Wiktoria uspokoiła mnie, że do koszenia trawy przychodzi ogrodnik. Opiekunka natomiast plewi grządki i dba o kwiaty. Rano po śniadaniu idzie do ogródka i do obiadu tam pracuje. Gdy zobaczyłam grządki z sałatą zjedzoną przez ślimaki, koprem, buraczkami i innymi różnościami, które można znaleźć w ogródku, zrobiło mi się słabo na samą myśl, że tego doglądać ma opiekunka. Część warzyw wyrosła, bo nie została zużyta w porę, część zjadły ślimaki, część obsiadła mszyca. Warzywa lepiej wyglądały w szklarni. Rosły tam cukinie i pomidory. Poza tym w ogrodzie znajdowały się porzeczki, agrest i maliny… Zmienniczka opowiedziała mi o pracy tutaj. Zaznaczała, że jej się tu podoba, dobrze rozumie się z podopieczną i wróci tu jesienią. Wtedy będzie wystarczająco pracy, bo spadną liście w ogrodzie i będzie miała co grabić. Słuchałam jej i zastanawiałam się, czy to żart. Wiktoria niestety mówiła poważnie.
Podopieczna stała w łazience z kobietą w fartuszku i z chustką na głowie. Pochylone nad pralką pstrykały namiętnie przyciskami. Spytałam, o co chodzi. Okazało się, że seniorka zadzwoniła do sąsiadki, ponieważ w pralce świeciło się jedno światełko. Kręciły pokrętłem, wciskały przyciski i spoglądały na mnie z wyrazem twarzy mówiącym: „Ledwo przyjechała, a już popsuła”.
Firma zareagowała błyskawicznie. Natychmiast zadzwoniła koordynatorka z Niemiec. Nie miałam ochoty zostawać w tym miejscu. Ale żeby nie było, że to ja zrezygnowałam, powiedziałam, że jeśli załagodzą tę sytuację, to zostanę. Rozmowa koordynatorki z podopieczną nie miała żadnego sensu. Podopieczna nie potrafiła powiedzieć, dlaczego jest niezadowolona, ale wiedziała, że mnie nie chce. Koordynatorka nie była w stanie na nią wpłynąć. W pewnym momencie przerwałam im rozmowę i powiedziałam, że szkoda czasu i powinni poszukać innej opiekunki. Firma wymusiła na rodzinie zachowanie terminu wypowiedzenia.
Starsza pani, która wcześniej na pytanie córki, czy to ja podjęłam decyzję o wyjeździe, krzyczała: „Co? Ona bardzo chce zostać! Ma tu przecież tak dobrze. Stoi właśnie i na mnie patrzy. Jej firma prosiła, żebym pozwoliła jej zostać. Ona bardzo chce. Ale ja jej nie chcę!”, sprawiała wrażenie, jakby żałowała swojej decyzji. Była jednak jeszcze na tyle przy zdrowych zmysłach i na tyle dumna, że odwoływanie wszystkiego nie miało już sensu. Jej krzyk, że ja chcę bardzo zostać, przydał mi się podczas zwrotu pieniędzy za podróż.
Po przyjeździe zmienniczka doznała szoku. Mówiła, że inaczej to sobie wyobrażała. Myślała, że będzie siedziała w pięknym domu i piła ze staruszką kawę. Nie bardzo rozumiałam jej zdziwienie. Kawę przecież pijamy z podopieczną. Ha, ha. Pewnie chodziło jej o to, że spodziewała się spotkać przyjazną osobą, która ucieszy się na jej widok, uściska ją i zaćwierka na dzień dobry. Tymczasem pani Kowalski przyjęła ją tak samo chłodno jak mnie.
W końcu zaczęłam żegnać się ze seniorką. Zmienniczka, czując, że teraz ona przejmuje moje obowiązki, głośno i wyraźnie, z francuskim akcentem zwróciła się do podopiecznej: Heute ich machen kolacjon (znaczy „dzisiaj ja robię kolację”, przy czym w języku niemieckim nie ma słowa kolacjon, Jadzia stworzyła swoje własne, które tylko ktoś znający język polski mógłby zrozumieć).
Wstęp
W przedziale w pociągu jadą elegancka dama o rubensowskich kształtach, z pięknym naszyjnikiem z pereł, ksiądz wyznania katolickiego i przystojny Francuz z zakręconym wąsikiem. Pociąg wjeżdża do tunelu. Na chwilę przedział ogarnia ciemność. Gdy ponownie robi się jasno, Francuzik podnosi z podłogi perłę. Trzymając ją między opuszkami kciuka i palca wskazującego, wyciąga dłoń w kierunku damy. „Czy to pani pierła?”, pyta. „Tak, ale tak cichutko”, odpowiada zawstydzona dama. Byli sobie Rusek, Polak i Niemiec. Chcieli przedostać się do Ameryki… Och, chyba nie o tym chciałam pisać. Będzie o damach, Polkach, Niemkach, i być może ktoś z Rosji zagości w moich opowiadaniach. W końcu Deutschland (Niemcy) to nie tylko kraj dobrobytu, ale także kraj, w którym żyje niezwykle zróżnicowane etnicznie, religijnie i kulturowo społeczeństwo. Tureckie kebaby, kaczki po chińsku, greckie souvlaki, jugosłowiańskie cevapcici… Przepraszam, że tak gastronomicznie, ale kilka lat oglądałam Niemcy od kuchni, zanim wpuszczono mnie na niemieckie salony. Wtedy to poznałam życie polskich perełek (opiekunek) rzuconych na pożarcie niemieckim damom. Temat trudny, żywot ciężki, ale z perspektywy czasu można się pośmiać. Perełki rzucone na niemieckie salony. Perełki prosto z Polski. Multikulti plus demencja do śmiechu nas zachęca! Chyba jednak nie zawsze. Jestem opiekunką z przypadku. Nie czuję się spełniona w tej pracy. Obowiązki staram się wykonywać sumiennie, by w miarę możliwości wesprzeć podopiecznych. Ale czasami trudno ich zrozumieć, a jeszcze trudniej pojąć chorobę. Pragnę opisać to, co przeżyłam. Z pewnością w moich tekstach znajdą się wskazówki dla innych opiekunów. Proszę jednak pamiętać, że nie jestem alfą i omegą. Być może w niektórych sprawach się mylę. Być może w niektórych momentach źle oceniam ludzi i sytuacje. Być może moje postępowanie będzie wydawać się niektórym czytelnikom dziwne. Życie kształtuje każdego z nas. Każdy jest inny. Ja, Ty i ludzie, których spotykamy na naszej drodze. Niestety pracy opiekuna osób starszych w Niemczech nie ułatwia fakt, że o prawach, obowiązkach, warunkach zatrudnienia i charakterze pracy jest tak niewiele rzetelnych informacji. Potocznie przyjął się zwrot „opieka 24”. Zwrot jakże błędny, który nieraz komplikuje nam, opiekunom, pracę. Panuje przeświadczenie, że polska perła jedzie do Niemiec, by dzień i noc świadczyć usługi schorowanym seniorom. Tymczasem nie ma czegoś takiego jak praca dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dlatego też kilka stron poświęcę ważnym wiadomościom dotyczącym pracy w opiece nad osobami starszymi. Myślę, że wtedy łatwiej będzie zrozumieć, skąd się wzięły moja wieczna walka, wieczne niepowodzenia i wieczne niezadowolenie. Niezadowolenie z mojej strony, ale i niezadowolenie ze strony niemieckich rodzin, które zatrudniając polską opiekunkę, czasami sprawiają wrażenie, jakby były przekonane, że kupili człowieka na własność. Książka pozornie może wydawać się lekka i przyjemna. Taka miała być z założenia. Za opowiadaniami kryje się jednak dramat. Dramat kobiet, a coraz częściej również mężczyzn, którzy z różnych powodów zostali zmuszeni do wyjazdu za granicę w charakterze opiekuna. Dramat dzieci, które dorastają z „rodzicem na odległość”. Dramat całych rodzin. Dramat Polski, która tak niewiele oferuje swoim obywatelom. To także dramat ludzi w podeszłym wieku, którzy mimo tak dobrej opieki socjalnej, jaka jest w Niemczech, oraz góry pieniędzy na koncie, są skazani na pomoc ludzi z krajów Europy Wschodniej. Na opiekunów, do których niejednokrotnie nie mają zaufania, których nie szanują, których nie znają, których nie rozumieją, a z którymi muszą mieszkać pod jednym dachem dwadzieścia cztery godziny na dobę. W niektórych przypadkach możliwa jest długoletnia współpraca. Z doświadczenia jednak wiem, że wiele zleceń wygląda jak pole bitwy. Z ofiarami po obu stronach. Chciałabym, aby ta książka dotarła do każdej opiekunki i każdego opiekuna. Do tych, którzy dzień w dzień walczą o swoje prawa i szacunek, a także do tych, którzy są przekonani, że nasza praca powinna wyglądać tak, jak w chwili obecnej. Chciałabym również, by trafiła do naszych rodzin i znajomych. Zajmując się seniorami, wykonujemy proste czynności. W obliczu choroby, braku zaufania, różnicy kultur zwykła zupa może być kością niezgody. Grymas twarzy może stać się powodem niezadowolenia i wielkiej afery. Do tego dochodzą presja i przekonanie, że trzeba wytrwać za wszelką cenę. Czy warto? Czy trzeba? Czy ktoś to docenia? Czy nasi bliscy i nasze otoczenie zdają sobie sprawę z tego, co przeżywamy, podejmując się opieki nad ludźmi starszymi? Większość widzi jedynie euro, które przywozimy do Polski. Niewiele osób dostrzega drogę, którą podążamy, by je zdobyć. Mam ogromną nadzieję, że w najbliższej przyszłości zapanuje ład, niemiecki Ordnung (porządek) w naszej branży. Marzą mi się przejrzyste i zrozumiałe umowy, dobre warunki zatrudnienia oraz szacunek do opiekunów i ich pracy. Gdy przeczytacie „Perły rzucone przed damy”, zrozumiecie, że dłużej tak być nie może. Opowiadania podobne do tych, które zamieściłam w mojej książce, słychać codziennie z ust opiekunów. To nie są nieliczne wyjątki. I to jest najbardziej przerażające.
Czas pracy według prawa niemieckiego wynosi nie więcej niż czterdzieści godzin tygodniowo, nie więcej niż osiem godzin dziennie. Ta zasada dotyczy również pracy w opiece. Zwrot „opieka 24” nie oznacza, że opiekunka lub opiekun są zobowiązani do pracy przez całą dobę. Prawo gwarantuje również jedenaście godzin przerwy nocnej, od dwóch do trzech godzin przerwy każdego dnia, kiedy można opuścić miejsce pracy. Ponadto mamy prawo do jednego wolnego dnia w tygodniu lub dwóch połówek (niestety bardzo rzadko praktykowane). Nie pracujemy ośmiu godzin bez przerwy. Mieszkamy z podopiecznym, by kilkakrotnie w ciągu dnia móc go wesprzeć (pomoc w utrzymaniu higieny, przygotowanie posiłku, spacer, aktywizacja, zakupy, wizyty towarzyskie, terminy). Warto na początku zaplanować wszystkie zajęcia, stworzyć wspólnie grafik z uwzględnieniem naszego czasu pracy i tego przestrzegać. Poza tym jesteśmy zobowiązani do niesienia pomocy w nagłych wypadkach, również w nocy. Nagły wypadek ma miejsce wtedy, gdy jest zagrożone zdrowie lub życie seniora będącego pod naszą opieką. Regularna praca nocna nie powinna mieć miejsca.
Demencja to bardzo ciężka choroba. My możemy się nauczyć nowych rzeczy i zrozumieć różne zachowania, pacjenci powoli tracą te zdolności. Powinniśmy w miarę możliwości ich aktywizować. Nie można ich wyręczać w czynnościach, które potrafią wykonać sami. Potrzebują na to o wiele więcej czasu. Trzeba jednak zachować cierpliwość. Dać im tyle czasu, ile potrzebują. Tylko w taki sposób im pomożemy. Dzięki aktywności będą dłużej samodzielni. Jeśli jednak widzimy, że są sytuacje, w których nie są już w stanie sobie poradzić, należy pomóc. Trzeba zdawać sobie sprawę, ile można w danym momencie od takiej osoby oczekiwać
Kolacja nie zaczęła się rach-ciach. Najpierw dowiedziałam się, o czym pani Helga myślała na tej białej ogrodowej, pokrytej promieniami słońca ławeczce. Helga popatrzyła na mnie i spytała: „Jak ty możesz mi pomóc, jak ty jesteś taka otyła, że sama potrzebujesz pomocy?”.
Pchełka przynosi na serwetce tabletki. Raz, dwa, trzy – podopieczna toczy tabletki po serwetce. Toczy, liczy, liczy, toczy… Patrzy na Pchełkę i mówi, że wczoraj nie miała ich tyle. Ruchliwa Pchełka biega, toczy, liczy, liczy, toczy, biega i mówi po swojemu, że wczoraj też dostała takie same. Ja, jako że kobieta o imieniu Demencja była mi wtedy jeszcze obca, a Pchełka sprawiała wrażenie nieco chaotycznej, z przerażeniem patrzyłam na wszystko. Sytuacja jeszcze nieraz się powtórzyła. Miałam wrażenie, że opiekunka jest nierozgarnięta i niechcący truje podopieczną, wydając złe tabletki.
Kto z Was lubi grać w chińczyka? Raz, dwa, trzy… Po niemiecku ta gra nazywa się „Człowieku, nie złość się”. Ciekawa nazwa, biorąc pod uwagę, że grę wyciąga się za każdym razem, gdy traci się kontrolę nad podopieczną. Gdy ta chce iść do domu, będąc w domu. Gdy bywa agresywna, zdezorientowana lub po prostu znudzona. Tak więc nie złość się, człowieku, i zagraj ze mną w chińczyka! Dla mnie w tamtym okresie chińczyk to był tylko chińczyk. Dopiero czas pokazał, że chińczyk to aż chińczyk.
Szykuję sama śniadanie. Podaję tabletki. Raz, dwa, trzy… Toczą się tabletki, toczą… Helga patrzy na mnie i mówi: „Wczoraj były inne”. Oczy wychodzą mi z orbit. Szczęka opada. Podchodzę do Helgi. Toczę tabletki. Raz, dwa, trzy… Mówię: „Takie same, takie same”. W odpowiedzi teoria spiskowa, że chcę ją otruć. Dar przekonywania, próba wzbudzenia zaufania, rezygnacja… Nagle ulga! Podopieczna odzyskuje na chwilkę zdrowy rozsądek. Połyka tabletki i pyta, gdzie tu jest recepcja. Chce zapłacić za pobyt w pensjonacie. Witaj, Demencjo!
Dlatego pewnego dnia, gdy po kilku minutach ciszy zobaczyłam, jak Helga schodzi z pierwszego piętra z torebką pod pachą i workiem po papierze toaletowym, wypchanym po brzegi, nawet nie protestowałam. Postanowiłam pozwolić jej „pójść do domu”. Helga wyszła, ja za nią. W samo południe. Słońce grzało. Popatrzyłam na chorą pełną determinacji. Na worek, z którego wystawały peruka, pantofel, szczoteczka do zębów. Na kurtki przerzucone przez ramię, które zdołała jeszcze złapać na progu, i pomyślałam, że to dla mnie za dużo.
Wiktoria uspokoiła mnie, że do koszenia trawy przychodzi ogrodnik. Opiekunka natomiast plewi grządki i dba o kwiaty. Rano po śniadaniu idzie do ogródka i do obiadu tam pracuje. Gdy zobaczyłam grządki z sałatą zjedzoną przez ślimaki, koprem, buraczkami i innymi różnościami, które można znaleźć w ogródku, zrobiło mi się słabo na samą myśl, że tego doglądać ma opiekunka. Część warzyw wyrosła, bo nie została zużyta w porę, część zjadły ślimaki, część obsiadła mszyca. Warzywa lepiej wyglądały w szklarni. Rosły tam cukinie i pomidory. Poza tym w ogrodzie znajdowały się porzeczki, agrest i maliny… Zmienniczka opowiedziała mi o pracy tutaj. Zaznaczała, że jej się tu podoba, dobrze rozumie się z podopieczną i wróci tu jesienią. Wtedy będzie wystarczająco pracy, bo spadną liście w ogrodzie i będzie miała co grabić. Słuchałam jej i zastanawiałam się, czy to żart. Wiktoria niestety mówiła poważnie.
Książka: Perły rzucone przed damy
Tagi: praca, Autobiografia