykali się w kinie, na uczelni, pobierali się, posyłali dzieci do szkół i wyprawiali pogrzeby rodzicom. To tu znakomicie realizowały się wspaniałe tradycje polskiej tolerancji religijnej. Ludzie żyli obok siebie w zgodzie, być może działo się tak dlatego, że w ciągu wieków kolejni monarchowie gwarantowali zarówno Ormianom, jak i Rusinom bezpieczeństwo oraz opiekę. To nie znaczy, że nie zdarzały się utyskiwania, chyba najbardziej na polskie rządy narzekali Rusini czyli Ukraińcy, ale przez wiele lat całkiem dobrze to wszystko funkcjonowało. Moja babcia siedziała w ławce szkolnej z Ormianką, w szpitalu pracowała z Niemką i Ukraińcem, przyjaźniła się z Żydówką. Opowiadała mi kiedyś, że dopiero przed samym wybuchem wojny ludzie zaczęli sobie jasno uświadamiać, że choć mieszkają na jednej ulicy, nie należą do tego samego narodu.
Ta niejednolitość okazała się i atutem, i nieszczęściem. W czasie II wojny światowej uaktywniły się siły, które uznały się za pokrzywdzone przez II Rzeczpospolitą. Doszło do wielu morderstw, o których coraz głośniej słychać.
Lwów był tyglem narodów, stąd jego bliskie kontakty z całą Europą i obiema Amerykami. W bezpiecznych, pokojowych czasach żadna nacja nie czuła się zagrożona, a różnorodność stanowiła o kolorycie i inspirowała. Uczyła otwartości, tolerancji i poszerzała horyzonty. Można było z tego czerpać całymi garściami. Lwowianie latali na wakacje z lotniska w Skniłowie do Sofii, Saloników i do Wiednia. Sytuacja się zmieniła, kiedy wybuchła wojna, co wydaje się dość oczywiste. Czasy wojny to przede wszystkim strach każdej nacji przed systemowym unicestwieniem, co musiało skutkować nieufnością wobec sąsiadów i szukaniem sojuszników. Sojusze często bywały nietrafione i irracjonalne, co widać doskonale na przykładzie Ukraińców, którzy szukali wtedy wsparcia u Rosji Radzieckiej. Wszyscy wiemy, jak na tym wyszli.
Ta różnorodność i związane z nią bogactwo kulturowe są w Pani powieści bardzo wyraźne.
Moi bohaterowie codziennie borykali się z tą wielokulturowością, która nie pozwalała im widzieć świata czarno-białym. Najbardziej charakterystyczną w tym temacie, a zarazem tragiczną postacią jest Orest – młody Ukrainiec, urodzony i wychowany we Lwowie. Ma przyjaciół wśród Polaków, z polskim Lwowem związane jest całe jego życie, ale jednocześnie całym sercem pragnie powstania Samostijnej Ukrainy. Nie może zaakceptować metod, jakimi ukraińscy nacjonaliści chcą kupić niepodległość dla kraju, ale gdzieś w głębi duszy przecież rozumie ich dążenia.
W Powrocie z piekła pisze Pani o zbrodni na Wzgórzach Wuleckich. Zamordowano tam wielu polskich naukowców. Zbrodni tej dopuścili się hitlerowcy, co było o tyle szokujące, że Niemców uważano w Europie za kulturalny naród. Już prędzej posądzono by o taki czyn bolszewików, przedstawianych jako kałmucką nawałę.
Z tezą, że ta zbrodnia nie pasowała do Niemców, nie mogę się zgodzić, o ile w ogóle założymy, że jakaś zbrodnia pasuje do konkretnej nacji. Ona była częścią bardzo przemyślanego i skrupulatnego planu wynarodowienia Polaków, pozbawienia ich elit i sprowadzenia do rasy podludzi bez własnej historii, kultury; bez literatury, muzyki, bez narodowej świadomości i tożsamości.
Pamiętamy też, kto stał za uwięzieniem profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego dwa lata wcześniej w Sonderaktion Krakau.
Przecież to nie był napad kozackiej sotni, która cięła szabelką, nie patrząc, w co trafia. Po wkroczeniu do Lwowa 30 czerwca 1941 roku Niemcy świadomie i niemal natychmiast przystąpili do systematycznej eliminacji polskiego „elementu przywódczego”, do którego zaliczono m.in. intelektualistów. Mieli listy proskrypcyjne stworzone przez byłych studentów związanych z Organizacją Ukraińskich Nacjonalistów i na ich podstawie dokonali aresztowań. Wykazy nazwisk były jednak zdezaktualizowane, przez co w ręce oprawców trafiały osoby, których nie było na listach. W taki właśnie sposób zginął m.in. Tadeusz Boy-Żeleński, który miał pecha, bo tego dnia gościł we Lwowie u szwagra żony, profesora Jana Greka.
Zajrzyjmy do powieści. W drugim tomie Lwowskiej odysei powraca obraz Mehoffera „Dziwny ogród”. To fascynujące malowidło. Opowie nam Pani historię jego powstania?
Sam obraz powstał podczas letniego wypoczynku malarza i jego rodziny w Siedlcu niedaleko Krakowa w 1902 roku.
Zawsze mnie fascynował. Gdyby nie pewien element, który wprowadza niepokój i burzy sielskość ogrodowej atmosfery, pewnie patrzylibyśmy na banalny obrazek szczęśliwej rodziny w ogrodzie. To właśnie niewidoczna na pierwszy rzut oka, choć przecież monstrualna złota ważka, tak nie pasująca kompozycyjnie, zakłócająca porządek i wprowadzająca nastrój grozy sprawia, że cierpnie mi skóra. Jest jak zapowiedź nadchodzących nieuchronnych nieszczęść w tym arkadyjskim, idyllicznym krajobrazie.
Odnoszę wrażenie, że ta historia łączy się z losami Lilki i jej bliskich. Utracony raj, jakim jest przedwojenny Lwów, symbolizowany przez obraz, który staje się przyczyną wielu krzywd, jakich rodzina doznaje od nazistowskiego prześladowcy Lenthena?
Kiedy wpadłam na pomysł napisania Lwowskiej odysei wiedziałam, że Dziwny ogród odegra w niej ważną rolę. „Pożyczyłam” go sobie i oddałam moim bohaterom. Marianna dostaje go od męża kilka lat przed wybuchem wojny. Ma do niego sentyment, bo postać jasnowłosego nagiego chłopca wymachującego malwami bardzo przypomina jej synka, Michasia. Za to obrazu bardzo nie lubi kucharka, pani Chudecka, jakby przeczuwała, że złoty stwór unoszący się nad głową dziecka zwiastuje nieszczęście.
I rzeczywiście, pewnego dnia raj znika, jakby nigdy nie istniał. Kiedy obraz w końcu trafia w ręce Lenthena, Marianna mimo wszystko oddycha z ulgą.
Lenthen to postać fikcyjna?
Nie, to prawdziwa postać, zmieniłam jej jedynie nazwisko i postawiłam na drodze moich bohaterów. W rzeczywistości nazywał się Pieter Menten i zanim został zbrodniarzem wojennym, był czarnym charakterem Lwowa drugiej połowy lat trzydziestych. Pochodził z Holandii i przykuwał uwagę czytelników miejscowej prasy toczącymi się procesami o ziemię. Już wtedy uchodził za aferzystę, ciągnęły się za nim procesy i skandale. Zniknął ze Lwowa wraz z pojawieniem się Armii Czerwonej, a wrócił w 1941 roku w mundurze podoficera SS. Już po wojnie, w czasie śledztwa dotyczącego zbrodni na Wzgórzach Wuleckich, natrafiono na poważne poszlaki świadczące o związku Mentena z tym mordem, ale nigdy go za to nie osądzono. Wprawdzie w 1977 roku zostały mu postawione zarzuty za udział w mordzie Żydów w Podhorodcach, ale w akcie oskarżenia nie było nawet wzmianki o zabójstwie lwowskich profesorów.
W tym tomie prowadzi Pani czytelnika w bezkresne śnieżne pustynie północy ZSRR. Jak wiemy z historii, ludność terenów wschodniej Galicji była poddana represjom, wśród których chyba najgorsza była wywózka na Wschód. Całe rodziny zsyłano do Kazachstanu, „wrogów ludu” zamykano w łagrach. Taki los spotyka Gustawa?
Gustaw w tym wszystkim i tak ma szczęście, bo nie trafia do obozu o zaostrzonym rygorze. Zanim w ogóle zabrałam się za ten wątek, przeczytałam całe tomy wspomnień sybiraków, a im więcej czytałam, tym większe miałam poczucie, że nie mam szansy, by choć dotknąć tych tragedii, że zawsze to będzie tylko prześlizgnięcie się po nich. Nie chciałam więc „używać” ani prawdziwych ludzi, ani prawdziwych miejsc. Pomyślałam, że potraktuję to symbolicznie, że ta moja Syberia będzie bardziej mroźną krainą Curwooda niż rosyjskim piekłem Sołżenicyna. Łagier Smolnyj jest więc kompilacją wszystkich emocji, dekoracji i zdarzeń, jakie urodziły się w mojej głowie po lekturze.
„Inny świat”… Lodowy łagier okazuje się miejscem niewyobrażalnej przemocy, ale także krainą pełną tajemnic. Od niektórych aż ciarki przechodzą. ZSRR nigdy do końca nie opanował duszy ludzi Północy? Ich wierzeń nie udało się wykorzenić, przynosząc wiarę w Nowy Ład?
We wspomnieniach sybiraków najbardziej fascynowała mnie ich umiejętność przystosowywania się do realiów i dostrzegania w tym wszystkim jakiegoś sensu. Dlatego moi bohaterowie oprócz tego, że cierpią głód, walczą z chorobami, pluskwami i mrozem – potrafią kochać, podziwiają surowe piękno syberyjskiej przyrody, łowią ryby, szukają złota i bobrowych żeremi. Dzięki Akimowi, staremu Rosjaninowi odsiadującemu wyrok za bołtownię, który wiele lat spędził w łagrach na Sachalinie, poznają wierzenia Niwchów, najstarszych ludów Syberii. W ten sposób poznają Hartagę, pół-człowieka, pół-niedźwiedzia, który musi się żywić ludzkimi duszami, bo tylko w ten sposób może pozostać Beorem.
Kto przeczytał już Powrót z piekła czeka na kolejny, zapowiedziany tom Lwowskiej odysei. Czy zdradzi Pani, co czeka Lilkę i jej najbliższych?
W Powrocie z piekła zostawiłam bohaterów, szczególnie Mariannę, w dość trudnym dla niej momencie. Nie chcę zdradzać, jak poradzi sobie z tą niecodzienną i, co tu dużo mówić – dość niekomfortową dla każdej kobiety sytuacją, więc po odpowiedź zapraszam do trzeciego tomu. Tym razem rodzina będzie musiała opuścić Lwów, który po wojnie przestanie leżeć w granicach Polski. Wyjadą na Ziemie Odzyskane, gdzie ze wszystkich sił będą się starali odbudować zrujnowane przez wojnę życie. Jednak lwowiakom nie jest łatwo żyć bez Lwowa, a będzie tym trudniej, że zderzą się z nieznaną rzeczywistością na obcej, poniemieckiej ziemi, gdzie wszystko będzie dla nich tymczasowe. Najbardziej zrozpaczona będzie Lilka, ponieważ słuch po Oreście zaginął…
Dziękuję za rozmowę.
Książkę Powrót z piekła – drugi tom Lwowskiej odysei – kupicie w popularnych księgarniach internetowych: