Gdy sąsiadka z domu obok przyniosła jej ślicznie zapakowane świąteczne ciasteczka, poprosiłam Helgę do drzwi. Podopieczna uśmiechała się i podziękowała. W pewnym momencie zapytała kobietę, czy wprowadzili się tutaj i do którego domu. Sąsiedzi wiedzieli, że Helga ma demencję, najwyraźniej jednak nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo jest chora. Sąsiadka wybuchnęła płaczem. Pogłaskała Helgę po ręce i uciekła szybko do siebie.
Byłam już wykończona nocnym życiem podopiecznej. Zasnęłam w ciszy niemal natychmiast. Nagle w środku nocy usłyszałam przeraźliwe krzyki. Nieprzyzwyczajona do piwnicznego pokoju zerwałam się na równe nogi. Próbowałam znaleźć kontakt. Obijałam się o różne przedmioty, nie mając pojęcia, w którym miejscu pokoju się znajduję. Okienko było małe i ciemne. Do pomieszczenia nie wpadało praktycznie żadne światło, żebym mogła określić, gdzie są drzwi. W końcu jednak znalazłam kontakt. Oszołomiona biegłam zaspana po marmurowych schodach, dwa piętra wyżej. Wpadłam do pokoju Helgi, spodziewając się strasznego widoku. Nic z tych rzeczy. Helga stała cała i zdrowa na środku pokoju i wydzierała się na całe gardło. Gdy mnie zobaczyła, podreptała do łóżka.
Nigdy się nie skarżyłam, myśląc, że moja praca tak właśnie powinna wyglądać. Dopiero gdy było bardzo ciężko, zaczęłam szukać informacji o prawach i obowiązkach opiekunek i pomocy domowych, pracujących w systemie dwudziestoczterogodzinnym. Nie miałam serca mówić jej w oczy, że czułam się wykorzystana i oszukana. Przed wyjazdem chciałam uniknąć niepotrzebnego stresu. Zawiodłam się na niej. Zrezygnowałam ze współpracy z „aniołkami”, a ona miała mnie zatrudnić bezpośrednio. Z pracy na cały etat najpierw zrobił się Midijob, potem Minijob. Koniec końców Katarzyna powiedziała, że będę pracowała na czarno, a ona zwróci mi pieniądze za ubezpieczenie. Niemiecka kasa chorych odmówiła mi ubezpieczenia, widząc, że chodzi o pracę na czarno. W Polsce nie miałam możliwości, by ubezpieczyć się (tak jak moja zmienniczka) w KRUS-ie. Zresztą nie chciałam. Przecież chciałam pracować legalnie.
Ale jednocześnie zauważyłam, że od chwili, gdy jestem świadomą opiekunką, z żadną rodziną nie powstały tak dobre więzi, jak na pierwszym zleceniu. To cena tego, że człowiek wywalczył swoje prawa. Jest wtedy tolerowany, ale nie ma sympatii. Przecież fakt, że chcę mieć wolny dzień, nie czyni ze mnie innego człowieka. Nadal jestem tą samą sympatyczną Baśką, z którą można pogadać i się pośmiać, która czasami chciałaby pomocy ze strony rodziny podopiecznych. Chciałaby móc powiedzieć, co się dzieje w domu seniorki. Usłyszeć, że postępuje dobrze, lub otrzymać wskazówki, jak z czymś sobie poradzić.
Już od ponad trzech lat jeżdżę do Niemiec jako opiekunka. Miałam jedno drastyczne przeżycie, kilka ciężkich. Nie wiem dlaczego, ale zawsze spotyka mnie jakaś „atrakcja”. Bez względu na to, jak bardzo przebieram i sprawdzam oferty pracy. Kto pyta, nie błądzi, więc rozmawiam, pytam i dopiero jadę. Na miejscu i tak czeka mnie niespodzianka. Otwieram wtedy szeroko oczy ze zdziwienia i cichutko w duchu powtarzam sobie „Baśka, uspokój się. To nie dramat. Poczekaj”.
Poszliśmy do stodoły, w której ujrzałam góry drewna, w rogu znajdowała się kupka węgla, obok leżał poukładany równiutko, jak sztabki złota, brykiet. Przynajmniej byłyśmy zaopatrzone we wszystko, co potrzeba. Zawsze to jakiś plus. Wiedziałam, że nie muszę sama zbierać chrustu na opał.
Nagle patrzę, a Gerda trzyma w dłoni czubek jajka, który odcięła… Jej dłoń wędruje w kierunku buzi. Nie wiem, czy za wolno myślałam, by coś powiedzieć, czy ona była za szybka. Zanim wydobyłam z siebie jakikolwiek ton, czubek jajka wraz ze skorupką wylądował w jej ustach. Rozległo się lekkie chrupanie.
Nie znalazłam nic świeżego, ani jednej herbaty! Przez okna niewiele było widać. Na parapetach stały kwiaty ogromnych rozmiarów. Istna dżungla. Po zawartości szafek w kuchni podejrzewałam, że w tym domu co najmniej dwie dekady nikt nic nie robił.
Andreas kazał mi wezwać pomoc przez numer alarmowy. Na stoliku w jadalni stał aparat podobny do telefonu. Nacisnęłam guziczek. Spytano mnie, co się dzieje, i poinformowano, że za chwilę ktoś przyjedzie. Nie musiałam nawet podawać adresu. Faktycznie pierwsza karetka przyjechała bardzo szybko. Mężczyźni zajęli się „babcią”. Ja biegałam i próbowałam włączyć dodatkowe lampy. Panował półmrok. Większość kontaktów i lamp nie działała. Zjawiła się druga karetka. Za nią przyjechał samochodem osobowym lekarz. W salonie zrobiło się tłoczno. Gromada wielkich chłopów przysłaniała i tak już słabe światło padające z sufitu. Mimo sprzeciwów Gerdy zabrano ją do szpitala. Dałam sanitariuszowi listę leków, które brała seniorka. Spytałam, do jakiego szpitala ją zabierają, i zostałam sama.
W piątek wieczorem sanitariusze przywieźli podopieczną. Wniesiono ją na noszach i położono do łóżka. Na szczęście nie zostałam z nią sama. We wsi mieszkała jej dalsza rodzina. Widziałam ich pierwszy raz. Byłam szczęśliwa, że przyszli, tym bardziej że podopieczna w dalszym ciągu ze mną nie rozmawiała. Dodali mi otuchy, zadając jej pytania, które mnie również trapiły.
Spakowałyśmy cztery wory do naszego kabrioletu i pojechałyśmy na podbój świata. Na miejscu nikt się nami nie zainteresował, chociaż przy stoliku siedzieli młodzi ludzie. Podejrzewam, że byli to wolontariusze. Weszłyśmy do budynku spytać, czy to tu oddaje się ubrania. Wróciłyśmy po worki z ciuchami. Wrzuciłyśmy je do przeznaczonego do tego kosza i pojechałyśmy do domu po kolejną dostawę. Zrobiłyśmy trzy kółeczka. Podopieczna pozbyła się odzieży zmarłego męża i była na chwilę spokojna.
Dom opieki dziennej wezwał jej dzieci na konsultację. Krótko po tym seniorka wróciła z Tagespflege, trzymając wypychanego misia. Gdy spytałam, co to, odpowiedziała, że musi się udzielać, bo inaczej zamkną ją w zakładzie dla psychicznie chorych. Z dostępnych zajęć wybrała więc między innymi zszywanie i wypychanie misiów. Maskotka przydała się na prezent dla jej wnuka. Pewnego dnia Aleksandra wróciła z przedszkola i powiedziała, że w tym samym ośrodku znajdują się osoby, które przebywają tam całą dobę. Ona również się na to zdecydowała. Optymistycznie oświadczyła, że zostanie jej udzielona fachowa pomoc. Chwilowo nie czuje się bowiem najlepiej.
Kordula była jedyną podopieczną bez demencji, jaką się zajmowałam. Praca wyglądała u niej inaczej niż u wcześniejszych seniorek. Nie było stresu, który zazwyczaj towarzyszy opiekunce podczas pracy. Kordula planowała każdy dzień. Woziłam ją na terminy. Przygotowywałam posiłki, które były o stałej porze. Podopieczna nigdy nie narzekała. Czasami powiedziała, że coś jej smakuje.
Jedna córka wpadała już w porze obiadowej. Wchodziła do kuchni i mówiła: „A wy znowu jecie?”. I to był ten drugi minus – Monika! Nie cierpiałam jej. Przypuszczam, że za zadanie wzięła sobie sprawdzanie, co gotuję podopiecznej. Wpadała, stwierdzała, że jemy, porozmawiała kilka minut i szła do siebie, by wieczorem znowu się zjawić.
Gdy zaczęła się wypowiadać o uchodźcach, że powinno się ich zagonić do pracy za 1 euro na godzinę (w Niemczech często do tzw. 1 euro Job kierowane są osoby bezrobotne, które pobierają świadczenia socjalne), żeby nie stali całymi dniami w grupkach bezczynnie, myślałam, że eksploduję. Sama narzekała, że pracuje za 10 euro na godzinę. W czym taki uchodźca jest gorszy od niej, że ma zarabiać jedną dziesiątą tego, co ona?
Gdy sąsiadka z domu obok przyniosła jej ślicznie zapakowane świąteczne ciasteczka, poprosiłam Helgę do drzwi. Podopieczna uśmiechała się i podziękowała. W pewnym momencie zapytała kobietę, czy wprowadzili się tutaj i do którego domu. Sąsiedzi wiedzieli, że Helga ma demencję, najwyraźniej jednak nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo jest chora. Sąsiadka wybuchnęła płaczem. Pogłaskała Helgę po ręce i uciekła szybko do siebie.
Książka: Perły rzucone przed damy
Tagi: Autobiografia, praca