Im dłużej jestem na zleceniu, tym swobodniej się czuję. Oczywiście pomijając miejsca, gdzie ma się do czynienia z kompletnie szalonymi osobami, które robią z mojego życia i mojej pracy piekło. Kordula nie należała do toksycznych ludzi. Powoli przyzwyczaiłam się do moich obowiązków. Cieszyłam się każdym wypadem na miasto i każdą wolną chwilą, kiedy to oddając podopieczną w dobre ręce, mogłam zwiedzić pobliskie ulice, sklepy, parki. Cieszyłam się również każdym wieczorem. Początkowo spędzałam je zamknięta w pokoju. Z czasem brałam komputer i szłam na taras. Wieczory były o wiele przyjemniejsze niż spędzane tam popołudnia. Mniej samolotów, muchy i osy też gdzieś uciekały. Powietrze było rześkie. Włączałam muzykę i cieszyłam się spokojem.
Udałyśmy się do restauracji. Gdy wracałyśmy na plażę, ja i podopieczna dostałyśmy po lodzie na pocieszenie. Przypuszczam, że Monika miała dobre chęci. Nie szanując grafiku matki, rozwaliła cały nasz świat. Do tego była choleryczką. Nie pozwolę, by psychicznie zdrowa osoba podnosiła na mnie głos. Spodziewałam się przeprosin. Zamiast tego wieczorem ujrzałam kartkę z moim numerem telefonu w koszu w salonie.
Agnes była drobniutką kobietą. Pochodziła z Czechosłowacji. Poślubiła Niemca wbrew woli jego rodziny. Całe życie ciężko pracowała na gospodarstwie. Chciała udowodnić nieprzychylnym teściom, że ich syn zdecydował się na właściwą kobietę. Jej pokorne podejście do życia bardzo pomogło kobiecie na stare lata, w obliczu choroby.
W szafce w łazience znajdowała się kolekcja najróżniejszych olejków do kąpieli, z których staruszka bardzo chętnie korzystała. Potrafiła leżeć w wannie pół godziny. Od czasu do czasu dolewała ciepłej wody. Pomieszczenie wypełniały egzotyczne zapachy. Za oknem, które znajdowało się naprzeciw wanny, rozprzestrzeniał się zapierający dech w piersiach krajobraz. Domek podopiecznej znajdował się na małym wzniesieniu i widok kończył się dopiero na zamku i przepięknym parku wokół niego. Starsza pani relaksowała się otoczona pianą i w tym momencie była najszczęśliwszą kobietą pod słońcem.
Agnes poprosiła, żebym zadzwoniła jeszcze raz. Renata wyszła w roboczym ubraniu. Było widać, że jest zaskoczona i chyba nie przyszłyśmy w porę. Agnes przypomniała jej, że przecież mówiła, żebyśmy ją odwiedziły. Przyjaciółka spojrzała na nią z uśmiechem i rzekła: „Tak, Agnes. Mówiłam wam, żebyście wpadły”. I zaprosiła nas do środka.
Dom tętnił życiem. W tle roznosiło się chrapanie Swena. Pomyślałam: „Jak w domu”. Kto by przypuszczał, że Niemcy też żyją tak jak my. Zazwyczaj domy moich podopiecznych były puste, ponure, nudne, smutne. Nie czuło się radości i nie było widać życia. A tu nagle taka niespodzianka.
Czasami podopieczna coś przypaliła, próbując sobie przyrządzić jedzenie, gdy wychodziłam z domu. Raz była to patelnia, na której smażyła serek camembert. Gdy wróciłam z zakupów i weszłam do domu, powietrze było białe. Cud, że czujniki przeciwpożarowe się nie włączyły. W zlewie leżała czarna patelnia z kawałkiem czegoś. Po inspekcji lodówki okazało się, że był to właśnie serek camembert.
Planowałam zostać u Agnes dłużej. W związku z tym musiałam się zameldować. Ania słuchała. Pani koordynator kategorycznie zaprzeczała, że jest taki obowiązek. Twierdziła, że jesteśmy w Unii Europejskiej i w tej chwili nie jestem do tego zobligowana. Wdałyśmy się w dyskusję. Owszem jesteśmy w Unii, ale to oznacza dla mnie jako pracownika tylko tyle, że mogę tu pracować bez specjalnego zezwolenia. Ale z pewnością nie zwalnia mnie to z obowiązku zameldowania, który w Niemczech funkcjonuje. I wtedy koordynatorka palnęła największą głupotę, jaką można było usłyszeć z jej ust. Powiedziała, że przecież wiadomo, że opieka to szara strefa i nie ma to znaczenia. Otworzyłam szeroko usta. Ania, która do tej pory przysłuchiwała się bez większego zainteresowania, zrobiła się czerwona. Nasz gość chyba zdał sobie sprawę, że palnął gafę i próbował zmienić temat.
Córka podopiecznej cały dzień prowadzała Agnes po domu. Momentami myślałam, że za dużo tego chodzenia. Ania koniecznie chciała postawić matkę na nogi, by w końcu móc nas opuścić. Po nieprzespanych nocach i kilku dniach zamknięcia w czterech ścianach było widać, że opieka nad matką jej nie służy. Pewnego wieczoru oświadczyła, że wraca do siebie. Jakby coś się działo, miałam dzwonić. Przyniosła mi Baby Phone do pokoju i pojechała do siebie.
Przyszła moja „ulubiona” córka podopiecznej, pani sekretarka. Zdałam jej relację, kończąc stwierdzeniem, że Agnes musi dużo chodzić. Erika wstała, podeszła do matki i rzekła: „Chodź, mamo, pochodzimy trochę”. Wyciągnęła ręce w jej kierunku. Agnes posłusznie wstała i chciała od razu zrobić krok do przodu. Jej nogi zaczęły się telepać. Erika przestraszyła się, puściła matkę i podopieczna opadła na fotel.
Nikt obecnie nie interesuje się ani mną, ani podopieczną. To miejsce, gdzie jestem, bardziej przypomina bezludną wyspę, pustkowie, miasto trupów. Albo miasto śpiochów. Spokojne, ale opuszczone przez wszystkich. Podopieczna nafaszerowana lekarstwami i opuszczona przez rodzinę i znajomych. Pozostałam jej tylko ja − wierna towarzyszka.
Na szczęście w końcu trafiłyśmy na przytulną włoską restaurację, w której można było zapłacić kartą. Zamówiłam pizzę z parmezanem i rukolą, Monika wzięła pizzę i sałatkę. Do picia miała wodę i wino. Ja zdecydowałam się na Apfleschorle (sok jabłkowy z gazowaną wodą mineralną). Najadłam się. Zamówiłyśmy jeszcze karafkę wina i siedziałyśmy prawie do północy, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Było miło. Trochę się uspokoiłam. Gdy biegałam po mieszkaniu podopiecznej, targały mną różne dziwne myśli. Na szczęście miałyśmy to już za sobą. Monika również w końcu się rozluźniła. Była bardzo przyjemną i otwartą osobą.
Wśród pustych czterech ścian siedziała moja podopieczna. Była szczupła, ubrana w niebieski dres. Miała długie blond włosy, zakręcone w przepiękne loczki. Przebywała w nijakim pokoju, przy otwartym oknie i wyglądała, jakby przeniesiono ją prosto z lat siedemdziesiątych.
Podopieczna stwierdziła, że chce wracać do domu starców. Dowiedziałam się, że to już drugi, w którym była. W obu znalazła się na własne życzenie. Decyzję, że opuści i jeden i drugi ośrodek podjęła również samodzielnie. Przez chwilę przyglądałam się i słuchałam. Pierwszy dom starców był jednym z lepszych. Monika żartobliwie mówiła, że miał cztery gwiazdki. Przebywali w nim adwokaci, lekarze, dyrektorzy, prawnicy, artyści. Podopiecznej nie podobało się, że wszyscy już od rana chodzili tam ubrani w eleganckie ciuchy, z pełnym makijażem. To chyba były za wysokie progi na Marlen nogi. Natomiast w tym miejscu, z którego ją właśnie odebrałyśmy, ludzie byli dla niej za bardzo obleśni. Skarżyła się siostrzenicy, że nie może żyć w takich warunkach. Opowiadała, że mieszkańcy podczas posiłków parskają, kasłają, kaszlą, plują. Ktoś wyciągał protezę, ktoś inny zabrał jej widelec i go oblizał. Ona była za delikatna, by na to patrzeć. Faktycznie wyglądała super. Nie śliniła się, nie parskała i wydawało mi się, że mówi z sensem.
Jak to często bywa, pierwsze dni w nowym domu z nieznanym człowiekiem okazują się chaotyczne i nie bardzo wiadomo, co robić. Zwłaszcza jeśli jest się pierwszą opiekunką i Stelle (miejsce pracy, posada) nie zostało jeszcze „ustawione”. Opiekunka powinna wtedy uwzględniając potrzeby swoje i podopiecznej, stworzyć stały plan dnia, który jest przekazywany kolejnym zmienniczkom. Jest to ważne nie tylko dla samych opiekunek, ale również dla osób z otępieniem starczym, które źle znoszą najmniejsze zmiany. Łatwiej jest im funkcjonować według utartych schematów, które „wchodzą im w krew”. Dzięki temu w bardzo zaawansowanym stadium choroby wiele czynności wykonują automatycznie. Nie muszą się zastanawiać, pytać. Są spokojniejsi, gdy wiedzą, co mają w danej chwili robić. Taki program dnia należało wprowadzić u Marlen. Nie chciałam jednak jej życia stawiać na głowie. Próbowałam najpierw poznać jej nawyki i przyzwyczajenia, jak i samą seniorkę.
Im dłużej jestem na zleceniu, tym swobodniej się czuję. Oczywiście pomijając miejsca, gdzie ma się do czynienia z kompletnie szalonymi osobami, które robią z mojego życia i mojej pracy piekło. Kordula nie należała do toksycznych ludzi. Powoli
przyzwyczaiłam się do moich obowiązków. Cieszyłam się każdym wypadem na miasto i każdą wolną chwilą, kiedy to oddając podopieczną w dobre ręce, mogłam zwiedzić pobliskie ulice, sklepy, parki. Cieszyłam się również każdym wieczorem. Początkowo spędzałam je zamknięta w pokoju. Z czasem brałam komputer i szłam na taras. Wieczory były o wiele przyjemniejsze niż spędzane tam popołudnia. Mniej samolotów, muchy i osy też gdzieś uciekały. Powietrze było rześkie. Włączałam muzykę i cieszyłam się spokojem.
Książka: Perły rzucone przed damy
Tagi: praca, Autobiografia, uchodźcy