- Nie można uciec od przeszłości. Wywiad z Renatą Kosin
Data: 2018-02-08 21:50:25W Twoim domu rodzinnym mówiło się o Jedwabnem?
Nie mówiło się właściwie wcale. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek, gdziekolwiek o tym otwarcie rozmawiał, również w domu. Moja mama, która wychowywała się na wsi cztery kilometry od Jedwabnego, urodziła się kilkanaście lat po tamtych wydarzeniach, dlatego wiedziała o tym pewnie niewiele więcej niż ja. Dziadkowie z kolei w ogóle niewiele mówili o przeszłości, historii miejsc, z których się wywodzili – nie wiem, z czego to wynikało, może nie sądzili, że to ważne?
Natomiast jeśli chodzi o Jedwabne i jego historię poznawaną z mojej dziecięcej perspektywy - pamiętam cmentarz żydowski, tak zwane mogiłki. Obok do dziś jest pagórkowaty zagajnik leszczynowy, więc latem zbierało się tam orzechy, a zimą chodziło na sanki. To wspomnienie umieściłam też w Jedwabnych rękawiczkach, oddając jej głównej bohaterce. Tak jak ona początkowo nie wiedziałam, dlaczego to miejsce nosi właśnie taką nazwę, bo cmentarz katolicki jest po drugiej stronie drogi. Potem, gdy byłam starsza, odkryłam kamienie z hebrajskimi napisami i domyśliłam się, że to groby. Potwierdziła to notka znaleziona w encyklopedii, mówiąca o tym, co się stało w Jedwabnem. Potem ktoś mi pokazał, w którym miejscu stała stodoła, gdzie spłonęli jedwabińscy Żydzi. Dowiedziałam się, do kogo należała i co tam się wówczas wydarzyło.
W wywiadach też początkowo mówiłaś, że choć stamtąd pochodzisz, nigdy nie napiszesz o zbrodni w Jedwabnem. Masz poczucie, że musiałaś jakoś dojrzeć do poruszenia tego tematu?
Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że to kiedykolwiek nastąpi. Nie było też tak, że zbudowałam fabułę wokół prawdziwej historii, tej, która miała miejsce w Jedwabnem. Było dokładnie na odwrót. Fabuła powstała najpierw, a fakty właściwie same się do niej dopasowały i niejako ją wchłonęły.
Powieści obyczajowe zwykle kojarzone są raczej z eskapizmem, z rozrywką. Czy w literaturze z definicji lekkiej jest w ogóle miejsce na dotykanie spraw tak trudnych, delikatnych jak Jedwabne?
Oczywiście że tak, jeśli tylko te trudne sprawy są wpisane w codzienność ludzi, bohaterów takiej powieści. Akcję mojej zdecydowałam się osadzić w Jedwabnem, odnosząc się też do wydarzeń z przeszłości miasteczka, więc siłą rzeczy nawet nie wypadało pominąć tego aspektu, by uniknąć pewnej sztuczności.
Często powtarzasz, że początkiem Twoich powieści są różnego rodzaju „zapalniki” - na przykład znajdywane nieoczekiwanie przedmioty. Jedwabne rękawiczki zaczęły się dla Ciebie właśnie od rękawiczek?
Zapalnikami bywają różne zdarzenia, rozmowy, gdzieś przeczytane słowa. Tym razem zaczęło się od przepowiedni, na którą natknęłam się pisząc Sekret zegarmistrza. Tam nie pasowała, dlatego stworzyłam dla niej osobną powieść. Natomiast rękawiczki pojawiły się mniej-więcej w połowie pisania, kiedy szukając informacji o Rajmundzie Rembielińskim – dawnym właścicielu ziemskim Jedwabnego, natknęłam się na pewną romantyczną anegdotę związaną z nim i właśnie rękawiczkami.
A jak to się stało, że od amarantowego koralika ze strzępkiem srebrnej nici przeszłaś do spirytyzmu i loży masońskich?
Było dokładnie na odwrót - najpierw był spirytyzm i loże masońskie, a koralik dopiero później, kiedy wymyśliłam, że bohaterka, podobnie zresztą jak ja w dzieciństwie, będzie marzyła o magicznym koraliku który spełnia wszystkie życzenia z powieści Marii Krüger Karolcia.
Powiedz, że ci wolnomularze to tylko fikcja literacka…
Wiem, że brzmi to mało prawdopodobnie, ale jest faktem. Wolnomularze byli na Podlasiu, a nawet w samym Jedwabnem. Wspomniany już Rajmund Rembieliński, żyjący w XIX wieku prezes Komisji Województwa Mazowieckiego, marszałek sejmu, twórca przemysłowej Łodzi i właściciel Jedwabnego, był masonem. Jako Kawaler Różanego Krzyża miał siódmy, więc najwyższy, stopień wtajemniczenia. Pojawia się w powieści jako przyjaciel jednego z fikcyjnych bohaterów, który tak jak on jest masonem.
Natomiast w Mężeninie na Podlasiu miało swoją siedzibę Towarzystwo Teozoficzne powiązane z ezoteryką i okultyzmem.
To Podlasie, tak barwne, ale też doświadczone przez historię, w swoich książkach chyba trochę idealizujesz. Nie wiem, czy jest ktoś, kto po lekturze Twoich książek nie chciałby się przenieść na stałe do Bujan. Tyle, że taka miejscowość w Polsce nie istnieje…
Bujany miały być kwintesencją wielu podlaskich miejscowości, w tym mojej rodzinnej - takich, jakimi je zapamiętałam, więc w jakiś sposób istnieją. Może rzeczywiście odrobinę wyidealizowane, ale przecież dzieciństwo i wczesną młodość często się idealizuje - zwłaszcza, gdy były tak fajne, jak moje. Poza tym w mojej głowie nadal to Podlasie jest dokładnie takie, jak w książkach, w których je opisuję, tak je zapamiętałam. Mam też nadzieję, że to się nigdy nie zmieni.
Powiedzmy w takim razie, że - co teraz jest dość modne - jakiś mieszczuch chciałby rzucić pracę w korpo, przenieść się na prowincję i odkryć, jakie naprawdę jest Podlasie. Musiałby wówczas przeprowadzić się do…
…Brzostowa. Powinien pojechać tam każdy, kto chciałby poznać prawdziwe, nielukrowane Podlasie, bez malowanych okiennic i malw pod ścianami drewnianych domów, ale za to z krowimi „plackami” na rozjeżdżonej błotnistej drodze, pływającymi (tak!) w Biebrzy krowami i wspaniałą, wciąż prawie dziką przyrodą tuż za płotem. Nie bez przyczyny wspominam o tej maleńkiej wsi w dwóch moich powieściach. Jest wyjątkowa nie tylko dlatego, że stamtąd pochodzi rodzina mojego dziadka. Tak autentycznych miejsc w Polsce jest już naprawdę niewiele, dlatego warto je zobaczyć, dopóki jeszcze istnieją.
Dodany: 2018-02-20 17:16:52
Tak, przed przeszłoscią nie udaje się nigdy uciec. Zawsze przypomina o sobie, zwłaszcza te wspomnienia z dzieciństwa powracają nieoczekiwanie...
Dodany: 2018-02-16 12:57:33
Oj tak, przeszłość dopada człowieka, kiedy najmniej się tego spodziewa...
Dodany: 2018-02-13 11:18:09
nie można uciec przed przeszłością, ale można ją oswoić:)
Dodany: 2018-02-09 18:27:54
Ciekawi mnie taki pisarski konspekt...
Dodany: 2018-02-09 14:12:41
Mam w planach przeczytanie "Jedwabnych rękawiczek" - brzmi zachęcająco.