Nie ma lepszego pomysłu na powieść niż życie. Wywiad z Iwoną Żytkowiak

Data: 2020-11-02 15:39:25 Autor: Patryk Obarski
udostępnij Tweet

– Życie zawsze jest inspiracją. Obserwuję ludzi, domyślam się ich historii, podpatruję, podsłuchuję, przepuszczam przez własny filtr, dopowiadam. Nie znam żadnej książki, która nie traktowałaby o życiu. Nawet jeśli historia jest najbardziej niewiarygodna, fantastyczna, to i tak odnosimy się do niej w kontekście tego, co prawdziwe i żywe – mówi Iwona Żytkowiak, autorka książki Epizody z życia mojej mamy

Nasze życie składa się z wielu krótkich, pozornie mało znaczących epizodów?

Myślę, że życie to jednak proces liniowy, ale to też taka fabuła, na którą składają się wszystkie elementy, więc w oczywisty sposób jest tu pole dla epizodów. Epizody czasem mają to do siebie, że można się ich pozbyć bez szkody dla całości, zapewne rzadko wpływają na długość życia (chociaż w przypadku Mamy z mojej powieści dzieje się inaczej – nie chcę jednak zdradzać zbyt dużo), ale na pewno nadają życiu kolorytu. To one sprawiają, że życie nie jest monotonne, choć to wcale nie znaczy, że lepsze, czy gorsze.

Może to wina naszej pamięci? Nie pamiętamy całej historii, wszystkich wydarzeń, całego ciągu przyczynowo-skutkowego, pozostają w pamięci tylko najbardziej emocjonalne momenty?

To wszystko zależy, jak pojemna jest pamięć i jakie wyznaczamy  w niej miejsce naszej dla naszej przeszłości

Czasem pamięć stanowi pułapkę, w której utyka coś, na przykład wspomnienie czegoś przykrego, co nam się przytrafiło i w żaden sposób nie da się go wytrzebić z pamięci. Fajnie by było, gdybyśmy hodowali w sobie tylko dobre, bo to nas buduje, pomaga w chwilach, kiedy szaro, buro albo jeszcze gorzej.

Pamięć bywa krnąbrna, niekiedy natrętnie podsuwa nam coś, o czym chcemy zapomnieć. Ale jest też tak, że udaje nam się zapomnieć o tym, co złe, a pamiętać tylko dobre rzeczy. Mamy tendencje do idealizowania przeszłości, zwłaszcza, gdy nie łączy się ona z czymś nieprzyjemnym. Zapomnieć złe to chyba błogosławieństwo.

Obserwuję, że wielu ludzi jednak dobrowolnie rozdrapuje rany, pławi się w samoumęczeniu. Myślę, że taki stan rzeczy zakorzeniony jest w naszej historii i kulturze chrześcijańskiej. Zarówno jedna, jak i druga – takie mam wrażenie – żąda od nas jeżeli nie nieustannej martyrologii, to na pewno oczekuje wiecznej pamięci. Proszę zwrócić uwagę na fakt, jak wielki mamy wysyp literatury wojenno-obozowej. Auschwitz pojawia się w połączeniu z tyloma rzeczownikami, że nawet nie wiem, kogo z Auschwitz mam się teraz spodziewać. Lubimy epatować takimi uczuciami. I, proszę mnie źle nie zrozumieć, to nie jest cynizm czy ignorancja z mojej strony. Szanuję historię i wiem, że jeśli ją zingrorujemy, zakłamiemy, pominiemy, to ona się na nas zemści. Ale czy to oznacza, że wciąż musimy rozdrapywać ledwie zabliźnione rany. Kiedyś na warsztatach literackich jedna z pań, zapytana o to, co ostatnio czytała i jakie emocje wywołała w niej lektura, podała tytuł jednej z tego typu powieści i dodała, że ileś nocy nie mogła spać, że książka sponiewierała jej uczucia. Zapytałam, dlaczego nie odłożyła jej na półkę. Nie wiedziała. A ja myślę, że to jest trochę tak, że my lubimy się bać, lubimy czytać o różnych okropieństwach, bo to pozwala na taką konstatację: inni mieli gorzej, a ponadto czujemy się na swój sposób szlachetniejsi poprzez takie syntoniczne postrzeganie dramatów. Może jednak czas już pozwolić ranom na zabliźnienie? Przecież blizna i tak zostaje na całe życie.

I jeszcze jest religia, która upowszechnia myślenie – tu też takie mam wrażenie, że tylko ten, kto jest biedny, nieszczęśliwy i cierpiący godny jest, by dostąpić zbawienia.

A jeśli chodzi o o to, co w naszej głowie zakotwiło? Po co pamiętać wszystko? Szkoda zaprzątać sobie myśli – zwłaszcza, że żyjemy raz i raczej nie mamy szans na naprawę błędów

Życie to coś więcej niż tylko piękne chwile… Mówią o tym Epizody z życia mojej mamy

Jasne! I ja nie wiem, czy to nie jest dobre. Nie wiem, czy dałabym radę żyć w stanie permanentnego szczęścia. Czy aby na pewno wówczas miałabym świadomość tego, że właśnie doznaję tego stanu. Czy nie jest tak, że dobro istnieje tylko w kontekście zła, że jest szczęście, bo jest nieszczęście, a piękno – bo są też rzeczy niepiękne. Myślę, że na tym polega codzienność, zwyczajność życie, że mamy możliwość doświadczać różnorodności stanów. Nieustanne bycie na górnym „c” musi być bardzo eksploatujące, a poza tym musi otrzeć się o monotonię i nudę. Moja bohaterka celebruje piękne chwile, napawa się nimi. Dla niej taka retrospekcja jest swego rodzaju remedium na gorsze dni, ale też bodźcem, który popycha do prowokowania, uczestniczenia w kolejnych „epizodach”.

Epizody z życia mojej mamy to słodko-gorzka opowieść. Życie matki nie jest usłane różami, jak niektórzy usiłują nam wmówić?

No pewnie! Tak jak życie ojca, życie dziecka i – mogłabym mnożyć… W pewnym stopniu wyraziłam się już na ten temat. Życie w ogóle jest bardzo trudne, jeśli oczywiście podchodzimy do niego refleksyjnie. Trudno pogodzić własne priorytety z potrzebami i oczekiwaniami innych. Mogę się zżymać na fakt, że wciąż muszę mieć na oku innych, nosić w sercu troskę o nich. Ale przecież Ameryki nie odkryję, jeśli powiem, że człowiek nie jest samotną wyspą, że zawsze jest w konsytuacji z innymi. Owszem, można podejść do życia, poddając się bezwolnie, temu, co nam przyniesie, można dryfować na oślep, ale wtedy musimy liczyć się z tym, że możemy znaleźć się w punkcie najmniej dla nas pożądanym. Życie trzeba brać w swoje ręce. Na tyle, na ile jest to możliwe, a to zawsze jest jakaś walka, w której trudno o róże.

A stereotyp Matki-Polki? Wyssany jest z palca?

Zaobserwowany! Mimo wielu głosów, ruchów feministycznych, walk o parytety, wciąż jesteśmy osadzone w tradycji przedorzeszkowej. Zresztą taki stereotyp  utrwalają teksty kultury. Proszę zwrócić uwagę jak wciąż żywy jest przekaz kobiety walczącej o swoje prawa, zwłaszcza dzisiaj, zwłaszcza w Polsce. Ileż głosów z trybun sejmowych z ust polityków pada, w których słyszy się nawoływania: do garów, do dzieci! Mamy XXI wiek, a polskie kobiety wciąż walczą o prawo do samostanowienia o sobie. A może jesteśmy w takim punkcie historii, w którym dokonuje się przełamanie stereotypów?

Główna bohaterka opowieści z biegiem lat uświadamia sobie, czego jej brakuje. Nie da się zaplanować życia z wyprzedzeniem ?

Z tym planowaniem to trochę jak powiedzeniem Człowiek strzela, pan bóg kule nosi (śmiech). Nie chodzi mi tu o konkretnego boga, ale o swoistą formę fatalizmu, czy – jak kto woli – przeznaczenia, opatrzności. Moja bohaterka planuje sobie życie, wytycza cele, chociaż podświadomie wierzy, że co ma być, to będzie.

Marzenia należy realizować za wszelką cenę?

Czy za wszelką? Nie stać by mnie było na szczęście, jeśli miałoby ono się stać kosztem czyjegoś dyskomfortu. Słabe to byłoby poczucie spełnienia. Ale trzeba wypracowywać kompromisy. Nie wyobrażam sobie jednak, czym byłoby moje życie bez marzeń. Wciąż mam nowe marzenia i coraz większy apetyt na życie.

„Ważne, że wszyscy są zdrowi” – to utarty slogan, słowa, które często powtarzamy. Może jest w nich trochę prawdy? Czy, goniąc za swymi ambicjami, nie zapominamy czasem o dobru, które otacza nas na co dzień?

Trochę boję się takich sformułowań: najważniejsze, że zdrowi. To jest jakby oczywiste i – jak mawiał Jan z Czarnolasu – doceniamy je wtedy, gdy się zepsuje. Ale, na litość! Nie chcę upatrywać szczęścia tylko w tym, że jestem zdrowa. Chcę być kochana, szczęśliwa, chcę być piękna i umiarkowanym bogactwem też nie pogardzę, chcę poznawać ludzi i świat, przeżywać tysiące epizodów, które ubarwią moje życie. Nie chcę upychać pieniędzy w pończosze, by były na czarną godzinę. Na lekarstwa, na lekarza. Jak każdy boję się choroby i cierpienia, ale nie chcę, by myśl o tym, strach, że tak się stanie, konstytuował moje życie. Staram się dbać o zdrowie, żyć zdrowo, nie szarżuję, unikam głupiego ryzyka.

Mama Ksawerego swoją niemoc przelewała na papier w notesach, które trafiły do kartonu po butach. Pisanie może dać nam siłę? Pomóc nam przetrwać?

Nie musi to być pisanie, ale wszystko, co odetnie nas od codziennych spraw, co pomoże nam na regenerację, na nabranie dystansu. Kondensowanie w sobie wszystkiego bez możliwości uruchomienia jakiegokolwiek wentyla bezpieczeństwa w postaci choćby rzeczonego pisania jest ryzykowne. Podejmowanie takich prób ucieczki od realności w jakiś sposób gwarantuje, że nie eksplodujemy, nie zejdziemy na zawał albo nie wyskoczymy przez okno. Poza tym czasem zwerbalizowanie problemów wymalowanie, wytańczenie, wyćwiczenie pomaga w konfrontacji, po której okazuje się, że nie taki diabeł straszny

Każda matka powinna wyznaczyć granice, by nie dać sobie wejść na głowę?

Każdy – nie tylko matka, bo każda osoba, która ceni sobie autonomię –  musi wyznaczać granice, ustalać własną strefę komfortu, nie może pozwalać nikomu i pod absolutnie żadnym pretekstem na przekraczanie tych granic. Bycie dobrą matką to nie oddawanie siebie bez reszty, nie pozostawiając niczego dla siebie. To nie ma nic wspólnego z miłością. Bycie dobrą matką nie może być za cenę cierpienia, znoszenia upokorzeń, tolerowania aktów niesubordynacji, nie może wiązać się z uczuciem bycia wykorzystywaną. 

Historię swojej matki w Pani książce spisuje jej syn. Myśli Pani, że jego opowieść jest pełna? Że jest coś, czego nie powiedział – lub nie napisał – a co ważne mogło być dla jego mamy?

Od początku założyłam, że narrator nie wie wszystkiego, nie widzi wszystkiego, stąd tytułowe Epizody. Poza tym czytelnicy, którzy już przeczytali moją powieść, musieli się zorientować, że poprowadziłam z nimi pewną grę. Oddałam prawo głosu synowi, który pisze o matce ze swojej perspektywy, ale tak naprawdę nie określiłam jego wieku. Raz ma szesnaście lat, raz – dwadzieścia, innym razem filtr, jaki stosuje, to filtr dzieciaka, którego postrzeganie świata, a nim i matki, siłą rzeczy jest niepełne, czasem infantylne.

Epizody z życia mojej mamy to więc opowieść nie tylko o tytułowej matce.

To też opowieść o rodzinie. Wzajemnych relacjach, cieniach i blaskach.

Opowieść z życia wzięta?

Życie zawsze jest inspiracją. Obserwuję ludzi, domyślam się ich historii, podpatruję, podsłuchuję, przepuszczam przez własny filtr, dopowiadam. Nie ma lepszego pomysłu na powieść niż życie. Zresztą nie znam żadnej, która nie traktowałaby o życiu. Nawet jeśli historia jest jak najbardziej niewiarygodna, fantastyczna, to i tak odnosimy się do niej w kontekście tego, co prawdziwe i żywe.

O czym powinny pamiętać wszystkie matki, zmagające się z prozą życia?

By nie dać się przytłoczyć codziennością, nie pozwolić nikomu, by strącił nas z piedestału. Jesteśmy najważniejsze. Dla siebie nade wszystko, a dla innych też musimy plasować się na wysokich pozycjach. Poza tym, nie możemy dać sobie wmówić, że mąż i dzieci są absolutną esencją naszego życia. To my jesteśmy jego treścią. Dzieci i mąż są dodatkiem. Bardzo ważnym i dodającym barw, dobrze, by był to dodatek ekskluzywny, który ubogaci nasze życie, a nie przytłoczy.

Każda kobieta, każda matka zasługuje na swoją historię?

Absolutnie! Potrzeba tylko sprawnego języka.

Książkę Epizody z życia mojej mamy kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

1

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.