W życiu stawia na szczerość. Wywiad z Katarzyną Targosz
Data: 2019-07-11 12:09:33Niestety, wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach ludziom bardzo trudno jest się otworzyć, a szczerość ma bardzo niską wartość. Ja stawiam w życiu na proste zasady: na szczerość, lojalność i – choć to bardzo niemodne słowo – poświęcenie. Ostatnio mówiłam na warsztatach dla kobiet, że warto się właśnie poświęcić dla bliskich i widziałam, że niektóre uczestniczki to zszokowało, a nawet zezłościło. Obecnie mówi się ludziom: „Liczysz się tylko ty sam”, uczy się, że dając coś z siebie innym, dajemy się wykorzystywać, a to nieprawda - mówi nam Katarzyna Targosz, której najnowsza książka Powierzchnia. W poszukiwaniu prawdziwej siebie ukazała się niedawno nakładem Wydawnictwa eSPe.
Jaki jest Pani powód, by walczyć?
Po napisaniu „Powierzchni” odkryłam, że to sformułowanie jest nieco niefortunne. Walka kojarzy nam się raczej negatywnie, z mieczami, bronią, może nawet z wojną. Chodziło mi raczej o to, by sięgać wyżej, by starać się osiągnąć to, na czym naprawdę nam zależy, by ciągle się rozwijać. Niestety, osiąganie takich celów nigdy nie przychodzi nam łatwo, więc pewna doza walki zawsze występuje w naszym życiu. Nie zapominamy też o walce duchowej – tu nasza zmagania są nieustające, codziennie dokonujemy wyborów, które prowadzą nas ku dobru lub ku złu.
Pytam o powód, bo przeczytałem, że „Powierzchnię” pisała Pani właśnie podczas słuchania piosenki „A reason to fight”…
Natrafiłam na nią w momencie, w którym było mi dość ciężko. Natchnęła mnie – i w życiu, i w tworzeniu, by ostatecznie nadać kształt jednej z części książki.
Dla mnie jako osoby wierzącej powodem, by walczyć, jest oczywiście nade wszystko powód ostateczny: pragnienie zbawienia duszy i osiągnięcia nieba. Ale moja bohaterka, Beata, mówi, że mamy też swoje powody pośrednie, różne cele na różnych etapach życia, różne sprawy, które chcemy osiągnąć, różne miejsca, w które chcemy dotrzeć. Dla mnie oprócz wiary ważne są moje marzenia, pragnienie rozwoju, pasje. I – że zacytuję kolejną moją bohaterkę – to, by po prostu dobrze żyć. A w tym „dobrym życiu” rodzina i pisanie zajmują u mnie kluczowe miejsca.
Skoro o pisaniu mowa, aż trudno uwierzyć, że „Powierzchnię” napisała Pani w dwa tygodnie.
Ciekawe jest to, że kolejne moje książki pisałam w coraz krótszym czasie i aż się boję, dokąd może mnie to doprowadzić. A, mówiąc poważne, ja tak działam z każdym projektem: albo go nie realizuję wcale, albo poświęcam mu się bez reszty. Kiedy zaczynam pisać, świat przestaje dla mnie istnieć: pracuję po 12 godzin bez przerwy, bez jedzenia, spania, żadnego rozpraszania się.
A zaczęła Pani od?
Tytułu. Ten po prostu pojawia się w mojej głowie: nigdy na tym etapie nie wiem jeszcze, o czym będę pisała, dopiero później pojawia się cała fabuła. Tak było też z moją pierwszą powieścią w tym cyklu, „Szlakiem Kingi”. Dyrektor Wydawnictwa eSPe zapytał w mailu, czy chciałabym napisać powieść katolicką. Nie ukrywam, że było to jedno z moich marzeń, ale dotąd nie miałam po prostu na nią pomysłu. I nagle pojawił się tytuł „Szlak Kingi”. A potem wszystkie elementy tej konstrukcji stopniowo zaczęły wskakiwać na swoje miejsca.
Z „Powierzchnią” było podobnie?
Od dawna miałam w głowie temat życia na powierzchni, życia, w którym co innego pokazujemy światu, a co innego tkwi w nas. Potem wymyśliłam postać pisarki Kseni, głównej bohaterki. Tyle, że czytelnicy pragnęli poznać dalsze losy bohaterów „Szlaku Kingi”, postanowiłam więc połączyć oba te pomysły. Powstała „Powierzchnia”.
To może zastanówmy się nad tym, czy czytelnik, który nie przeczytał „Szlaku Kingi”, powinien w ogóle sięgać po tę książkę?
Korzystniej byłoby zacząć od lektury pierwszego tomu – wówczas czytelnik będzie lepiej rozumiał kontekst, będzie wiedział, do czego moi bohaterowie czasem w dialogach się odwołują. Jednak nie jest to konieczne: „Powierzchnia” to odrębna historia, niezależna. Jeśli ktoś zna „Szlak Kingi”, lektura będzie dla niego po prostu bardziej satysfakcjonująca. Ponadto, takie postaci jak Gracja, Babcia Cecylia, czy tak lubiany przez czytelniczki Szymon, w „Powierzchni” pojawiają się jedynie epizodycznie, natomiast w „Szlaku Kingi” jest okazja do ich bliskiego poznania.
Ostrzegając przed delikatnymi spojlerami dotyczącymi części pierwszej, powiedzmy po prostu, że w „Powierzchni” Kinga po przebyciu wielu zakrętów losu powinna już być szczęśliwa…
Za to, że nie osiągnęła pełni szczęścia, odpowiedzialni są… moi czytelnicy! Ja zakładałam, że po „Szlaku Kingi” wszystko w jej życiu po prostu się ułoży. Czytelnicy pragnęli kontynuacji, której nie planowałam napisać. Nie lubię trylogii, wielotomowych cykli, uwielbiam zaczynać każdą historię od zera, choć pojawiają się w moich książkach nawiązania do pozostałych napisanych przeze mnie powieści – ale drobne, subtelne.
Czytelnicy chcieli jednak wiedzieć, co dzieje się z Kingą – trochę więc pokomplikowałam jej życie, aby pokazać pewne mechanizmy rządzące naszym losem. Choć jako osoby wierzące powinniśmy zawsze czerpać pociechę z naszej wiary, czasami nam to tak po prostu po ludzku nie wychodzi. Czasem zapominamy o tym, gubimy się w obliczu rozmaitych trudności czy zamętu, jaki rodzi się w naszych duszach. I to właśnie spotkało Kingę.
Kinga tak bardzo pochłonięta jest codziennymi obowiązkami, że nie ma czasu ani na rozmowę z mężem, z Bogiem czy nawet z sobą?
I to samo możemy powiedzieć o każdej z bohaterek „Powierzchni”. Wszystkie są mocno pogubione w swojej codzienności. Ksenia ma pełne podstawy do tego, by być szczęśliwa, ma wszystko to, o czym większość ludzi może jedynie marzyć. Skylar jest młoda i piękna, świat stoi przed nią otworem. Ich otoczeniu wydaje się, że powinny być najszczęśliwszymi kobietami na świecie. A jednak jest inaczej. Czasem to, co widzimy z zewnątrz, jest dalekie od tego, co dzieje się w duszy drugiego człowieka.
Kinga, aby odpocząć, nabrać dystansu, wyjeżdża na wakacje. Ale nie wie, że w ten sposób bierze na siebie jeszcze więcej problemów zupełnie wcześniej obcych ludzi.
Nie wie też, że okaże się to dla niej tak wyzwalające. Tak to bywa w życiu, że czasem nie potrafimy samym sobie pomóc, ale udzielając innym wsparcia, rozwiązujemy własne problemy. Dobro jest wszechogarniające – gdy dzielimy się nim z innymi, wraca do nas w dwójnasób. Kinga tak wiele dobra w swoim życiu otrzymała, że czuje, że ma dług wobec innych, chce się nim dzielić i oddawać je innym. A potem sama otrzymuje go jeszcze więcej.
Wiele dobra ofiarowuje Kseni, znanej pisarce, o której już Pani wspomniała, ale daje je też zagubionej nastolatce o wdzięcznym imieniu Skylar.
Szalenie spodobało mi się to imię – zostało mi w głowie, zainspirowało. Ale przed napisaniem „Powierzchni” w ogóle nie planowałam wprowadzenia do powieści tej postaci. Można powiedzieć, że Skylar po prostu weszła na plażę, spotkała kolejne osoby i stała się chyba najważniejszą postacią mojej książki.
Jej „powierzchnią” są starania o utrzymanie wizerunku „cool” dziewczyny?
Tak – i przyznam szczerze, że w dużej mierze jest to związane z moimi osobistymi przeżyciami. Jako nastolatka byłam raczej zamknięta w sobie, nie bardzo przystosowana do otoczenia. Myślałam, że na siłę muszę się zmienić, nie umiałam zaakceptować siebie taką, jaką byłam. Też chciałam być bardziej „wyluzowana”, bardziej „cool”. Wydawało mi się, że dopiero wtedy zdobędę przyjaciół, będę lubiana, podziwiana.
…robić kariery – w najbardziej klasycznym rozumieniu tego słowa?
Tak, to również bardzo charakterystyczne i dla mojej bohaterki, i dla mnie. Skylar wydawało się, że musi zrobić karierę, odnieść spektakularny sukces – i tak właśnie wydaje się wielu młodym ludziom, bo świat im to narzuca, bo podkreślają to media, kolorowe magazyny. Tymczasem o wiele ważniejsze jest życie w zgodzie z samym sobą, wybranie takiej drogi, jaka nam odpowiada.
Studiowałam 4 kierunki: psychologię, literaturę, geografię i hotelarstwo, skończyłam „tylko” te dwa ostatnie. Wydawało mi się, że muszę wiele osiągnąć zawodowo – nie bez znaczenia była tu presja ze strony rodziny. A tymczasem nie mogłam znaleźć konwencjonalnej pracy, wciąż pojawiały się jakieś przeszkody - albo mnie nie chciano, albo ja nie chciałam pracować w danym miejscu. Teraz dziękuję za to Bogu. Gdybym znalazła stałą pracę, pewnie nigdy nie zaczęłabym pisać, a uważam, że to właśnie jest Boży plan dla mnie. Kocham pisanie, myślę, że to moje powołanie. Dzięki temu, że nie zakotwiczyłam się w żadnym z wyuczonych zawodów, znalazłam swoją drogę. Oczywiście, nie chcę powiedzieć, że każdy powinien teraz rzucić studia, że można siedzieć z założonymi rękami i wierzyć, że Bóg rozwiąże za nas każdy problem. Trzeba z Nim współpracować i podążać za swoim powołaniem.
Przełamała Pani swoją „powierzchnię” z czasów bycia nastolatką, ale napisała Pani w posłowiu do książki, miała ją Pani również już jako odnosząca sukcesy pisarka…
Prawda jest taka, że każdy z nas ją ma. Ale są dwa rodzaje „powierzchni”. Jedna to ta, którą każdy z nas przyjmuje, bo wymaga tego życie. W pracy jesteśmy inni, w kościele – inni, na wakacjach – jeszcze inni. Zawsze przyjmujemy pewne pozy, jakich wymaga od nas sytuacja, kultura, życie w społeczeństwie.
Ale jest i drugi rodzaj powierzchni, naprawdę niebezpieczny. To zagubienie się w udawaniu tak dalece, że sami nie wiemy już, jacy naprawdę jesteśmy. Widoczne jest to szczególnie dziś, w czasach Instagrama i Facebooka. Wrzucamy tam wspaniałe fotki, pokazujemy pięknie zastawiony stół, gdy wokół, poza kadrem, może panować niesamowity bałagan. Pokazujemy swoje uśmiechnięte twarze, ale nikt nie wie, że tak naprawdę jesteśmy tuż po kłótni z mężem czy żoną. Coraz więcej osób się w tym zatraca, coraz więcej osób się gubi. Sama doświadczyłam tego jako blogerka czy prowadząc swój fanpage. W życiu generalnie wolę skupiać się na jasnych stronach, wolę mówić o tym, co dobre i fajne, niż roztrząsać smutki i niepowodzenia. Jednak w ten sposób, nie mając złych intencji, w jakimś stopniu kreowałam swoją „powierzchnię”. Może to zilustrować chociażby prosty przykład – kiedy wrzucam zdjęcie widoku z mojego okna, czytelnicy widzą jedynie zachwycającą panoramę Tatr, a już nie to, jak wiele różnych trudności niesie ze sobą mieszkanie wysoko w górach.
W przypadku Pani bohaterek często w przełamaniu własnej powierzchni pomocna była zwyczajna rozmowa…
Niestety, wydaje mi się, że w dzisiejszych czasach ludziom bardzo trudno jest się otworzyć, a szczerość ma bardzo niską wartość. Ja stawiam w życiu na proste zasady: na szczerość, lojalność i – choć to bardzo niemodne słowo – poświęcenie. Ostatnio mówiłam na warsztatach dla kobiet, że warto się właśnie poświęcić dla bliskich i widziałam, że niektóre uczestniczki to zszokowało, a nawet zezłościło. Obecnie mówi się ludziom: „Liczysz się tylko ty sam”, uczy się, że dając coś z siebie innym, dajemy się wykorzystywać, a to nieprawda. Pomagając innym, wzbogacamy też siebie – to pokazuje właśnie postać Kingi. A podstawą do tego jest normalna, szczera rozmowa z bliskimi. Jest takie zdanie w posłowiu „Powierzchni”: „ujawniona prawda niweluje napięcie powierzchniowe”. Gdy mówimy innym o naszych lękach, obawach, szybko rozwiewają się, a kiedy dusimy je w sobie, jedynie dajemy pożywkę temu, co się w nas kotłuje.
Takie wnioski i problemy nie pojawiają się często w przypadku powieści obyczajowych – wiele spośród nich opiera się na prostym schemacie: bohaterowie przeżywają mnóstwo problemów tylko dlatego, że nie potrafią zdobyć się na szczerość albo w ogóle na rozmowę ze sobą nawzajem.
Jako czytelniczka, nie przepadam za powieściami obyczajowymi, choć jako autorka właśnie takie książki piszę. Kiedy sięgam po coś do czytania, wybieram kryminały lub thrillery. Mam nadzieję, że któregoś dnia czytelnicy będą mogli się przekonać, jak wychodzi mi pisane thrillerów, gdyż tego typu książka czeka u mnie w kolejce do wydania, jednak muszę przyznać, że nie jest to gatunek literacki, w którym czuję się całkiem swobodnie jako pisarka.
Pani książki to powieści obyczajowe, ale też w pewnym sensie literatura religijna.
To było dla mnie wielkie szczęście, kiedy dwa lata temu odezwał się do mnie pan Mariusz Czaja, dyrektor wydawnictwa eSPe, z propozycją napisania takiej książki. Uważam, że talenty, które otrzymaliśmy od Boga, powinniśmy wykorzystywać na Jego chwałę – wierzę w pełni w słowa z kapliczki w Krościenku, cytowane często przez bohaterów w „Szlaku Kingi” i w „Powierzchni”: „na chwałę Bożą, na pomyślność ludu”. I tym właśnie jest dla mnie pisanie „Opowieści z wiary”.
Dlatego właśnie bohaterowie tych powieści tak dużo mówią o Bogu?
Redaktorka „Powierzchni” zarzuciła mi nawet, że to bardzo nieżyciowe, że te dialogi są za bardzo wzniosłe i po prostu nienaturalne. Wydaje mi się, że to zależy od środowiska, w którym się obracamy. U mnie w rodzinie, w moim otoczeniu po prostu tak się mówi i jest to dla nas najzupełniej naturalne. W ten sposób rozmawiam z mężem, z mamą, z przyjaciółmi, którzy mają podobne wartości. To przecież temat najważniejszy dla ludzi wierzących, do którego powinniśmy się nieustannie odwoływać w życiu. Każdy katolik ma również być apostołem – nas również Jezus posłał, byśmy głosili Ewangelię.
Wyobraża sobie Pani, że po te powieści sięga osoba niewierząca?
Nie tylko sobie wyobrażam, ale po prostu znam takie przypadki. Mam na przykład znajomą buddystkę, która nie tylko z przyjemnością przeczytała „Szlak Kingi”, ale też była zachwycona Szymonem – jak wiele kobiet zresztą, bo chyba każda kobieta chciałaby mieć takiego przyjaciela. Nie wiem, jak będzie z odbiorem „Powierzchni” – tu pojawia się więcej rozmów ukierunkowanych na temat wiary, ale postanowiłam po prostu nie iść na kompromisy, pisząc o pewnych sprawach wprost i pozwalając się prowadzić Duchowi Świętemu.
Mam wrażenie, że tworząc historie swoich bohaterek, nie postawiła Pani jeszcze ostatniej kropki.
Swoje powieści zawsze kończę w sposób otwarty, co jednak nie znaczy, że z góry planuję ich kontynuację. Jeśli miałabym podjąć jakieś wątki zawiązane w „Powierzchni”, to byłaby to historia Mateusza – bohatera, który mnie zafascynował, choć poznajemy go w książce raczej jako postać negatywną. Ale to jego historia daje największe możliwości: chłopak, który ma wszystko, zostaje pewnego dnia boleśnie oszpecony. Czy zdecyduje się na operację plastyczną? Czy – jak wydawało się pod koniec „Powierzchni” – rzeczywiście ostatnie przeżycia jakoś go zmieniły, czy coś do niego trafiło? Sama jestem ciekawa, w jakim kierunku rozwinie się jego historia.
Dodany: 2019-07-18 16:26:54
Szczerze mówiąc to nie słyszałam wcześniej o tej autorce, ale rozowa jest ciekawa
Dodany: 2019-07-18 11:09:34
Ciekawa rozmowa :)
Dodany: 2019-07-15 11:50:32
Uwielbiam książki p. Targosz! Nic nigdy nie wciągnęło mnie tak jak jej "Szlak Kingi" - mam wielką nadzieję na więcej jej książek.
Dodany: 2019-07-14 01:05:38
Nie miałam możliwośći poznać teórczośći Pani Katarzyny Targosz. Wywiad przeprowadzony z autorką uważam, że został w interesujący sposób.
Dodany: 2019-07-11 17:51:36
Nie moje klimaty.
Dodany: 2019-07-11 13:28:38
Raczej nie moja bajka...
Dodany: 2019-07-11 13:20:31
Nie znam książek autorki, ale muszę przyznać, że ma niezłe tempo pisania.
Dodany: 2019-07-11 13:00:31
Ciekawy artykuł... również jestem zainteresowana książką...
Dodany: 2019-07-11 12:55:40
Zainteresowała mnie ta rozmowa. Zamierzam sięgnąć też po książkę.