Wszyscy szukamy tego samego, tylko inaczej to definiujemy. Wywiad z Katarzyną Kielecką
Data: 2020-10-28 16:52:26– Każdy chce być po prostu szczęśliwy, kochany, ważny, chce robić coś, co ma znaczenie i co będzie się liczyło dla innych. Za to dla każdego z nas ten cel oznacza co innego i to jest w życiu wspaniałe – mówi Katarzyna Kielecka, autorka książek Pod tym samym niebem i Na tej samej ziemi.
Życie to nieustający ciąg „nowych otwarć" i „nowych początków" – wyzwań, przygód, przedsięwzięć? Ledwo Lilianna uporała się z jedną zagadką z przeszłości, o której opowiedziała Pani w powieści Pod tym samym niebem, a już czeka na nią kolejna w książce Na tej samej ziemi...
Owszem, dlatego życie jest takie fascynujące. Może nie wszystkim zdarza się na każdym kroku zgłębiać rodzinne sekrety, ale z drugiej strony, gdyby zechciało nam się choć trochę pogrzebać, popytać, powęszyć...
Każdy z nas ma lub miał dziadków, pradziadków, a to oznacza szansę na ciekawe historie, które warto wydobyć i zapamiętać. Zresztą współczesne życie także bez ustanku dostarcza emocji i dylematów. Nie wydaje mi się, by rok świętego spokoju, jaki dałam bohaterce tego cyklu między obiema powieściami, był szczególnie krótkim czasem. Zdążyła poczuć się pewnie w nowym otoczeniu i nabrać sił, by podjąć kolejne wyzwania, a przy okazji doprowadzić do końca niepozamykane sprawy z własnej przeszłości.
W ten sposób rozpoczęła kolejny etap w życiu. Wojenne losy Jana i Janki to także zbiór kolejnych etapów?
Można tak powiedzieć. Jeśli zlepimy dzieje Janki z pierwszego i drugiego tomu cyklu, ukaże nam się kilka różnorodnych światów, w jakich żyła na przestrzeni lat. Każdy mógłby podzielić swoje życie na takie odcinki, oddzielone zakrętami, które pokonujemy nie zawsze chętnie i nie zawsze świadomie. Na poszczególnych etapach możemy stawać się całkiem innymi ludźmi i to też jest ogromnie ciekawe. Każdy z nas, spoglądając za siebie o kilka czy kilkadziesiąt lat, z pewnością wielokrotnie przyłapywał się na zaskoczeniu w stylu: naprawdę tak myślałem? Czy to moje decyzje? Czy to w ogóle byłem ja? Czasem jest to przyjemne, a czasem okrutne, że życie tak się z nami bawi, jednak jak by nie było w danym przypadku, nie da się już niczego zmienić w przeszłości, poprawić czy wybielić. Nie ma sensu załamywać rąk nad historią i snuć jej alternatywnych ścieżek, ale bezwzględnie trzeba ją szanować i wyciągać z niej wnioski na przyszłość. Dotyczy to zarówno jednostek, jak i ludzkości w ogóle. Dlatego uważam, że wiedza o przeszłości oraz podejmowanie prób jej zrozumienia to jeden z warunków rozwoju cywilizacji zarówno w aspekcie dokonań materialnych, jak i sfery duchowej, emocjonalnej i moralnej.
W powieści Na tej samej ziemi śledzimy, jak rodzi się i rozwija związek Kingi i Adama, „zakłócony" wyjazdem mężczyzny na Spitsbergen. Rozstanie – tymczasowe – dodaje związkom smaku?
Takie rozstanie jest ogromnym wyzwaniem i z pewnością wiąże się z ryzykiem. Z jednej strony może całkowicie zniszczyć związek, ale z drugiej ma szansę go scementować i wzmocnić. Wszystko zależy od ludzi. Z pewnością takie sytuacje wymagają ogromu wyrozumiałości, empatii i cierpliwości. Pomocny i nieodzowny jest internet, który nie tylko pozwala złagodzić tęsknotę, ale i strach o drugą osobę. Gdy ktoś bliski jest daleko, łatwiej to znieść, jeśli wiemy, co się z nim dzieje. Zdecydowanie w trudniejszej sytuacji jest w powieści Kinga. Adam przeżywa przygodę życia i cieszy się nią. Robi to, co sobie wymarzył, spędza czas w sposób niecodzienny i choć chwilami monotonny, to jednak porywający. Kinga może tylko czekać i cieszyć się z tego, że jej narzeczony jest szczęśliwy. To trudne, ale jeśli w szerszej perspektywie czasu działa w obie strony, daje nadzieję na piękny i trwały związek. Ja w nich wierzę, wydaje mi się, że to taka para, które ma szansę przetrwać każdą burzę.
Czego rozstanie nauczyło Kingę, a czego Adama?
Tego nie wiem. W miejscu, w którym książka się kończy, przed nimi jeszcze pół roku wyprawy, więc wszystko może się zdarzyć. Z pewnością czeka ich wiele kryzysów, zwłaszcza na początku nowego roku, gdy już minie świąteczne zamieszanie. Ten fragment polarnej nocy zwykle najmocniej daje się we znaki psychice polarników, gdy ciemność i zorze zdążą już spowszednieć, monotonia zmęczyć, a tęsknota za światłem dnia staje się paląca. Do tej pory oboje z pewnością nauczyli się cierpliwości, cieszenia się drobiazgami, tego, by nie marnować wspólnego czasu na bzdury, a także tego, że czasowe rozstanie ma tę zaletę, że jest przejściowe i zawsze można poprawić sobie samopoczucie świadomością, że zna się datę powrotu. To wiele ułatwia. A idąc za głosem zaprzyjaźnionej ze mną polarniczki, rozstanie z pewnością nauczy ich obojga wytrwałości i tego, że na najlepsze warto czekać.
Z drugiej strony przypatrujemy się Tobiaszowi, który miłość swojego życia stracił 13 lat temu i nadal nie ułożył sobie życia w nowym związku. Życie i „zablokowanie się" w przeszłości nie pozwala nam zrobić kroku naprzód?
Niestety, tak. Nie da się iść do przodu, patrząc nieustannie wstecz. Taką metodą można jedynie obić sobie pośladki, bo niechybnie człowiek się wywróci. Zostawienie przeszłości w spokoju to jednak trudna sztuka. Nie każdemu udaje się od razu. Daleka jestem od oceniania i krytykowania Tobiasza w tym zakresie, mam jednak nadzieję, że faktycznie sobie z tym poradzi i zdoła żyć każdym nowym dniem, a nie tym, co już nigdy nie wróci.
Kiedy przychodzi czas na to, by zacząć od nowa i pożegnać przeszłość?
Nie ma na to jednego przepisu. Każdy musi dojrzeć sam do takich decyzji czy wniosków. Z pewnością taki stan nie prowadzi do niczego dobrego. Nawet, jeśli już się to przyjmie do wiadomości, nie da się „na pstryk" podjąć decyzji i stwierdzić: od dziś nie rozpaczam i jestem szczęśliwy. Kluczem jest nie tylko zrozumienie i zaakceptowanie przeszłości, ale także coś, co pozwoli nam zakotwiczyć się w obecnym życiu. To może być praca, przyjaciele czy pasje, chociaż sądzę, że najłatwiej cieszyć się życiem, jeśli takim motywatorem staje się miłość i rodzina. Jeśli żałoba trwa zbyt długo, można wiele przegapić.
Spitsbergen, stacja polarna, tundra - to miejsce raczej mało popularne wśród turystów? Skąd wziął się pomysł na to, by to właśnie tam „oddelegować" Adama Wodniaka?
Wbrew pozorom, coraz więcej osób chce odwiedzić tamte rejony. Mój wybór to był przypadek. Chciałam wysłać Adama w nietypowe miejsce, z którego nie będzie mógł wrócić w dowolnym momencie. Jeździłam palcem po mapie, przeglądałam książki podróżnicze, które generalnie uwielbiam czytać. Wtedy całkiem przypadkiem wpadł mi w oko artykuł o poszukiwaniu kandydatów na wyprawę polarną. Zapoznałam się z ogłoszeniem i okazało się, że znajdzie się tam miejsce dla człowieka o kompetencjach i umiejętnościach mojego bohatera. Potem już z każdym przeczytanym i obejrzanym materiałem na ten temat przekonywałam się, że to był świetny pomysł. Najtrudniejsze było podjęcie decyzji, na którą wyprawę wysłać Adama: na Spitsbergen czy na Polską Stację Antarktyczną – czyli jeszcze dalej od domu.
A potem był research?
Zaczęło się od wyszukania blogów polarników i Facebookowego profilu Polskiej Stacji Polarnej Hornsund. Pisząc Pod tym samym niebem, sięgnęłam do książki Dagmary Bożek Dom pod biegunem. Gorączka {ant}arktyczna". W przypadku wątpliwości dopytywałam bezpośrednio autorkę oraz polarników ze Stacji, korzystając z dobrodziejstw Messengera. Przy Na tej samej ziemi wiedziałam, że to mi nie wystarczy, jeśli ten wątek ma mieć jakąś wartość, poza ukazaniem relacji Adama i Kingi. Działo się to na początku grudnia zeszłego roku. Znalazłam w internecie listę osób zimujących aktualnie w Stacji, ucieszyłam się, że są wśród nich dwie kobiety, wyszukałam je na Facebooku i na chybił-trafił zaczepiłam na komunikatorze Joannę Perchaluk, nieświadoma, że to kierownik wyprawy i w dodatku polarniczka, która pojechała na zimowanie już trzeci raz. Okazało się to strzałem na miarę wygranej w Lotto, bo nie dość, że Asia jest osobą otwartą na współpracę i moje szalone pomysły, to ma naturę gawędziarza. Rozmawiałyśmy codziennie, podrzucała mi co ciekawsze „smaczki" z arktycznej codzienności z bogatą oprawą fotograficzną, podsuwała literaturę tematyczną, filmy i audycje radiowe. Wzięłam udział w wielu webinarach prowadzonych wprost ze Stacji i w zasadzie podczas nocy polarnej miałam wrażenie, jakbym uczestniczyła w tamtym życiu.
Napisałam na prośbę Asi kilka polarnych wierszyków, wysłałam im książki, które zasiliły stacyjną biblioteczkę i chyba całkiem nieźle udało mi się wejść w buty członków wyprawy. W nagrodę dostałam wartościową przyjaźń, która nie skończyła się z postawieniem ostatniej kropki w powieści, bo moja arktyczna „wtyczka" jest świetnym towarzyszem wielogodzinnych pogaduch także na naszej szerokości geograficznej. Wciąż obserwuję z zaciekawieniem zmagania kolejnych polarników, wśród których – przynajmniej w uniwersum mojej książki – znajduje się obecnie Adam Wodniak.
Wyprawa Adama na Spitsbergen to bez wątpienia przygoda życia. Każdy człowiek powinien doświadczyć podobnego szaleństwa nim „pogrąży się" w rutynie i codzienności rodzinnego i domowego życia? Później już nie będzie czasu na takie „wyskoki"?
Tak bym tego nie ujęła. Nie wiem czy to dobry schemat: najpierw przygoda, potem rutyna. Do przygód mamy prawo zawsze, choć oczywiście są okresy, w których takie wyskoki są niemożliwie lub niekoniecznie wskazane. Z pewnością decyzja o wyjeździe na rok jest trudniejsza, gdy ma się małe dzieci lub chorych dziadków pod opieką. Wszystkie etapy życia mają jednak to do siebie, że mijają, zatem rozsądniej jest, jeśli te bardziej kłopotliwe przygody zostawimy na czas, gdy nasza nieobecność nie sparaliżuje innym codzienności. Zresztą przygód nie trzeba przeżywać samodzielnie, można z rodziną, poza tym nie każda wielka przygoda oznacza długie rozstanie. Grunt, to mieć marzenia, dążyć do wybranego celu i nie bać się po niego sięgać.
Nawiązując do tytułu Pani książki, wszyscy żyjemy na tej samej ziemi. A jednak szukamy czegoś innego, co innego nam się przytrafia. Czasami też szczęście zaskakuje nas kilka razy...
Wszyscy szukamy tego samego, tylko inaczej to definiujemy. Każdy chce być po prostu szczęśliwy, kochany, ważny, chce robić coś, co ma znaczenie i co będzie się liczyło dla innych. Za to dla każdego z nas ten cel oznacza co innego i to jest w życiu wspaniałe. Gdybyśmy wszyscy marzyli wyłącznie o pisaniu książek, a nikt nie malowałby obrazów i nie śpiewał, nasza sztuka byłaby uboga. Gdyby każdy chciał, jak Adam, podbijać Arktykę, pewnie niewiele by z niej zostało, a inne części naszej planety wciąż czekałyby na wnikliwą uwagę człowieka. Chyba lepiej, że jesteśmy różni. W tym tkwi bogactwo człowieka. Poza tym dzięki temu możemy się od siebie nawzajem uczyć. Osobiście uwielbiam poznawać ludzi z pasjami, o których ja nie mam bladego pojęcia. Już samo to jest wielką przygodą.
Lilkę, Tobiasza, Adama i Kingę łączy też to, że tęsknią za miłością. Ale każde z nich na inny sposób...
Owszem, bo każde z nich ma inne wyobrażenie miłości. Adam i Kinga są w znacznie lepszej sytuacji niż Lilka i na szczęście potrafią to docenić.
Lilka w końcu przekonuje się, że miłości nie można udawać? Jak długo może trwać dojście do takiego wniosku?
Bywa i tak, że ludzie nigdy do niego nie dochodzą, albo stwierdzają, że miłość wcale nie jest dla nich najważniejsza. Życie, zwłaszcza w sferze uczuć, lubi uciekać wszelkim schematom.
Ile twarzy może mieć love story?
Tyle, ile jest par. Każdy związek jest inny i chociaż możemy pokusić się o grupowanie ich i szukanie wspólnych elementów, to chyba nie jest potrzebne. Najważniejsze, by ludzie czuli się szczęśliwi w takim układzie, jaki zdołają sobie we dwoje wypracować, bo przecież „love story" nie kończy się na „happy endzie" czy wyznaniu miłości. W zasadzie wtedy dopiero się zaczyna.
Na tej samej ziemi to również po części opowieść o miłości?
Oczywiście. Każdy tu kogoś kocha lub bardzo chce kochać i mniej lub bardziej podporządkowuje swoje działania uczuciom – zarówno obie powieściowe pary, jak i mała Nela, jej kotożbik, Jureczek, a nawet kloszard – pan Władzio. Każde z nich ma swoją historię, swoje deficyty i pragnienia.
Czy możemy liczyć na kontynuację tej historii?
Na dziś nie mam takiego planu, ale kto wie? Słyszę sporo głosów od osób, które uważają za kwestię oczywistą, że ta historia powinna mieć ciąg dalszy. Jeśli do tego dojdzie, to na pewno nie w przyszłym roku, bo napisane już powieści czekają na swoją chwilę i ani ja, ani wydawca nie chcielibyśmy dłużej odwlekać ich wyjścia w świat. Z pewnością także dostarczą wielu emocji czytelnikom. Mam nadzieję, że zostaną przyjęte równie ciepło, jak Pod tym samym niebem i Na tej samej ziemi.
Książkę Na tej samej ziemi kupicie w popularnych księgarniach internetowych: