Antropologiczna katastrofa. Recenzja filmu „Inwazja"
Data: 2021-03-02 14:09:44Czwarta w historii kina ekranizacja powieści Jacka Finney’a Inwazja porywaczy ciał (tym razem jej tytuł brzmi po prostu Inwazja) jest filmem boleśnie słabym. Zarówno jako horror, jak i jeśli traktować ten obraz jako niemal filozoficzną próbę obrony ludzkiej natury ze wszystkimi jej ułomnościami.
Inwazja - o czym jest film?
Główna bohaterka, Carol Bennel ( w tej roli Nicole Kidman), jest psychiatrą samotnie wychowującą syna. Kobieta nie bardzo potrafi podnieść się po rozpadzie poprzedniego małżeństwa, stąd uparcie odrzuca awanse zakochanego w niej lekarza (Daniel Craig). Jej życie toczy się spokojnie do momentu, gdy w Stanach ma miejsce katastrofa statku kosmicznego, po której na świecie zaczyna się rozprzestrzeniać tajemniczy wirus. Zarażeni nim zapadają w 24-godzinny sen, po którym budzą się już jako zupełnie inne istoty. Pozbawieni emocji, apatyczni ludzie stopniowo zaczynają zarażać coraz większą część populacji. Zarażony zostaje również eks-mąż pani psycholog, który nagle pragnie odnowić więzi z synem. Bierze go więc na jakiś czas pod opiekę. Nieco później główna bohaterka dowiaduje się o epidemii. Odtąd rozpocznie szaleńczą walkę o to, by odzyskać syna, a równocześnie – nie zasnąć, gdyż po przebudzeniu mogłaby odkryć, że i w niej zaszła dramatyczna przemiana.
Inwazja, czyli skok na kasę
Brzmi mało wiarygodnie? I – niestety – takie właśnie jest. To, co w 1956 roku było w obrębie gatunku nowatorstwem, dziś trąci zwyczajną sztampą. Miałkość fabuły ratują nieco świetni skądinąd aktorzy, jednak i tak widz momentami zastanawia się, co Kidman i Craig, gwiazdy o niekwestionowanej pozycji w Hollywood, robią w takiej szmirze. Zapewne odpowiedź brzmi – zarabiają pieniądze.
Inwazja - ekranizacja
Zgodnie z reżyserską koncepcją debiutującego w amerykańskiej „fabryce snów” Olivera Hirschbiegela, twórcy świetnego Upadku, zrezygnowano z powszechnej w obrębie gatunku powodzi krwi. Ale obrzydliwie jest nawet pomimo jej braku – zmutowani ludzie, choć z pozoru nie różnią się niczym od osób wciąż zdrowych, zarażają swe ofiary, zmuszając je do wypicia płynu zawierającego ich plwociny lub po prostu... wymiotując na nie.
Inwazja - horror czy podręcznik antropologii kultury?
Zgodnie z koncepcją poprzednich obrazów, Hirschbiegel również próbował osadzić tę bzdurę we współczesnych realiach. Gdzieś w tle przewija się więc wojna w Iraku, atomowe zagrożenie ze strony Korei czy echa zamachów na WTC. Dzieje się tak nieprzypadkowo, bo reżyser stara się do filmu dołożyć podbudowę filozoficzno-psychologiczno-socjologiczną. Mamy tu – trochę jak Biegunach Olgi Tokarczuk – napuszone wykłady z antropologii kultury. Modna w ostatnim czasie zrobiła się ta dziedzina. Zombie-mutanci deklarują więc, że ich niemal bezkrwawa rewolucja ma doprowadzić do wprowadzenia pokoju na Ziemi, że świat pełen pozbawionych emocji (a więc i skłonności do przemocy czy nawet gniewu) ludzi byłby lepszym niż obecny. Z kolei walczący z nimi „ostatni sprawiedliwi” podkreślają, że ceną za to byłoby kompletne odczłowieczenie ludzkości. Ludzie bowiem, by pozostać sobą, muszą mieć prawo do odczuwania emocji, do przejścia na stronę zła. Nie bardzo rozumiem – czy to oznacza, że aby osiągnąć pełnię człowieczeństwa, należy prowadzić wojny? Czy nie ma ludzkości bez terroryzmu?
Inwazja - czy warto zobaczyć?
Jak widać, „filozofia” serwowana w Inwazji daleka jest od wysokich lotów. Najgorsze jednak, że pozbawiona dramatycznych zwrotów, przewidywalna do bólu akcja nie potrafi na dłużej przyciągnąć uwagi widza. Cóż, ten z pewnością nie zaśnie w fotelu, jednak z kina wyjdzie z głębokim poczuciem niedosytu i świadomością, że został oszukany. Bo nie otrzymał ani dramatu, ani filozofii, ani nawet dobrego horroru.
Książkę Inwazja porywaczy ciał kupicie w popularnych księgarniach internetowych: