Znaleźć swój koniec świata. Wywiad z Eweliną Gac
Data: 2020-03-30 11:48:11– Wyjazdy na wymiany nauczyły mnie otwartości, cierpliwości, samodzielności. No i zobaczyłam całkiem spory kawałek świata – mówi Ewelina Gac, autorka bloga W poszukiwaniu końca świata i książki Opowieści z końca świata. To prawdziwa historia o życiu w sześciu różnych państwach, która rozśmiesza, wzrusza, wzbudza emocje. Można się z niej dowiedzieć, jak jest na czeskim posterunku policji, jak wyglądają randki w Turcji czy nawet jak zostać księgową na Węgrzech.
Znalazła Pani swój „koniec świata”?
Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo znalazłam już kilka końców świata i ich lista z perspektywy czasu bardzo mocno się zmienia. Kiedyś myślałam, że Grecja nie jest „moim” końcem świata, miejscem, gdzie mogłabym żyć. Podczas wymiany studenckiej czułam się tam źle, wręcz – nie mogłam w Grecji wytrzymać. Ale z czasem, gdy moje tempo życia się zmieniło, gdy nauczyłam się cierpliwości, zakochałam się w tym kraju.
Nic też nie zapowiadało, że swój koniec świata znajdzie go Pani w Turcji – ten kraj przywitał Panią raczej chłodno?
Tak, trafiłam tam w lutym i szczególnie ciepło nie było. Nie spodziewałam się też, że kraj, który wybrałam tak naprawdę losowo, bez głębszej intencji, okaże się wkrótce tym, do którego do dziś najbardziej lubię wracać. W Turcji ujęła mnie unikalna atmosfera, otwartość ludzi, kuchnia. To, że choć różni nas wiele rzeczy: religia, kultura, podejście do życia i rodziny, możemy się od siebie nawzajem naprawdę dużo nauczyć.
Powiedziała Pani: „kuchnia”. W Polsce Turcja kojarzy się chyba z jednym tylko daniem.
I tu zaskoczę Pana, bo właśnie jedna z odmian tego dania, regionalna potrawa, która nie jest zbyt popularna poza Mersin, gdzie mieszkałam, posmakowała mi najbardziej. Chodzi o zawijany w bułce kebab z pomidorem, pietruszką i cebulą. Proste jedzenie, ale przepyszne. I bardzo tanie, co w czasach studenckich nie było bez znaczenia.
Pierwsze dni tego wyjazdu były dla Pani prawdziwym skokiem na główkę?
Pamiętam, że zupełnie nie mogłam się wtedy odnaleźć. Nie radziłam sobie z językiem, z wymową nowych słów. Bo co z tego, że w Polsce uczymy się angielskiego, niemieckiego czy innych europejskich języków, skoro potem wypowiedzenie zwrotu günaydın, czyli tureckiego „dzień dobry”, przekracza nasze możliwości? Trudne było jeżdżenie autobusem.
Przystanki w Turcji to zjawisko bardzo umowne – trzeba krzyknąć do kierowcy, by ten zatrzymał pojazd w odpowiednim miejscu.
Początkowo starałam się wysiadać tam, gdzie inni, czasami nadrabiając nawet dwa-trzy kilometry, ale szybko zorientowałam się, że muszę się przełamać i zaczęłam na przykład zamawiać jedzenie – trochę po turecku, trochę na migi. Co ciekawe, w tej części Turcji mówi się poza tureckim też po arabsku i kurdyjsku.
Skoro mówimy o skojarzeniach z Turcją, to jednym z nich jest także nieustanne targowanie.
Ja nie musiałam targować się zbyt dużo, bo raczej rzadko kupowałam na targu ubrania czy podróbki znanych marek, a to najczęstszy przedmiot targów. Częściej kupowałam jedzenie, zwłaszcza warzywa, a tu negocjacje cenowe są raczej źle widziane, po prostu dlatego, że owoce i warzywa są w Turcji bardzo tanie.
Podobno wyznawcom islamu nie wolno kraść ani oszukiwać. Turcy rzeczywiście tego nie robią?
Nie spotkałam się z taką sytuacją. Co więcej, jeden z moich znajomych prowadzi w Turcji firmę budowlaną. Wiadomo, jak to u nas wygląda: część pracowników przychodzi do pracy „wczorajszych”, bywa, że piją w pracy, oszukują, albo po prostu nie wykonują swojej pracy. Tymczasem w Turcji nie ma problemów z alkoholem, nie pije się, a pracujący na budowie religijni Turcy nie kradną i raczej przykładają się do pracy. Znajomy mówił, że tam prowadzenie firmy budowlanej jest po prostu przyjemnością.
Wydaje się, że Turcja i Grecja nie są aż tak bardzo oddalone od siebie, a jednak w praktyce to zupełnie inne światy?
Tak, Grecja to zupełnie inny świat. Ale kontrast pomiędzy tymi krajami dobrze widać na przykładzie Cypru, którego część północna bardziej przypomina Turcję, a południowo-zachodnia – Grecję. To tkwi w ludziach, w religii, kulturze, oba te kraje najbardziej łączy kuchnia.
W Grecji antyczna cywilizacja sąsiaduje z wszechobecnym brudem i śmieciami?
Śmieci zdecydowanie w Grecji są wszechobecne. Podobnie jak graffiti, które niewiele ma wspólnego ze sztuką. Piękne murale, które znamy z ulic polskich miast to zupełnie inna liga niż tamtejsze paskudztwa, które przypominają nasza napisy na przystankach autobusowych czy murach niektórych domów.
W Grecji bardzo widać skutki kryzysu ekonomicznego. Trudno myśleć o samorozwoju czy pragnieniu zmiany – swojego życia czy chociażby otoczenia – jeśli ludzie ledwo wiążą koniec z końcem.
W Atenach pracownikowi korporacji płaci się średnio 800 euro. W Polsce zarobki na podobnym stanowisku są lepsze, a w Grecji koszty życia okazują się zdecydowanie wyższe. Długo zajęło mi zrozumienie Greków, początkowo bardzo negatywnie ich oceniałam. Ale nadal nie pojmuję, jak można robić sobie obowiązkową sjestę w lutym, gdy temperatury nie są wcale wysokie i pada deszcz.
A jednak czegoś się Pani tam nauczyła?
Z czasem zrozumiałam, że moja chęć uporządkowania wszystkiego nie jest jedynym słusznym podejściem. Taki wyjazd – zwłaszcza na dłużej – potrafi nas zmienić, pokazać, że warto zwolnić, że nie trzeba przejmować się wszystkim, że czasem po prostu trzeba odpuścić.
Po Grecji nie miała Pani dość podróży? W końcu wkrótce potem ruszyła Pani do Stanów Zjednoczonych.
Nie, zdecydowanie nie miałam. I pierwsze dni w Stanach zapierały dech w piersiach – trafiłam przecież do Nowego Jorku. Wszystko było bardzo wielkie – i robiło wielkie wrażenie. Tyle że potem trafiłam do Karoliny Południowej, już do pracy, i proza życia trochę mnie przytłoczyła.
Odkryła Pani wtedy, że walka z rasizmem może być posunięta do granic… rasizmu?
Cóż, dla mnie naturalnym było to, że rozmawia się o różnych tematach, także tych trudnych, czasem na żarty. Tak było, gdy rozmawialiśmy w gronie przyjezdnych – dziewczyna z Jamajki śmiała się, że u nich nigdy nie goli się nóg, gdy wszystkie białe dziewczyny miały je wydepilowane. Amerykanki takie żarty raziły, uznawały je za rasistowskie. Złe wrażenie robiły także formularze podczas rekrutacji, w których pytania o rasę czy kolor skóry były wszechobecne.
Ale to nie jedyny powód, dla którego nie pokochała Pani Karoliny Południowej.
Przede wszystkim poza plażowaniem i odwiedzaniem wesołych miasteczek naprawdę nie było tam co robić. Jeśli muzeum – to muzeum strachów. Jeśli park – to park rozrywki, a nie narodowy. Dla ludzi z Europy na dłuższą metę może to być nie do zniesienia.
Mam wrażenie, że podczas kolejnych wymian nie za wiele miała Pani nauki. Chyba, że mówimy o szkole życia.
To prawda, najwięcej uczyć musiałam się podczas studiów w czeskiej Pradze. Warto zastanowić się nad tym, jak wiele spraw wykładanych na uczelni przydaje nam się w późniejszej pracy czy w życiu? O wiele ważniejsze czy praktyczne jest nauczenie się takiej codziennej zaradności – na przykład gdy zmagamy się z wykładowcą, który przez cztery miesiące stale nas ignoruje i nie przychodzi na zajęcia, a zaliczyć jego przedmiot w jakiś sposób musimy.
Wyjazdy na wymiany nauczyły mnie otwartości, cierpliwości, samodzielności. No i zobaczyłam całkiem spory kawałek świata.
I poznała go Pani o wiele lepiej niż na przykład podczas wczasów all inclusive…
Bo w ciągu dwóch tygodni trudno naprawdę poznać jakiś kraj. Można przyswoić sobie podstawowe informacje czy zobaczyć najpopularniejsze zabytki. Jeśli jedzie się do kurortu, można nawet nie zamienić słowa z mieszkańcami danego kraju, a co dopiero mówić o poznaniu ich sposobu życia. Poza tym miejsca typowo turystyczne mocno różnią się od przeciętnych miejscowości, gdzie ludzie są bardziej otwarci, mniej nastawieni na zysk.
Tyle, że wyjazd na wymianę studencką czy samodzielna wyprawa na turecką prowincję wymaga przełamania strachu.
Gdybym pozwoliła mówić temu głosowi w głowie, który przestrzega przed wszystkimi rzeczami, jakie człowiekowi mogą się przytrafić, pewnie nigdy i nigdzie bym nie wyjechała. I niczego bym nie zobaczyła. Ja na przykład nie lubię wspinaczki czy stromych miejsc, tymczasem w Turcji niezabezpieczonych schodów czy urwisk było sporo. W Polsce pewnie bym ich nie pokonała, tam było mi wstyd przyznać, że się boję. Te wyjazdy dały mi sporo odwagi, pokazały, że warto się przełamać i pokonywać wszelkiego rodzaju trudności.
Jak teraz wygląda Pani podróżowanie?
Teraz najczęściej jeżdżę po Polsce, starając się odkryć miejsca, w których dotąd nie byłam. Wracam też do miejsc za granicą, w których mieszkałam w czasie wymian, by poznać je lepiej czy dowiedzieć się o nich więcej. Dzięki powrotowi do Grecji odkryłam, jak piękny to kraj.
Były też rozczarowania?
Były. Bardzo chciałam wrócić na Węgry i je „odczarować”. Bardzo lubię tamtejsze smaki, kuchnię, wino, wspaniałe są tamtejsze gorące źródła, ale końcówka pobytu w tym kraju, gdy pracowałam tam jako księgowa, pozostawiła we mnie bardzo złe wspomnienia. Niestety, za każdym razem coś stawało mi na drodze. Być może Węgry to po prostu nie jest kraj dla mnie.
Teraz pewnie plany pokrzyżowała Pani pandemia?
Tak, chciałam na przykład pojechać na Święto Tulipanów do Holandii i na pewno w tym roku mi się nie uda. Od kilku lat planowałam odwiedzić znajomych, których poznałam podczas studiów w Turcji, a tymczasem mogę tylko w mediach społecznościowych obserwować, jak walczą z epidemią we Włoszech, gdzie pracują jako lekarze.
Ale pewnie ma Pani za to sporo czasu, by pisać kolejną książkę?
Na razie przygotowałam dla moich czytelników darmowy poradnik, „Jak rzucić wszystko i wyjechać na koniec świata". Jeśli nawet nie przyda się w najbliższych tygodniach, to warto go przejrzeć i, być może, zdecydować się na wyjazd pod koniec wakacji albo wyruszyć do pracy czy na Erasmusa w kolejnym roku akademickim? Kiedy zmuszeni jesteśmy, by pozostawać w domu, można natomiast zwiedzać świat z Opowieściami z końca świata. Może też za jakiś czas zabiorę czytelników w jeszcze inną podróż – tym razem za sprawą powieści obyczajowej?
Książkę Opowieści z końca świata można zamówić na stronie internetowej Eweliny Gac.
Dodany: 2020-03-30 19:42:43
Mnie w Turcji jedzenie nie smakowało, za to w Grecji tak. Teraz tylko wspomnienia z podróży zostały.