"Nowa twarz Carmen" - rozmowa z Wiesławem Ochmanem
Data: 2006-05-02 20:43:59 W Operze Śląskiej w Bytomiu trwają gorączkowe przygotowania do kolejnej w tym sezonie artystycznym (po „Muzeum Histerycznym Mme Eurozy” Piotra Schmidkego w reżyserii Ingmara Villqista) premiery. Przedstawieniem, które 27 maja zagości na deskach bytomskiego teatru, będzie „Carmen” Georgesa Bizeta w reżyserii Wiesława Ochmana – opera, znana już bytomskim melomanom z inscenizacji Marii Fołtyn. O „nowej twarzy” „Carmen” z reżyserem spektaklu rozmawiał Sławomir Krempa.
Sławomir Krempa: Skąd decyzja, by stworzyć zupełnie nową inscenizację opery Bizeta?
Wiesław Ochman: Po kilku czy kilkunastu latach od premiery, wszystkie przedstawienia nieco się starzeją, zaciera się idea reżysera, w innych czasach pewne zabiegi inscenizacyjne stają się nieczytelne, zaś publiczność pragnie pewnej nowości, świeżości. Wówczas zachodzi konieczność odświeżenia, lub też – realizacji zupełnie nowego przedstawienia. „Carmen” będzie więc zupełnie nową inscenizacją, m.in. dlatego zaprosiliśmy Profesora Allana Rzepkę, aby przygotował zupełnie nową scenografię.
S.K.: Czy będziemy mieli do czynienia z inscenizacją w stylu, dominującym obecnie na deskach europejskich teatrów – skromne, wręcz - ascetyczne, uwspółcześnione dekoracje, czy też akcja pozostanie umiejscowiona w dawnej Sewilli, jak określono to w libretcie Henri Meilhaca i Ludovica Halévy, opartym na tekście Prospera Mérimée?
W.O.: Uważam, że uwspółcześnianie opery powinno polegać raczej na budowie nowych charakterów. Bohaterowie muszą być tak zarysowani, by widzowie potrafili uwierzyć, że historia, rozgrywająca się – powiedzmy – 150 lat temu, mogła mieć miejsce także i dziś, by postaci były współcześnie wiarygodne. Przy obecnych inscenizacjach niby – awangardowych, które jednak - moim zdaniem - z awangardą nie mają nic wspólnego, zmienia się przede wszystkim sprzęt – rekwizyty i dekoracje, zaś bohaterowie pozostają takimi, jakimi przedstawił ich autor libretta. Nie wspominając o tym, że najczęściej dekorację – niezależnie od tego, co ma ona przedstawiać; dwór czy więzienie, stanowią puste, metalowe rusztowania. Dzieje się tak dlatego, że przy takiej scenografii najłatwiej jest opracować ruch sceniczny, nie wspominając o tym, że niesie to z sobą minimalne koszty. Wówczas jednak zacierają się scenerie, które były niezbywalnym elementem teatru operowego i jednocześnie stanowiły pewne odniesienie do malarstwa – dlatego nie jest to wzorzec, który chciałbym naśladować. Nie staram się również wykorzystywać w przedstawieniach zbyt wielu efektów pirotechnicznych, te można zobaczyć w dużo bardziej efektownej formie podczas koncertów rockowych, które – choć nie mniej ważne, niż sztuki operowe – mają jednak zupełnie inną funkcję. Opera ma bawić, uwrażliwiać, ale – przede wszystkim – przekazywać pewne prawdy o człowieku. Prawdy, można powiedzieć: uniwersalne.
S.K.: Kim będzie zatem Carmen w świetle Pańskiego przedstawienia?
W.O.: Oczywiście, pozostanie sewilską dziewczyną, pracującą w fabryce cygar. Natomiast pod względem charakteru będzie bliższa piosenkarkom czy aktorkom – tak zwanym „gwiazdom” pierwszych stron kolorowych magazynów, niż dojrzałej, wyrafinowanej kobiecie, do której wizerunku przyzwyczaiły nas dotychczasowe inscenizacje. „Moja” Carmen (tę postać kreuje Renata Dobosz) to bohaterka bardzo dziewczęca, zdaje sobie ona sprawę z tego, że jest lubiana, ale nie całkiem uświadamia sobie własny ładunek erotyczny, który tak bardzo pociąga w niej mężczyzn. Uwodzenie jest dla niej zabawą, grą, z której konsekwencji dziewczyna nie całkiem zdaje sobie sprawę. Jednak w miarę rozwoju akcji, Carmen powoli zmienia się, aż w końcu dojrzewa do tragicznego wyboru, którego będzie musiała dokonać. Uświadamia sobie - a widzowie razem z nią - że fascynacja nie jest jeszcze miłością, jednak dla prawdziwej miłości warto poświęcić wszystko. To właśnie pragniemy przekazać miłośnikom bytomskiej Opery. Nie zapominamy jednak o tym, że teatr to także widowisko, forma rozrywki, że widz przychodzi do teatru, aby obejrzeć interesującą historię, wysłuchać niezapomnianych melodii i – po prostu - przyjemnie spędzić wieczór. Dlatego nasz spektakl jest bardzo taneczny, dynamiczny, gwarantuje to m.in. choreografia Jarosława Świtały.
S.K.: Pozostaje mi więc tylko życzyć niezapomnianej premiery i zaprosić Czytelników „Rynku 7” do rychłego odwiedzenia Opery Śląskiej w Bytomiu. Dziękuję za rozmowę.
WIESŁAW OCHMAN, ur. 1937 w Warszawie, ukończył Wydział Ceramiki Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. W trakcie studiów rozpoczął naukę śpiewu pod kierunkiem Gustawa Serafina w Krakowie i Marii Szłapak w Bytomiu (1960-63), gdzie debiutował, wykonując – nie pojawiwszy się na scenie - partię Muezina w „Casanovie” L. Różyckiego. Następnym jego występem na deskach bytomskiej Opery była kreacja Edgara w „Łucji z Lammermoor” Gaetano Donizettiego. W 1967 rozpoczął międzynarodową karierę i od tej pory występuje regularnie na największych scenach operowych świata, m.in. w mediolańskiej La Scali, czy Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Po 1999 r. jego pasją stała się reżyseria – w Operze Śląskiej wystawił m.in. „Don Giovanniego” Mozarta czy „Borysa Godunowa” Modesta Musorgskiego.
Dodany: 2014-08-11 21:56:58
Dodany: 2007-02-04 22:56:31
Dodany: 2006-05-04 14:49:04