Bolesław Gwałciciel. Nieznana twarz Chrobrego
Data: 2013-08-05 14:24:15Nasza tradycja, nasza historia… Każdy by chciał, żeby składała się ona z samych politycznych sukcesów, wygranych wspaniale wielkich bitew, nieskazitelnych władców i ich bohaterskich czynów. Taki zresztą sposób patrzenia na nasze dawne dzieje jest nam wpajany niemal od dziecka. To tylko inne kraje miały swoich wiarołomnych i okrutnych królów i cesarzy. To tylko władcy innych państw wskutek swej nieudolności przegrywali bitwy i wojny, zrywali sojusze, łamali prawo. To tylko tamci cesarze i królowie na pierwszym miejscu stawiali zawsze swoje własne korzyści, a nie narodu. To tylko w obcych krajach dochodziło do rodzinnych intryg, brutalnych bratobójczych walk, do przypadków królobójstwa, warcholstwa, triumfu prywaty nad zdrowym rozsądkiem. - pisze Andrzej Zieliński, dziennikarz i historyk, autor licznych książek, poświęconych zagadkowym epizodom historii Polski, w tym najnowszej - Skandaliści w koronach, ukazując mniej chwalebne oblicze Bolesława Chrobrego
Niemałą zasługę w takim pokazywaniu dziejów mieli pierwsi średniowieczni, nadworni przecież, kronikarze. Naginanie historii do aktualnych potrzeb ma w Polsce tak długą tradycję, jak długo istnieje nasza państwowość. Nie tylko prowadziło ono do zafałszowań – a celowali w tym wszyscy najwięksi kronikarze, łącznie z Gallem Anonimem, Wincentym Kadłubkiem i Janem Długoszem – ale czasami powodowało przedziwne, paradoksalne sytuacje. Również późniejsi polscy historycy kierowali się czasem osobistą sympatią do konkretnego władcy, zamiast obiektywną, udokumentowaną prawdą historyczną. W barwnych opisach naszych dziejów autorstwa Wincentego Kadłubka czy też Jana Długosza ginęły informacje, które wydawały się im nieistotne, niegodne uwagi lub niezgodne z ich ocenami, a w dodatku mogły stawiać bohaterów w nie najlepszym świetle. Jeśli zaś krytykowali, to z bardzo określonych pobudek. Śpiewy historyczne Jana Ursyna Niemcewicza były przede wszystkim próbą pokazania pozytywów w naszych dziejach i w postępowaniu królów i książąt.
Ku pokrzepieniu serc...
Zwłaszcza w czasach, gdy traciliśmy niepodległość lub gdy tylko groziła nam jej utrata, ku pokrzepieniu serc przywoływaliśmy naszych dawnych dzielnych władców i ich wielkie czyny. Dla takiej potrzeby w wielu podręcznikach historii poprawiano im wizerunki, ukrywano wszystko, co mogłoby tym postaciom zaszkodzić w należytym, pozytywnym powszechnym odbiorze. Opuszczano zatem zasłonę milczenia i zapomnienia na takie ich postępowanie, które trudno, przy najlepszej nawet woli, nazwać czynami postaci godnych pomników, jakie chętnie im później, dosłownie i w przenośni, wielokrotnie stawialiśmy.
Tak było przecież z Władysławem Łokietkiem, który wprawdzie scalił z powrotem Królestwo Polskie, ale z którego wizerunku starannie wymazywano sposób, w jaki do tronu i korony doszedł, i równie starannie przemilczano, że potem, wskutek nieumiejętności rządzenia, utracił prawie połowę swojego państwa. Wstydliwie milczało wielu historyków o tym, że książę Kazimierz Odnowiciel odzyskał władzę w Polsce niemal wyłącznie dzięki ruskim i niemieckim bagnetom, przepraszam – tarczom i mieczom, a król erudyta Stanisław Leszczyński, tak wrażliwy na kwestię włościańską, próbował wielokrotnie na prawo i lewo rozdawać terytoria Rzeczypospolitej, rywalizując w tym niechwalebnym procederze ze swoim konkurentem Augustem II i formułując zarazem w ten sposób niejako zaproszenie władców sąsiednich państw do rozbiorów Polski. Zdarzało się, że najbardziej dzielni i ambitni monarchowie bywali wprost ubezwłasnowolnieni przez wewnętrzne rozgrywki magnatów, a nawet partykularne interesy pojedynczego posła na sejm.
Kilka takich zasłon wypada właśnie teraz zerwać. Pokazać, że obok czynów, którymi nasi władcy słusznie mogli się szczycić, zadziwiać nimi nie tylko nas, ale i całą Europę, nie brakowało działań i postępków niegodnych, skandali obyczajowych i politycznych, a często wręcz zbrodni. Nawet u tych, wydawałoby się, najlepszych, najdzielniejszych, najbardziej szanowanych królów i książąt znajdujemy bowiem bardzo wyraźne rysy, skazy i cienie na koronie, zamazywane przez kronikarzy i historyków uczynki, które nie przynosiły im chluby, a odwrotnie – godne były potępienia, a w najlepszym wypadku krytyki.
Odejść od stereotypów
Wydobywam je na światło dzienne nie po to, jak mi przy okazji wykładu o dynastii piastowskiej zarzucił pewien nauczyciel historii, aby pozbawić polską młodzież odwiecznych wzorców do naśladowania, ale żeby pokazać bohaterów naszej historii takimi, jakimi byli naprawdę. Być może niektórzy z Czytelników będą musieli teraz przewartościować swoje dotychczasowe opinie na temat naszych królów i władców, a nawet, w wielu przypadkach, dokonać całkowitej rewizji własnego pojmowania polskiej historii. Lepiej jednak to uczynić, niż z uporem tkwić w zastałych, w dodatku nie zawsze prawdziwych, stereotypach.
Książka Skandaliści w koronach, w której opublikowany został pierwotnie ten esej, nie jest zatem próbą napisania nowych dziejów Polski. Nie jest to również próba napisania podręcznika alternatywnej historii naszego kraju. To tylko jej pewne niezbędne uzupełnienie. Pokazanie, że nasi władcy niczym nie różnili się od innych cesarzy, królów i książąt swojej epoki, podlegali takim samym naciskom otoczenia, stać ich było na wielkie czyny, ale także na wielkie występki, bywali też… bezsilni. Mieli takie same jak ich poddani słabości i przywary, popełniali zupełnie podobne zbrodnie i przewinienia. Może jedynie ich czyny były bardziej skrywane, nawet przed tymi, którzy żyli dookoła nich. Obciążeni zostali jednak przez historię znacznie większą odpowiedzialnością. Dlatego od nich należało wymagać zdecydowanie więcej. A jeśli temu nie sprostali – trzeba to otwarcie powiedzieć.
Niektóre z tych przywar i popełnianych błędów, skrywanych jakże często między wierszami najstarszych kronik i najnowszych zapisów, chcę teraz wydobyć z trwającego czasem wieki mroku zapomnienia. Także po to, aby lepiej zrozumieć nie tylko postępowanie polskich królów i książąt, mające przecież bezpośredni wpływ na historię naszego kraju, ale i czasy, w których przyszło im panować.
Opowieść o pięknej Predsławie i legendarnym szczerbcu
Poświęcił dla niej życie rodzonej córki i jej męża, porzucił niedawno poślubioną żonę, zbudował nawet specjalnie, on, rzymski katolik, cerkiew w Ostrowie Lednickim, aby mogła wyznawać swoją wiarę, w czym pomagał jej, przywleczony, jako jeniec, archiprezbiter cerkwi Dziesięcinnej Narodzenia Najświętszej Marii Panny w Kijowie. Czy to była miłość, czy tylko wielka namiętność człowieka u schyłku życia? I czy to uczucie zostało przynajmniej odwzajemnione?
Kim była Predsława?
Predsława, najmłodsza córka wielkiego księcia Rusi Kijowskiej Włodzimierza Wielkiego (noszącego przedtem staronordyckie imię Valdemar) i Anny Porfirogenetki, siostry cesarza bizantyjskiego Bazylego II Bułgarobójcy, była według ruskich kronikarzy nastolatką olśniewającej urody (nie zachował się niestety żaden jej wizerunek). W parze z ową pięknością szło także niezwykłe jak na tamte czasy wykształcenie księżniczki. Od dziecka była przygotowywana do zrobienia wielkiej małżeńskiej kariery. Władała biegle, w mowie i piśmie, greką i łaciną. Matka zadbała także o to, by córka poznała podstawy filozofii. Podobno była też bardzo muzykalna. Stanowiła zatem poszukiwaną partię dla największych europejskich domów królewskich, także z racji swoich bliskich koneksji rodzinnych z cesarzem Bizancjum. A poza tym książę kijowski Włodzimierz Wielki był wówczas władcą potężnego państwa, o którego przyjaźnie i sojusze zabiegało wielu europejskich królów i książąt, a także cesarz niemiecki.
Dobrych kontaktów z wielkim księciem kijowskim szukał również Bolesław Chrobry. Wydał nawet jedną ze swoich córek, niestety nieznanego imienia, za Świętopełka, syna wielkiego księcia Włodzimierza, wyznaczonego wcześniej przez ojca na następcę tronu. Poprawne stosunki polskiego księcia z Rusią Kijowską uległy jednak drastycznemu pogorszeniu z chwilą śmierci Włodzimierza Wielkiego (15 lipca 1015 roku). Na tron wielkoksiążęcy, początkowo zajęty przez Świętopełka, wstąpił wkrótce kolejny syn wielkiego księcia Jarosław Mądry, od lat skonfliktowany z ojcem i bratem. Trudno go też było nazywać przyjacielem polskiego księcia.
Odrzucone zaloty polskiego księcia
Mimo to krótko po śmierci żony Emnildy (w 1017 roku) liczący wtedy równe pięćdziesiąt lat polski władca wysłał uroczyste poselstwo do Kijowa z prośbą o rękę pięknej Predsławy, ulubionej siostry nowego wielkiego księcia Rusi Kijowskiej. Polskich wysłanników odprawiono jednak szybko nie tylko z kwitkiem, ale i z bardzo złośliwym graniczącym ze zniewagą komentarzem dotyczącym podeszłego, jak na tamte czasy, wieku niefortunnego oblubieńca. Wypomniano polskiemu księciu jego zaawansowane lata wraz z otwartą sugestią szukania sobie kobiety odpowiedniej wiekiem, jakiej wśród sióstr wielkiego księcia Jarosława nie było.
Bolesław Chrobry znalazł sobie prawie natychmiast inną młodą narzeczoną. Była to Oda, córka margrabiego miśnieńskiego Ekkeharda, z którą wziął ślub 4 lutego 1018 roku. Ciągle jednak nosił w sercu zadrę po zniewadze, jakiej doznał ze strony wielkiego księcia Rusi Kijowskiej. Szukał szybkiego pretekstu do ataku na Kijów.
Jak pamiętamy, po śmierci Włodzimierza Wielkiego jego miejsce na wielkoksiążęcym tronie (wymordowawszy trzech starszych braci – Borysa, Gleba i Świętosława) zajął najstarszy żyjący syn Świętopełk I, zwany Przeklętym, mąż córki Bolesława Chrobrego. Po roku został on jednak zrzucony z tego tronu przez przyrodniego brata Jarosława Mądrego, wówczas księcia nowogrodzkiego. Książę Świętopełk pozostawiając rodzinę w rękach Jarosława, zbiegł do Polski, prosząc teścia o pomoc w odzyskaniu władzy w Kijowie. Lepszej okazji do osobistych porachunków Bolesław Chrobry nie mógł sobie wymarzyć. Miał teraz wręcz obowiązek, jako kochający ojciec, wystąpić oficjalnie w obronie córki, której życie było przecież poważnie zagrożone.
Wyprawa kijowska
Wspierany przez Węgrów, Niemców i Połowców wyruszył latem 1018 roku do Rusi Kijowskiej. Piętnastego lipca w bitwie nad Bugiem rozgromił wojska Jarosława, który po tej klęsce zbiegł do Nowogrodu, pozostawiając w Kijowie żonę oraz siostrę Predsławę. Miesiąc później, po krótkim oblężeniu, Bolesław Chrobry triumfalnie wjechał na czele swoich wojsk do zdającego się na jego łaskę miasta. Oddać teraz należy głos pierwszemu naszemu kronikarzowi Gallowi Anonimowi, który tak oto zrelacjonował ten moment wjazdu polskiego księcia do stolicy Rusi:
Bolesław bez oporu wkroczył do wielkiego i bogatego miasta i dobywszy z pochwy miecza uderzył nim w Złotą Bramę, gdy zaś ludzie się dziwili, czemu to czyni, wyjaśnił ze śmiechem, a wcale dowcipnie: „Tak jak w tej godzinie Złota Brama ugodzona została tym mieczem, tak następnej nocy ulegnie siostra najtchórzliwszego z królów, której mi dać nie chciał. Jednakże nie połączy się z Bolesławem w łożu małżeńskim, lecz tylko jeden raz, jak nałożnica, aby pomszczona została w ten sposób zniewaga naszego rodu, Rusinom zaś ku obeldze i hańbie”. Tak powiedział i co rzekł, to spełnił.
Poczucie humoru zakonnika-kronikarza jest tu zadziwiające. Gwałt na młodziutkiej księżniczce dokonany został bowiem w bardzo upokarzający ją sposób. Najpierw wprowadzono ją do sali, w której biesiadowali zwycięzcy, a następnie zawleczono do najbliższej komnaty, dokąd udał się natychmiast książę Bolesław. Po pewnym czasie książę wrócił, witany owacyjnie i rubasznie przez podchmielonych współbiesiadników, i ucztował dalej. Po chwili przez tę samą salę musiała ponownie przejść Predsława.
Wbrew wcześniejszej zapowiedzi polskiego władcy, księżniczka nie została bynajmniej jednorazową nałożnicą Bolesława Chrobrego. Książę uwięził ją w jednej z zamkowych komnat i przez cały swój pobyt w Kijowie odwiedzał Predsławę, gdy tylko miał na to ochotę.
Jak wytłumaczyć króla?
Prawie tysiąc lat po tym wydarzeniu polscy historycy próbowali wytłumaczyć postępek księcia, interpretując go jako swego rodzaju gest symbolicznego zaślubienia Rusi Kijowskiej z Polską, łącząc to, co wydarzyło się podczas owej uczty z faktem, że Bolesław Chrobry demonstracyjne zasiadł również na tronie Włodzimierza Wielkiego w Kijowie. Nie zajmowali się już tym, jak mogła czuć się „zaślubiona” w taki sposób Predsława. Ani tym, że taki „gest zaślubienia” przez żonatego przecież księcia byłoby po prostu najzwyklejszą bigamią, kwalifikującą się wtedy do najwyższej kościelnej kary. Kronikarze ruscy z Nestorem na czele nie mieli jednak cienia wątpliwości. Polski książę Bolesław publicznie pohańbił piękną najmłodszą siostrę Jarosława Mądrego.
Trudniej było naszym dziejopisom wytłumaczyć późniejsze uprowadzenie pięknej ruskiej księżniczki do Polski. Bolesław Chrobry zabrał ją ze sobą, wracając z Kijowa. Niejako po drodze raz jeszcze pokonał próbujące przeszkodzić mu w tym powrocie wojska Jarosława Mądrego. Po przybyciu do kraju osadził Predsławę w najbezpieczniejszym miejscu w swoim księstwie, jakim był Ostrów Lednicki, pilnie strzeżony przez doborową drużynę książęcą. Nie zgodził się na propozycję wymiany młodziutkiej księżniczki na własną córkę, żonę Świętopełka, znajdującą się wtedy w rękach Jarosława Mądrego, wydając tym samym na nią wyrok śmierci. Co więcej, ten bardzo katolicki władca, tak energicznie zabiegający o własnych świętych i błogosławionych, wraz z Predsławą zabrał także z Kijowa Anastazego Korsunianina, archiprezbitera przy cerkwi Dziesięcinnej Narodzenia Najświętszej Marii Panny, i nakazał wybudować w Ostrowie Lednickim dla swojej branki świątynię w obrządku wschodnim. Resztki tej cerkwi odnaleźli ostatnio archeologowie.
Zakochany książę
Polski książę, u schyłku swoich lat po prostu najwyraźniej zupełnie stracił głowę dla pięknej nastolatki. Miał przecież w tym samym czasie w Gnieźnie równie młodą żonę i maleńką córeczkę Matyldę. Każdą wolną chwilę spędzał jednak w Ostrowie Lednickim. Zapomniał o tym, że sam wcześniej wprowadził w państwie bardzo represyjne kary za cudzołóstwo. (Najczęściej winnego cudzołóstwa przybijano do drzewa gwoździem wbitym w mosznę i dawano mu do ręki ostry nóż. Mógł uratować życie, odcinając sobie przyrodzenie. Kobiecie natomiast odcinano łechtaczkę i przybijano na drzwiach jej domostwa).
Książę Bolesław stracił u boku Predsławy wszelką ochotę do mieszania się w wewnętrzne sprawy Rusi Kijowskiej. Nie zrobiła na nim nawet żadnego wrażenia skrytobójcza śmierć zięcia, czyli księcia Świętopełka, w którego obronie przecież wyruszył na Kijów. Nie interesowały go dalsze losy własnej córki, żony Świętopełka, zapewne także bardzo szybko zgładzonej przez wielkiego księcia Rusi Kijowskiej.
Znacznie ograniczył książę swoje zainteresowanie sprawami państwa, skupiając się praktycznie jedynie na staraniach o królewską koronę. Pozostałymi działaniami, w tym zarządzaniem państwem, jak również prowadzeniem wojen, zajmował się wtedy, jako następca tronu, jego młodszy syn, książę Mieszko II.
W Ostrowie Lednickim Predsława urodziła Bolesławowi Chrobremu dwie dziewczynki o nieznanych imionach, wydane później za wielkopolskich wielmożów. Jednym z nich był podobno Miecław z rodu Doliwów, wysoki urzędnik i wojewoda na dworze króla Mieszka II, a następnie władca Mazowsza, wielki oponent i konkurent Kazimierza Odnowiciela do władzy w Polsce. Predsława urodziła także prawdopodobnie jeszcze syna, gdyż niedawno znaleziono w Ostrowie Lednickim grób małego chłopca z początku XI wieku z zachowanymi resztkami niezwykle bogatego stroju.
Losy Predsławy po śmierci króla nie są niestety znane. Nie wiadomo, czy Mieszko II odesłał ją do Kijowa ani kiedy umarła i gdzie została pochowana. Sama zaś cerkiew na Ostrowie Lednickim zburzona została podczas najazdu czeskiego księcia Brzetysława I i nigdy jej nie odbudowano.
Brak jest również jakichkolwiek informacji o tym, czy Predsława pokochała ostatecznie swojego ciemięzcę, czy też łączył ich tylko związek kata i ofiary.
Według Galla Anonima podobno Gaudenty, brat i następca św. Wojciecha, z nieznanej mi przyczyny obłożył Polskę klątwą. Czy powodem było tak ostentacyjne cudzołóstwo Bolesława Chrobrego? Niestety, znowu brak jakichkolwiek potwierdzeń tej klątwy w dokumentach kościelnych (także papieskich) i w zagranicznych kronikach, a przecież taki fakt zawsze powszechnie odnotowywano. Milczał na ten temat Nestor. Co więcej, milczał również znany przecież z krytycznych wpisów o polskim władcy niemiecki kronikarz Thietmar z Merseburga.
W jakim celu wyszczerbiony został miecz Chrobrego?
Wyszczerbiony rzekomo o kijowską Złotą Bramę miecz Bolesława Chrobrego przeszedł, jako tak zwany szczerbiec, do legendy, do polskiej historii, a także do rytuału koronacyjnego polskich królów. Powszechnie utożsamiany jest bowiem błędnie z zachowanym do dzisiaj mieczem koronacyjnym o tej samej nazwie.
Tymczasem w 1018 roku, gdy polski książę wjeżdżał do Kijowa, Złotej Bramy jeszcze w tym mieście nie było. Gall Anonim widocznie o tym nie wiedział. Bolesław Chrobry uderzył zapewne swoim mieczem w jedną z kilku kijowskich bram miejskich. Ta nazwana Złotą została wybudowana przez Jarosława Mądrego dopiero w połowie XI wieku. Uszkodzony miecz, złom zupełnie nieprzydatny już w boju, polski władca zapewne od razu odrzucił, bo chyba nie miał najmniejszego zamiaru używać potem w bitwach czy też przywozić do kraju takiego wybrakowanego oręża.
Na pewno także polski książę nie doznał wtedy żadnego proroczego olśnienia, że oto w taki sposób powstaje w Kijowie późniejsza ważna relikwia narodowa. A nawet gdyby wydał polecenie, aby zachować ten miecz dla przyszłych pokoleń w charakterze symbolu swojej jurności, to i tak oręż ten zostałby zniszczony podczas najazdu czeskiego księcia Brzetysława I, który z niezwykłą zawziętością likwidował wszelkie ślady po Bolesławie Chrobrym łącznie z jego sarkofagiem; posunął się nawet do sprofanowania znajdujących się w nim szczątków naszego króla.
Ile było szczerbców?
Natomiast rzeczywiście uderzył mieczem w istniejącą już wtedy kijowską Złota Bramę – i zapewne go wówczas wyszczerbił – inny polski władca, król Bolesław Śmiały. Zdarzyło się to dopiero w 1068 roku. Powtórzenie gestu pradziada nie miało tym razem żadnego podtekstu seksualnego, było tylko elementem symbolicznym, nawiązaniem do legendy o poprzednim zdobyciu Kijowa. Nie wiadomo jednak, jakie były dalsze losy tego królewskiego uszkodzonego miecza. Na pewno nie jest to obecny szczerbiec, znany jako miecz koronacyjny.
Trudno przypuszczać, aby Bolesław Śmiały specjalnie polecał przechowywać ten oręż w królewskim skarbcu, dla przyszłych pokoleń, albo wywiózł go, uciekając na Węgry, jako pamiątkę dawnych sukcesów, ale nawet gdyby tak było, to nadal nic nie wiadomo o jego dalszych losach. Wątpliwe jest także, aby następca Bolesława, książę Władysław Herman, odnalazłszy ten miecz na Wawelu, darzył szczególnym przywiązaniem ową wyszczerbioną broń swojego starszego brata i przechował ją, proroczo przewidując, że w przyszłości stanie się ona mieczem koronacyjnym polskich królów.
W jaki zatem sposób szczerbiec znalazł się wśród najważniejszych polskich regaliów? Dodać należy od razu, jako miecz ceremonialny, a nie oręż bitewny.
„Miecz Bolesława Chrobrego” po raz pierwszy jako rekwizyt koronacyjny wystąpił 20 stycznia 1320 roku podczas uroczystego wprowadzania na polski tron króla Władysława Łokietka, chociaż wtedy jeszcze nie nosił takiej nazwy. Był to rzeczywiście lekko wyszczerbiony miecz, a może po prostu źle wykuty, podobno, jak początkowo utrzymywano, pamiątka rodzinna książąt mazowieckich, ostatnio w posiadaniu księcia kujawskiego Kazimierza I, królewskiego ojca. Należał ponoć pierwotnie do jakiegoś nieznanego polskiego uczestnika krucjaty do Ziemi Świętej, o czym mogła świadczyć jedna z ozdób na jego rękojeści (Baranek Boży, herb, jaki nadany został Jerozolimie przez krzyżowców). Nie jest przy tym do końca jasne, w jaki sposób oręż ten znalazł się w rękach książąt mazowieckich.
Miecz Żydów sefardyjskich
Pojawiła się jednak jeszcze inna hipoteza, zgłoszona ostatnio przez pracowników muzeum na Wawelu – Marcina Biborskiego, Janusza Stępińskiego i Grzegorza Żabińskiego – a oparta na wnikliwej analizie porównawczej podobnych mieczy w Europie. Zbadali oni zarówno surowiec i technikę wykonania, jak wszystkie jego ornamenty. Otóż ich zdaniem ten paradny miecz, zwany dzisiaj Szczerbcem, mógł być darem wdzięczności… Żydów sefardyjskich dla księcia kaliskiego Bolesława Pobożnego za umożliwienie im osadzenia się w jego włościach w Wielkopolsce.
Miecz ten, ów żydowski podarunek, z racji bogatego zdobienia rękojeści wszedł potem w skład posagu córki tegoż księcia Jadwigi, jak wiadomo, żony Władysława Łokietka. Świadczyłaby o tym nieistniejąca już dzisiaj tabliczka na rękojeści z łacińskim napisem – „książę Bolesław” (oczywiście Pobożny), interpretowana później przez wielu historyków jako tabliczka z imieniem Chrobrego. Był to przy tym miecz tak bogato zdobiony, że tym samym zupełnie nieprzydatny w boju, nadawał się więc jedynie na miecz paradny lub ceremonialny. Wyszczerbienia na brzeszczocie miecza mogły być wynikiem niestaranności płatnerza, jak również wadliwości użytego materiału. Na pewno nie powstały od świadomego uderzenia nim w jakąkolwiek kamienną czy stalową konstrukcję.
Jeśli ta hipoteza okaże się prawdziwa, a wszystko na to wskazuje, to nie lada problem mieć będą teraz ci, którzy tak ochoczo, z przekonań nacjonalistycznych, wpinają sobie miniaturkę „mieczyka Chrobrego”, tego „najstarszego polskiego miecza”, do klapy marynarki. Ale to już ich problem.
W każdym razie od koronacji Władysława Łokietka miecz nazwany Szczerbcem stał się, poza warszawskimi intronizacjami Stanisława Leszczyńskiego i Mikołaja I, koronacyjnym mieczem wszystkich polskich królów.
Tragiczne losy koron
Kiedy 15 czerwca 1794 roku, po trzecim rozbiorze Polski, wojska pruskie wkroczyły do Krakowa, natychmiast rozpoczęły poszukiwania skarbca koronnego ukrytego niemal w przeddzień zajęcia przez nich Wawelu.
Kiedy okazało się, że skarbiec jest pusty, pruski komendant Krakowa generał Leopold von Reuts wyznaczył nagrodę za wskazanie miejsca ukrycia polskich regaliów. Zgłosił się po nią pracownik skarbca nazwiskiem Zubrzycki, uczestniczący w przeniesieniu insygniów, i doprowadził Prusaków do kościoła uznanego przez Polaków za najbardziej bezpieczną kryjówkę. Czwartego października 1795 roku korony, jabłka i berła oraz miecz koronacyjny Szczerbiec zostały wywiezione przez tajnego radcę Ludwika Antoniego von Hoyma do Koźla, a stamtąd, via Wrocław, wszystkie polskie akcesoria koronacyjne przewieziono do Berlina. Czy Zubrzycki otrzymał obiecaną przez Prusaków nagrodę – nie wiadomo.
Niestety, wiadomo natomiast na pewno, że król pruski Fryderyk Wilhelm III w 1809 roku, po przegranej wojnie z Napoleonem, rozkazał wydobyć z polskich regaliów wszystkie szlachetne kamienie i perły, aby spłacić nimi dług dworu królewskiego wobec berlińskiej Dyrekcji Handlu Morskiego. Pozostały złoty i srebrny złom, o wadze 25 funtów i 27 łutów (ponad 11,5 kilograma) złota oraz 9 funtów i 77,8 łuta srebra, został z polecenia tego króla przetopiony w 1811 roku w królewieckiej mennicy na pruskie obiegowe monety. Potwierdza to list księcia Wilhelma Wittgensteina do pruskiego ministra wojny Karla H. Witzlebena. Niektóre ze szlachetnych kamieni wydobytych z polskich regaliów miały ozdobić naszyjnik ofiarowany żonie Luizie przez króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III. Ostatni widział nasze insygnia koronacyjne na dworze króla Fryderyka Wilhelma III w Berlinie, jeszcze przed zniszczeniem, książę August Fryderyk de Sussex, o czym wspomina w swojej korespondencji z Niemcewiczem.
Niezwykłe ocalenie
Szczerbiec podzielił losy polskich regaliów, ale o dziwo, w odróżnieniu od nich ocalał. Jako stalowy złom, po oderwaniu bogatych zdobień, a szczególnie złotej tabliczki z imieniem Bolesława, nie przedstawiał już dla Prusaków żadnej wartości.
Po kongresie wiedeńskim, w nieznanych dokładnie okolicznościach, miecz ten znalazł się w posiadaniu ambasadora rosyjskiego w Paryżu, Carla Osipowicza Pozzo di Borgo, kolekcjonera dawnej broni, i wraz z nim trafił później do Petersburga. Ambasador podarował go carowi Mikołajowi I jako polskiemu królowi, a ten przekazał do zasobu naszych regaliów gromadzonych wtedy w Ermitażu. Do Polski miecz koronacyjny wrócił w 1920 roku wraz ze zbiorami poloników oddanymi nam przez ówczesną Rosję Radziecką zgodnie z zapisami traktatu ryskiego. We wrześniu 1939 roku został wywieziony wraz z innymi skarbami polskiej kultury do Rumunii, skąd trafił ostatecznie do Kanady. Odzyskaliśmy go wraz z innymi tak zwanymi kanadyjskimi skarbami wawelskimi w 1961 roku.
Nieprawdziwa okazała się zatem legenda o polskim władcy i Złotej Bramie w Kijowie, nie zachował się szczerbiec należący do Bolesława Chrobrego, swoisty bohater tej samej legendy. Z całego przekazu Galla Anonima o wydarzeniach w Kijowie prawdziwa była tylko owa nieszczęsna ich bohaterka, piękna i młodziutka kijowska księżniczka Predsława, najpierw brutalnie, niemal publicznie, zgwałcona, a potem jako nałożnica uprowadzona do obcego kraju przez polskiego chrześcijańskiego władcę.
Esej opublikowano pierwotnie w książce Andrzeja Zielińskiego Skandaliści w koronach. Łotry, rozpustnicy i głupcy na polskim tronie.
Naginanie historii do własnych potrzeb, jej upiększanie, a nawet jej fałszowanie ma w Polsce bardzo długą tradycję. Naszych królów i ich czyny idealizowali nadworni kronikarze, łącznie z Gallem Anonimem, Wincentym Kadłubkiem czy Janem Długoszem, a w czasach, gdy traciliśmy niepodległość, ku pokrzepieniu serc i dusz, nieodmiennie przywoływano dawnych władców z całą długą listą ich wspaniałych zalet i bohaterskich czynów. Nawet w podręcznikach historii nader często poprawiono wizerunki królów, wstydliwie kryjąc za zasłoną milczenia wszystko, co zdaniem autorów nie zasługiwało na pamięć, bo nie pasowało do budującej wizji naszych dziejów.
W swojej książce Skandaliści w koronach Andrzej Zieliński zrywa kilka właśnie takich zasłon, pokazując, że obok czynów, którymi nasi władcy słusznie mogli się szczycić, było i wiele takich, których nie można nazwać inaczej jak skandalem, głupotą czy zbrodnią. Wydobywając je z zapomnienia, autor stara się skłonić czytelników do refleksji, a niekiedy do zupełnego przewartościowania poglądów na nasze dzieje i kształtujących je monarchów. Zapraszamy do lektury książki, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Prószyński i Spółka. Zapraszamy również do przeczytania jej premierowego fragmentu.